16 grudnia 2022

Ociężały koniec roku

Koniec tego roku jest jakiś ociężały. Z trudnością zamykam kolejne dni. Jakkolwiek głupio by to nie zabrzmiało, ale najlepiej ostatnimi czasy funkcjonuję w pracy. Odczuwam co prawda ciągle skutki tych wszystkich atrakcji antyrakowych, którymi mnie uraczono i swoje zadania wykonuję wolniej i mniej sprawnie posługuję się rękoma i resztą ciała, ale ogólnie sprzątanie ludzkich domów przychodzi mi łatwo. Nie jestem taka szybka jak wcześniej, ale patrząc na opłakane efekty pracy moich zastępców, które zastałam po powrocie z chorobowego i które dotąd nadrabiam to i tak jestem super pomocą domową haha.

Nie no serio, nie wiem co to za sprzątaczka, która nie uznaje mycia kabiny prysznicowej, nie ściera kurzu na szafach (takich, na które ja sięgam z podłogi bez stawania na palcach, czyli największy kurdupel spokojnie z plastikowego schodka dosięgnie), nie przesuwa pojemników, lamp ani koszy podczas odkurzania czy mycia podłogi… Ja pierdolę! Jak zobaczyłam domy moich klientów, którzy skorzystali z zastępstwa,  po 10 miesiącach to się za głowę złapałam. Na szybach kabiny był taki kamień, że do środka nie było nic widać. Musiałam kilkukrotnie spryskiwać super mocnym odkamieniaczem, by dojść z tym do ładu, a normalnie nigdy mocnego odkamieniacza nie używam. Za koszem w toalecie były takie czarne pajęczyny jak w piwnicy pod stodołą. Szafki w łazience musiałam gąbką szorować, bo nieścierany przez 10 miechów kurz zamienił się w lepką maź, a normalnie to suchą ścierką albo szczoteczką tylko miziam. Gdy przesunęłam lampę stojącą, było pod nią kółko brudu. I tak wszędzie coś… Pytanie jest, co te gnoje robiły przez 4 godziny w domach? Ja rozumiem, że nie każdy umie szybko sprzątać i może nie ogarnie za każdym razem wszystkich kątów, ale do jasnego grzyba, jak raz na miesiąc przesuniesz ten cholerny kosz, drugim razem lampę, a trzecim umyjesz prysznic to korona ci z głowy nie spadnie, a dom zostanie utrzymany w jako takiej czystości. Sorry, ale takiej „pomocy domowej” to ja bym za darmo nie chciała, nie mówiąc, że miałabym za takie usługi płacić… No okej, zboczyłam jak zwykle z tematu. Nie miałam w planu narzekania na zastępczynie, ale takie są fakty, że przez nie miałam większy zachrzan przez te kilka pierwszych tygodni. Co za ludzie!

Mimo to albo właśnie dlatego w pracy czuję się bardzo dobrze i działam sprawnie wykonując zadania według stałego schematu od A do Z. O wiele gorzej jest w domu, gdzie jestem okropnie, wiele bardziej niż zwykle niezorganizowana i zamotana. Nic mi się nie chce, na nic nie mam chęci, wszystko odkładam na później, mało co mnie cieszy, brakuje mi pomysłów, motywacji i ogólnie, jak to mówią, chujnia z grzybnią. Gotowania nienawidzę teraz bardziej niż kiedykolwiek, a fakt, że nie mam na nic smaku i że jem bo muszę, sytuacji bynajmniej nie poprawia. Przeglądam po kilka razy przepisy, otwieram szafy i lodówki, klnę na czym świat stoi, myślę o tym cały dzień w pracy, przed zaśnięciem, w środku nocy, rano i nic do głowy nie przychodzi.  Dlatego dosyć często niczego nie gotuję i każdy musi sobie sam jedzenie skombinować. 

Zaczęłam już, by po kilkunastu czy -dziesięciu stronach porzucić już czwartą książkę. No nie idzie mi czytanie. Każda książka mnie irytuje. Na pisanie też nie mam tyle chęci co zwykle. Wiele postów zaczęłam i zostawiłam odłogiem.

We łbie mam nadal plewy i chaos niekontrolowany. Zapominam, przekręcam, gubię się… Dużo ponurych ciężkich myśli się tam plącze i się o nie potykam bez przerwy.


A tu małżonek ma do tego ciężką sytuację w swojej robocie, bo panuje tam totalny chaos i burdel. Szefowi się jakoby lekko piętroli, starzy porządni pracownicy poodchodzili, nowych nie ma na ich miejsce, a nie ma, bo w Belgii brakuje w ogóle ludzi do pracy wszędzie, bo tera każdyn by ino za biurkiem chciał pracować albo youtuberem być, a na prawdę robić to nima komu. Szefunio męża zatrudnia jakichś randomowych polskich oszołomów na A1, którzy na dzień dobry dostają stawkę, jakiej tu nie mają ludzie po 30 latach pracy, a nie bardzo potrafią cokolwiek robić, przy czym sporą część dnia przewiszą na telefonie, bo przecież wiadomo, że baba musi im na bierząco relację zdawać z aktualnych promocji w biedrze, nowej fryzury sąsiadki, pierwszego pierdnięcia bąbelka. Zasadniczo w dużej części przyjeżdża tu teraz tylko jakaś patola… Jeden przychodził naćpany, drugi po pijaku chciał bić gliniarzy, a potem próbował sobie,  odebrać życie… Co jeden to lepszy. Szef od dawna nad niczym już nie panuje… i często ogon kręci psem. Raz w tę, raz w tamtą stronę. By pracować w takim pierdolniku, trza mieć zdrowie. 

A małżonek pluje se w brodę, bo popełnił błąd, bo miał odejść, miał zmienić pracę, już miał kilka ofert, ale szefunio mu pokadził, naobiecywał gruszek na wierzbie i ten naiwnie się posłuchał. Teraz żałuje i jest sam na siebie zły, a tu z każdym dniem jest gorzej…  

W tym tygodniu przyniósł wiadomość, że jeden z byłych kolegów popełnił samobójstwo, a odszedł z firmy z podobnego powodu, bo nie wytrzymał psychicznie… i człowiek zaczyna się zastanawiać, ile sam jest w stanie znieść.

W ostatnich dniach do tego doszło zimno. Szefostwo oszczędza. Tylko jak zwykle nie tam gdzie trzeba. Materiały, sprzęt i zabezpieczenia coraz gorszej jakości… W biurach sobie grzeją i siedzą w koszulkach a na hali 5 stopni. Ludzie po 3 pary portek i swetrów zakładają, ale nie każdy i nie wszystko da rady robić w tylu łachach. Małżonek się przeziębił, do tego w plecy go coś wzięło… Wyganiałam go do doktora, ale nie. On uparty jest i twardy. Narzekał, przeklinał, ale do roboty szedł. Wczoraj jednak w końcu poszedł po rozum do głowy i umówił wizytę u lekarza. Pod koniec roku firma ma przestój. Do Nowego Roku będzie miał czas przemyśleć wszystko i poczynić jakieś sensowne kroki. 

Przewidujemy (i mamy taką nadzieję), że jak Małżonek w końcu odejdzie, firma padnie, bo on jest jednym z ostatnich fachowców. A dwóch kolegów też szykuje się do złożenia wypowiedzenia zaraz po Nowym Roku, jeden właśnie odchodzi na emeryturę, a jeszcze inny ma kontrakt do wiosny i też opuszcza pokład. 

I tak bardzo ciężkimi, mozolnymi krokami próbujemy dotrzeć do końca roku z nadzieją, że nowy rok coś zmieni i że będzie lepszy.

Pracę wszyscy na ten rok już skończyliśmy. Najstarsza ma wolne, bo firma staje na koniec roku. Ja wykorzystuję przymusowo tegoroczny przydział urlopu. Mam nadzieję, że uda mi się przez ten czas znaleźć jakieś lepsze samopoczucie i trochę sił mentalnych. Póki co jednak przede mną jeszcze trochę załatwień i odrobina stresu.

Po niedzieli pojadę do nowego biura omówić wszelakie szczegóły. Wezmę też chyba jeszcze z jednego albo i dwóch nowych klientów, bo moi upierdliwi klienci napuścili na mnie na fb stado ludzi szukających pomocy domowej. No jak to jak? Normalnie. Ktoś się na grupie naszej gminy zapytał o sprzątaczkę, a jeden z klientów mnie oznaczył, no co drugi mądry napisał, że tak, on też poleca… Ja niczego nieświadoma otwieram za kilka dni messenger by do kogoś napisać, a tam pełno wiadomości, bo widzieli na fejsbuku, a właśnie szukają sprzątaczki… Jedna pani z sąsiedztwa pisze, że jest po operacji i ma jakieś powikłania i nie wstaje z łóżka, a mąż niby sprząta, ale to nie to samo i jakbym szukała klientów to żeby ją wpisać. No to dobra, do takiego człowieka mogę iść, bo blisko… Inne babki są z dalsza i jeszcze widzę, że dzieciate… Nie ma mowy! Zwierzęta mogą być, ale dzieci nie lubię! Nie znoszę! Już na pewno nie po południu. Ani dzieci samych w sobie, ani zabawek, ani tym bardziej dziecinnych pokoi wiecznie zawalonych łachami, zabawkami, kredkami i jedzeniem. Nope! 



Ludzie się teraz strasznie wygodni zrobili. Kurde, żeby młodzi ludzie nie potrafili se chałupy ogarnąć…?! Nie o dzieciatych tu mówię. Dzieciatych klientów nie lubię, ale akurat rozumiem. Jeszcze bardziej rozumiem ludzi starszych i schorowanych. U takich najbardziej lubię sprzątać, bo wiem, że oni na prawdę mojej pomocy potrzebują. Oni często sami chcą wszystko robić i próbują, ile dadzą rady… I cieszą się, gdy człowiek im pomoże. Często jest się dla nich faktycznie tylko pomocą. Młodzi natomiast nie rzadko mają oczekiwania z kosmosu a pomysły z dupy i najwięcej pretensji i żalów o wszystko. Oczywiście to tylko duże uogólnienie, bo w każdej grupie są ludzie i parapety…

Skoro przy robocie jestem to mam zagwozdkę. Może trafi tu ktoś, kto mi podpowie rozwiązanie…

Sprzątam u nowych klientów. Mieszkanie jak mieszkanie. Oczekiwania normalne. Sprzątam, odhaczając z łatwością punkt po punkcie. Nagle dotarłam do wuceta i utknęłam. Sedes jest. Półka na srajtaśmę jest. Pojemnik na babskie rzeczy jest. Płyn do kibla jest. I to wszystko w tym pokoju. Czegoś tu brakuje… 🤨🧐 🚽

- Eee, ludzie, macie gdzieś szczotkę do kibla?! 

- Nie, nie używamy - odpowiada laska z miną dającą do zrozumienia, że zadałam wyjątkowo głupie i niedorzeczne pytanie.

Z wrażenia i konsternacji wybełkotałam tylko coś w stylu - A, okej… - i nie zapytałam, jak myją ten pieprzony kibel, a głupio drugi raz pytać i teraz nie wiem… 

Przyznam się tu bez bicia, że co jakiś czas coś mnie w tym zawodzie zaskakuje, że co raz dowiaduję się i uczę nowych rzeczy, poznaję nowe, odmienne od znanych mi sposoby sprzątania, mycia i pielęgnacji domu, bo wychowałam się przecież w rolniczej rodzinie, w polskiej wiejskiej rzeczywistości. Wielu nowoczesnych urządzeń, sprzętów i produktów nigdy w Polsce na oczy nie widziałam. Niezbyt też jestem w temacie eko szału i tych wszystkich modnych „ekologicznych” metod sprzątania. Przeto dosyć często wychodzę na debila. Mówi się trudno. Przyjmuję na klatę… Szczotki do kibla, a raczej jej braku jednak chyba nie udźwignę. Ktoś coś? Poratujcie. Znacie kogoś, kto myje kibel bez szczotki? Jakieś tajne sprytne triki, modne wuceekotrendy? 

Zmieniając temat powiem wam, że oto minął już rok od diagnozy i pierwszej operacji. Rok bez cycka. Rok walki z rakiem. Chciało by się powiedzieć, że wygranej, ale to tak nie działa. Można mieć tylko nadzieję, ale trzeba żyć w ciągłej niepewności i niepokoju. 

W poniedziałek byłam u swojej doktorki, ale w sumie to nie wiem po co. Zapytała, jak się czuję, powiedziała, że Zometę dostanę po Nowym Roku i kazała w następną środę skoczyć do szpitala na badania krwi, mammografię i usg. Głupio się przyznać (szczególnie przed samą sobą), ale mam lekkiego stresa… Chwila prawdy. I adrenaliny.

Doktorka potwierdziła opinię rodzinnego, że nic nie można poradzić na bóle stawów, że Femara tak robi. Mówiła, że są jakieś specjalne masaże, które ponoć pomagają, ale to w szpitalu robią i to jeszcze dalszym. No to dzięki. Pocieszające jest, że te niedogodności z czasem powinny złagodnieć, a nawet całkiem zniknąć. Czyli że nie trzeba się z tym użerać przez całe 5 lat hormonterapii. Zawsze coś.

Powoli się też do tego dyskomfortu przyzwyczajam, ale czasem jeszcze mnie dołuje i wnerwia. Klikanie rysikiem po tablecie też nie jest bezobjawowe. Już różne pozycje wypróbowałam, ale coraz bardziej łapy bolą i chyba trzeba by się zbliżać powoli ku końcowi…

Zanotuję jeszcze, że Młody odebrał swoje bryle i cieszy się z wyraźności świata. Nie jest jeszcze tylko pewny swojego wyglądu. Zastanawia się stojąc przed lustrem, czy aby na pewno dobrze dobrał sobie te okulary, czy aby na pewno dobrze w nich wygląda. Boi się, że w szkole będą się śmiać… Nic na siłę. Na wszystko potrzeba czasu. 

Chciałam go zapisać na badania w stronę autyzmu, ale długa kolejka jest. Psycholożka napisała, że dopiero gdzieś luty-marzec, ale nie mamy jeszcze terminu.

Pogoda jest od czapy. A raczej na czapę. Zimno sakruckie. Krótkie dni - o ósmej rano jeszcze ciemna noc, o szesnastej już zmierzcha. Na drodze ślisko. Nienawidzę zimy. Na skuter zakładam podkoszulek, koszulkę, termo koszulkę, bluzę zwykłą, bluzę polarową i dopiero kurtkę, na zadek rajtuzy, jeansy a na to jeszcze portki narciarskie, na ręce 2 pary rękawiczek, a pod kask czapkę. I myślicie, że mi ciepło. Figa! 

Po powrocie do domu gorący prysznic, poduszka z pestkami do mikrofali i pod kocyk z gorącym pićkiem.

Zapomniałam o prezencie od niewiadomokogo. Kiedyś przyszłam z pracy a Młoda mówi, że była jakaś pani, która powiedziała, że słyszała, iż byłam chora i przyniosła dla mnie prezent. Na papierze była nalepka z Samany. To organizacja wspierająca ludzi m.in. chorujących na raka. No okej. Ale ja ich nie znam. Nie wiem, skąd wiedzą o mojej chorobie i o tym gdzie mieszkam. Ale lubię takie niespodzianki. Dostałam komplet ręczniczków.  Przydadzą się. Dziękuje niewiemkomu i Samanie. 

Powiedzcie Wiośnie, żeby już przyszła, bo zima jest zła! 





14 komentarzy:

  1. Młody w brylach całkiem wygląda mądrze i poważnie jak dla mnie to pięknie pasują :)

    Prezent fajnie ale ciekawe kto udostępnił Twój adres. Jakoś to czasem wycieka nie wiadomo jak i gdzie.

    Co do pracy to u nas młodzi też szukają. Jestem na FB na grupie osiedlowej i ciągle ktoś pisze, że szuka kogoś do sprzątania faktycznie teraz ludzie albo leniwi albo nie ogarniają a że u nas bloki to nie wiem jakie trzeba mieć metraże żeby nie ogarnąć sprzątać góra 3 pokoi.

    Współczuję tych bóli bo mnie póki co tylko pazury odpadają i mrowią dłonie. Stopy na razie nie ale i tak wiem, że pazury też zlezą. No niestety.

    Co do zimna i ciemności u mnie już o 14:30 się ściemnia chciałabym żeby było jasno do 16 :D

    Praca jednak zabiera nam w życiu sporo czasu i dlatego powinniśmy mieć jakąś w miarę nie wnerwiającą i stresującą. Ale takie to czasy teraz. Jak nie oczekiwania z dupy a płaca marna to inne mobbingi i prześladowania.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W kwestii adresu to w tym wypadku niekoniecznie chodzi o udostępnienie, bo to wieś i sporo ludzi mnie tu zna, a nie wykluczone, że ktoś jest wolontariuszem w tej organizacji…
      Jako sprzątaczka wiem że ludzie są zwyczajnie wygodni, a chcą mieć w mieszkaniu idealny porządek. Salon z anemsem kuchennym, sypialenka, biuro i łazienka, a na tym jedna lub dwie dorosłe młode osoby. Nawet kurzu nie ma zbyt wiele, ale muszę go co tydzień ścierać z każdej szafy, z każdego gwoździka, co tydzień myć okna i wszystkie szafy. Są tacy, co potrafią rolki po srajtaśmie ustawiać koło kibla, bo za ciężko samemu wynieść do kosza na papier. Uwierz, że w takich małych mieszkaniach mam co robić przez 4 godziny co tydzień czy co dwa, bo ludzie wolą wybulić 50€ niż samemu poświęcić 10 minut dziennie. Mnie tam to wszystko jedno, ale u nas brakuje setek tysięcy sprzątaczek i jak tak pomyślę o schorowanej babuni próbującej samodzielnie ogarnąć duży dom czy ludziach po operacjach, którzy nie znajdą pomocy domowej, bo ona musi przecierać lustro i zbierać rolki po papierze u młodych wygodnickich to tak dziwnie mi się robi…

      Usuń
  2. Nie no, jestem pewna, że przez te 10 miesięcy kabina prysznicowa była myta - nie wierzę, że nikt by nie protestował, gdyby sprzątaczka co tydzień ją pomijała. Może po prostu używała innych (gorszych) produktów, albo nie bardzo wiedziała, jak się pozbyć kamienia?

    W moim hrabstwie, a pewnie i w całej Irlandii, mamy strasznie twardą wodę - możesz co tydzień myć kabinę (co też robię), a osad i tak pozostaje. Nie chcę się bawić w ocet, bo nienawidzę jego zapachu, używam po prostu płynu do szyb (przy wannie mam właśnie szklaną osłonę + normalną kabinę prysznicową w drugiej łazience, ale nigdy z niej nie korzystam, bo jest tam za słabe ciśnienie wody).

    Stąd też moje pytanie: masz jakiś skuteczny i sprawdzony sposób/produkt, który możesz polecić? No i pytanie kolejne, tak z ciekawości - przynosisz swoje produkty do klientów, czy korzystasz z ichnich?

    Potwierdzam - współczesne pokolenie młodych ludzi jest niestety bardzo roszczeniowe i wygodnickie. Dużo w tym winy rodziców, którzy np. zamiast przyuczać potomstwo do przeróżnych prac domowych, wolą żeby młodzież robiła syf w pokoju, bo czemu nie? Płacą, to wymagają - przyjdzie sprzątaczka, to posprząta, co nie? A jeszcze lepsi są ci, którzy usprawiedliwiają swoje niechlujstwo i brak manier - kiedyś poraziła mnie "logika" buraka wyrzucającego śmieci na ulicę, bo przecież gdyby nie on, to "śmieciarze" (w domyśle ci, co sprzątają ulicę, choć jak na mój rozum, to śmieciarzem jest ten, kto śmieci, a nie sprząta) byliby bezrobotni. To nic, że często te ulice sprzątają zwykli wolontariusze, którzy po prostu chcą żyć w estetycznych warunkach, a nie na śmietnisku.
    Tych, co wyrzucają śmieci przez okno auta, to bym sama z przyjemnością kastrowała.

    No i na koniec (znów się rozpisałam!) - jak ja dawno nie słyszałam słowa "sakruckie"! Chyba z dwadzieścia lat już będzie. To już kolejny raz, kiedy łapię się na myśli, że chyba pochodzisz gdzieś z moich stron, bo czasami posługujesz się gwarą. Gdyby nie to, że jestem z nią zapoznana (też dzieciństwo spędzone na wsi), nie miałabym zielonego pojęcia, o czym piszesz ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, u nas też woda jest twarda i kamień szybko się robi, ale TAKI kamień na pewno nie zrobił się po miesiącu. Ja nie przesadzam, że przez szybę nie było nic widać. To była gruba warstwa kamienia. Klienci muszą zapewnić wszystkie środki czystości, sprzęt itd. Sprzątam u nich 7 lat. Ten klient czasem zapomina kupic sprayu do prysznica, ale nawet jak kilka tygodni myłam „mr properem” czy wodą z płynem do naczyń to bylo czysto. Jestem niemal pewna, że sprzątaczka nie myła prysznica w ogóle (pewnie w hidżabie nie wygodnie 😜). Dlaczego klient nic nie mówił? Dwa powody: to ja jestem ich sprzątaczka i na mnie czekali (systematycznie pytali o zdrowie, by wiedzieć kiedy wrócę😅), a to tylko zastępczyni, która z grubsza rynek ogarnie, jak ich nie ma w domu. W BE brakuje dziesiątek tysięcy sprzątaczek i dostanie jakiejkolwiek to już łał. Jedni z byłych klientów skomentowali kiedyś mój pierwszy dzień pracy u nich po bacznej obserwacji „jesteś naszą siódmą sprzątaczką; pierwszą, która umie sprzątać”. 🙃 A prysznice ja najczęściej myję i u klientów, i u siebie sprayami do prysznica. Czasem wodą z octem, ale ocet rozpuszcza silikon i zawsze mam obawy, czy po dłuższym stosowaniu nie skaszani kabiny.
      U nas też wolontariusze sprzątają. Są nawet specjalne strony w necie, gdzie zgłasza się, jaki teren się ogarnęło. Czasem stawia się tez tabliczki informujące, że teren został posprzątany.
      O „sakruckim zimnie” godało się u nos na Rzeszowszczyźnie ;-) A Ty z jakiego regionu?

      Usuń
    2. Czyli tak, jak myślałam - z moich stron jesteś. Masz bardzo dużo wyrażeń i wtrętów z Podkarpacia, dlatego Cię "rozpoznałam".

      Dziękuję za długą i wyczerpującą odpowiedź :)

      Usuń
  3. Ja bym chciala zeby mi ktos od czasu do czasu posprzatal w domu. I moze w koncu kogos o to poprosze!
    A z tym nastrojem to chyba chodzi tez o brak wiosny i lata :)
    Wprawdzie slonce nawet jest i spacery nie bylyby zle gdyby nie to, ze w tych godzinach najczesciej jednak pracujemy.
    Nie moge sie doczekac wiosny!
    Wtedy wszystko jest piekniejsze.
    Nie wiem, czy Cie to pocieszy, ale od przyszlego tygodnia 13 st C i deszcz. Chcialam napisac "niestety" ale chyba jednak stety bo suchy ten nasz kraj ostatnio.

    Pozdrawiam serdecznie!
    W przyszlym tygodniu bedzie chyba najkrotszy dzien, prawda?
    ElaBru

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja wolę sobie sama sprzątać, bo ciężko by było znaleźć sprzątaczkę, która by się podjęła sprzątania naszego domu 😂. A nastrój tak, na pewno ma związek z małą ilością światła słonecznego. Po Nowym Roku będzie już przybywać dnia i może sie poprawi. Za deszczem nie przepadam ze względu na dojazdy rowerem i motorowerem, ale lepszy deszcz i ciepło niż mróz.

      Usuń
  4. I pytanie, ktore mi przyszlo do glowy kiedy spojrzalam na Twoje zdjecie- czy mozna pokochac kure (tak np jak psa) i czy kura sie przywiazuje do czlowieka przywiazaniem wychodzacym poza relacje karmiony-karmiacy?
    ElaBru

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My kochamy nasze kury, papugi i świnki tak samo jak psa czy kota, czyli na pewno bardziej niż czyjeś dzieci 🙃. Kura jednak nie jest jak pies. Choć też nasze kury nie mieszkają w domu. Trzeba by zapytać ludzi mieszkających czy podróżujących z kurami. Obserwowałam taki profil na instagramie, gdzie kobieta wszędzie ze swoją kurą jeździła. Na jednym video były w restauracji i kura siedziała obok na krześle, a pańcia obcierała jej dziób serwetką. Ona z tą kurą pływa (kura ma specjalną lódeczke/kapok). Kura nosi też pampersa, by móc podróżować czy pójsc do knajpy. Ale nie wiem, jakie są relacje z panią tak na prawdę. Kura to jednak średnio mądry ptak. Co innego papuga. Papuga ma rozum dwulatka i może pokochać tak pana, że gdyby ją zostawił to umrze z tęsknoty. Jest też zazdrosna. Nasze też martwią sie o Młodą. Robimy rózne eksperymenty czasem. Ostatnio przytulałam Młodą na ich oczach mocno pocierając jej plecy, co robiło dźwięk. Bardzo się niepokoiły o Młodą. Natychmiast przyszły blisko, by obserwowac. Gdy ją puściłam i ona odezwała sie, poszły dziobać swój smakołyk. Gdy tylko ponownie ją objełam, znowu przyszły… Gdy dotykam rzeczy Młodej podczas jej nieobecności (np zmieniam pościel) to latają mi nad głową glośno wrzeszcząc, tak nisko, by zahaczyć mnie skrzydłami we włosy… Snowy lubi słuchać, gdy opowiadam glośno z entuzjazmem… One są fajniejsze niż pies. Bo świnki to też są głupolki małe. Królik jest mądry i bardzo się przywiązuje do człowieka. Do tego, tak samo jak papugi, niektórych ludzi nie lubi, innych w ogóle nie toleruje.

      Usuń
  5. O czymś takim, jak sprzątanie kibla bez szczotki nie słyszałam...
    Na razie sprzątamy z mężem sami, ale mam starszą koleżankę z chorym sercem, która korzysta czasami przy większych porządkach z pomocy pewnej pani i jej córki, woli wydać kasę na pomoc w sprzątaniu, niż na kolejną bluzkę, a dzieci daleko.
    Mój mąż tez do lekarza ma pod górkę, a potem narzeka, ze długo go trzyma. Żal mi go, bo ma 41 lat pracy, a jeszcze musi zasuwać ze 3 lata do emerytury. Ktoś kto mówi o wydłużeniu wieku emerytalnego, chyba nigdy nie pracował na serio...
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ci co mówią o podwyższaniu wieku, raczej nie zasuwają fizycznie. Podwyższanie wieku samo w sobie, moim zdaniem, jest okej, gdyby tylko nie dotyczyło wszystkich, bo ja tu w Belgii widzę 80-latków, którzy spokojnie by mogli jeszcze (teoretycznie oczywiście) pracować, ale przecież są też ludzie, którzy w wieku 50 lat już są tak zorani, że ledwo żyją. Każdy jest inny i fizycznie i mentalnie. A tymczasem rządy wszystkich do jednego wora ładują. U nas ostatnim hitem (właśnie to testuja) jest pracowanie 4 dni w tygodniu, by mieć 3 dni wolnego, bo się uważa, że spokojnie da się zrobić robotę w 4 dni. Taa, ja znam sporo takich, którzy pracuja dzis online. Będąc „w pracy”, gotuja obiad, spacerują z dziećmi albo z psem, oglądaja tv, bo robotę odrabiaja w 4 godziny. Tymczasem ludzie pracujący np fizycznie nie mają czasu się w dupę poskrobać przez 8 godzin i najlepiej to jakby w soboty i niedziele też chodzili do pracy, bo nie mogą się wyrobić z pracą. Ta pierwsza grupa może i do 90tki pracować, a się nie zmęczy…

      Usuń
  6. Ja myję kibel bez szczotki :). Szczotką się nie dokładnie myje osad (przynajmniej u mnie), używam zwykłej gąbeczki, jak do naczyń, myję tą ostrzejszą stroną. Ale szczotkę posiadam! Do szybkiego oczyszczenia w razie nagłego zabrudzenia.
    Ella-5

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie o te „nagłe zabrudzenia” mnie się najbardziej rozchodzi, bo wydaje mi się, że wuceta trzeba po każdym załatwieniu grubszej sprawy przemiziać tą szczotką. Kurde w każdym szpitalu, każdym urzędzie, no wszędzie kolo kibla są szczotki. Nie wyobrażam sobie, że ktoś za każdym razem zakłada rękawiczkę i czyści gunwienko gąbeczką. Szczególnie podczas grypy żołądkowej 🥴 Druga sprawa to ktoś sam sobie w domu sprząta to raz, a to czego może oczekiwać od sprzątaczki to dwa. Ja tam do niczyjego kibla rąk wkładać nie będę w każdym razie 😏. Bo problem jest taki, że jednak myć gąbką sedes ogarnięty uprzednio szczotką to nie to samo co mycie sedesu tylko spłukiwanego 😖

      Usuń
    2. No tak, to się zgadzamy w sprawie mycia sedesu bardziej zabrudzonego :), najpierw szczotką, potem dokładniej.
      Ella-5

      Usuń

Komentujesz na własne ryzyko