26 marca 2014

zasiłek rodzinny - szlag mnie już trafia

Ostatnio stwierdziliśmy z M, iż prędzej nasze dzieci pójdą do pracy i zaczną na siebie zarabiać, niż doczekamy się dodatku rodzinnego na nie :-)

No a ja ze swojej strony już liczę dni, do wakacji, żeby pójść do jakieś roboty choć na weekendy i choć na swoje potrzeby zarobić parę centów. Od 19 roku życia pracowałam i mimo niewielkich zarobków miałam na osobiste wydatki. Nie musiałam nikogo o nic prosić ani dla siebie ani dla dzieci. Co prawda mój M dałaby mi i moim dzieciom gwiazdkę z nieba, jak by mógł, jednak to nie zmienia faktu, że życie na czyjś rachunek jest dla mnie wielce krępujące. No szlag! Odkąd skończyły mi się zapasy z Polski, czyli jakieś pół roku, używam najtańszych dezodorantów z lidla (nie takie złe, no ale...) i takiego samego kremu. Nigdy zbytnio nie szalałam z kosmetykami, ale teraz to mam mniej niż minimum - kurde prawie jak w liceum, gdy nawet na dezodorant mnie nie było stać, więc jak mama kupiła na urodziny w wioskowym sklepie, to była to najświętsza świętość i bardzo oszczędnie używany. Ech czasy liceum.... 10 godzin poza domem bez jedzenia albo o suchej bułce zakupionej na długiej przerwie i to często podżartej przez inne klasowe głodomory... i tu 9 lekcja w szkole, wszystkim burczą brzuchy a nasza polonistka se każe pirogi se stołówki przynieść... To były czasy, fajnie się wspomina. No i stwierdza, że jednak teraz to nie ma co narzekać, bo na chleb starcza, a dzieci mają kanapki do szkoły i soczki a po powrocie ciepły obiad. No ale kurde... weź co miesiąc proś chłopa o kupienie babskich gadżetów...

 Dobra, nie o podpaskach miał być ten post (a swoją drogą czemu tu są one takie drogie?!)

Dodatek czy też zasiłek rodzinny.... śmiech na sali puste krzesła. Choć śmieszne to już przestało być dawno.... Opowiem Wam moją historię. Czytanie dla cierpliwych. Liczby oznaczają etapy.

 1. Moja sąsiadka w pl pracowała w naszym MOPSIe akurat pech chciał, że zajmowała sie tam świadczeniami rodzinnymi. Raz mąż spotkawszy ją na klatce schodowej wspomniał nieopatrznie, że wybiera się zagranicę do roboty. Więc zastrzegła że jak tylko przepracuje miesiąc musimy to natychmiast u nich (znaczy w OPSie) zgłosić, bo to większe dochody będą i może nam dochód na osobe przekroczyć i takie tam sratytaty. Nie kumam już, co przepisy mówią bo to za tępa jestem żeby ogarnąć ten bełkot, który nijak ma się do rzeczywistości. No ale jak mniemam większe zarobki się dolicza owszem, bez patrzenia na to, że jak jedno jest w pl a drugie za granicą to są podwójne rachunki za prąd, czynsz etc.  Nic to, przepisów nie przeskoczysz. Jakby ta menda nic nie mówiła, to bym nie zgłaszała (ani by mi do łba nie przyszło), najwyżej później kazali by oddać..., a tak to wiedziałam, że ona wie i że może motać coś, a po zgłoszeniu wypłaty polskiego rodzinnego zostały wstrzymane natychmiast, miesiąc później świadczenia alimentacyjne dla dziewczyn również (a mnie cha obchodzi, że tzw ojciec nie płaci - niech go państwo znajdzie i zmusi do roboty, skoro nie ma kasy na wypłacanie świadczeń, które sąd płacić nakazuje temu i innym palantom zwanymi ojcami biologicznymi - nie mylić z Tatusiami albo niech sądy dadzą sobie spokój z przyznawaniem alimentów). 
Spoko-majonez zostałam z moją trójcą nieświętą bez środków do życia, bo M nie zarabiał tyle, żeby nam ktowieco wysyłać... Sprzedałam co jeszcze miałam do sprzedania, ze złotym pierścionkiem od babci i obrączką po "byłym" włącznie (w sumie i tak miały być dla dziewczyn tyle, że nie na jedzenie) no i jakoś przetrwaliśmy do lepszych czasów. W tym samym czasie mąż złożył tu w be dokumenty o rodzinne, które się niby należy matce mieszkającej w pl (gdy tata pracuje w UE) w ramach tzw koordynacji świadczeń rodzinnych w UE. No i dobra, przyszły dokumenty do wypełnienia do pl. Oczywiście w języku francuskim. Przeguglowałam Neta ale nie znalazłam wiele wskazówek. Z mojego średniej jakości przetłumaczenia wychodziło, że owe dokumenty mają wypełnić (poza stroną którą ja wypełniam) m.in. instytucja udzielająca świadczeń rodzinnych w pl, instytucja zajmująca sie ewidencja ludności (chodziło o potwierdzenie że ta i ta mieszka tam i tam). Hm, no więc poszłam najsamprzód do naszego MOPSu, pamiętam, że padał (żeby nie powiedzieć napierd...) śnieg i ledwie dopchałam wózek z Młodym do tej cholernej instytucji, do której od bloku było z 4 kilosy. Sąsiadka zawoławszy na pomoc swoją kierowniczkę poinformowała mnie, że oni nie wypełniają takich dokumentów, ba, oni NAWET NIE WIEDZĄ KTO SIĘ TYM ZAJMUJE.... No bo pewnie ja jestem pierwszą i jedyną w całym powiecie osobą, która chce się starać o świadczenia rodzinne z zagranicy hehe jak połowa Podkarpacia jest zagranicą! W końcu po kilku dodatkowych pytaniach czy choćby nie domyślają się, kto by mi pomógł w tej kwestii olśniło je i poszły szukać w Internecie adresu i telefonu do ROPSU w Rzeszowie... Co prawda telefon dały mi niewłaściwy, a na właściwy (który jest w necie) w zasadzie nie można się dodzwonić, bo próbowałam przez 3 tygodnie godzina za godziną bez skutku. Dodam, że w Urzędzie Gminy też bidoki nie wiedzą nic na temat świadczeń rodzinnych, co nie przeszkadza im - jak się później okazało - pobierać paru zetów za wydanie zaświadczenia potrzebnego do tychże. Ale czy w polskich urzędach ktokolwiek cokolwiek wie?! No w końcu zabrałam moje bachorstwo i pojechaliśmy odwiedzić rodzinkę (100km z przesiadkami, z wózkiem i małym smrolem niezbyt zachwyconym jazdą w ciasnym busie. Dobrze, że jeszcze wtedy był na cycu to podpiełam Młodego i za bardzo awantur nie robił. Niech żyje polska qrfa pomoc społeczna! Większe dzieci zostawiłam u babci i z siostrą i naszymi oboma Młodymi pojechaliśmy do ROPSU. Nie odważyłam się bowiem z całą gromadą, plecakami, wózkami próbować dostawać się tam na własna rękę, bo ROPS jest na zadupiu Rzeszowa, pani w sekretariacie nie potrafiła mi powiedzieć przez tel czy tam jeździ jakiś autobus (no skąd by kobiecina miała wiedzieć takie rzeczy?!), a lało wtedy jak z cebra...  Okazało się że w ROPSIE nie ma kolejek, ale dowiedziałam się skąd ten cały czas zajęty telefon - jest tylko jedna osoba, która zajmuje się petentami, więc odkłada słuchawkę i odbiera tylko między jednym a drugim klientem (ot cała tajemnica)  więc prędzej w totka wygrasz niż się dodzwonisz do ROPSu. 
Z Internetu wiedziałam już (na stronie ROPSU było), jakie dokumenty są potrzebne. Miły pan poinformował jednak, że brakuje jednego dokumentu (tego płatnego, bo nie wiedziałam czy konieczny więc wolałam nie wydawac kasy z którą się i tak nie przewalała na darmo), ale zgodnie z ustaleniami wysłałam go drugiego dnia pocztą poleconym oczywiście. 
Rzecz miała miejsce w połowie kwietnia 2013 roku. Już wtedy pojawiły się przesłanki, że byc może w czerwcu się będziemy przeprowadzać, o czym napomknęłam panu w ROPSIe zapytowując czy składanie dokumentów ma w takim wypadku sens itd. Oczywiście pan zapewnił, że jak najbardziej, jako że składam komplet dokumentów to NAJWYŻEJ 3 miesiące (A "RACZEJ SZYBCIEJ") będą podpisane i wysłane do Belgii...

c z e k a m y

2. W lipcu mi się przypomniało o tym ROPSIE (po przeprowadzce za granicę nie koniecznie człowiek ogarnia ten cały burdel zwany życiem). Napisałam email z pytaniem jak sie miewają moje dokumenty. W odpowiedzi dostałam info, że wszystkoo ok i właśnie wysłali je do be (się wyrobili w tych 3 miesiącach skubańce).

c z e k a m y 

3. W międzyczasie poinformowaliśmy tutejszą instytucję o zmianie miejsca zamieszkania, a ta poinformowała nas, że aby tu dostać dodatek rodzinny trzeba przedstawić potwierdzenie z gminy, iż wszyscy zamieszkujemy pod takim to a nie innym adresem. Co wydają dopiero po zameldowaniu - logiczne. Tyle, że z naszym zameldowaniem były problemy... ale to już było...

c z e k a m y

4. Gdzieś koło sierpnia dostałam pismo z ROPSu, że na wniosek MOPSu - który wcześniej nie miał pojęcia, że coś takiego jak koordynacja systemów zabezpieczenia społecznego w UE  istnieje w Polsce - będą ropatrywać, czy aby nas owa koordynacja dotyczy. Kazali upoważnic kogoś w Pl do reprezentowania w sprawie - co uczyniłam. Przysłali dokumenty do wypełnienia (czy mąż pracuje? nie pracuje? ile zarabia? dlaczego? po co? komu? z kim? i te wszystkie inne głupie pytania) które niezwłocznie odesłałam po wypełnieniu.

c z e k a m y .... w zasadzie to już wisi nam to świadczenie za te pół roku w pl, niechby na bierząco zaczęli tu płacić, bo dzieci rosną i trzeba buty, majtki, skarpetki, mleko.... Dobrze, że nie chorują (odpukać!).

5. W grudniu udało nam się dokończyć meldowanie i tym samym urząd mógł zaświadczyć, że już tu legalnie przebywamy. Owo zaświadczenie zostało niezwłocznie przekazane, gdzie trzeba. 

c z e k a m y... na prawdę już nie chcemy tego zaległego, niech tylko zaczną płacić na bieżąco... W końcu M już rok płaci składki...

6. W końcu proszę znajomą o zorientowanie się w sprawie. Żeby powiedzieli np że nam się nie należy (bo taka wiedza jest zdecydowanie lepsza niż czekanie na niewiadomoco) albo określili konkretnie, kiedy się można ewentualnych pieniędzy spodziewać. No i ewentualnie by łaskawie sprawdzili, czy nie brakuje nam żadnych dokumentów, o których nie wiemy, że brakuje (to standard w urzędach - oni czekają, aż doślesz im dokument, a ty nie wiesz, że masz coś dosłać, bo ci się kryształowa kula zapodziała). Pani nie bardz się chciało sprawdzać, ale sprawdziła (podobno) i powiedziała, że WG NIEJ wszystko jest, że na początku marca bedzie narada (czy costakiego) i jak czegoś by brakowało, to zadzwonią do tej koleżanki. A i że wypłacą W MARCU wraz z zaległościami (nie wiem od kiedy - mniejsza o to)...

c z e k a m y ....

Jeszcze tydzień marca. Nikt nie dzwonił. Kasy na razie ni widu ni słychu ani w kącie, ani na koncie.
Za to z ROPSU przyszło pismo, że trzeba jeszcze jakieś dokumenty dosłać i że koordynacja (o ile dobrze żeśmy zrozumieli) dotyczy nas od stycznia do marca 2013 czy jakoś tak... To niech się kurwa wypchają sianem i podpalą... Bo ileż kurwa można?! Zawiozłam dokumenty osobiście, żeby nie było wątpliwości, że dotarły do ROPSu, zapytałam się 5 razy, czy wszystko jest i 8 razy się upewniłam, czy aby na pewno. Powiedzieli że TAK. Po pół roku kazali coś tam dosłać. No dobra przeprowadziliśmy się. Ok dosłaliśmy. Po następnym pół roku znowu czegoś brakuje. To kurwa nie wiem czy ja jestm głupia czy ktos w tym urzędzie był kiepski z matmy?! No bo jak mam napisane, że potrzebnych jest 10 papierków, a ktoś daje mi 6, to nie pierdzielę, że mam wszystkie. Tak czy nie?!












2 komentarze:

  1. To byloby jak SF opowiadanie,ale niestety to tylko samo zycie....

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Życie przeważnie jest ciekawsze i bardziej zaskakujące niż najlepsze książki czy filmy i za to je kocham, ale czasem wnerwia do potęgi.

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima