19 czerwca 2014

Ze szkolnego podwórka

Za tydzień moje córki zakończą pierwszy rok edukacji w belgijskiej szkole. Zanim wyjechaliśmy z kraju, miałam okazje zapoznać się z opiniami różnych ludzi na temat "polskie dziecko w zagranicznej szkole". Mam wielu znajomych, którzy wyjechali byli z dziećmi w różnym wieku do różnych krajów świata, przeczytałam też kilka wypowiedzi na forach Polonii w Internecie. Mam dzieciatych znajomych w większości krajów europejskich a także w Ameryce.  Spostrzeżenia dotyczące reakcji dzieci na szkołę były różne, zależne od wieku dzieci, charakterów, umiejętności językowych zarówno dzieci jak i rodziców etc. Jednak co do jednego zgadzali się wszyscy moi znajomi oraz forumowicze. Twierdzili bowiem, że zagraniczne szkoły są o wiele bardziej przyjazne dzieciom niż polskie, że świetnie sobie radzą zarówno z  obcojęzycznymi dziećmi jak i dziećmi np z problemami wszelakimi, że potrafią pomóc, że dzieci za granicą chętnie chodzą do szkoły, bo szkoła ich nie przeraża i nie nudzi. Dalej ci znajomi mówili, że nie mam się co martwić o dzieci, bo one będą zadowolone z zagranicznej szkoły mimo, że na początku niczego nie będą rozumiały. Informowali też, że zagranicą powtórzenie klasy to sprawa normalna, w tym sensie, że nie robi się z tego tragedii ani w rodzinie, ani w szkole, jak w pl. Dzieci nie są wyszydzane z powodu repetowania klasy, bo liczy się to by dziecko jak najwięcej się nauczyło, a nie by jak najszybciej się go pozbyć ze szkoły. Szczerze mówiąc dość sceptycznie byłam nastawiona do tych opinii, mając wrażenie, że mówią tak wszyscy bardziej po to by mnie pocieszyć, niż by stwierdzić fakty. Jednak dziś po roku pobytu zagranicą, po roku uczęszczania przez moje dziewczyny do szkoły, mogę rzec, że oni wszyscy wcale nie cyganili. Nie ściemniali nic a nic, mówiąc, że zagranicą dzieci lubią chodzić do szkoły. Moje dziewczyny pytane dziś, która szkoła jest fajniejsza bez wahania odpowiadają, że belgijska. Codziennie idą z radością do szkoły, wracają też raczej zadowolone. Oczywiście fochy też się zdarzają, bo czasem ktoś siniaka nabije na przerwie albo koleżanka dokuczy czy się obrazi, ale to tylko potwierdza, że życie szkolne toczy się właściwą ścieżką. Wszak co warta jest szkoła bez kłótni z koleżankami, głupich żartów, wspólnego rozrabiania etc?
kumacie? ;-)

Młodszej brakuje tylko polskiej przyjaciółki, z która poznała się na placu zabaw zaraz po naszym przyjeździe do nowego miasta, a potem się okazało, że są razem w zerówce i były praktycznie nierozłączne przez 3 lata. Moja pyskata, przebojowa, znana w całej szkole łącznie z gimnazjum, a tamta poważna, spokojna i prymus w klasie - doskonale się uzupełniały. Dlatego nie dziwię się, że tak za nią tęskni i ciągle wspomina. Czasem piszą sobie na nk lub skype, ale to już nie to samo - wiadomo.


 W pl chodziły do 2 szkół - najpierw w małej wiosce, potem w mieście. W pierwszej było po kilkoro (3-10) dzieci w klasie i klasy łączone (np 0 z I, II z III itd), w drugiej klasy liczyły po 25 uczniów i więcej. Pierwszej groziła likwidacja (zakończona częściowym "sukcesem", bo teraz jest w niej 3 klasy tylko, reszta dzieci zaiwania 4 km do sąsiedniej wsi czasem busem czasem na butach). Druga szkoła miała chyba dość dobre układy z władzami albo/oraz wyjątkowo zaradnych nauczycieli, bo widać było, że są pieniążki zarówno na remonty, nowe wyposażenie, dekoracje jak i na masę zajęć pozalekcyjnych, prawie darmową świetlicę. Miedzy tymi szkołami jest ogromna różnica zarówno w kwestii podejścia do ucznia, rodzica jak i w kwestii możliwości (duży może więcej). Jednak jedno ich łączyło - dzieci za nimi nie przepadały i: albo co jakiś czas ogłaszały rano protest "ja dziś nie idę do szkoły, bo... (i tu jakiś powód: religia, angielski, sprawdzian etc)", albo mimo pójścia z ochotą wracały z bólem brzucha lub głowy (i to nie z powodu choroby) albo zmęczone jakby przez te 4 - 6 godzin szkolnych pracowały na budowie czy coś w tym stylu. No i oczywiście w obydwu zadawanych było kupę zadań domowych i to takich, przy których pomoc rodzica jest konieczna. Ja tak średnio musiałam poświęcić dziennie 2 godziny na odrabianie lekcji z dziewczynami. Najbardziej jednak wkurzały mnie zadania na weekend, ferie czy święta, bo ja uważam, że po to są ustalone dni wolne, żeby w nich odpoczywać i nabierać sił do dalszej pracy - wszystko jedno czy jest nią nauka czy praca zawodowa. Wypoczynek należy sie też chyba tak samo kujonom jak i trochę słabszym uczniom. W polskiej szkole nie ma takiej opcji - nauczyciele zadają na ferie, bo inaczej nie wyrobią się z programem. Rodzic musi uczyć dziecko w domu, bo inaczej nie da sobie ono rady. Kujon albo bardzo inteligentne dziecko być może ogranie samo, lecz przeciętnemu jest ciężko, a już wolniej rozwijające się czy mniej kumate nie ma szans. Wiem, bo jako samotna pracująca matka nie miałam czasu dla mojej starszej córki, wówczas pierwszoklasistki - rano wychodziłyśmy w tym samym czasie, a wracałam akurat by przytulić ja przed snem - i w drugiej klasie ona nie znała liter, nie umiała czytać etc. Na szczęście wtedy się przeprowadziłyśmy do mojego aktualnego męża i dopiero będąc na bezrobociu mogłam jej pomóc nadrobić zaległości , oczywiście do spółki z jej nową wychowawczynią, która siedziała z nią i kilkoma innym słabszymi dziećmi sporo po lekcjach.

w parku w Merchtem
Tutaj w be to ja nawet nie wiem, czego one się uczą danego dnia, no chyba, że mi opowiedzą, co robiły w szkole. Czasem mają coś zadane i przyniosą do domu jakąś kartkę lub książeczkę, czy też pracę techniczną do zrobienia, ale zadania domowe nie są praktyką codzienną. Uczniowie - jak już wspominałam wcześniej - nie mają dziesiątek podręczników ani zeszytów, które trzeba by było nosić do szkoły i z powrotem. Wszelakie materiały edukacyjne mają w szkole i tam z nich korzystają. Do domu - jeśli zaistnieje taka potrzeba, czyli coś zadadzą - przynoszą segregator (klaser) czy skoroszyt z kartkami. Ponadto dostają różne gazetki i książeczki do czytania. No, moje córki raczej proste kserowane teksty dostają albo proste książki z biblioteki, wszak dopiero raczkują jeśli idzie o czytanie. Tak więc widać, że w be to szkoła odpowiada za całą edukację dziecka. Rodzic jest powiadamiany o jej przebiegu raz na semestr, czyli 3 razy do roku. Dostaje wtedy raport pisemny (ocena postępów w nauce i zachowania) i może porozmawiać z nauczycielami podczas wywiadówki. Jednak nauczyciele nie oczekują, że rodzic będzie pracował z dzieckiem w domu. Oczywiście informują o brakach ucznia, nad którymi ten powinien popracować, proponują metody, sposoby, proszą o przypominanie dziecku o nauce, ale nie żądają by siedzieć z nim po lekcjach.U nas problemem np była tabliczka mnożenia i pani powiedziała tylko, że da im ćwiczenia dodatkowe do robienia w domu, żeby zwrócić na to uwagę, by ćwiczyły, powtarzały etc. Jednak jeśli dziecko ma problemy z tym czy tamtym, to szkoła sama próbuje znaleźć rozwiązanie. Oczywiście ważniejsze rzeczy omawiane są z rodzicami i wspólnie podejmuje się decyzje. Właśnie nie dawno miałam okazję zapoznać się z tym jak jak to wygląda w praktyce.

Jakiś czas temu byłam w szkole po zaświadczenie, że dziewczyny się tam uczą i przy okazji zapytałam o swoje córki. Wówczas dyrektorka powiedziała, że w czerwcu planuje spotkanie, na którym omówimy sobie na spokojnie sytuację dziewczyn i wspólnie zadecydujemy co do dalszego postępowania. I tak też się stało.
Oprócz mnie, naszej zaprzyjaźnionej tłumaczki i nauczyciela znającego obie dziewczyny oraz samej dyrektorki w spotkaniu tym wzięła też udział pani z CLB. ("CLB jest placówką oświatowo-wychowawczą udzielającą pomocy dzieciom i młodzieży. Każda szkoła we Flandrii współpracuje z taką placówką. W CLB pracuje zespół lekarzy, pielęgniarek, zespół pracowników pomocy społecznej, psychologów, pedagogów. Wspólnie ze szkołą ten właśnie zespół dba o to, by twoje dziecko w odpowiedni sposób rozwijało swoją wiedzę, talent i umiejętności" Więcej na stronie: o CLB po polsku.) . Sytuację moich córek dogłębnie przeanalizowano i omówiono pod każdym kątem zanim tam przyszłam. I po przedstawieniu mi owej sytuacji dyrektorka zaproponowała mi bardzo dobre i pomysłowe  rozwiązanie. W pl pewnie taki bajer byłby nie zrobienia ze względu na mało elastyczny, żeby nie powiedzieć sztywny, system. Zanim przedstawię ten - zaskakujące dla mnie wychowanej w pl - pomysł, opowiem najpierw o problemach moich dziewczyn. Poza oczywistym dla wszystkich problemem językowym sytuacje utrudnia bardzo skomplikowana osobowość mojej najstarszej pociechy. Jako osoba zamknięta w sobie i do tego dobrze czująca się w swoim towarzystwie stanowi spore wyzwanie dla pedagogów, rodziców i kolegów. Nie szuka ona towarzystwa wśród rówieśników, więc mimo ich licznych prób zaprzyjaźniania się i chęci pomocy i tak trzyma się raczej z boku, a co za tym idzie trudniej jej idzie opanowanie języka. Nauczyciele nie mogą dokładnie stwierdzić ile umie, bo jeszcze nie próbuje mówić po niderlandzku. Wychowawczyni mówi, że widać, iż rozumie bardzo dużo. Jednak widocznie potrzebuje dużo więcej czasu, by odważyć się na mówienie. Wyjaśniłam im prawdopodobną przyczynę, którą upatruję w zerówce, kiedy to moje dziecię mające wtedy problemy z wymową - seplenienie plus jąkanie - było wyśmiewane przez rówieśników i wciąż porównywane do pyskatej i przebojowej młodszej siostry. Zgodzili się z moją teorią, że teraz, nie będąc pewną poprawności wypowiedzi,  po prostu boi się mówić, żeby nie zostać wyszydzoną jak wtedy, gdy nie mówiła wyraźnie. No ale na to nic nie jesteśmy w stanie poradzić, po prostu potrzeba czasu, cierpliwości i wsparcia dla niej. I wiem, że w tej szkole, na to ostatnie także może liczyć zarówno ze strony pedagogów jak i dzieci.
Młodsza natomiast nie ma żadnych oporów przed gadaniem i kontaktem z rówieśnikami, a co za tym idzie coraz lepiej radzi sobie z językiem. Nie zmienia to faktu, że do pełnego opanowania niderlandzkiego jeszcze potrzebuje sporo nauki i ćwiczenia. Jednakowoż szkoła postanowiła, że może iść do następnej klasy. Z tym tylko, że jako iż ma trochę braki w podstawach matmy (pewnie brakuje tego roku, który opuściły), tego przedmiotu będzie się uczyć z czwartakami, zaś program z klas 5 i 6 być może będzie w stanie opanować w ciągu jednego roku, czyli w 6 klasie., bo twierdzą, że jest na tyle bystra. No a co do Starszej, to w zasadzie mogła by w tym roku wraz z pozostałymi iść do szkoły średniej, tylko wyłącznie do klasy B...
Tutaj wyjaśnię nietutejszym. W be po 6-klasowej podstawówce dzieci zaczynają szkołę średnią, która trwa następne 6 lat albo 7, jeśli wybierze się klasę B. Ta klasa B jest właśnie dla tych, którzy sobie z jakiegoś powodu nie najlepiej radzą z nauką, więc (z tego co się orientuję) trochę powtarzają z podstawówki, więcej tłumaczą, wyjaśniają niż w klasach A no i chodzi się tam o rok dłużej. Nie porównałabym tu jednak do polskiej szkoły o zaniżonym poziomie, bo w be mimo chodzenia do klasy B można skończyć studia - jak dzieci znajomej. W pl po pójściu do takiej szkoły albo do zawodówki dostaje się plakietkę "tępak" na całe życie mimo, że czasem wybór takiej szkoły to tylko chwilowe lenistwo, czy przemijające problemy psychiczne. To tak tytułem wyjaśnienia.
Zaś co się tyczy mojej osobistej córki, to jest też druga opcja, na którą się właśnie zdecydowałam. Od września będzie ona chodzić również do 5 klasy razem ze swoją siostrą. Są 2 powody, dla których szkoła postanowiła wysłać ją do 5 klasy zamiast zostawić drugi rok w szóstej. Po pierwsze w następnym roku będzie bardzo liczna klasa, bo ponad 20 osób i - jak stwierdziła dyrektorka - córka by zginęła w tej gromadzie, a 5 klasa jest mniej liczna. Po drugie będą we dwie. Być może młodsza ośmieli trochę starszą, wciągnie ją do towarzystwa (w zasadzie to już teraz na przerwach starsza często przebywa wśród koleżanek Młodszej), no i bez wątpienia jej pomoże. Bo teraz chodzi głównie o naukę języka w przypadku starszej, albowiem na drugi rok i tak pójdzie na 95% do klasy B. Tak, po 5 klasie pójdzie do szkoły średniej, nie będzie chodzić do szóstej klasy drugi raz.W pl raczej by raczej nie były możliwe takie skomplikowane manewry. Mało tego. Obie w tej piątej klasie będą chodzić na matmę do czwartej, zaś na niderlandzki do klas młodszych, które czytają jeszcze na głos. Piątaki bowiem czytają po cichu i nauczyciele nie mieli by możliwości oceniania ich postępów. Mają też spróbować uczyć je francuskiego, który też wchodzi w 5 klasie. Wydaje mi się, że to jest bardzo dobre rozwiązanie dla wszystkich. Tak czy owak jestem pełna podziwu dla możliwości szkół w Belgii, jestem wręcz zafascynowana tym jak bardzo są elastyczne, jak potrafią dostosować się do indywidualnych potrzeb jednostki.I znowu chciałabym zapytać naszych polskich ministrów, co stoi na przeszkodzie, by przyjrzeć się bliżej europejskim systemom szkolnym i trochę z nich odmałpować... a sorry zauważono, że w Europie i Ameryce dzieci w wieku 5 lat, a nawet młodsze, chodzą do szkoły.. tylko że to ciut za mało i wprowadzenie tego w pl bez pozostałych elementów zrobi więcej złego niż dobrego.

Jedyna rzecz, którą z polskiej szkoły wspominam z sentymentem to uroczyste rozpoczęcia i zakończenia roku. Tutaj zarówno początek jak i koniec roku to zwykły dzień szkolny. Nie ma więc wyjątkowych strojów, przemówień, wierszy i piosenek. A to jednak bardzo miłe szkolne akcenty. Jednak co kraj to obyczaj.

Na koniec wspomnę jeszcze o wycieczkach i wyjściach w których uczestniczyły klasy moich dzieci. Jak już mówiłam nie raz, belgijskie szkoły mają bogate życie. Od początku roku dziewczyny brały udział w najróżniejszych zajęciach. W Brukseli miały wycieczki całodniowe do parków, jedna pływała po kanale statkiem (czy czyms takim). Tutaj starsza zaliczyła 5 dniowy obóz sportowy nad morzem. Póżniej jeszcze dwa raz dzień sportu, na które jechali rowerami do sąsiedniej miejscowości a tam raz mieli zajęcia na sali na przeróżnych przyrządach i rywalizowali z innym szkołami., drugim razem rowery górskie i jazda konna. Młodsza zaś z okazji dnia sportu musiała wcielić się w role Indianina i w odpowiednich do tematu strojach wszyscy pojechali  na rowerach do innej miejscowości, by tam posłuchać ciekawostek siedząc w wigwamach, postrzelać z łuku, pograć na bębnach itp.
Młodsza była też na wycieczce w ogrodzie zoologicznym Pairi Daiza, jakieś 80 km od nas. Tam można pogłaskać żyrafę po głowie, papugi siadają na ramieniu, pelikany dziobią po nogach - dzieci były zachwycone.
Starsza z klasą odwiedziła też Fort Breendonk.
Poza takimi większymi wycieczkami, dzieci były na łyżwach, na rolkach, w stolicy prowincji, wytwórni frytek, w firmie przetwarzającej śmieci, biegali po lasach, co 2 tygodnie jeździli na basen itd itp. Jednym słowem - cały czas się coś dzieje i jak tu nie lubić szkoły?

9 komentarzy:

  1. B to beroeps - czyli zawodówka w odróżnieniu od A (algemene) - ogólny kierunek, taki jak nasze liceum ogólnokształcące oraz T (technisch) - technikum.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Moja znajomość języka ciągle jeszcze nie wszystko pozwala mi dobrze zrozumieć.

      Usuń
  2. Szkoda, ze te opisy nie odnosza sie do belgijskiego szkolnictwa ogolnie, jedynie do tej konkretnej szkoly. Przykladowo moja corka znosi cale stosy kartek do wyuczenia, inne stosy do wypelnienia, ciagle pisza jakies wypracowania itd, tak wiec jest calymi wieczorami i weekendami zajeta nauka, a jak nie nauka to z kolei lektury, albo przygotowanie pracy "tableau" na nauki przyrodnicze a to na plastyke. Potem gruntowne powtorki do egzaminow. I tak od trzech lat, mimo ze z jezykiem nie ma juz problemu.

    OdpowiedzUsuń
  3. No cóż, belgijskie szkolnictwo ogólnie raczej niemożliwe jest do opisania z perspektywy jednego rodzica, choćby z powodu przeróżnych rodzajów szkół: flamandzkie, frankofońskie, prywatne, katolickie, państwowe, etc każda przecież ma inny sposób finansowania, inne metody, zasady, poziom - ja na dzień dzisiejszy tego nie ogarniam nawet. Wszystko, co piszę, to wyłącznie moje doświadczenia i spostrzeżenia. W jednym z pierwszych postow wspomniałam też inną szkołę belgijską, w której nie było tak fajnie, jak w tej. Ile szkół - tyle opinii :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. A jeszcze druga kwestia - dla mnie osobiście wszelakie lektury oraz prace techniczno-artystyczne należały do kategorii rozrywka, bo uwielbiam czytać i tworzyć to i owo, a moje córki mają podobnie. W związku z czym zdarza mi się zapomnieć, że dla niektórych tego typu zadania są czasem gorsze od matmy, którą nawiasem mówiąc my akurat też lubimy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Moje dzieci też chodzą do małej szkoły w Polsce i narazie nie widzę żadnego problemu, w szkole nauczyły się czytać, pisać, zadania do domu mają oczywiście, ale to chyba normalne, jakieś obowiązki też muszą mieć. Ja też pracuję do późna a w domu oprócz odrabiania zadań (a raczej przypilnowania dzieci) też mam całą masę codziennych prac, jakoś dajemy radę, nie narzekam. Ale jak widzę najprościej jest na wszystko w Polsce narzekać i wszystkich krytykować.

    OdpowiedzUsuń
  6. hehe też mi się kiedyś wydawało, że Polska to zajebisty kraj, bo nie miałam pojęcia, jak wszystko wygląda w innych... Teraz mam owo pojęcie (małe ale zawsze jakieś) i jak widzę, że ten zajebisty kraj dzielą lata świetlne od Europy prawie w każdej dziedzinie, to wyć mi się chce, nie tylko narzekać i przeklinać.... 35 lat zmarnowane na pracę dla tego kraju - tak to widzę ja. Fajnie, że Twoje dzieci mają dobrą szkołę, że są inteligentne i zdolne, oby doczekały normalnej Polski, gdzie da się z UCZCIWEJ pracy utrzymać rodzinę a za emeryturę przeżyć godnie ostatnie lata.... Tego życzę z całego serca wszystkim Polakom. Ja jednak tam nie wrócę za żadne skarby świata i mam nadzieję, że i moim dzieciom taki pomysł do głowy nie strzeli....

    OdpowiedzUsuń
  7. Witam serdecznie,też od 2 lat kombinuje jak to zrobić żeby wyjechać do męża z dziećmi (7 i 15 lat),ale on ciągle odwodzi mnie od tego pomysłu ponieważ twierdzi że z jego pensji nie damy rady wynająć mieszkania i żyć .Więc musielibyśmy razem pracować ,a co z dziećmi ,gdzie załatwić szkołę jak znależć mieszkanie?Mój mąż nie zna języka ,ja tylko po angielsku ale też tyle by się dogadać .A co z ubezpieczeniem,lekarz w razie czego.To mnie utwierdza w tym ,że musimy ciągle żyć na odległość.Zaczęłam się starać o zasiłki na dzieci ,ale tak to opornie idzie ,ze od sierpnia 2015 r,tylko wysyłam papierzyska a belgia mi nowe przysyła.Szukam jakiegoś kontaktu z osobą ,która już to ma za sobą i mi coś podpowie.Co w polskiej szkole trzeba przedstawić ,jeżeli chcemy posłać dziecko do szkoły w belgii?pozdrawiam Wiola mój @;WIOLA31102@WP.PL (proszę o info )

    OdpowiedzUsuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima