Pokazywanie postów oznaczonych etykietą śmierć. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą śmierć. Pokaż wszystkie posty

2 grudnia 2023

Nie chcę takiego mentora...


Nie dawno nabyłam za kilka euro kilka swetrów w Kringwinkel. Pochwalę się jednym, bo jest gruby, szeroki, super ciepły i nie posiada śladów użytkowania, a do tego nie „gryzie”, jak większość swetrów. No i bardzo mi się podoba. 

W zeszłą niedzielę wreszcie było trochę ładniejszej pogody. Wzięłam przeto mój aparat na jesienny spacer rowerowy. W jakieś dwie godziny objechałam około 10 kilometrów. Nie oddalałam się zbytnio od miejsca zamieszkania, ażeby w miarę bezpiecznie móc dodom powrócić i by obeszło się bez wzywania śmigłowca i znajomych z psami tropiącymi. Z moim samopoczuciem i siłami teraz bowiem to nic nie wiadomo. 

Wycieczkę uważam za udaną. Nawet udało mi się białą czaple wytropić, ale skubana nie dała się podejść z bliska. Gęsi mnie zobaczyły i podkablowały głośno drąc dzioby całym stadem. Ale nadejdzie taki dzień, w którym ją zdybię. Na fotce widać jednak, że to czapla. Na drugiej też widać…. jak ulatuje zaraza w nieznane. Gęsi też poleciały…



była sobie czapla biała, ale właśnie odleciała…


gęsi nilowe


Muchomorów i innych grzybów też parę zdybałam w drodze powrotnej. Rozproszyło to trochę czarne depresyjne chmury i orzeźwiło umysł. 

Zdjęcia z tej przejażdżki powtykam w tekst tu i ówdzie. Jak zwykle.





W poniedziałek pogoda już nie było urodzaju na słońce. Lało jak z cebra przez cały dzień i ja w tym deszczu musiałam pomykać skuterkiem kilkanaście kilometrów do mojego już prawie byłego biura, by się wyspowiadać z planów co do ewentualnego mojego powrotu do latania na miotle. Pani była bardzo miła i nie przejawiała żadnych złych emocji w związku z informacją, że raczej się na to nie zanosi... Więcej, zaproponowała, bym w styczniu przyszła do niej ponownie, to powie mi, jak mam załatwiać ewentualne zwolnienie z przyczyn zdrowotnych, ale też podkreślała, że nie muszę tego robić.




W tym tygodniu otrzymałam też e-mail od pani z funduszu zdrowia, która chce ze mną porozmawiać, by dowiedzieć się, jak tam mi idzie przekwalifikowywanie. Jeszcze nie zdążyłam jej odpisać. Na  żaden mejl nie zdążyłam jeszcze odpisać, bo nie mam czasu...



We wtorek rano zadzwoniłam do VDAB (biura pracy), by poprosić o dokument dla Najstarszej, który jest potrzebny do hulpkas w kwestii potencjalnego zasiłku. Pani powiedziałą, że córka musi być przy tym obecna, bo musi odpowiedzieć na kilka pytań. Rozmowa była nagrywana, więc pewnie to jest rodzaj dokumentacji... Najstarsza akurat spała, o czy poinformowałam panią, na co ta się uśmiała i powiedziała, by zazdwonić, jak sie obudzi haha. Wtedy jednak już nie dało się tam dodzwonić, więc dzwoniłyśmy ponownie dzień później. Kto inny odebrał, ale się okazuje, że tam jest coś nie tak w tym dossier, że będą sprawdzać... Zapytali, czy mogą do córki bezpośrednio dzwonić i pisać, czy lepiej przeze mnie. Odrzekłam, by dzwonić nawet nie próbowali, bo ona nie odbiera telefonów. Pisać mogą próbować, a ja będę próbować przypominac jej o czytaniu e-maili... Zobaczymy, co z tego wyniknie... 



W środę Młoda i Młody pojechali do ortodonty. Młody najsampierw obskoczył na rowerze szkołę w te i wewte, bo mógł być tylko na niderlandzkim. Wrócił do domu i dalej pojechali autobusem. Świetnie sobie radzą. Na następnej wizycie ma mieć zakładany aparat i życzy sobie, by matka z nim pojechała. Będę zatem musieć sobie wagary zrobić…



Ja w tym czasie byłam na stażu, gdzie zafundowano mi małe załamanie nerwowe. Pojawiła się bowiem moja mentorka ze szkoły, którą mogłam pierwszy raz na oczy zobaczyć...

Przyszła mnie niby obserwować przy pracy, ale siedzieliśmy w innej sali... 

Nic to. Zaczęłam pełna entuzjazmu (no bo już sie bardzo napaliłam na to spotkanie noworoczne i moje genialne pomysły) przedstawiać mój pomysł na realizację projektu z udziałem rodziców i partnera zewnętrznego, a ta mi przerwała i mówi, że to raczej się nie nada, bo nie o to w tym chodzi. 

Po czym zaczęła mi wciskać jakiś kit, że niby projekt polega na tym, że mam zorganizować dla rodziców pogadankę z udziałem jakiegoś uczonego w piśmie, czyli np psychologa, pedagoga, a w tym celu mam wybrać jakiś temat, typu "agresja u dzieci", "problemy z zasypianiem" i takie tam... Teatrzyk se mogę zorganizować, ale pod warunkiem, że będzie na ten wybrany temat i będzie uczył czegoś rodziców... 

Że co, kurwa?!!!

Próbowałam ją przekonywać, że to jest projekt opiekunów żłobka, a nie nasz, że my mamy zrobić cokolwiek z rodzicami i cokolwiek z instytucją niezwiązaną ze świetlicą, ale nie, ona się upierała przy swoim. Żeby było milej, w tej rozmowie uczestniczyła moja jedna koleżanka i moja mentorka (szefowa) ze świetlicy. Mentorka próbowała też dać do zrozumienia, że to co tamta sugeruje, jest niewykonalne i nierealne, bo kto normalny będzie chciał dobrowolnie za friko prowadzić jakąś prezentację czy pogadankę na tematy wychowawcze....? Ale baba swoje, że ona rozumie, ale że takie są wytyczne ministerstwa i że to nie oni decydują i w ogóle najmądrzejsza z mądrych…

Okropnie mnie to zdenerwowało... delikatnie mówiąc. Czułam się kompletnie załamana. Noż kurwa! Siedziałam nad tym ponad 2 tygodnie, kombinowałam, dumałam, spisywałam pomysły, aż wszystko wydało mi się idealne i poszłam na to spotkanie z nadzieją, że omówimy detale i będę mogła się zabrać za realizację, by juz na poczatku grudnia rodziców zacząć zapraszać i wszystko szykować, a tu przychodzi ta raszpla i próbuje mi wmówić przy moich koleżankach, że jestem taka głupia iż prostego zadania nie potrafię zrozumieć. No mało się tam nie popłakałam z nerwów. Myślałam tylko o tym, by pójść do domu i przeczytać spokojnie to pieprzone zadanie jeszcze raz... 🤬😡😠🤯👹👺😵‍💫

Gdy poszła, pogadałam z szefową i koleżanką i one onie twierdziły, że to wszystko jest co najmniej dziwne. Szefowa powiedziała, że ma znajomą, której może się zapytać, czy by nie przyszła z jakąś pogadanką, a ja powiedziałam że zapytam naszej pani psycholog, ale zacznę od zapytania innych nauczycieli o ten projekt, bo nijak mi się to nie zgadza z tym, co było mówione na lekcji i z projektami, które robią koleżanki... No bo któraś laska robi z dziećmi i jakąś cukierniczką babeczki, inna zabrała dzieci na imprezę z urzędem gminy, więc te farmazony co ona plecie, nijak się w to nie wpasowują…

stary młyn wodny

stary młyn

stary młyn


Potem poszłam do dzieci, by się odstresować, i robiłyśmy doświadczenie z dmuchaniem balonu bez dmuchania, czyli za pomocą reakcji sody z octem. PODOBAŁO SIĘ WSZYSTKIM - zarówno dwunastolatkowi jak i dwuipółlatkom. Zużyli półtoralitrową flaszkę octu i pół puszki sody, a w klasie waliło octem, że koleżanki wszystkie okna otwarły haha. 

Nie posłuchałam się bowiem syna. A MŁODY MNIE PRZESTRZEGAŁ, bym nie pozwalała dzieciom robić drugi raz robić tego doświadczenia, bo - na pewno będą chcieli - powiedział - a potem jeszcze raz i jeszcze raz...

 I tak było!!! Prorok jakiś, czy co?!!! 🫣🤔

 Tak serio, to fajnie, że próbowali drugi raz i trzeci, że się bawili, że im się podobało, że byli zafascynowani. Szóstoklasista mi kilkukrotnie dziękował za ten eksperyment. Powiedział, że pokaże w domu tacie i go zaskoczy, bo to superowy eksperyment był. Obiecałam, że bedziemy robić inne, choć w duszy sobie myślałam - o ile ja tu jeszcze wrócę... 

Wróciwszy do domu przeczytałam projekt uważnie z 5 razy i stwierdziłam, że TAK BABA SIĘ MYLI, NIE MA CHUJA!

Powiedziałam do Małżonka, że jak się okaże, że ona ma rację, zostawiam ten kurs w cholerę. Przyznał mi rację, że to nie jest normalne, jak jest to wwszystko zorganizowane i jaki jest burdel. Całą noc przez to nie spałam, bo taki nerw miałam. No zlitujcie się!

Nazajutrz poszłam do szkoły w stresie, a mgła mi tego nie ułatwiała, bo mało se oczów nie wypatrzyłam w drodze…




Zapytałam jednej nauczycielki, zapytałam drugiej i co się okazuje? No oczywiscie, że to ja mam rację! I że "koleżanka najwyrażniej się pomyliła ze żłobkiem..." Taaa... Wiadomo, tyle tego jest... i żłobek, i świetlica szkolna, te wszystkie dwa miejsca trudno musi być na pewno spamiętać i ogarnąć co do czego. Powiedziałam, że rozumiem, bo nie będę się kopać z koniem. 

Pochwaliły moje pomysły. Powiedziały że świetne są. A ja miałam ochotę pójść i skopać komuś dupę. Albo nawet zabić na śmierć.

Zaraz napisałam sms do "szefowej" i umówiłam się z nią na przyszły tydzień na omówienie szczegółów naszej imprezy noworocznej. 

Nie wiem, może ja dziwna jestem, bo się mnie wydawało, że takiego mentora jak się ma, to on ci jest od pomagania, wspierania, od wyjaśniania niejasności, od odpowiwadania na pytania, od tłumaczenia rzeczy dla ucznia nie zrozumiałych i tak dalej. Najwyraźniej  czasem może  też być odwrotnie.

Całkiem nieźle wpłynęło to na moje zmęczenie i samopoczucie. Teraz się czuję, jak by mnie krowa zeżarła, przeżuła i wysrała.... czy coś w ten deseń. Nie mam już tyle chęci ani entuzjazmu co przedtem. Nie ma szans bym zaufała mojej tzw mentorce. Będę próbowac unikać kontaktu  z nią na tyle, na ile to jest możliwe, bo ciężko mi będzie nie patrzeć na nią z pogardą i nienawiścią. Przynajmniej przez pewien czas. 

W piątek po szkole wstąpiłam do Actionu po jakieś różne pierdolety do kraftowania fotoksiążki. Nie wiem, co z tego użyję, ale na pewno wszystko mi się przyda wcześniej czy później…



To wszystko nałożyło się przy tym na przedwczorajszy zastrzyk decapeptylu, który sam w sobie powoduje zjazd samopoczucia i nasilenie zmęczenia. Do tego na zewnątrz zimno, co zabiera kolejną porcję mojej energii, bo ja dużo paliwa na ogrzewanie mojego ciała potrzebuję. 

U lekarki naszej byłam razem z Najstarszą, by poprosić o wszystkie badania zlecone przez polskiego psychiatrę online. Pani doktor bez problemju pobrała krew do badania, umówiła Najstarszą na badanie EKG u swojej koleżanki (bo sama pewnie już powoli szykuje się do macierzyńskiego) i wypisała skierowanie na MRI.

pole chmielowe pobliskiego browaru


W weekend może pójdę do znajomej belferki niderlandzkiego, by zapytac o korki dla Młodego. Może akurat się zgodzi i spróbuje mo pomóc. Choć nie wiem, czy to pomoże, bo Młoda odkryła w tym tygodniu podczas wspólnej z nim nauki, że on ma problemy z czytaniem ze zrozumieniem, a to może być winą autyzmu, a na to korki nie pomogą raczej...

Będę guglować, czy to da się połączyć oficjalnie z autyzmem i czy jakis psycholog czy psychiatra by jakiegoś atestu mu nie pyknął, by brali to pod uwagę na egzaminach i sprawdzianach.... Bo trza kombinować jak się tylko da, bo uczciwością i ciężką pracą człowiek daleko nie zajedzie w dzisiejszym świecie a ideałami sie nie naje. Myśląc o psychiatrze skonstatowałam, że ciągle nie otrzymaliśmy oficjalnej diagnozy na papierze i chyba trzeba upisać jakiś mejl do pani doktor, bo w styczniu mamy pierwsze spotkanie w Het Raster, organizacji pomagającej ludziom z autyzmem, i dobrze by było mieć te dokumenty. 

Jeżu, człowiek o wszystko musi się dopominać i o wszystkim pamiętać. Męczące to!

brukselka z innej perspektywy


Dziś pożegnaliśmy kolejną naszą świnkę. 🐾🌈💔

Wetka powiedziała, że prawdopodobnie rak jajowodów… czy jajników... Nie ważne, ważne że Maggie w ostatnim, dosyć krótkim czasie cała praktycznie spuchła. Wyglądała jak beka, futerko zaczęło jej garściami wychodzić. Miała problemy z chodzeniem. Od przedwczoraj widocznie miała trudności z jedzeniem - jadła bardzo powoli i trzeba było pilnować, by reszta łobuzerki nie kradła jej przekąsek. Doktorka mówiła, że moglibyśmy próbować ją jeszcze leczyć, że może dać kontakt do specjalisty od takich spraw, ale powiedziałam, że nie mamy hajsu na długie leczenie no i stan Maggie nie był najlepszy. Poza tym ona miała już blisko 5 lat... Poprosiłam o eutanazję. Pochowaliśmy ją oczywiście w ogródku w sąsiedztwie Tornado... Może gdybyśmy od razu poszli, gdy tylko zauwazyliśmy że coś jest nie tak.... No ale brak czasu, brak hajsu, za zimno, by wozić świnki skuterem, a Małżonek wraca ostatnio dopiero przed osiemnastą, bo koszmanrne kory na drodze... No, wyżej dupy nie podskoczysz. 

Nasza Magunia… 🥺


Najstarsza i Młody ubrali dziś choinki w swoich pokojach. Jakoś obydwoje mieli na to wielką ochotę w tym roku. W salonie chciałam postawić na szafie malutką żywą choinkę w doniczce, ale coś mi się wydaje, że może się nie zdarzyć. Małżonek uznał, że choinki są bez sensu, z czym się zgadzam. Poza tym nie mamy miejsca w tej graciarni, ale fajnie by było mieć światełka, szczególnie gdy będę mieć już te ferie... Do ferii jednak jeszcze trochę...

Młody zapytał z łobuzerskim uśmiechem, kiedy przyjdzie Mikołaj, dodając, że jakby przyszedł, to niech położy prezencik pod choinką. Chwilę później zapytał, czy myślę, że przyniesie mu te mazaki, o których mówił, a że jestem słabym kłamcą, to poleciał na górę ucieszony, oznajmiwszy, że w takim razie czekał będzie na te mazaki. 

Fajnie mieć jedenastolatka, który w liście do Mikołaja podaje po prostu mazaki 🫠. Chyba dorósł ☺️🤨

Niedługo Młoda ma urodziny i może uda się pójśc do restauracji, bo wszyscy tego potrzebujemy, by zrobić coś wyjątkowego raz w roku po tych wszystkich przebojach i trudnych tygodniach.

Wymyśliłam też prezent do skraftowania dla Młodego pod choinkę: kalendarz izydorowy z pytaniami (na wzór kalendarzy adwentowych). Bo on chce te pytania, na które mógłby odpowiadać, więc pomyślałam, że każdy z nas spisze możliwie dużo pytań i zrobimy mu kalendarz, którym będzie odliczał dni od Nowego Roku do swoich urodzin i każdy dzień będzie zwierał ileś tam pytań.

Jakbyście mieli jakieś pytania dla Epickiego Jedenastolatka, dawajcie w komentarzach. Im więcej, tym lepiej. 

A parę dni temu z sypialni miałam widok na Księżyc, więc cykałam fotki przez okno…














8 sierpnia 2023

Eutanazja, dobrze że jest...

Dawno nie było na moim blogu niczego poza moim pamiętnikiem. Dawno nie poruszałam żadnego ważnego tematu, a jakiś miesiąc temu napisałam ten tekst.... Pora, by ujrzał światło dzienne. 

EUTANAZJA


Eutanazja w Belgii, jak to wygląda.

W naszym kraju eutanazja jest legalna. Belgia była zaraz po Holandii drugim krajem na świecie, które takie prawo wprowadziła. I tak od września 2002 roku pacjenci mogą w niektórych okolicznościach poprosić lekarza o zgodę na zakończenie ich życia. Od 2014 o eutanazję mogą też ubiegać się dzieci. 

https://www.health.belgium.be/nl/gezondheid/zorg-voor-jezelf/levensbegin-en-einde/euthanasie

Czym jest eutanajza? To pozbawienie drugiej osoby życia na jej własne życzenie. Wykonawcą zawsze jest lekarz i eutanzja nie jest absolutnym prawem pacjenta, a tylko możliwością - można o nią poprosić, ale nie można się jej domagać. Każdy lekarz może odmówić zezwolenia na eutanazję, nawet jeśli wszystkie warunki do jej wykonania są spełnione. 

Eutanazja jest dozwolona tylko wtedy, gdy pacjent znajduje się w stanie beznadziejnym (z medycznego punktu widzenia) stanie fizycznego lub psychicznego cierpienia, któremu nie można zaradzić i jest wynikiem cięzkiej nieuleczalnej choroby lub wypadku. W przypadku dzieci nie jest dozwolona eutanzja z przyczyn psychicznego cierpienia i muszą na nią wyrazić też zgodę prawni opiekunowie dziecka.

Prośba o eutanazję musi być całkowiecie samodzielna, dobrowolna (bez sugestii osób trzecich), świadoma i wielokrornie ponawiana. Osoby trzecie (np rodzina) nie mogą prosić o eutanzjaę dla nikogo (np osoby w śpiączce).

Eutanazja wykonywana jest przez lekarza prowadzącego przeważnie w obecności pielęgniarki. Pacjentowi podawany jest szybko działający środek nasenny i zwiotczający mięśnie, po czym następuje zatrzymanie oddechu i serca, co trwa kilka minut. Przy zabiegu mogą być obecni bliscy krewni, gdy pacjent wyrazi takie życzenie

Wyrażenie woli wykonania eutanazji w razie nieodwracalnej śpiączki

Prawo belgijskie umożliwia ponadto każdemu złożenie prośby o eutanazję w razie  nieodwracalnej śpiączki. Takie oświadczenia dokonuje się w swoim urzędzie gminy w obezności dwóch dorosłych świadków, z których co najmniej jeden nie będzie miał żadnych korzyści ze śmierci składającego owo oświadczenia (jak spadek itp). Można przy tym wskazać jedną lub więcej osób, które w razie śpiączki powiadomią lekarzy o tej prośbie. Wszyscy oczywiście podpisują stosowne orzeczenia. 

Tutaj znajdziecie stoswny formularz: prośba o eutanazję w razie śpiączki.


Podcast dziennikarki i artystki na temat eutanazji

Media opowiedziały nam jakiś czas temu o niejakiej Elien Vervaet, która nagrała podcast na temat eutanazji, by w ten sposób przełamać tabu. Wysłuchałam tego podcastu i postanowiłam ten temat poruszyć też na moim skromnym blogu, bo uważam że jest bardzo ważny, a faktycznie bardzo mało się o tym mówi. Jak już się mówi, to na zasadzie wyzywania się wzajemnego tych co są za i tych co przeciw (ale figę o tym wiedzą), pomijając kompletnie zdanie, tych których to na prawdę dotyczy....

Elien wyraziła swoje zdanie jako osoba, której to dotyczy. Co więcej pozwoliła wypowiedzieć się innym, których to dotyczy.

Kim jest, a raczej była, Elien? Piękną młodą 24-letnią kobietą, dziennikarką radiową, fotografką i aktorką, która po kilka latach walki z ciężką depresją w końcu otrzymała zgodę na eutanazję. Tutaj jest jej strona, gdzie możecie sobie m. in. obejrzeć jej zdjęcia, czy wysłuchać rzeczonego podcastu (jeśli władacie w miarę sprawnie niderlandzkim oczywiście). https://elienvervaet.com/

Elien porównuje siebie do pięknego motyla, który mimo tego że jest tak piękny, radosny i sympatyczny, bardzo krótko na tym świecie żyje. 

Mówi, że ciągle cierpi okropnie. Mówi, że próbowała wszystkiego, co dało się zrobić, testowała różne leki, prosiła wiele osób i różne instytucje o pomoc i walczyła kilka lat dzielnie ze swoją depresją, ale nie udało jej się nic wiele wskórać. Straciła nadzieję. Nie chce już żyć. W końcu poprosiła o eutanazję i po długim czasie otrzymała na nią zgodę. Wtedy postanowiła nagrać ten swój podcast. 

Chciała przed swoją śmiercią nakłonić ludzi do częstrzego poruszania tematu eutanazji i cierpienia przede wszystkim młodych ludzi, by ludzie nie wstydzili i nie bali się o tym mówić głośno, by nie musieli zmagać się ze swoim cierpieniem i wątpliwościami w samotności. Nie chodzi jej bynajmiej o nakłanianie kogokolwiek czy w ogóle jakiekolwiek promowanie eutanazji. Nie, ona pokazuje eutanazję taką jaka jest. 

W swoim podcaście daje głos ludziom ze swojego otoczenia - specjalistom, przyjaciołom, rodzicom, cioci, przypadkowym ludziom zaczepionym na ulicy. Każdy z nich mówi, co czuje i jak odbiera jej decyzję i eutanazję w ogóle. Bliscy mówią o bólu, cierpieniu, śmierci, o trudnych emocjach, ale ze spokojem, pogodzeni i przygotowani najlepiej jak się da na taką okoliczność, jaką jest świadome odejście bliskiej znajomej osoby. Wszyscy ją wspierają i starają się zrozumieć, choć zrozumienie drugiej osoby, gdy nie jest się nią i nie czuje się tego, co ona czuje, jest czasem zupełnie niemożliwe, a zawsze bardzo trudne. Najbliższe Eliene osoby mówią o tym, że patrzyły przez ostatnie lata na jej cierpienie i na jej walkę z chorobą. Mówią o swoim wsparciu i miłości do Eliene. Szanują jej decyzję, choć jest ona dla nich bardzo ciężka i bolesna. Podziwiają jej odwagę i siłę bo wiedzą, że dla niej ta decyzja też jest strasznie trudna.

Warto było usłyszeć taki głos w tej ważnej sprawie, a w zasadzie głosy. Głosy różnych ludzi, których eutanazja mniej lub bardziej bezpośrednio dotyczy. Dało mi to sporo do myślenia i do czucia.

Elien odeszła 9 lipca, po 6 latach walki z ciężką depresją, kiedy to odwiedzała różne szpitale, testowała najróżniejsze terapie, które zlecali jej terapeuci. Nic nie pomagało.

O eutanazję ubiegają się rzadko osby młode, zatem Elien była raczej wyjątkiem pod tym względem. 

W 2022 z eutanacji w Belgii skorzystało  ok 3000 osób, z czego tylko około 1,2% byli to ludzie poniżej 40.

Co ja myślę na temat eutanazji?

Od dawna powtarzam, że cieszę się, iż mieszkam w kraju, w którym jest to legalne i dozwolone w określonych warunkach. Szczególnie teraz, odkąd usłyszałam swoją diagnozę "rak". Słysząc słowo rak w kontekście swojej własnej osoby człowiek bowiem zaczyna rozważać różne okoliczności związane z cierpieniem i śmiercią, które przez taką diagnozę nagle bardziej interesujące się wydają i bliższe. Nawet jak ci dadzą do zrozumienia, tak jak mnie, że mam 70% na przeżycie najbliższych pięciu lat, to jednak cień Kostuchy i, co gorsza, potencjalnego cierpienia czuje się na od czasu do czasu systematycznie na pysku i duszy...

Śmierci jako takiej się nie boję, ale cierpienia już tak. Boję się też cierpienia istot, które są mi bardzo bliskie.

Był taki czas, że intensywnie myślałam o zakończeniu swojego żywota. Jak ktoś dysponuje choć odrobiną empatii i inteligencji, zapewne domyśli się, że to nie był czas dla mnie cukierkowy. Był to czas, a w zasadzie czasy, bo nie był to jednorazowy pomysł, piekielnie trudny, straszny i bolesny. I wiecie co? Dziś z perspektywy patrząc, czasem żałuję, że się nie złożyło... Dziś by o mnie już pewnie nawet nikt nie pamiętał, świat beze mnie kręcił by się tak samo jak kręci się ze mną, tylko moja czasoprzestrzeń w inny sposób by się wypełniła. Tylko ja nie musiałabym się dziś już z niczym użerać, niczym przejmować, nikt  by nie miał ze mną problemu, nikomu bym nie wadziła, nikt by nie musiał mi w niczym pomagać ani mnie słuchać,  bo bym po prostu nie istniała. No ale dobra, aktualnie żyję i mam się w miarę dobrze. Opowiadam o tym tylko dlatego, by odnieść się do samej kwestii istnienia jako takiego, które jest jednym z wielu aspektów eutanazji.

Jestem osobą niewierzącą i dla mnie życie zaczyna się i kończy na planecie Ziemia. Nie wierzę ani w reinkarnację, ani życie pozagrobowe, ani w żadne inne czary-mary, a już na pewno nie w psychopatyczne złośliwe bóstwa, które wymyślają dla mnie głupie makabryczne challenge, a potem siedząc na chmurce śledzą każdy mój krok i czytają me myśli, by przyznawać mi punkty i mnie rozliczać z wszystkiego, co zrobiłam nie po ich myśli, choć nigdy mnie o zasadach swojej głupiej gry nawet nie raczyli ponformować. 

A w kwestii eutanazji, jak wiadomo,  wiara w mniej lub bardziej psychopatyczne bóstwa ma ogromne znaczenie. Nie mam nic do wierzących, dopóki trzymają swoją wiarę z dala od mojego życia, mojego ciała i moich przekonań. Wierzcie sobie w co tam chcecie, ale nie mierzcie mnie swoją miarą i pozwólcie mnie i każdemu innemu wierzyć w co chce i decydować o swoim życiu wedle swojej własnej wiedzy i potrzeb. 

Dla mnie prawo do eutanazji jest bardzo wporządku, jest bardzo potrzebne i ważne. Oczywiście, o ile nie jest nadużywane, a znane są przypadki sugerowania np cierpiącym osobom starszym prośby o eutanazję... No ale nie mówimy tu o łamaniu prawa i nadużyciach. Mówimy o samej możliwości.

Gdyby nadszedł taki moment w moim życiu, że już będzie bardzo źle, że będę cierpieć ból nie do wytrzymania, a lekarz powie, że już nic nie da się zrobić, że mogę tylko czekać na śmierć w koszmarnym cierpieniu, to ja chcę mieć wtedy możliwość skrócenia tej drogi. Chcę móc poprosić o śmierć.

Jeśli ktoś lubi i z jakiegoś powodu chce cierpieć, niech sobie cierpi. Jego wola. Jeśli ktoś uznaje, że byłby dumny z tego, że np  przez kilka miesięcy, lub jeszcze lepiej lat ,leżał by przykuty do łóżka, cierpiąc niemiłosiernie i do tego wymagając poświęcenia wielu innych osób, które będą go myć, podcierać, wynosić jego kupy, karmić i które w mnejszym lub większym stopniu będą ze swojego życia dla niego zrezygnować i jeszcze patrząc na jego cierpienie samemu ogromnie cierpieć no to gratuluję.... Ja nie czuję w sobie ani tyle odwagi, ani sił, ani tym bardziej bezduszności. 

Uważam, że każdy człowiek powinien mieć możliwość godnego bezbolesnego odejścia z tego świata. To czy z tej możliwości skorzysta powinno od niego samego zależeć.

Niektórzy uważają, że eutanazja to zalegalizowanie samobójstwa. No można i tak na to spojrzeć... Tyle tylko, że najsampierw dobrze jest się dokładnie przyjżeć warunkom eutanazji: nieuleczalna choroba, cierpienie nie do zniesienia, kilkukrotne ponawianie prośby... Elien czekała trzy lata, zanim otrzymała swoje zezwolenie.

To nie jest tak, że eutanazja serwowana jest wszystkim znudzonym życiem na prawo i lewo. Eutanazję przeprowadza się w jasno określonych, wyjątkowych  okolicznościach.

No ale dobra, pociągnijmy temat samobójstwa...

Przyznajcie się teraz tak z ręką na sercu, czy w ogóle kiedykolwiek tak na prawdę zastanawialiście się nad samobójstwem? Nie, że wy sami, tylko ogólnie, jak to jest popełnić samobójstwo.

Z tego co czasem czytam gdzieś tam w komentarzach i co słyszę przy okazji samobójstw, to niektórym się wydaje, że ludzie ot tak nagle pod wpływem chwili wręcz dla fanaberii albo z nudów odbierają sobie życie, bo, jak dalej twierdzą wszystko wiedzący, przecież nie mieli żadnego powodu. No wiadomo, inni najlepiej zawsze wszystko wiedzą na czyjść temat niż sam zainteresowany...

Zastanówcie się teraz tak czysto teoretycznie, zupełnie bezpodstawnie, że chcielibyście zakończyć swój żywot albo komuś innemu doradzić.... a nie czekaj, czekaj... Z połowę czytających te słowa pewnie nie raz już komuś radziło "pierdolnięcie sobie w łeb" czy tam podobne takie rozwiązania.

A pomyśleliście wtedy, co by było, gdyby ten ktoś serio sobie strzelił w głowę? Potraficie sobie wyobrazić taką sytuację, że oto wchodzicie do pokoju swojego czy kogoś znajomego, a tam czyjś mózg na ścianie, na wszystkim i ten ktoś, wasz znajomy ma dziurę w głowie, nie żyje, bo zgodnie z czyimś zaleceniem strzelił sobie w łeb...?

Albo wisi u sufitu w waszej łazience. Celowo piszę "waszej", bo ludzie mają to do siebie, że wyobrażają sobie zawsze i święcie są o tym przekonani, że TAKIE RZECZY IM SIĘ NIGDY NIE PRZYTRAFIĄ, bo oni tacy nie są i ich znajomi ani rodzina tacy nie są. A żebyście się nie zdziwili...

Orientujecie się choć z grubsza, jakie są objawy śmierci przez powieszenie i jak wygląda wisielec? Nie? Ja mam dziwne zainteresowana i sobie poczytałam... Wrażnie ponoć niezapomniane.

A jakby tak ktoś skacząc z mostu akurat przed wasze auto spadł i byście na niego najechali...? 

Albo z wieżowca, w którym akurat zakupy w galerii robiliście...? I krew jego oraz mózg ochalapały by wam laczki...?

Albo przed pociąg, którym jechaliście na wakacje, a wasz sąsiad kolejarz akurat by siedział w lokomotywie i widział to i nic nie mógł zrobić...?

Nadal uważacie, że eutanazja to to samo co samobójstwo?

Połknięcie tabletek wydaje się być najmniej okrutne dla innych, ale też mniej skuteczne. Każdy kto ma dość życia, orientuje się w zaletach i wadach poszczególnych metod. Ja piszę o nich, by pokazać różnicę, ale też po to, by poruszyć temat odbierania sobie życia z takich czy innych powodów, by skłonić do myślenia i do przestania udawania, że temat nie istnieje i że was na pewno nie dotyczy. Bo istnieje i dotyczy każdego. No chyba że twierdzicie, iż nie znacie i znaliście nigdy nikogo, kto myślał o odebraniu sobie zycia, próbował odebrać sobie życie albo sobie życie odebrał. W co nie uwierzę, no sorry.

Nieudane próby odebrania sobie życia nie rzadko kończą się niepełnosprawnością fizyczną lub umysłową, co tylko pogarsza sytuację.

Udane jak i nieudane proby samobójcze są szokiem i traumatycznym przeżyciem dla bliskich.

Pewne jest jedno. Każdy kto myśli o zakończeniu życia, musi mieć ku temu powód. Każdy potrzebuje wtedy najbardziej pomocy, zrozumienia, wysłuchania, wsparcia. Nie każdy je otrzyma i nie każdemu to pomoże i nie każdemu wystarczy, ale fajnie gdyby ludzie częściej chcieli innych słuchać, innych zauważać i zawsze drugiego próbowali zrozumieć, a nie tylko oceniać wszystkich według siebie.

Nieuleczalnie chore i nieludzko przy tym cierpiące osoby to bardzo wyjątkowa grupa. 

Większość ludzi, moim zdaniem,  chce żyć, chce pracować, spotykać się z przyjaciółmi, cieszyć się dziećmi, wnukami, rodzeństwem, partnerem, chcą podróżować, czytać, oglądać filmy, słuchac muzyki, bawić się, odkrywać świat... 

Większość ludzi w każdym wieku chce żyć. Po prostu żyć, istnieć, zmagać się z problemami, podejmować wyzwania. Większosć ludzi nie chce umierać, nie chce odchodzić, nie chce zostawiać nikogo i niczego. Bo taka jest nasza natura. 

Tak samo jak wszystkie pozostałe zwierzęta, my ludzie zawsze walczymy o życie, o życie swoje i najbliższych. Jesteśmy gotowi wiele wycierpieć, wiele znieść, by móc żyć.

Ludzie nie proszą o śmierć z byle powodu.

 Ludzie nie narażają bliskich na cierpienie z byle powodu. 

Ludzie nie zostawiają wszystkiego, co kochają z byle powodu.

 Ludzie nie proszą o eutanazję z byle powodu. 

Uważam, że brak legalnej eutanazji nie powstrzyma ludzi cierpiących przed zakończeniem swojego życia, gdy tylko znajdą sposób i dość odwagi. Tyle że zrobią to korzystając np z którejś z wyżej wymienionych makabrycznych metod, niespodziewanie, nagle, narażając najbliższych na traumatyczne przeżycia i szok.

Przykład Elien mówi nam, że dzięki eutanazji można odejść z godnością, można siebie i najbliższych na ten moment przygotować. Oczekiwanie na eutanazję jest poza tym dosyć długie i człowiek jest pod opieką specjalistów, więc jest też czas, by się rozmyślić, by zmienić zdanie.

Uważam, że dobrze by było, gdyby ludzie o tym wszystkim częściej rozmawiali, zarówno o eutanazji, jak o myślach samobójczych, o śmierci ogólnie, o depresji, o problemach ogólnie. Byśmy się wzajemnie wszyscy próbowali zrozumieć, poznać różne punkty widzenia i siedzienia, byśmy otwarcie mogli opowiedzieć o swoich problemach i nie zostać wyśmianym, wyszydzonym, odizolowanym, a byśmy dostali pomoc, wsparcie czy przynajmniej cierpliwe ucho, które nas wysłucha.


22 listopada 2022

Tornado odeszła za tęczowy most… :(

 To jest smutny rok… Już trzeci nasz mały przyjaciel podreptał tęczowym mostem 🐾🌈🐾.

Tornado Szczurado Świniado…

…była superszybką, ale bardzo nieufną świnką. Adoptowaliśmy ją razem z Love na początku pandemii. Wybraliśmy obie spośród dziesiątek świnek w pewnym gospodarstwie w sąsiedztwie, gdzie przez nieuwagę jeden pan świnek trafił pomiędzy dziewczyny, co miało fatalne konsekwencje… Mieli bardzo dużo świń. Skierowani przez schronisko pojechaliśmy tam wybrać dwie dziewczynki do towarzystwa dla naszej Sary po odejściu Niko.

Młoda zauważyła pomiędzy tymi wszystkimi naszą Tornado. Wtedy jeszcze bezimienną biedną świnkę, której najwyraźniej inne świnki dokuczały i którą gryzły, bo miała pogryzione uszy i próbowała się ukrywać. Właścicielce długo zajęło, zanim ją złapała, bo to była na prawdę super szybka i zwinna świnka.  Gdy w domu przydzwoniła w wielkim pędzie w ścianę wybiegu, wybór imienia był oczywisty. Pędziła przecież ciągle niczym tornado. 🌪 

Tornado była do tego cała czarna z rudym paskiem i kilkoma rudymi łatkami. Miała trochę szczurowaty pyszczek ze sterczącymi wąsami, dlatego czasem nazywaliśmy ją też Szczurado. Gdy była zdenerwowana na inne świnki lub człowieka, demonstrowała wszystkim swoje zęby unosząc do góry głowę.

Nigdy się tak na prawdę porządnie nie oswoiła. Gdy byliśmy bardzo cierpliwi i czekaliśmy wystarczająco długo z wyciągniętą ręką ze smakołykiem, podchodziła ostrożnie, porywała kąsek i zwiewała czym prędzej do domku. Gdy była przestraszona, to ją zamrażało i ani drgnęła. Wtedy można ją było głaskać i dotykać, dopóki jej nie odmroziło, bo wtedy znikała w sekundę w kryjówce, tak że człowiek nawet nie widział jak biegnie. 

Nadzie od początku chyba coś w małym świnkowym ciałku nie funkcjonowało za dobrze, bo nigdy nie przytyła porządnie, jak jej choćby siostra Love, że o wielkiej Maggi czy Sarze nie wspomnę.

Ostatnimi czasy zaczęła jednak coraz bardziej chudnąć, mimo że jadła wszystko jak pozostałe świnki, a jedzenia w naszym wybiegu nigdy nie brakuje. Bardzo dużo też piła. Więcej niż inne świnki. Zupełnie tak samo jak Lusia Królik w ostatnich tygodniach przed śmiercią… Dlatego nie poszliśmy do weta. Po tym jak uśpiliśmy Lusię Królika i Buśka Świnka z powodu raka nie mieliśmy zwyczajnie odwagi spytać weta, dlaczego Nado chudnie. Poza tym nie wyglądała na chorą, ale też najczęściej siedziała w domku. Zawsze. Od początku pobytu u nas. Przez co też trudno było zauważyć ewentualny gorszy moment.

Zauważyłam go co prawda w niedzielę, bo zachowanie było jakieś inne… Nawet nie potrafię powiedzieć, dlaczego, ale dziwna mi się Tornado wydawała. Choć niby jadła i piła jak zwykle…

W poniedziałek, gdy byłam w pracy, zadzwoniła Młoda i oznajmiła, że Nasza Nado umiera… 😢🥺

Tornado

Tornado 🌈🐾

Tornado i Love w naszym pierwszym drewnianym wybiegu



Pochowaliśmy ją w naszym ogrodzie w towarzystwie Niko, Sary, Buśka i Lusi Królika.


Zostało nam dwie świnkowe dziewczynki: Love i Maggie. Dwa tłuścioszki, dwie największe kolorowe łobuziary. Być może za jakiś czas znowu kogoś przygarniemy z azylu, kto wie…

Tęsknimy za wszystkimi naszymi pieszczoszkami, które nas opuściły. Ciężko jest zapomnieć…

Sara🌈😢

Busiek - Lulu🌈😢

Sara🌈 i Niko🌈😢😢

Lusia - Królik 🌈😢



6 maja 2022

Lusia była wspaniałym króliczkiem :-(


W poniedziałek 2 maja odeszła Nasza Kochana Lusia. Nasz puchaty króliczek, nasz czworonożny łobuziak, nasza mała przyjaciółka, pocieszka. Fluffy, Flafunia,  Luszka, Lala, Luszulali, Zając, Luszu, Lusia, Luśka, Luszunia, Królowa, Flappy.

Towarzyszyła nam 6 lat dając wiele radości i ciepła. Przybyła do nas jako malutka szara kuleczka. Mieszkała z Najstarszą na poddaszu i czasem nieźle psociła. Zdarzało jej się zeżreć kartkę z zadaniem domowym albo zrobić ażurowe wzorki w ubraniach. Nałogowo przegryzała kable od słuchawek. Wszystkie inne kable były zabezpieczone w specjalnych plastikowych tunelach przymocowanych do ścian, żeby mogła bezpiecznie i bez ograniczeń korzystać razem z Najstarszą z całego 40 metrowego pokoju.

Lubiła buszować w garderobie, gdy Najstarsza wybierała sobie ubranie. Często spała koło Najstarszej w łóżku, na które oczywiście bez pozwolenia wskakiwała, kiedy tylko miała ochotę. Dopóki Najstarsza nie ustawiła płotka metalowego wokół łóżka. Choć i wtedy, jak bardzo chciała, to i zawsze wskakiwała jakąś dziurą. Od czasu do czasu lubiła poleżeć przytulona pod kołdrą. 

Kiedy Najstarsza siedziała przy komputerze, Króliczysko leżało zawsze w pobliżu na jednym ze specjalnie przygotowanych dla niej dywaników lub poduszek wpatrując się w swoją dużą przyjaciółkę. Jeśli za długo nie otrzymywała uwagi, wskakiwała zwyczajnie na kolana domagając się pieszczot. Uwielbiała być głaskana po nosku, wokół oczu i uszu. Nie lubiła - podobnie jak większość króliczków - podnoszenia, zatem nie braliśmy ją nigdy na ręce bez potrzeby. Głaskaliśmy ją leżąc lub klęcząc koło niej na podłodze.

Gdy ktoś wchodził na strych, pędziła natychmiast niczym tornado z drugiego końca pokoju, by kręcić szalonego młynka wokół nóg i żebrać o smakołyk lub pieszczochanie. 

Uwielbiała zajadać świeże mleczyki i gałązki, ale i trawą czy różnymi warzywami też nie gardziła. Siano dla Królowej musiało być z określonej firmy. Ulubionym było sianko ziołowe z miętą i rumiankiem. Suche karmy również byle jakie jej nie przekonały.

Wieczorami lubiła urządzać harce po całym poddaszu, czyli gonić na pełnym gazie i robić dzikie zwroty, co słychać było w całym domu. Najlepszy efekt dźwiękowy dawało przebieganie po drewnianej klapie nad schodami. Rududududum! Gdy się czegoś przestraszyła, waliła łupce tylnymi króliczymi stopiszczami, aż cały dom się trząsł. Wtedy trzeba było do niej podejść, pogadać spokojnie i pogłaskać, by  odzyskała spokój. Nie raz zdarzało mi się chodzić na strych w środku nocy, gdy Lusia przestraszyła się np nietoperza przelatującego za oknem albo błyskawicy. Tupała wtedy a tupała raz za razem i aż trzęsła się ze strachu. Najstarsza niczego nie świadoma zwykle spała kamiennym snem tuż obok.

W zeszłym 2021 roku zaczęła chorować. Najpierw przestała ganiać po pokoju. Potem coraz rzadziej opuszczała swój kąt. Gdy zaczęła przesiadywać całe dnie w „norze” zrobionej z wielkiego kartonowego pudła wyłożonego w środku miękkimi materacykami dla pupili i produkować miękkie bobki, wiedzieliśmy, że to coś więcej niźli poważny wiek. Jednak długo myśleliśmy, że to zwykłe przelotne kłopoty brzuszkowe, które zdarzają się od czasu do czasu w króliczym świecie, gdy np za dużo łakoci się obje albo nowego warzywa itp. Po jakimś czasie Lusi się poprawiło i wyszła z nory, ale nadal głównie swojego kąta się trzymała. Zaczęła siusiać byle gdzie. Nie wskakiwała do kuwety, tylko sikała obok. Wtedy wyrzuciliśmy kuwetę, a posypkę daliśmy podłogę przykrywając to starymi ręcznikami. Pomysł się sprawdził przynajmniej częściowo, bo Lusia korzystała z takiej toalety, ale wciąż posikiwała dużo po dywanikach. Ręczniki zastąpiliśmy matami dla szczeniaków, co zmniejszyło ilość prania (ręcznik trzeba było co dwa dni wymieniać). Dywaniki jednak ciągle trzeba było prać kilka razy w tygodniu, a oprócz tego kilka razy dziennie zamiatać bobki. Ale to już w ostatnich miesiącach. W zeszłym roku Króliczysko jeszcze dawało rady pójść do ubikacji. W ostatnich dniach ciągle próbowało, ale coraz częściej było to ponad jej królicze siły.

W jesieni zaczęła chudnąć, co bardzo szybko zauważyliśmy i zabraliśmy ją do weta. Niestety nie znaliśmy wcześniejszej wagi naszej Księżniczki i weterynarz nie uwierzył nam na słowo, że Lusia schudła. Nie zrobił też żadnych badań. Pomyślał to samo co my wcześniej, że to sprawy brzuszkowe. Dał zastrzyk przeciwbólowy i syropek wzmacniający i poprawiający sytuację w brzuchu. Kazał wrócić za miesiąc, gdy się nie poprawi i gdy dalej będzie chudła. Syrop faktycznie ją wzmocnił i dodał trochę energii oraz poprawił apetyt. Przestało jej też bulgotać w brzuchu, czyli trochę pomógł. Niestety Lusia nadal chudła w oczach. 

Wtedy niestety ja otrzymałam swoją diagnozę i zaczęło się moje latanie po doktorach, a zdrowie królika zeszło niestety na drugi plan. Nie było czasu, głowy i pieniędzy, by pojechać z Lusią do weta. Dziś patrząc z perspektywy czasu wiemy, że i tak by to nic nie dało pewnie. Tyle, że krócej by biedactwo cierpiało może… 

Pielęgnowaliśmy ją najlepiej, jak potrafiliśmy. Głaskaliśmy dużo i tuliliśmy każdego dnia. Podsuwaliśmy najlepsze smakołyki, bo apetyt miała ogromny i dużo jadła. Więcej niż wcześniej. Tyle tylko, że ciągle chudła i chudła.  Do końca mieliśmy cichą nadzieję, że to jednak po prostu wiek, że może robaki… Choć, nie ukrywam, że nie raz i nie dwa przeszło mi przez głowę, że to właśnie to… Przeczycie mnie nie myliło. Niestety. Okazało się, że nasze ukochane puchate Maleństwo też miało raka. Żarł ją pierdolony od środka.

Wet powiedział, że nic nie można zrobić. Tylko skrócić jej cierpienia eutanazją. 

Zasnęła na zawsze, a jej wychudzone ciałko spoczęło w ogródku nieopodal ciałek Sary i Nika. W naszych serduchach pozostanie na zawsze taka jak na tym zdjęciu u samej góry. Łobuz, który wskoczył do kosza z sianem i spogląda na nas buntowniczo spod kłapciatych uszu.

Jaka jestem zła na ten pierdolony świat! A tu jeszcze niektórzy ludzie o jakimś zjebanym, rzekomo wspaniałym i zajebiście kurwa miłosiernym bogu nawijają w takich czy podobnych sytuacjach albo ogólnie pierdolą o jakiejś sprawiedliwości na świecie i jaki to ten świat nie jest dobry i wspaniały. Po chuju kurwa. Świat sam w sobie ani nasze istnienie nie ma żadnego głębszego sensu. Powstał i rozwinął się w takim a nie innym kierunku zupełnym przypadkiem i tak trwa chuj wie po co, a my tkwimy w nim bez specjalnej przyczyny i uzasadnienia.

 Człowiek próbuje jakoś sobie ułożyć wszystko wokół siebie, by jak najlepiej przetrwać te chwile na tym durnym świecie. Próbuje być dla wszystkich stworzeń dobry, przydatny. A wszystko wcześniej czy później i tak o kant dupy. I wszyscy i tak skończymy w ziemi bez względu na to ile dobrego, czy złego uczynimy czy ile dobrego i złego doświadczymy.

Troska o innych, szczególnie tak bezbronnych jak dzieciaki czy zwierzątka nadaje choć odrobinę sensu naszemu istnieniu. Dlatego będziemy starać się ciągle robić to jak najlepiej bez względu na to co w ostateczności z tego wyniknie. 

Uważam bowiem, że Nasza Lusia miała u nas dobre i szczęśliwe życie. Na pewno mogła mieć jeszcze lepsze i jeszcze szczęśliwsze, bo lepiej zawsze można, ale to było raczej wystarczająco dobre. Nie najgorsze na pewno. Była kochana z całą ogromną mocą całej Szalonej Piątki. Tę miłość odwzajemniała każdego dnia. Króliki są fantastycznymi radosnymi stworzeniami. 











poprawia pościel ;-)

jako maluszek była przesłodka

wkładała bombki do pudełek


zaznaczała wszystkie nowe rzeczy pocierając je brodą



zabawa w piaskownicy