27 sierpnia 2021

Nasz syn kocha kolor różowy

 Nie dawno nagraliśmy z Młodym video na YT, w którym on opowiada w skrócie o swojej miłości do koloru różowego i problemach z tym związanych. Można je potraktować, jako wstęp albo dodatek do mojego wpisu :-)



A postanowiłam napisać o tym szerzej, bo temat jest dla nas bardzo ważny.  Dotyczy nie tylko koloru różowego, uważanego przez wielu za kolor dziewczęcy, ale całej reszty genderowych kolein wyrytych w naszych mózgach. 

Ostatnio całkiem sporo z tego w internetach spotykam zupełnie przypadkiem przy okazji najróżniejszych, bynajmniej nie związanych bezpośrednio z akcjami genderowymi, ale w zwykłych życiowych codziennych dyskusjach i rozważaniach.

Zacznijmy jednak od tego różowego koloru. 

Młody, jak był mniejszym brzdącem, bardzo lubił czerwony. Do różowego podchodził dość ostrożnie, ale - jak mniemam - już go tam coś w mózgu łaskotało, bo w pewnym momencie dostaliśmy od kogoś łaskawego ubrania używane i tam była ciemnoróżowa chłopięca koszulka. Młody ją oglądał uważnie i zapytał chyba z 5 razy, czy to na pewno aby dla chłopca, a nie dla dziewczynki. I czy różowe rzeczy serio mogą być dla chłopca. Zapewnialiśmy go, że owszem. Nie do końca jednak wtedy był do tego przekonany. W czasie pandemii nabrał jednak wielkiej pewności siebie, zaczął siebie coraz lepiej rozumieć, akceptować i dążyć do swoich małych celów. Po części to pewnie kwestia wieku, a po części kanału na YT oraz wyników w szkole, czyli bycia trochę popularnym i chwalonym.

Chłopak w różowym

 W którymś momencie odkrył, że podoba mu się kolor różowy. Znając opinie na temat tego, że to dla dziewczyn, podchodził do tego ostrożnie, pytając nas rodziców i sióstr, czy może założyć różowy t-shirt do szkoły, czy mógłby mieć różowy pokój itd krok po kroku, aż stało się to dla nas wszystkich jasne i oczywiste, że nasz Izydor dosłownie szaleje na punkcie różu. Ten i ów zapyta może, skąd wiedział, że „różowy jest dla dziewczyn”? A byliście kiedyś w sklepie odzieżowym albo zabawkowym? Aż wali po oczach podział na płcie! Wystarczy.

Czy było dla mnie dziwne, zaskakujące, że mój syn lubi kolor różowy?

 Ha ha. 

Ja od małego nienawidziłam sukienek, wolałam łazić po drzewach i bawić się w wojnę z chłopakami, niż durne zabawy lalkami i w dom. Marzyłam by być policjantem lub żołnierzem i by latać myśliwcami. Jako dorosła trenowałam sztuki walki a komputery były moją pasją i przez długi czas nie miały przede mną wielu tajemnic. 

Moja siostra kochała od małego samochody i traktory i do dziś zna się na tym doskonale. 

Moja matka była z zawodu elektrykiem i potrafiła naprawić odkurzacz, mikser, maszynę do szycia czy motor. 

Mój Mąż lubi sprzątać i gotować, zna się na kosmetykach i modzie. 

Jedna z Dziewczyn od małego kochała kolor czarny oraz czachy i nawet jako dwulatka głośnym rykiem reagowała na próby zaciągnięcia jej na dział dziewczęcy i ubranie w coś różowego. Dziś, mając 17 lat, ubiera się często w dziale męskim, lubi koszule i krawaty, używa męskich dezodorantów i żeli pod prysznic, nosi męską fryzurę, choć wcale nie przeszkadza jej to od czasu do czasu wskoczyć w seksowną kieckę, a figurę ma taką, że sporo lasek może jej tylko zazdrościć. 

Toteż umiłowanie naszego syna do różów wcale a wcale mnie nie dziwi. Ba, cieszymy się, że wie czego chce i że jest takim oryginałem. Problemem są tylko inni ludzie. W społeczeństwie bowiem ciągle panuje przekonanie, że różowy jest dla dziewcząt. No i drugie, jeszcze gorsze i jeszcze durniejsze, że każdy ma prawo wtryniać się w wybory drugiego i mówić mu jak powinien żyć.

Najlepsze w tym jest to, że spora część tych ludzi nawet nie zdaje sobie sprawy albo upycha to głęboko w niepamięci, że drzewiej było całkiem odwrotnie z tymi kolorami. Ba, zapomina się, że chłopcy i dorośli mężczyźni kiedyś nosili sukienki. Nadal niektórzy noszą, choć lud zdaje się być wybiórczo ślepy (patrz księża i biskupi, czy Muzułmanie).

Jeszcze 200 lat temu różowy, jako pochodny czerwonego był kolorem typowo męskim, czyli kolorem facetów silnych i walecznych, a niebieski przeznaczony był delikatnym kobietom. W dawnych czasach najzwyczajniejszą rzeczą na świecie było to, że chłopy ganiały w różowych rajtkach czy innych różowych przyodziewkach wyhaftowanych w kwiatowe wzory. W świecie katolickim mówiło się ponadto, że Jezusek nosił różową szatkę a jego świątobliwa matula dziewica niebieską i tego się należy trzymać. I się trzymano długie lata. Ba, jeszcze jak ja byłam smrolem, matka przebąkiwała, że synek powinien mieć do chrztu różowe dodatki do ubranka a dziewczynka niebieskie, bo tak jest po katolicku. 

 Z czasem pod wpływem różnych akcji zaczęto odchodzić powoli od tego kolorystycznego genderowego podziału. A potem znowu się ludziom odmieniło. Aktualny seksistowski podział powstał i został wypromowany zwyczajnie dla hajsu w latach ’40 przez handlowców i producentów odzieży. 

A głupiemu radość!

Ciekawi mnie fakt, że mimo iż w ostatnich latach różowy w różnych odcieniach i kombinacjach co jakiś czas pojawia się w modzie męskiej, to i tak wielu rodziców przekonuje uparcie swoje dzieci, że różowy pasuje tylko dziewczynkom, że różowy to kolor niemęski albo jeszcze lepiej gejowski. 

Wiele dziewczynek siłą wciskanych jest w różowe falbaniaste sukienki, bo to takie dla wszystkich oczywiste, że każda dziewczynka chce być księżniczką. Serio?

A niby czemu nie można dzieciom pozwolić decydować całkowicie samodzielnie, co chcą nosić? 

Czemu nie pozwolić każdemu dziecku na bycie sobą?

 Czemu robić z własnych dzieci niewolników chorych stereotypów?

Ja nie widzę najmniejszego powodu, dla którego miałabym zmuszać swoje dzieci do lezienia ślepo za stadem otumanionych baranów. Pragnę, by były sobą na tyle, na ile jest to możliwe, by mogły żyć po swojemu, by mogły same odkrywać i same decydować, co jest dla nich dobre, by mogły siebie wyrażać po swojemu. Jestem bowiem zwykłą matką trójki mądrych, inteligentnych, zdolnych i samodzielnych dzieci a nie wielkim posiadaczem głupich, bezwolnych niewolników. 

Moje dzieci chyba same lepiej wiedzą, co czują, co lubią, co im się podoba, co im smakuje. Ja wiem tylko, co ja sama czuję, lubię, co mi się podoba i co mi smakuje i wiem też, co to znaczy, jak twój rodzic próbuje za wszelką cenę zrobić z ciebie swojego sobowtóra i oczekuje, że będziesz taki jak on, a ty wiesz, że nigdy taki nie będziesz, że czujesz i myślisz inaczej  i że kurwa zwyczajnie nie chcesz taki być, jak twój stary czy twoja stara, bo ty jesteś osobną zupełnie inną, całkowicie odrębną i niezależną od twoich starych (i wszystkich innych ludzi) jednostką ludzką. 

Ja patrzę na moje Nastocórki i na mojego Syna i bardzo mi się podoba, to co widzę. A widzę, że każde z Nich dziś już wie, jak chce się ubierać i ubiera się, jak chce.  Widzę, że cieszy ich, gdy mogą nosić, to co im się podoba, w czym czują się dobrze i że mają naszą pełną akceptację i wsparcie. Odkrywają i testują co jakiś czas coś nowego, sprawdzają, jak się z tym czują, potem próbują kolejnych rzeczy. Najstarsza robi raczej małe, ostrożne kroki na tej płaszczyźnie. Młoda lubi zaszaleć i zrobić coś wariackiego, czyli kupić i przyodziać się w jakiś odjechany nietypowy strój. U fryzjera też już ją doskonale znają z niecodziennych życzeń fryzurowych. Synio, tak samo jak i tata, od małego lubi ubrania i kocha zakupy odzieżowe oraz wizyty u fryzjera, gdzie też doskonale go dziewczyny znają i spełniają z uśmiechem jego życzenia typu pajęczyna nad uchem, tu więcej przyciąć, tam nastroszyć. Aktualnie akurat zapuszcza włosy, a gdy mówię rano, by się wyczesał, to protestuje, bo taki ma styl rozczochrany. 

I tak ma być! Mają wiedzieć, czego chcą i do tego dążyć. Mają słuchać swojego serca, być sobą i cieszyć się życiem. 

Ze stereotypami i koleinami w naszych łepetynach trzeba walczyć i powoli (albo i szybko) wyzbywać się ich ze swojego życia. A jest tego w nas wszystkich od groma i ciut ciut. 

Tutaj podam kilka drobnych przykładów, które uświadomiłam sobie ostatnimi czasy i obśmiałam głównie sama ze sobą.

Jestem kobietą więc muszę nosić biustonosz. 

Dlaczego niby? I dlaczego faceci, którzy mają cycki 2 razy większe niż ja, mogą paradować w publice nie tylko bez biustonosza, ale i bez koszulki? I dlaczego kobiety w jakichś np afrykańskich plemionach ganiają bez biustonosza i nikomu to nie przeszkadza, ba nawet nikt uwagi nigdy nie zwraca poza głupimi dzieciakami w europejskiej szkole oglądającymi zdjęcia w podręczniku do geografii, którym ktoś wykuł w mózgu, że kobieta musi zakrywać swe ciało.

Nie, nikt nigdy więcej nie zmusi mnie do noszenia tego chomąta! Jak którą to rajcuje, czy też której jest to potrzebne ze względów zdrowotnych, niech se nosi. Ja nie zamierzam.

Kobiety mogą używać tylko  kosmetyków „dla kobiet” a mężczyźni tylko „dla mężczyzn”

Do niedawna tak właśnie głupio myślałam. Gdy jednak Młoda zaczęła używać „męskich” żeli pod prysznic i dezodorantów, bo spełniają jej oczekiwania zapachowe, to coś mi zaczęło przebłyskiwać w mózgownicy, że faktycznie niby, że czemu nie mogę umyć się mydłem pachnącym, jak zapewnia producent np „morską bryzą”? Co mi to zrobi? Roztopi? Raczej nie c’nie? 

Potem jeszcze pewna kosmetyczna instagramerka napisała mi, że mężczyźni jak najbardziej mogą używać damskich kremów do twarzy i vice versa. No i po tym to już serio walnęłam się w czółko. No tak, kurde, przecież krem to krem, mydło to mydło, a człowiek to człowiek. Często nawet nie zastanawiamy się nad tym, czym się kierujemy, dokonując swoich wyborów. Ktoś napisze lub powie „dla kobiet” i idziemy ślepo za tym, bez zastanowienia się, jaki to ma w ogóle sens. 

Nie od dziś wiadomo, że światem rządzi kasa, a taki podział wszystkiego na babskie-chłopskie, to czysty biznes. Skoro dziewczynki nie mogą nosić tych samych ubrań i bawić się tymi samymi zabawkami, co chłopcy, to wiadomo, że rodzice będą kupować dla każdej płci inne rzeczy. Syn nie będzie nosił po córce, a córka nie będzie się bawić tym czym syn. Jeśli mąż i żona nie mogą myć się jednym mydłem, to muszą kupić dwa. Utrzymywanie ludzi w takim myśleniu zwyczajnie się wielu opłaca, więc czemu, by mieli tego nie robić? 

Mamy wiele rzeczy, którymi ludzie się od siebie różnią i które trzeba brać pod uwagę. Płeć też do nich oczywiście należy, ale - moim zdaniem - trzeba czasem się też trochę zastanowić, co ma piernik do wiatraka i czy np ta płeć ma faktycznie cokolwiek wspólnego z daną rzeczą. No bo serio, co ma kolor koszulki albo zapach mydła do tego, czy ktoś ma waginę, czy penisa? Nic, zupełnie nic. Kolor i zapach może nam się co najwyżej podobać lub nie. Może podkreślać nasze walory lub nie. Nie zrobi baby z chłopa ani chłopa z baby. Ale może zrobić człowieka.

Dalej mamy jeszcze męskie i damskie sporty, zawody, zainteresowania, obowiązki domowe, filmy, lektury i jeszcze pewnie sporo innych rzeczy, których „odpowiedni”, „właściwy” przydział też mamy dosyć wyraźnie w mózg wdrukowany, ale nie będę już dziś o tym się zbytnio rozwodzić.

Choć czasem widzę takie sceny, gdy matka kupuje synowi tylko młotki, pistolety, samochody, wmawia że zabawkowy odkurzacz, serwis dla lalek czy plastikowa kuchenka są dla dziewczyn, a córkę stroi w debilne sukienki i zmusza do zabawy lalkami,  a 5 minut później żali się na fejsbuku, że jej mąż talerza za sobą nie umyje, prania nie raczy rozwiesić, czy herbaty se sam nie zrobi. I tej mamie-żonie nic a nic w przewodach nie styka, nie dodaje się dwa do dwóch, że oto tak właśnie wyhodowuje kolejnego „typowego chłopa”, który wstydził się kiedyś będzie różowej koszulki i odkurzacza w ręce i kolejną „typową babę”, która będzie się umieć tylko przed lustrem mizdrzyć i która se sama stołka z ikei nie da rady skręcić, bo śrubokręt to przecież tylko dla mężczyzn. Coraz mniej tego na szczęście widać, ale jeszcze się trzyma nieźle. Choć tu chyba mniej niż w PL. Ten kolor różowy w każdym razie. 

Większości ludzi tu jednak wybór naszego Synka specjalnie nie dziwi. Spora część znajomych mu kibicuje i pokazuje kciuk w górę, chwali i wykrzykuje „super!”, „bravo!” , na wieść, że ciągle uparcie nosi różowy, mimo że niektóre dzieci mają z tym problem. Mówią jednogłośnie, że fajnie, iż wie, czego chce.

My już od wielu niezdrowych stereotypów się uwolniliśmy i jesteśmy z tego dumni. Niektóre rzeczy dziś dla nas są aż nadto oczywiste i normalne i nie ukrywam, że mimo iż mam pełną świadomość, że jeszcze kilka lat temu, jeszcze niedawno sama kurczowo trzymałam się tych stereotypów będąc święcie przekonaną, że tak trzeba, tak u innych mnie to drażni bardzo. To jest głupie- wiem, ale myślę sobie po cichu, że skoro ja to wiem, ja to mogłam odkryć, zauważyć i zmienić swoje myślenie, to dlaczego do cholery inni tego nie widzą i nie zmienią podejścia na bardziej ludzkie, tolerancyjne, nowoczesne? No dlaczego, skoro ja dziś widzę i czuję, że to jest dobre…? 







20 sierpnia 2021

 Wakacje dobiegają końca. Jak dotąd były nie najgorsze, tylko pogoda mnie nie zachwyciła. Kocham słońce, gorąco, upał, atu tymczasem pogoda październikowa całe lato. Przeczytałam za to kilka dobrych książek, a to już duży plus tegorocznych wakacji. Do rozpoczęcia roku jeszcze parę dni, ale to będą dni dosyć pracowite i zabiegane raczej. Psycholog Młodego, okulista Najstarszej, spotkanie w szkole z CLB i resztą bandy pomagającej  Najstarszej w ogarnianiu szkolnej rzeczywistości i temu podobne przygody. 


W przyszłym tygodniu Młoda ma też kolejny egzamin w Komisji Egzaminacyjnej w Brukseli. Tym razem geografia. Skończyła już się przygotowywać, teraz już się tylko stresuje oczekiwaniem. Relaksuje się układając kolejne pudełka puzzli na 1000 kawałków. Ostatnio kupiła w kringwinkel (sieć sklepów 2dehands) kilka paczek po parę euro. Gdy skończy układać, skleja je, ojciec lakieruje, a ja przybijam do ściany na korytarzu. Jeszcze trochę miejsca jest, ale coraz fajniej ściany wyglądają takie zapuzzlowane.

Nie mogę wyjść z podziwu, jak Młoda potrafi doskonale sobie zaplanować naukę i całkowicie samodzielnie przerabiać poszczególne tematy z poszczególnych przedmiotów i bez niczyjej pomocy przygotowywać się do egzaminów. Jak już zapewne wspominałam, wybrała w Komisji Egzaminacyjnej 3 stopień technikum i kierunek fotografia, a trzeci stopień technikum to 5 i 6 klasa razem. Wybiera jeden przedmiot, planuje naukę w czasie wg tematów wymaganych w Komisji, uczy się, zdaje go, zabiera się za kolejny przedmiot. Dla Naszego Autystyka taka metoda nauki najwyraźniej jest bardzo dobra. Stokroć lepszy system, niż chodzenie do szkoły stacjonarnej. Bałam się tego, ale uważałam, że warto spróbować, bo to zawsze jakaś szansa na otrzymanie dyplomu szkoły średniej. Teraz jestem już niemal pewna, że Młoda sobie poradzi doskonale. Najgorzej będzie z zaliczeniem praktyki, bo to dla nas ciągle wielka niewiadoma. Ale już urodziło się kilka pomysłów. Jest jeszcze czas. Póki co Młoda niech pracuje na spokojnie nad zwykłymi przedmiotami, a potem zabierze się za praktykę. Nie pali się. Nie wyrobi się w 2 lata, to ma jeszcze 5 lat zapasu. Damy radę!

Jestem bardzo ciekawa, jak Młody będzie sobie radził w tej piątej klasie. Normalnie nie mogę się doczekać, by to zobaczyć. Ciekawi mnie, jak się odnajdzie wśród nowych, o rok starszych kolegów, jaka jest tak klasa, jak go przyjmą, czy nie będzie mu starej klasy brakować…? Zastanawiam się też ciągle, jak przyjmie język francuski i czy mu się spodoba.  Ekscytujące.

Póki co kupiłam mu nowy tornister. Było trochę z tym śmiechu. Pokazałam mu stronę internetową znanej i bardzo popularnej belgijskiej marki tornistrowej i kazałam mu wybrać sobie nowy tornister i worek na w-f. Pooglądał, wyliczył, kto z dawnej klasy miał który tornister, po czym - tak jak się spodziewałam - wybrał najbardziej różowy z różowych tornistrów. Ech, mój syn! Jednak spojrzeliśmy jeszcze na inne modele i nagle zobaczył „LODÓWKĘ!”. Zaczął się brechtać, że kto to w ogóle mógł coś takiego wymyślić. Potem doszedł do wniosku, że to musi być niezłe, tak nosić se książki do szkoły w lodówce. Ten bierze! Zapytałam, czy na pewno nie różowy. Nie, lodówka jest epicka! Różowy ma być worek na w-f, bo ma coolerską małpkę. W realu tornister już tak bardzo lodówki nie przypominał, jak na zdjęciach w necie, ale Młody jest zadowolony. Poprzedni tornister nosił od 1 do 3 klasy, więc myślę, że ten spokojnie na dwa ostatnie lata wystarczy, a może nawet i średnią obskoczy. 


Tornistry to moje belgijskie zdziwienie. W Polsce bowiem co roku kupowało się nowy tornister (jak ja chodziłam do szkoły i jak Młode chodziły), bo kupowało się zwykle jakiś szajs, który i roku czasem nie wytrzymał. Tu kupuje się dobrej jakości tornistry i dziatwa nosi je po kilka lat. Zwykle od 1do 3 klasy jeden taki typowy mniejszy tornister, potem od 4 do 6 większy plecak i w końcu tornister XL do szkoły średniej. 

Podobnie jest też z rowerami. Mówię oczywiście o naszych lokalnych wiejskich flamandzkich szkołach, które znam, bo w miastach rzecz zwykle ma się pewnie inaczej. U nas na zadupiu większość dzieci (zarówno podstawówki jak średnie szkoły) dojeżdża do budy na rowerze, są też często obowiązkowe wycieczki rowerowe i tu każde dziecko musi mieć sprawny rower. No i te rowery trzeba systematycznie zmieniać na większe. Najpierw do przedszkola dzieciaki przyjeżdżają na rowerach bez pedałów albo z bocznymi kółkami, albo na hulajnogach. Potem kolejno wszystkie uczą się jeździć bez bocznych kółek i dostają większe rowerki, potem w pierwszych klasach podstawówki znowu awansują i potem znów koło 3, 4 klasy. Pod koniec 6 klasy albo już w szkole średniej przesiadają się w końcu na dorosłe rowery. 

U nas w gminie od zeszłego roku jest też biblioteka rowerowa, gdzie za symboliczną kwotę, można wypożyczyć dla pociechy rower na cały rok szkolny. Można też tam oddać swój stary dziecinny rower, który zostanie przez wolontariuszy naprawiony, wyregulowany i będą mogły korzystać z niego kolejne dzieci. Fantastyczna inicjatywa, ale nasza gmina nie jest oczywiście żadnym wyjątkiem. Biblioteki rowerowe są też w wielu innych miejscach.

Nowy rok szkolny Najstarszej też jest dla mnie wielce ciekawy, bo szósta klasa to rok staży. Ciekawi mnie, czy coś jej urzędy znalazły lub znajdą i jak sobie będzie radzić. 

Cała Trójca jest niezwykła i nieszablonowa. Wszystko zatem czego doświadczają na co dzień jest dla mnie ciekawe i fascynujące. One nie są i nigdy nie będą jak ich rówieśnicy. Dwójce starszych inność zdecydowanie nie ułatwia życia, a i Młodszemu za jakiś czas może nie być łatwo, bo bycie innym to bycie innym - czy masz mniej, czy więcej niż normalsi, czy łatwiej masz, czy trudniej i tak masz przegwizdane, bo jesteś inny. Innych się nie lubi, bo nie pasują do schematu i to większość ludzi bardzo boli w oczy i w dupę kole. I na każdym kroku będą ci o tym przypominać i wytykać, bo ludzie nie mogą po prostu iść swoją drogą i swoich spraw pilnować, tylko muszą się bezustannie do innych przypierdalać. 

Ostatnio też taką śmieszną sytuację miałyśmy z Młodą z pewną Polką z kijem w dupie. Jest taki jeden sklep z tanim szajsem - mydło, gówno i powidło, gdzie zawsze pełno Rumunów, Arabów i Polaków. Wielu się rajcuje niskimi cenami - jak niektórym się wydaje - markowych produktów, ale większość nie zdaje sobie sprawy, że to są takie jakby polskie, rumuńskie, czy arabskie wersje produktów, czyli totalny szajs. No nie wiem jak bardzo trzeba na głowę upaść, by uwierzyć, że jakaś znana firma sprzedaje masowo swoje produkty po zaniżonej cenie, ot tak kuźwa charytatywnie specjalnie dla Polaków. A wystarczy raz się pokusić o przetestowanie tego samego (rzekomo) produktu z różnych sklepów. Większość jednak woli naiwnie wierzyć, że się obłowiło w markowe perfumy i kiblożele za śmieszne pieniądze i jeszcze się cieszą, że inni głupole przepłacają… Tja.

 Nie o cygaństwie sklepowym jednak być miało, bo i my czasem bywamy w tych sklepach z badziewiem, żeby za każdym razem  trochę tego  badziewia do chałupy przywieźć ku radości własnej. Jakieś ręczniki, worki na śmieci, dziwne dekoracje czy farby dla dzieci to jak najbardziej szajsowskie można kupić, przeciez to i tak zaraz na zmarnowanie idzie więc im taniej tym lepiej. 

No i jeszcze jeden nie mniej szczytny (chłe chłe) cel nam przyświeca. Ja i Młoda wbijamy tam często dla beki, dla rozrywki. Tu przypomnę, że nie należymy do tzw normalnych ludzi, więc i rozrywka jest dla nas zapewne czym innym niż dla normalsów. Czy to jednak powód by ktoś się do tego przypierdalał? Nie sądzę, ale każdemu wolno uważać inaczej. Niemniej jednak niniejszym postem chciała bym przestrzec potencjalnych Polaków, którzy mogą nas spotkać w przypadkowym sklepie, że ja ostatnio mogę być bardzo niekulturalna, chamska i złośliwa, jeśli ktoś będzie miał problem z moją zabawą, bo niestety albo i stety z każdym dniem bardziej nienawidzę ludzi, a już szczególnie „naszych”  i wielce prawdopodobnie że drugim razem (a tym bardziej trzecim, czwartym i siedemnastym) mogę nie mieć lagów i zwyczajnie wyjadę z litanią do wszystkich skurwieli świata. 

Bo teraz miałam lagi. Młoda też, bo się nie spodziewałyśmy…. 

Nasza zabawa polega na ironicznym głośnym komentowaniu wszystkiego, co widzimy (nie tylko w sklepie, ale dosłownie wszędzie). Nie że krzyczymy, ale nie mówimy też szeptem.  Nawet nie wiem, czy Młoda to potrafi. Ona ma autyzm i dyspraksję i to praktycznie uniemożliwia jej kontrolowanie głośności mowy, a częstokroć i ruchów ciała, a często też tego co i jak mówi w ogóle. Gdy jest podekscytowana (bo np widzi coś zabawnego albo pięknego) to mówi bardzo głośno i macha rękami (jak wielu innych autystyków). A to głównie ona gada. Gada i gada, śmieje się i wydurnia, a ja stara jej w tym towarzyszę. Bo mogę! Bo lubię. Bo chcę. Nie zawsze tak robimy, ale mamy takie świńskie dni, że musimy się wyluzować i spuścić pary, żeby nie pierdolnąć. Toteż przeszkadzanie w tej zabawie może być niebezpieczne dla otoczenia. Ja w każdym razie nie ręczę za siebie. Młoda zwykle też nie certoli się, tylko mówi co myśli. 

No i idziemy sobie przez ten sklepowy pierdolnik, szukamy tego, po co przyszłyśmy i oglądamy nowe rzeczy próbując zgadnąć, co autor miał na myśli, bo czasem w takim np dziale z dekoracjami to serio są niezłe zagwozdki i chwilę trzeba podumać, co to może ewentualnie być i do czego to służy. My oczywiście wymyślamy przy tym najdziksze ewentualne zastosowania i serio dobrze się przy tym bawimy, choć staramy się nikomu nie wchodzić w drogę ani nikomu nie przeszkadzać. Młoda komentuje jednak bardzo głośno w kilku językach z użyciem wyrazów uznawanych za wulgarne syf robiony przez kupujących. No co za skurwiele tu przeszli? Patrz Matka, rozbite szkło, wszystko wypierdolone na podłogę i pójdzie taki złamas i zostawi wszystko, a to kosztuje i ktoś to musi sprzątać… No tak pewnie, najlepiej wyjebać z worków wszystkie ubrania i pójśc dalej, bo kasjerka nie ma tu nic innego do roboty jak sprzątać po takim bydle… Zawsze z nadzieją, że bydło rozumie akurat w tym języku i będzie mu głupio. Ale głównie nasze spostrzeżenia są jednak pełne śmiechu z jakichś dziwnych przedmiotów, nazw, polskich tłumaczeń z chińskiego no albo z poczynań kupujących, w tym nas samych.

 No i tu dochodzimy do Rodaczki z kijem w dupie (subiektywna opinia osób normalnych inaczej). Jednym z celów wizyty było zobaczenie poduszek dekoracyjnych albo poszewek. No i idziemy do tej półki brechtając się po drodze z fikuśnych z dekoracji. Ja coś oglądam a Młoda patrząc w inną stronę mówi zniecierpliwiona

-   Matka, oglądaj szybko te poduszki bo ona ci wszystkie wykupi. - Ja jednak nie zwracam uwagi, bom zajęta oglądaniem lamp i ramek w innej półce. 

Wtem słyszę jakiś głos pełen wyrzutów i żalu - Niektórzy rozumieją, co panie tu mówicie!

Po chwili zajarzam, że to chyba to my są te rzeczone panie i się odwracam z wielkimi pytajnikami i WTF świecącymi koło mojej głowy (tak mi się przynajmniej zdawało).  No bo o co jej kurwa niby chodzi?

- Trzeba uważać, co się mówi - kontynuuje głos wydobywający się z jakiejś, jak widzę, baby. Nie powiem wam, jak wyglądała, bo nie zapamiętuje ludzi, o ile ich wygląd mnie w jakiś sposób nie zafascynuje. Nie zajarzyłam nawet, że to jest ta „ona”, o której Młoda powiedziała, że wykupi wszystkie poduszki, ale Młoda twierdzi, że ona miała już pół wózka tych poduszek a jeszcze grzebała na półce. Stąd też te jej heheszki. 

Tak nas w każdym razie zaskoczyła jej dziwna dla nas reakcja, że obie miałyśmy lagi mózgu i nic babie nie odrzekłyśmy. No i dobrze, bo bez lagów to ja bym na pewno zapytała, czy nie próbowała kiedyś tak wyjąć kija z dupy i poluzować majtek albo nawet coś w stylu „a spierdalaj”, bo co jakaś obca dupa będzie do mnie zagajać, bez potrzeby. Żeby tak jeszcze jakaś ładna w moim typie, a nie jakaś nijaka bez poczucia humoru…

Cóż, prawda jest taka, że ostatnimi czasy moje kontakty społeczne ograniczają się do reszty z Piątki i moich klientów, a to wszystko ludzie inteligentni z ogromnym dosyć głupim poczuciem humoru i sprawnie operujący ironią i sarkazmem. Odzwyczaiłam się od sztywniaków i tępych dżonów, bo nie występuje toto w moim małym świecie, więc jak kogoś z tych grup na swojej drodze nagle spotykam, nie wiem, jak zareagować. Nie wiem, co mówi się do takich osób, czego one oczekują, czym ich mogę obrazić, urazić, przestraszyć, zniesmaczyć… Baba nie powiedziała, dlaczego trzeba uważać, co się mówi więc też nie wiem do dziś,o co jej chodziło i będę otym jeszcze ze 3 miesiące myśleć teraz. 

Młoda też nie wie i stąd te lagi mózgu. No kurwa, jakby ktoś za mną powiedział że wykupię wszystkie poduszki, to bym zwyczajnie  wszystkie spróbowała załadować do mojego wózka albo bym mu odpowiedziała coś śmiesznego. No ale fakt, ja nie jestem normalna. Jak to jest być normalnym? Jak to jest żyć bez poczucia humoru? A nie, chyba nie chcę tego wiedzieć. To musi być straszne.

Ale chromolić tam baby kupujące gówniane poduszki. Bardziej interesują mnie moje reakcje na ludzi. Sama czasem jestem w szoku, jak bardzo w ostatnim czasie zmieniło się moje podejście do ludzi. Cieszy mnie to, ale też poniekąd niepokoi, bo nie wiem, co zrobi moje prawdziwe ja spuszczone ze smyczy. 

Przez większą część życia najpierw zawsze myślałam o innych. Zanim powiedziałam jedno słowo, uczyniłam jeden gest, zastanawiałam się jak to zostanie odebrane, co ktoś inny sobie pomyśli, co poczuje. Zawsze starałam się unikać za wszelką cenę sprawiania innym przykrości, nawet kosztem swojego samopoczucia i zdrowia. 

Ostatnimi czasy jednak sporo przemyślałam i przeanalizowałam i mi wyszło, że to nie ma sensu, że to mi się zwyczajnie nie kalkuluje. Ludzie rzadko odpłacają tym samym. Ludzie zwykle  mają totalnie w dupie co ja myślę, co ja czuję. Ludzie wykorzystują to, że jestem miła, dobra, pomocna i chcą ciągle więcej, więcej i więcej, nie dają niczego w zamian i cały chuj ich obchodzi czy mi jest z tym dobrze. Nie, bo to ja mam się wiecznie dostosowywać do innych i tańczyć jak mi zagrają. Robiłam to ponad 30 lat. W końcu stwierdziłam, że pora powiedzieć A GOŃCIE SIĘ! Pora pobyć sobie dla odmiany choć przez chwilę zwykłym skurwielem i mieć choć przez parę lat wszystko i wszystkich w dupie. 

I całkiem dobrze mi to idzie. Z każdym dniem rośnie liczba ludzi, którzy mnie mogą pocałować w dupę. Coraz mniej mnie obchodzi, co obcy i mniej obcy ludzie  powiedzą, pomyślą i poczują. Jest kilka osób, które są dla mnie ważne i ich opinie i  samopoczucie się dla mnie liczy i o nich będę się troszczyć i przy nich zważać na słowa i czyny, reszta mi zwisa i powiewa. 

Ciągle staram się celowo w drogę nikomu nie wchodzić, świadomie nikogo nie krzywdzić, zasadniczo w ogóle w miarę możliwości unikam innych ludzi, jak tylko mogę. Gdy ktoś o pomoc poprosi, też raczej nadal nie odmówię, choć raczej już nie ma co liczyć, że jeszcze kiedykolwiek będę tryskać entuzjazmem w tej kwestii, bo już się przekonałam że ludziom jak palec dasz, to chcą całą rękę i po co by sami mieli cokolwiek robić, się starać, jak ktoś może wszystko rzucić, by lecieć na każde ich skinienie, wysłuchiwać ich niekończących się żalów, na nich zapierdalać i we wszystkim wyręczać. A serio kiedyś cieszyłam się i byłam dumna z tego, że mogę komuś pomóc, kogoś wysłuchać… Skończyło się jednak. Dobrowolnie już na pewno żadnemu Poloczkowi w każdym razie nie pomogę, nie doradzę ani nie wysłucham. Teraz pobędę sobie zwykła suką i chamką. Bo mogę.

W każdym razie, gdy ktoś mnie w drodze stanie, może mi się nie chcieć go omijać, może mi się nie chcieć trzymać mordy na kłódkę… Choć jest szansa, że będę mieć akuracik dzień dobroci dla ludzi… albo dzień lagów, kiedy mam totalnie wyjebane na wszystko.

Jednak i to wszystko jutro może się zmienić, bo moja przemiana nie dobiegła jeszcze końca i nie wiem, kim będę jutro. A może z czasem wybiorę się do jakiegoś psychologa czy terapeuty, by mnie naprowadził na właściwą drogę…. Na razie mi się jeszcze nie chce…







1 sierpnia 2021

Wakacje spędzamy osobno

 Sierpień? Ano sierpień i oto połowa letnich wakacji za nami, ale też jeszcze połowa przed nami. No, ale kto ma wakacje to ma.



Młoda właśnie dziś kończy swoje wakacje, bo już ma zaplanowany egzamin z geografii zaraz na początku jesieni i od jutra zabiera się za naukę. Część materiału z geografii z poziomu 5 i 6 klasy technikum przerobiła jeszcze przed wakacjami, ale sporo jeszcze ma do naumienia. Do szkoły stacjonarnej nie zamierza już wracać. Dyplom szkoły średniej zamierza zdobyć zdając kolejne przedmioty przed Komisją Egzaminacyjną w Brukseli. Zdaje przedmiot po przedmiocie, bo tak jest dla niej najlepiej.  Nie długo musimy zgłosić w urzędzie, że w tym roku uczyć się będzie w domu. Wymaga to wypełnienia formularzy online i trzeba poszukać w necie, co tam upisać mądrego, żeby się nie czepiali. 

Młoda opiekuje się znowu zwierzakami znajomych i 2 razy dziennie gania do nich, by je nakarmić, wypuścić, wpuścić, dolać wody i takie tam. Czasem zdarzy się heca, że któryś z długouchych nawieje z wybiegu i trzeba zanim naginać po ogrodzie, a potem taszczyć do klatki. A jest co taszczyć, bo to rasa Olbrzymów  belgijskich, czyli kawał zajonca. Zdarza się też, że kocica nie przybiegnie wieczorem na wołanie i wtedy Młoda popyla hulajnogą lub rowerem koło 23godziny jeszcze raz, bo szkoda jej kociny, by spała na polu, gdy nauczona nocować w domu na kanapie, no i kocina potrzebuje też coś wszamać dobrego, a szamę ma w domu.

Młody i Najstarsza ciągle mają wolne. Młody jest z tatą w Polsce i korzysta tam z wyśmienitej pogody oraz towarzystwa kuzynostwa i babci, która go rozpieszcza i dogadza, jak to babcie.

Ja już jestem, jak wiadomo, po urlopie. Próbuję odpoczywać mimo wszystko nadal w domu, ale słabo mi to wychodzi, bo cóż - rano trzeba wstać, by kury uwolnić z kurnika, zanim Kogut Heniek go rozsadzi, a potem trzeba polecieć po trawę dla puchatych i spierniczać do roboty. Po robocie, jak wiadomo, obowiązki domowe. Strawy trzeba nawarzyć, szatę przepłukać, izbę zamieść, ot życie.

A tu jeszcze i zawsze coś wypadnie.

W zeszłym tygodniu klientka zapomniała, że przychodzę sprzątać. Podjechałam pod chatę, zadzwoniłam do drzwi. Nikt nie otwiera. patrzę na zegar i widzę, żem 20 minut przed czasem, bo widocznie jakoś sprawniej się u pierwszego klienta uwinęłam; no to może babcia do sklepu wyskoczyła, myślę. Poszłam do swojego domu, bo mieszkam po sąsiedzku,  by coś na ruszt wrzucić. Poszłam drugi raz, ale nadal żywej duszy. Dla pewności zajrzałam do tylnego wyjścia, ale i tam nikogo. Nic to. Podeszłam w niedzielę i mówię, jak jest. 

- Sorry! - mówi babcia - na śmierć zapomniałam. Zarejestruj se godziny, no trudno.

- Ale ja mogę w inny dzień przyjść po południu - mówię, bo to przecie dobra sąsiadka jest z tej osiemdziesięciolatki - Nawet może i lepiej, że tak się złożyło, bo po drugiej dawce szczepienia znowu mnie łapa bolała i byłam słaba jak gunwo - dodaję.

No i w tym tygodniu odrobiłam robotę. Babcia jednak nie chciała nawet słyszeć, bym do 18 sprzątała. Dwie godziny to dość, byle odkurzyć i umyć podłogi. Ona i tak jest zadowolona. Dla mnie bomba - 2 godziny roboty, a zapłacone za 4.

Innego dnia woziłam Młodą na szczepienie. Przy okazji zaobserwowałam, że teraz jak głównie nastolatki szczepią, to zasady się zmieniły. Wcześniej nie dało się tam wbić  z osobą towarzyszącą. Nawet na fb co chwilę, ktoś tam się żalił, że z niepełnosprawną matką czy kimś tam innym nie został wpuszczony. 

Nawet się na to nastawiłyśmy i w razie problemów miałyśmy powiedzieć, że Młoda ma autyzm itd, ale okazało się, że teraz można z opiekunem bez problemacji. Sporo tam było nastolatków z rodzicem. Nawet w poczekalniach krzesła po dwa poustawiane. Młoda się cykała, ale trafił jej się zajebisty gość. Mówi mu, że boi się igieł.

- Ty też?! ojejej - śmieje się - Chcesz tu być na siedząco zaszczepiona, czy wolisz na łóżku? - Pyta wesoły pan.

Młoda mówi, że tu, że najwyżej zemdleje i spadnie z krzesła haha. 

Pan na to, że to spadanie to czasem nie takie tralala, bo ostatnio tu przyszedł taki jeden niedźwiedź, no ze 2 metry wzrostu, a i wagi sporo. No i spadł z tego krzesła, i we trzech żeśmy nie mogli go podnieść.

Nie wiadomo, ile w tej historii było prawdy, ale ważne że zadziałała, jak powinna, bo pan snując swą szaloną opowieść, szybko wbił igłę i mówi, że już po strachu i śmieje. Młoda tylko powiedziała - ała! A pan oczywiście się pokrzywiał i brechtał. Potem jeszcze dał Młodej czekoladkę, co ją ucieszyło, bo nastolatka przed nią nie dostała hehe. Widocznie nie była taka heheszkowata jak nasza Duża. 

Po szczepionce Młoda dostała biegunki i pogorszyła jej się nadwrażliwość, co ją bardzo irytowało i utrudniało życie, bo nakładanie uszakom siana było dla niej dosyć bolesne. Ale cieszy się, że ma to za sobą.

Do ostatniego dnia, nie mogła się zdecydować, czy się szczepić, czy nie. Zrobiła research w necie i jej wyszło, że sporo belgijskich nastolatków czeka na drugie zaproszenie, by zobaczyć, jak sytuacja się rozwinie. Jej polscy kumple dawno zaszczepieni. W końcu zapytała belgijskiej psiapsióły i ona jej odpisała, że sama pytała się wujaszka, który jest lekarzem i zalecił jej zaszczepienie się. No to Młoda w końcu wystukała swój kod dostępu w necie i potwierdziła przybycie do punktu szczepień. 

Najstarsza na razie postanowiła poczekać i się nie szczepić, dopóki nie będzie to obowiązkowe. W sumie co, pali się? Nie. Ona i tak domu nie opuszcza bez wielkiej potrzeby, więc świat nie powinien czuć się zbytnio zagrożony hehe. Tam domu, z poddasza wychodzi tylko do kibla, po jedzenie i z kuwetą Luśki. Od początku wakacji raz bodajże była z Młodą w sklepie i raz w parku rozrywki,  no i raz na badaniu krwi. 

Młode są duże i ja nie mam zamiaru za nie podejmować tego typu decyzji. Nie wiem, czym jest ta szczepionka i co to tak na prawdę robi i nie mam zamiaru za kilka lat słuchać, że to ja im kazałam, gdyby się okazało, że to gówno ma jakieś długoterminowe zjebane skutki uboczne. 

Małżonek też jeszcze ma wakacje i razem z Naszym epickim Synkiem korzysta ze słońca w Polszy.

Niektórzy się pewnie zastanawiają dlaczego bierzemy urlop w różnym czasie i dlaczego spędzamy go osobno? Bo możemy?

 Bo jesteśmy normalni inaczej i nietypowi. Dlatego.

Mąż ma urlop ustalony odgórnie. Nie może decydować o terminie. Firma ma wakacyjny przestój i wszyscy idą na 3 tygodnie urlopu. Amen. 

Ja mogę sobie wybierać termin i wybieram raz na początku lata, raz na końcu, a raz po środku. 

Mąż ma potrzebę widywania raz do roku swojej Matki w Polsce, dla mnie Polska może nie istnieć i nie mam zamiaru tego kraju więcej oglądać bez potrzeby. Dlatego on jedzie tam z Młodym, a ja zostaję tu z Dużymi. Rodzina Męża nie jest rodziną Dużych Dzieci więc nawet jakby mogły podróżować, to nie były by zainteresowane odwiedzaniem obcych ludzi. 

No ale też nie mogą. Młoda nie może, bo zdrowie jej póki co na to nie pozwala. Najstarsza bez Młodej też nie chce się ruszać z domu nigdzie dalej.

A wakacje spędzane osobno to fantastyczna sprawa dla nas dwojga. Oboje jesteśmy osobami wysoko wrażliwymi i dużo myślącymi, a do tego introwertykami, typowymi domatorami unikającymi innych ludzi. Uwielbiamy za to swoje wzajemne towarzystwo i towarzystwo naszej Trójcy Nieświętej oraz naszych puszystych braci mniejszych. 

Spędzamy ze sobą każdą wolna chwilę i nigdy nam się nie nudzi. Przez ponad 10 lat jeszcze nigdy nie zabrakło nam tematów do rozmowy. Lubimy też siedzieć obok siebie w ciszy czytając każde swoją książkę, którymi się nota bene czasem wymieniamy, bo te same lektury nas kręcą. Oglądamy też razem Netflixa. Razem też dbamy o nasz dom - gotujemy do spółki lub na zmiany, pierzemy, odkurzamy, przestawiamy meble. U nas nie ma jakiegoś śmiesznego i chorego podziału obowiązków, zadań czy hobby ze względu na płeć, co w wielu domach jeszcze ponoć wciąż istnieje, a co w głowie mi się nie mieści. 

Jednak takie osobne wakacje to dla nas bardzo dobre rozwiązanie. Pozwala nam to nabrać trochę dystansu, odpocząć od siebie, przemyśleć w spokoju różne sprawy, a inne zobaczyć w nowym świetle. W końcu otworzyć skrzynkę mejlową i efekty swoich przemyśleń i rozkmin przerobić na słowa i wysłać do partnera. Oboje uwielbiamy słowo pisane. Kochamy pisać i czytać. I każde spędzane osobno wakacje to najlepsza okazja do pisania długaśnych listów. Młoda nawet zaczęła z tego się chichrać i spytała, czy ojciec po to co roku jedzie na wakacje, żebyście mogli do siebie pisać mejle? 

W sumie powód dobry, jak każdy inny. Kto głupiemu zabroni.

A jutro znowu do roboty, gdzie czeka dwupiętrowy dom z dwoma salonami, trzema sypialniami i dwoma łazienkami do ogarnięcia w cztery godziny. Daję rady bez problemów, ale po tym domu zawsze mnie nogi bolą od latania, bo przestrzeń zaiste kosmiczna do biegania z miotłą i odkurzaczem. Pozytyw taki, że jak w poniedziałek zacznie się od takiej wielkiej hawiry, to potem mniejsze domy idą jak z płatka. 

A co robię, gdy mam wolną chwilę? Piję piwo, czytam książki i zażeram co się nawinie…

.

holenderskie piwerko i flamandzki thriller

belgijskie piwo czekoladowe i belgijska czekolada

pączki domowe nadziewane belgijskim adwokatem i belgijskim dżemem


belgijskie piwo ciemne i flamandzki pisarz