17 października 2018

Dziecko wróciło we łzach ze szkoły :-(

Cieszyłam się, że Młoda wreszcie znalazła swoją szkołę, swoje miejsce, że wreszcie będzie mogła zaznać spokoju i spokojnie się uczyć bez nadmiernego niepotrzebnego stresu, cieszyłam się że wróciła do starych kolegów,

 Ale życie takie łatwe nie jest, nie może być chwili normalności ani spokoju! Zawsze coś.

W zeszłym tygodniu Młoda wróciła smutna i podminowana, bo się dowiedziała, że w piatek jak jej nie było w szkole z powodu grypy żołądkowej,  jakiś skurwiel (nazywajmy rzeczy po imieniu) potrącił (delikatne określenie!) pod szkołą jej klasową koleżankę. Dziewczyna jechała prawidłowo rowerem z grupą koleżanek i kolegów. Skurwiel zahaczył dziewczynę lusterkiem i nawet kurwa nie zauważył, popierdalał dalej ciągnąc ją ze sobą.

 KURWA! 

Jak można NIE ZAUWAŻYĆ grupy nastolatek?!

 Jak można NIE ZAUWAŻYĆ, że się potrąciło dziecko?! W dupie to ma ślepia czy co? Nie powiem co bym takiemu zrobiła skurwysynowi...

Dziewczyna miała wstrząśnienie mózgu i straciła dużo krwi. Nie wiadomo, kiedy wróci do szkoły.

Cały dzień nie było lekcji. Wszyscy rozmawiali o tym, co spotkało ich koleżankę. Nauczyciele wspominali inny - śmierteleny - wypadek ucznia w tym samym miejscu. 

W kolejne dni napisali do koleżanki kartkę z życzeniami. Psiapsióły klasowe załatwiły jej odwiedziny znanej sportsmenki której poszodowana jest fanką i wszyscy się cieszyli w szkole, że choć tyle mogą dla koleżanki zrobić. Wyznaczono też dziewczynie sekretarzy, który uzupełniają jej książki z poszczególnych przedmiotów, by miała łatwiej, gdy już będzie mogła się uczyć.

Po trochu życie klasowe wróciło do normy.

Wczoraj Młoda odbierała jak zwykle Młodego. Ja w robocie, a tu telefon od Młodej.
- Mamo, bo Młody się wywalił w szkole tuż przed wyjściem i jest cały poobdzierany na buzi i paluszki ma poobdzierane i zakrwawione, no i płacze bo go boli. Co mam zrobić z tym?

W tym momencie mój mózg podesłał mi obrazy z Teksańskiej Masakry Piłą Mechaniczną z moim synem w roli głównej, ale Młoda chyba po moim tonie skonstatowała, że opis był przesadzony i mówi.
- Eee mamo, to nie jest aż takie poważne, on tu jest przy mnie, żyje... Ella!
Uff. No dobra, kazałam znaleźć riwanol i waciki, poprzemywać paluszki. Potem znaleźć lepce i pozaklejać, żeby nie było widać, bo jak nie widać krwi to już nie boli. Mam troje dzieci, to wiem.

No ale dobra, odetchnęłam i już prawie nie na miękkich nogach dokończyłam robotę a potem poszłam zgodnie z planem na zakupy i wróciłam do domu. Wtedy się okazało, że zadrapania na paluchach i pyszczychu to pikuś. Gorzej, że mu odpadły korony z obydwu jedynek. W Polsce taki bajer nie bardzo znany to nie ma kogo zapytać o doświadczenia w tym tamacie. Nasz rodzinny dentysta, do którego skoczył tata z synem,  też nie wiedział. Kazał się kontaktować z dziecinnym dentystą, który Młodemu te korony zakładał... Ten był dotąd nie osiągalny na telefon to trza czekać.

Młoda się pyta Młodego, dlaczego nie podparł się rękami przy upadaniu jak normalny człowiek, a on mówi, że go plecak popchnął i nie zdążył. Tak że uważajcie na plecaki, bo nigdy z nimi nic nie wiadomo. To straszne dranie są te tornistry i plecaki.


Ale to wszystko nic przy ostatnim zdarzeniu. Rana na pysku się zagoi, bez zębów też się da żyć, ale rana na duszy jest najgorsza...


Młoda wróciła dziś ze szkoły w kiepskim stanie. Pierwsze co mi przyszło na myśl to sprawdzian z fizyki, który dziś miała pisać. No bo wiecie jak to jest, ryjesz przez trzy dni, myślisz że na niczym cię nie zagnie, a tu się okazuje, że pytania jakieś z dupy... Ale to nie fizyka. Dziecko nie wiedziało jak powiedzieć. Nie mogło jej to zwyczajnie przejść przez usta. Bo komu by mogło. Próbowałam zgadywać. Czy coś na lekcji nie poszło? Nie, to nie to. Czy nauczyciel się do czegoś przyczepił? Też nie. Kłótnia z koleżanką? Ktoś coś powiedział niefajnego? To i to też nie. 
Płacze i śmieje się naraz. Wyraźnie coś nie tak. Tylko co? Nie wie, jak powiedzieć, choć wie.

JAK POWIEDZIEĆ MAMIE, ŻE KOLEGA NIE ŻYJE?!

Jak powiedzieć komuś, że kolega popełnił wczoraj samobójstwo?

Jak o tym rozmawiać?

i najważniejsze

 JAK Z TYM ŻYĆ?!

Czternastolatek nie żyje, bo nie chciał żyć.

Dziś znowu nie było prawie lekcji. W jednej z klas nauczyciele ustawili stół przykryty białym obrusem. Na nim fotografia. Wszyscy, którym chłopak był bliski, mogli tam pójść i porozmawiać. Przytulić drugiego. Lub posiedzieć w ciszy. 

Rozmowa nikomu życia nie wróci, ale nie jednemu może uratować. Rozmowa pomaga. Przynosi ulgę. 

Młoda kazała odwołać wizytę u kinezysty z powodu bólu brzucha. Nerwy.

Gadałyśmy dużo. O śmierci, depresji, z którą Młoda przecież jest na ty i temu podobnych trudnych sprawach.

Potem robiłyśmy pierogi we trzy - ja i dziewczyny -  i gadałyśmy o dupie Maryni. Trochę się zrelaksowała, zdystansowała. Ale wiem, że teraz potrzeba czasu, wielu rozmów i wiele uwagi z mojej strony. Może nawet do psycholożki trzeba będzie zajrzeć znów... a może nie.

Poszła spać. Mam nadzieję, że wyśpi trochę ten przeokropny smutek i żal i że się nie obudzi potem w nocy i nie będzie nad tym myśleć. 

Wrażliwym ludziom jest trudniej żyć. Wiele trudniej.

Niektórzy dostają więcej, niż dadzą rady unieść. 

Coraz częściej dzieci muszą dźwigać ciężary ponad swoje siły. Wyścig szczurów zaczyna się coraz wcześniej i coraz więcej przynosi ofiar. Depresja to trudna rzecz, a u dzieci jeszcze trudniejsza. Napiszę kiedyś o tym, bo o tym trzeba mówić, by ludzie przestali udawać, że coś takiego nie istnieje i śmiać się jak debile, że ich to nie dotyczy. Bo zanim się sami zorientują, że się mylili to już może być kolejnego człowieka, kolejnego dziecka mniej na świecie. Depresja to podstępna żmija - nie wiesz kiedy cię dopadnie ani kiedy i czy kiedykolwiek wypuści. Nie wiesz, kto będzie nastepny.


Na zawsze odszedł dobry, zdolny, wrażliwy chłopiec. Puste miejce w klasie ciągle będzie go przypominać. 

Rany w sercach najbliższych będą krwawić latami.


Dla nas to też będą trudne dni ze względu na naszą mega wrażliwą córkę, a która jeszcze wczoraj z tym kolegą na przerwie rozmawiała :-(


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko