To był porąbany tydzień.
Przepracowałam uczciwie tylko jeden dzień. No bo ileż można pracować? Bez przesadyzmu :-)
wiosna w mieście |
Osiem godzin i tak było niezłym wyzwaniem ze względu na ból ramienia, bo większość czynności starałam się wykonywać jedną ręką. Nieśmieszne. Prosto po robocie pojechałam poznać mojego nowego lekarza rodzinnego, a dokładnie to lekarkę. Miła jest i sympatyczna, znaczy pierwsze wrażenie mam bardzo dobre.
Na początek zrobiła mi zastrzyk z Decapeptylu, który przezornie ze sobą zabrałam, bo już miesiąc minął od ostatniej dawki tego badziewia. Potem obejrzała mi ramię i oznajmiła, że wygląda na zapalenie. Dała mi skierowanie na echo, czyli usg oraz zwolnienie od piątku. Oznajmiła, że w czwartek i piątek jej nie ma więc jak mi się uda do środy zrobić echo, to mogę wpaść w środę omówić wyniki, bo inaczej dopiero po niedzieli może mnie przyjąć.
wiosna na wsi |
Potem umówilam Młodego do logopedy.
Jakiś czas temu zaobserwowałam, że S z SZ mu się jakby trochę myli i inne szumiące głoski. W języku polskim to jest o wiele bardziej słyszalne niż w niderlandzkim, ale koledzy zaczęli się z niego podśmiechiwać po trochu, więc i tu problem jest. Próbujemy trochę sami korygować czytając uważnie na głos wierszyki, ale logopeda lepiej przecież doradzi, co robić, jak ćwiczyć itd. Pierwszą myślą był tutejszy logopeda, bo tych w okolicy akurat nie brakuje, ale mi się przypomniało, że dzięki temu blogowi poznałam kilka lat temu kobietkę, która jest przecież polskim logopedą w Belgii no i zagaiłam. Okazało się że ma wolny termin w kwietniu i nas zapisała. Będzie okazja po wieloletniej znajomości internetowej wreszcie się poznać w realu.
Tego dnia przylazła też sąsiadka. Ta, której już nie lubię. Stałam jak zwykle w drzwiach bez zamiaru zaproszania jej do środka, ale ta się bezceremonialnie zapytała, czy może wejść. Wzięła mnie z zaskoczenia skubana i nie miałam przygotowane żadnej wymówki w temacie tego, jaka to jestem teraz zajęta. Wpóściłam ją zatem, a po chwili wahania nawet kawę w końcu zaproponowałam, bo pomyślałam, że no dobra skoro już przyszła, to może jednak pogadamy trochę i fajnie będzie...
Było męcząco.
Ona wkoło tylko o swoich 6 kotach i dwóch psach, od czego JA już kota dostaję. Bo wiedzieć wam trzeba, że to nie są zwykłe opowieści o psikusach czy osiągnięciach zwierzaków domowych, których lubię pośłuchać, tylko wkoło o tym jak ona je wszystkie kocha, że to jej dzieci są najukochańsze, o tym jak je przytula, jak je całuje... No a w tym momencie wypita kawa podchodzić zaczyna mi do gardła, gdy sobie to wyobrażam. Jezuuuu widziałam to nie raz, jak ona całuje psa "w usta", co samo w sobie jest obrzydliwe, a temu psu ponadto wali mu z mordy jak z chaty beduina, bo ona go źle żywi i nie dba o jego pysk. Zresztą jej dom bardziej przypomina siedlisko bezdomnego pod mostem niż mieszkanie cywilowanych ludzi, a ona sama wygląda jak bezdomny. Wyobraźcie sobie, że przychodzi do nas w koszuli nocnej. Tak po południu, bo cały dzień w niej chodzi. Włosy niemyte od kilku dni i nie czesane. No nie pachnie fiołkami, nie pachnie... Baba jest zwyczajnie odpychająca.
Tak, ja wiem, że mieszka sama, że jest utrzymywana przez pomoc społeczną, że ma depresję i kij wie co jeszcze, ale gdzie jest napisane, że mnie to powinno w jakikolwiek sposób pobchodzić? Jakbym nie miała 3 dzieci, męża i swoich problemów, to może nawet satysfakcję by mi sprawiało niańczenie sąsiadki i wyciąganie jej z depresji, ale mam dzieci, męża i siebie, więc pozwolę sobie oświadczyć, że w dupie mam mentalne i finansowe problemy jakichś nieogarnietych portugalskich sąsiadek. O!
Odkąd podarowała podłożyła nam świnie, skonczyła mi się tolerancja dla jej "fanaberii" i menelskiego stylu życia. Unikam jej jak mogę. Gdy wiem, że to ona dzwoni do drzwi, nie otwieram. A jak otwieram, to stoję w lekko uchylonych dniach wyraźnie dając do zrozumienia, że nie mam ochoty na wizyty sąsiedzkie. Co bynajmiej jej nie zraża i pyta o "DZIEWCZYNKI"! Nie, nie chodzi o moje córki. Chodzi o świnki! Tak, te które nam PO-DA-RO-WA-ŁA pod choinkę.
Nie znoszę tak cholernie nachalnych, namolnych ludzi, a już szczególnie obleśnie zaniedbanych i odpychających. Bo trzeba wam wiedzieć, że w ludziach najbardziej drażnią mnie dwie rzeczy: głupota i brak higieny. O ile na to pierwsze człowiek niewiele jest w stanie poradzić, więc wybaczam, tak to drugie już mnie cholernie wkurza.
A ta wychodząc jeszcze mi "misia" sprzedała. Borze zielony! Moja pierwsza myśl była, że muszę szybko pod prysznic i zmienić ubranie. Brr. Ohyda. Ja się nie przytulam. Z NIKIM! Nawet zadbanym i ładnym. Co dopiero z menelami KURWA! Co ludzie sobie w ogóle wyobrażają?! Dla mnie to NIE jest normalne.
Nie myślę już o tym. Bo mnie wstrzącha. FUJ FUJ FUJ!
W środę rano poszłam do dalszej sąsiadki-klientki powiedzieć, że w czwartek nie pracuję i zapytać się, czy droga do radiologii (prywatna przychodnia) przejezdna już jest, bo jakiś czas temu był tam wielki remont, a sąsiadka nie dawno się chwaliła, że była palucha tam prześwietlać. Przy okazji poplotkowałyśmy jak zwykle i wróciłam do domu.
Przed południem pojechałam do tej przychodni radiologicznej. W recepcji szybko zeskanowano mój dowód i po 5 minutach już miły pielęgniarz mnie zawołał do gabinetu, gdzie równie miły pan doktor mnie zbadał i potwierdził stan zapalny. Podał tam nawet jakieś szczegóły, ale akurat zapomniałam przygotować sobie słownictwa z tego zakresu po niderlandzku i się okazało, że nie znam nazw poszczególnych części ramienia w środku, ale i też nie powiem, by mi to jakoś szczególną różnicę robiło, bo przecież to, że będę znać dokładną nazwę tego, co mnie boli, nie wpłynie na zmniejszenie dolegliwości. Tak czy nie? Zasugerował w każdym razie blokadę i powiedział, że u nich można to zrobić, ale zlecił rozmówić się ze swoim lekarzem, dodając że wyniki echa będą dostępne w mojej medycznej bazie danych za około godzinę.
Wróciwszy do domu, szybko zajrzałam do internetu i okazało się, że na ten dzień jest już tylko jeden termin wizyty wolny u mojej nowej lekarki, a jest to godzina 13.30 podczas gdy o 14.00 miałam zaplanowaną wizytę u swojej psycholożki. Iść, czy nie iść? Zdążę czy nie zdążę? Mapy google mówią, że autem 10 minut jazdy pomiędzy lekarzem a psychologiem. No to skuterem ścieżką rowerową wyjdzie podobnie. Jak przyjmie na czas, to zdażę. No risk no fun. Zabukowałam i pojechałam w stresie.
Pani doktor zawołała mnie punktualnie do gabinetu. Oznajmiła, że w moim wieku blokada to nie jest najlepsze rozwiązanie i można spróbować przez tydzień brać ibuprofen 3 razy dziennie oraz pójść na fizjoterapię. Na początek 9 sesji. Jak bedzie poprawa, to kolejne 9. Dopiero gdy to nie przyniesie rezultatu, to wskoczymy z blokadą. No dobra! Mnie pasuje. Upewniła się jeszcze, że nie mam słabego żołądka i że mnie ibuprofen nie zabije. Powiedziała, że w poniedziałek gdy będę się czuć na siłach, mam iść do pracy. Jeśli nie, mam przyjść po wolne...
Po opuszczeniu gabinetu czym prędzej wsiadłam na skuter i popędziłam w stronę gabinetu psychologa. Dotarłam tam punkt druga. Mistrzostwo świata.
W czwartek zadzwoniłam do byłego lekarza i poprosiłam go o przesłanie dokumentacji medycznej całej naszej rodziny do naszego nowego doktora. Powiedział uprzejmie, że nie ma sprawy, tylko muszę oficjalny mejl z prośbą napisać, ale z tonu głosu szło wywnioskować, że nie jest zachwycony tym faktem. No trudno, trzeba było być dla mnie bardziej miłym. Wysłałam w każdym razie pisemną prośbę mejlem i po dłuższej chwili otrzymałam wiadomość od lekarza, w której potwierdzał przesłanie naszych dokumentacji. Sprawnie poszło z tą zmianą lekarza rodzinnego nawet...
Poźniej zadzwoniłam jeszcze do pielęgniarki do szpitala, opowiedziałam o swoich problemach zdrowotnych i wszelakich innych wątpliwościach. Zaleciła mi poproszenie swojej lekarki o więcej wolnego i zasugerowała mi skontaktowanie się z RENTREE i poproszenie o coacha. No patrzcie, nawet nie wiedziałam, że coś takiego istnieje. Ale teraz już wiem i zamierzam bliżej się z tym zapoznać.
RENTREE to instytucja czy organizacja dla osób z diagnozą raka, którzy chcą pracować w trakcie choroby lub po. Do Rentree mogą się zgłaszać zarówno pracowdawcy jak pracownicy w poszukiwaniu wsparcia w związku pracy z rakiem i po raku. Przy realizacji tego projektu współdziałąją Kom Op Tegen Kanker, VDAB i GOB-y (Centra specjalistycznych szkoleń, poradnictwa i mediacji). Coaching z RENTREE jest darmowy. Więcej informacji znajdziecie na ich stronie. https://www.rentree.eu/
Zadzwoniłam na numer, który otrzymałam od pielęgniarki i zostawiłam swoje dane. Miła pani obiecała, że w ciągu kilku dni powinien się ze mną jakiś coach z okolicy skontaktować. Gdyby nie było nikogo w mojej okolicy, to ona sama ponownie zadzwoni... Pożyjemy, zobaczymy.
Pielęgniarka poinformwała mnie, że moja onkolog w przyszłym tygodniu ma wolne (jak wielu ludzi, wszak zaczynają się ferie wielkanocne), ale może mnie umówić na wtorek po wielkanocy, jeśli chcę się z nią spotkać. Chciałam.
Dwie godziny później, gdzieś przed 16, gdy akurat do kine na masaż się wybierałam, ta sama pielęgniarka do mnie zadzwoniła, by powiedzieć, że porozmawiała o mnie z panią doktor i ona proponuje, że mogę spotkać się z nią nazajutrz, czyli w piątek w południe. Powiedziałam, że będę i poszłam do fizjoterapeuty, czyli po naszemu kine(zysty).
Ta zrobiła mi średnio przyjemny masaż informując, jak zwykle, że na drugi dzień będę prawdopodobnie mieć siniaki i będzie mnie boleć trochę. Chodziłam do niej wcześniej z innymi problemami to przeco wiem. Po masażyku podłączyła mi prąd, a potem jeszcze ogrzała lampą i mogłam wracać do domu. Kinezystka też ma w przyszłym tygodniu ferie, więc dopiero po feriach mogę przyjść na kolejne przyjemności.
Dziś byłam w tym szpitalu na spotkaniu z onkolożką i pielęgniarką. Dostałam wolne do 18 kwietnia, bo wtedy mam przyjść ponownie. Doktorka zaproponowała do tego czasu odstawić tabsy, by zobaczyć, czy się poprawi z tymi stawami. Jeśli się poprawi, sprobują mi przepisać coś innego w miejsce Femary. Przez ten czas powinnam też się trochę zregenerować i odpocząć.
Pielęgnarka ponadto zaproponowała mi przyjście na darmowy masaż do szpitala, który, jak powiedziała, cudu co prawda nie sprawi, ale może choć odrobinę pomoże na zmęczenie. Nawet jeśli nie pomoże, to jest gratis, więc nic nie tracę. Postanowiłam, że pójdę... Tyle tylko, że w ten sam dzień godzinę wcześniej Młoda ma spotkanie w GTB (dział VDAB dla niepełnosprawnych i innych problematycznych poszukujących pracy) i ja muszę z nią iść, a spotkanie jest godzinę przed moim masażem. W tym samym mieście w odległości 15 minut szybkego marszu. Przemyślę jeszcze sprawę i omówię z Młodą. W razie co w poniedziałek mogę powiedzieć, że rezygnuję... Ale prześpię się z tą myślą najpierw.
Kiedy czekałam w poczekalni i potem w gabinecie, mało mi szczęka nie odpadła od ziewania. Czuję dziś ogromne zmęczenie i senność, a maska tego nie poprawiała. A tak a propos masek, to rząd ostatnio zniósł zakaz ich noszenia w belgijskiech szpitalach, a dokładnie dał szpitalom zezwolenie na stosowanie własnych zasad co do obowiązku noszenia masek. No i w tym szpitalu tylko w niektórych działach są obowiązkowe w tym momencie. Na onkologii, rzecz oczywista, są obowiązkowe.
Pod szpitalem jak zwykle wypatrywałam ulubionych zwierzaków. Pasły się akurat blisko ścieżki... Fajne są.
Młody, jako się rzekło, dziś zaczął dwutygodniowe ferie. Zatem całkiem mi to chorobowe pasuje. Będziemy oglądać filmy, grać w planszówki, czytać książki i bawić się mikroskopem. Taki jest plan. Mam nadzieję, że pogoda dopisze, by połazić razem po okolicy albo posiedzieć z kurami w ogródku. Młody zażyczył sobie nieśmiało ponownego wykupienia 3-miesięcznego abonamentu na aplikację Simply Piano, by mógł kontynuować naukę nut i gry na swoich organkach. Obiecał, że tym razem ustawi sobie codzienne powiadomienie, by nie zapominał o nauce gry, czyli by matka nie wywaliła znowu 50€ w błoto. Przyniósł znowu dobry raport, więc zasługuje na tę apkę chyba.
Nie wiem, czy mówiłam, ale Młody uczy się też już trzeci miesiąc języka włoskiego z Duo Lingo, bo taką ma fantazję. Uczy się 15 minut dziennie codziennie już około 80 dni bez przerwy. To jego piąty język. Polskim i niderlandzkim posługuje się biegle na codzień, angielskim w miarę komunikatywnie w piśmie i słuchaniu też w sumie posługuje się codziennie online, francuskiego uczy się drugi rok w szkole obowiązkowo, a włoski zaczął nie dawno. Dlaczego włoski? To ma coś wsólnego z jego ulubionym bohaterem z japońskiej kreskówki, znaczy anime. W każdym razie ten typ ludzi musi się ciągle czegoś uczyć, by dobrze się czuć i nie świrować z nudów. To nie jest przecież zwykły jedenastolatek tylko epicki.
W minionym tygodniu zmontowaliśmy też wideo na nasz Młodego kanał na You Tube, na którym obejrzycie potwory, które wychodowaliśmy sobie w słoiku i które oglądaliśmy pod mikroskopem.
A na koniec jeszcze kilka zdjęć wiosny.
wiosna w mieście |
wiosna w mieście |
wiosna w mieście |
wiosna koło domu |