Pisqła; qrtykuł blogozy po niderlqndwku uœyzqjπc klqziqtury qwerty<
Czytaj: pisałam artykuł blogowy po niderlandzku używając klawiatury azerty. HAHAHA
Teraz nie mogę się z powrotem przestawić na qwerty i polski język. Zaraz mnie dunder świśnie cholera jasna, jak mi się litery kałapućkają.
Gdzie możecie ten artykuł blogowy przeczytać? Nigdzie, to moje zadanie domowe z pisemnego niderlandzkiego. Mieliśmy opisać jeden tydzień w formie wpisu blogowego, a dokładnie, nasze obowiązki domowe, spędzanie czasu wolnego i emocje z tym związane. Takie zdania to ja lubię. Pozwoliłam sobie na dosyć luźną interpretację mojego ostaniego tygodnia, bo prawda mi słabo do tematu pasowała haha.
Ten wpis tutejszy będzie jednak trochę bliższy prawdy.
Od ostatniego wpisu we wtorek miałam raczej gówniany nastrój aż do soboty.
Spotkanie z psycholożką przebiegło po mojej myśli, zatem umówiłam się na następną wizytę za 2 tygodnie. Nie wasz interes, o czym z nią rozmawiałam, ale tyle zdradzić mogę, że była wielce zdziwiona podejściem mojego lekarza. Powiedziała, że z jej wieloletniego doświadczenia z onkopacjentkami wynika, że w takich sytuacjach 2 tygodnie wolnego to minimum, a i 4 nie przesada. Dodała oczywiście, że wszystko zależy od sytuacji, a jednak najważniejsza jest tu opinia i przeczucia pacjentki, bo tylko ja sama czuję, co i ile dam rady robić i czy w ogóle. Poradziła mi pójść raz jeszcze do swojego doktora i wyłożyć mu jak krowie na rowie, to co ona powiedziała i uwypuklić raz jeszcze, to jak się czuję. Zasugerowała ponadto skontaktowanie się z kliniką piersi i poproszenie o rozmowę z tamtejszymi pielęgniarkami, bo one mi najlepeij doradzą i wszystko wytłumaczą, a w razie potrzeby załatwia zwolnienie od onkologa albo z nim szybkie spotkanie.
Poszłam do tego swojego rodzinnego i powiedziałam, co miałam do powiedzenia, co nie spotkało się z żadnym specjalnym zainteresowaniem ze strony pana doktora. Nawet jednego choćby najgłupszego pytania mi nie zadał ani na pierwszej, ani na drugiej wizycie w związku z moim zmęczeniem. Oznajmił krótko, że w takim razie może faktycznie potrzeba mi więcej wolnego i po chwili podał mi kartkę ze zwolnieniem na 2 dni. No panie, szaleństwo! Nie miałam w ogóle pomysłu jak spędzę taką kupę wolnego czasu, by najlepiej się zrelaskować i odpocząć. Rozważałam wyjazd do ciepłych krajów, sanatorium a nawet podróż dookoła świata, ale ostatecznie postanowiłam zostać bezpiecznie w domu, by siedząc w słońcu popatrzeć sobie na nasze kurki.
Bożenka |
Bozia i Henio 💖 |
kuper Bożenki |
plażing |
Ale mnie wkurwił! Totalna olewka!
Zrobiłam szybki rachunek sumienia.
Podbudowana rozmową z psychologiem, zabrałam się za pisanie planów na najbliższą przyszłość.
1. Jutro wracam do pracy. Zobaczę, jak będę się czuć. Od wyników tej obserwacji zależy dalsza realizacja planu.
2. Umówię się do kliniki piersi na rozmowę, w celu wyjaśnienia kilku wątpliwości. Od tego będzie zależała dalsza realizacja planu.
3. Postanowiłam, że muszę zmienić pracę. Nie wiem jeszcze na jaką ani kiedy, bo to zależy od rezultatów punktu 1 i 2 oraz 4. Choć mam kilka pomysłów.
4. Umówię się do VDAB i poproszę o coacha, spytam o kursy i inne możliwości.
5. Gdy zajdzie potrzeba, poproszę onkologa (bo na pewno nie tego ochęcha, o którym mowa powyżej) albo pierwszego lepszego psychiatrę o zwolnienie lekarskie na czas bliżej nieokreślony, ale wolałabym po prostu normalnie móc swoją pracę póki co uczciwie wykonywać, o ile moje ciało nie będzie mieć odmiennego zdania w tej materii.
6. Po przeczytaniu ostatnich e-maili ze związków zawodowych i artykulów w prasie na temat naszego zawodu i planowanych akcji, postnowiłam odtąd wykonywać swoją pracę stosownie do wynagrodzenia i traktowania. No dobra, po chorobowym już tak robię, ale teraz będę jeszcze bardziej.
Nigdy dotąd się nad tym wszystkim tak bardzo nie zastanawiałam. Starałam się pracować uczciwie, nie zważając ani na wynagrodzenie, ani na oczekiwania klientów, ani traktowanie, ani tym bardziej jak się ma jedno do drugiego.
Dopiero teraz po przeczytaniu tego czarno na białym zaczęłam o tym myśleć i dyskutować z małżonkiem.
Mój związek zawodowy informuje mnie na ten przykład, iż ostatnie badania wykazały, że 159 na 175 firm z naszego sektora dopóściło się naruszeń, a nasze zdrowie nie jest priorytetem dla naszych pracodawców. Miło.
Nasz sektor jest w 70 procentach substydiowany przez państwo, ale forsa w dużej mierze jest przejadana przez masowo pojawiające się biura, które de facto nie robią dla nas ani dla kientów niczego specjalnego. Głównie to zaprzeczają wszelakim zgłaszanym przez sprzataczki problemom i blokują nasze podwyżki, a niektóre nawet obowiązkowej indeksacji postanowiły pomocom domowym nie płacić, bo kto bogatemu zabroni. Moje nowe biuro jednak póki co jest w porządku i widzę, że w miarę o nas dba, ale chodzi mi o ogólne zasady i trendy.
Najbardziej jednak do myślenia dało mi nagle to, ile za nasze usługi buli rząd. No bo pomyślcie, ja zarabiam oficjalnie na dzień dzisiejszy niecałe 14€ za godzinę brutto (szaleństwo c'nie?), ale moi klienci płacą tylko 9€ za godzinę mojej pracy, a po odliczeniu sobie czeków od podatku, wychodzi im de facto około 7 € za godzinę mojej pracy. Resztę mojego wynagrodzenia plus moje ubranie robocze, dojazdy, utrzymanie naszych (diabli wiedzą po co potrzebnych, skoro nie robią tego, co powinny) biur, etc sponsoruje państwo.
Zastanówcie się nad tym, JAKI TO MA KURDE SENS?!
Słuchajcie, jestem w stanie zrozumieć, że rząd dopłaca np takiej schorowanej samotnie mieszkającej emerytce do pomocy domowej. Nie dziwi mnie też, że taka samotna matka z dwójką dzieci ma sponsorowaną w części pomoc domową. No dobra, nawet to średnio zarabiajce małżenswto z dwójką dzieci niech ma dopłacane, ale jak to możliwe jest, że na ten przykład ludzie mieszkający w willach z basenem, paradujący w butach od Gucciego i z torebkami od Prady, lansujący się w Teslach czy Mustangach, muszą mieć też sponsorowaną przez pańswto pomoc domową? Nie wiem, jak wam, ale mnie tu coś nie klika. No sorry, ale czy bogatego nie stać zapłacić mi tych 14 euro za godzinę? Jak go nie stać, niech sam se sprząta, tak jak ja i miliony ludzi na całym świecie to robi każdego dnia. Wielka mi fizjologia!
Znam powód wprowadzenia przez Belgię systemu czeków usługowych, w którym dziś pracują wszystkie pomoce domowe. Chodziło o zlikwidowanie szarej strefy. Dlatego rząd zaczął dopłacać ludziom trochę, by nie zatrudniali ludzi na czarno, tylko legalnie i by można było kontrolować warunki pracy pomocy domowych. Od tego czasu sporo wody w kiblach upłynęło i, moim zdaniem, dziś to jest jakaś parodia z tym systemem.
Znając ludzką psychikę odrobinę, łatwo się domyslić, dlaczego burżuj nie będzie szanował naszej ciężkiej pracy i wydziwiał na potęgę. Po co szanować coś, co tak mało go kosztuje? Po co szanować coś, na co ciężko nie zapracował tylko dostał od rządu? Jeśli coś komuś zbyt łatwo przychodzi, jest zwykle mało dlań warte. Tak wynika z moich obserwacji, choć wam wolno uważać inaczej.
Tak czy owak takie przemyślunki są bardzo dołujące, szczególnie w takiej sytuacji, w jakiej ja się aktualnie znajduję.
Nie wybrałam sobie mojej choroby ani niedyspozycji. Nic z tym kurde zrobić nie mogę. Muszę z tym żyć i nie mam innego wyjścia. Muszę pracować, bo aktualne koszty życia są, jak sami wiecie, koszmarne. Powiedzmy sobie szczerze, zaczynamy coraz bardziej zbliżać się do takiego stanu finansowego, przed jakim uciekliśmy z Polski. Niby jeszcze daleko, ale z każdym tygodniem coraz bliżej i bliżej. Nasze zarobki wystarczają ledwie na opłacenie faktur, czynszu, zakup jedzenia i innych podstawowych rzeczy do życia potrzebnych. Zostaje niewiele albo i nic, a jak zostanie, zaraz jakaś dziura wypadnie...
Zatem nie mogę sobie pozwolić za bardzo na siedzenie w domu na dłuższą metę, bo nas na to zwyczajnie nie stać. Najstarsza na razie nie musi ani centa nam dawać do domu, bo tak postanowiliśmy, choć ona chce i ciągle to proponuje. Mówimy jednak kategoryczne NIE, bo dopóki nie dostanie kontraktu na czas nieokreślony, to niech gromadzi wypłaty na swoim koncie, by mieć na własne wydatki, bo cholera wie, co będzie. W jej przypadku znalezienie ewentuanej nowej pracy nie będzie przecież prostą sprawą, bo autystyków nikt nie kwapi się za bardzo zatrudniać.
Reasumując, poprzedni tydzień był dosyć dla mnie dołujący, ale już weekend był całkiem miły i wesoły.
Wrócmy jednak jeszcze na chwilę do tygodnia.
W czwartek też odwiedziłam psychologa, ale innego i tym razem z Młodym.
Mieliśmy rozmowę na temat badań diagnostycznych, co było dosyć ciekawe i dostarczyło mi nowych informacji o świecie. Po wysłuchaniu naszej opowieści i zadaniu nam kilku pytań, psycholożka oznajmiła, że faktycznie wiele rzeczy wskazuje na możliwość występowania autyzmu u Młodego, ale też nie nalezy wykluczyć... "hoogbegaafdheid" hm... tu mam problem z polskim określeniem. Przeszukałam internet i mi pokazuje "dziecko zdolne". Tym terminem to ja byłam określna w podstawówce, ale nie niósł on ze sobą niczego specjalnego. Może zatem raczej wysoko uzdolniony...? Czyli wysoka uzdolnioność? HAHA Jeżu kolczasty, polska to trudna jenzyk.
Dość, że psycholożka stwierdziła, iż częstokroć jest zła diagnoza stawiana, bo diagnozuje się albo "hoogbegaafdheid" (nazwijcie se to po polsku jak chcecie) albo autyzm, a częstokroć oba problemy idą w parze i oba dają podobne objawy. Można mieć to albo to, albo obydwa. Dlatego też zasugerowała zrobienie obydwu testów, na co oboje z Młodym się zgodziliśmy. Tak, Młody też musiał wyrazić zgodę, a wyraził chętnie, szczególnie, gdy powiedziała, że zrobi mu test na inteligencje, bo to wydaje mu się bardzo ciekawe.
Rozbroiła mnie jego prostolinijna odpowiedź na pytanie: "co było powodem, że przeskoczył klasę?". "Bo jestem mądry!" Krótko i na temat :-) Psycholożce jednak ta odpowiedź dostarczyła informacji, że on się czuje mądry i jest tego pewny, zatem tak na pewno jest, a to już wiele o nim mówi.
Dla mnie nowością było, że wysokie uzdolnienie może dawać objawy fizyczne, czyli np powodować nadwrażliwość na bodźce dźwiękowe, zapachowe, dotykowe. Ja, wiecznie zdziwiona życiem.
Tak więc będziemy mieć dwa badania, co nas będzie drugie tyle kosztowało, czyli około 600€. Co za ulga dla portfela! Badania odbędą się w kwietniu, a ja teraz jestem jeszcze bardziej ciekawa ich wyniku, niż przedtem.
W sobotę mieliśmy piękną pogodę.
Było słonecznie, a termometry pokazywały blisko 20 stopni. Postanowiłam zatem dla relaksu powyrywać chwasty z kamieni koło domu i posiać w doniczkach śmierdziuchy, zwane też, diabli wiedzą czemu, aksamitkami. Fajnie było tak posiedzieć w słońcu. Znaczy w słońcu było fajnie, bo jednak posiedzieć to już miało wady. Dokładnie to kucałam, przynajmniej przez pierwsze kilka minut, ale jak potem chciałam wstać, się okazało, że to był kiepski pomysł. Więc dalsze plewienie kamieni odbyłam na klęczkach. Mniej bolało. A idź pan w chj z takimi kolanami. Ma ktoś może na sprzedaż dobre, mało używane kolana kobiety rasy białej? Kupiłabym. Inne części też.
Takie było ciepło, że Młody postanowił ze swoją czarnoskórą kumpelą pójść na rowery. Objeździli chyba całą gminę, tyle czasu ich nie było. I sklep jakiś zaliczyli, bo Młody squishy pingwinka sobie kupił. Używa często squishy zabawek do odstresowywania. Młody wrócił ogromnie zmęczony. Był tak zmęczony, że łzy same płynęły mu po policzkach bez żadnego zewnętrznego powodu. Typowy objaw przebodźcowania i zmęczenia ludzi wysoko wrażliwych.
Gdy się najadł zaproponowałm wspólne oglądanie pierwszej najstarszej części Jumanji. Oglądaliśmy i film mu się bardzo podobał, ale nie mógł sobie znaleźć miejsca. Siadał, kładł się, nagromadził picia i jedzenia, ale niczego z tego nie wypił ani nie zjadł, bo sam nie wiedział, czego chce. To musi być okropne uczucie, gdy człowiekiem miota tyle emocji na raz, że mało go nie rozsadzi i sobie nijak z tym poradzić nie może.
Oznajmił, że ten film jest straszny! Opinia gościa, który oglądał "To" czy "Cujo" bez mrugnięcia okiem, który tylko raz kazał zatrzymać "Annabel", ale potem dooglądał i wcale się nie bał. Jumanji, film familijny, uznał za straszny, co bynajmniej nie ujmuje jego fajności. Wprost przeciwnie.
Skąd wziął się pomysł na oglądanie tej staroci? Ano stąd, że Młoda znalazła kiedyś w Kringwinkel grę planszową JUMANJI i przyniosła to do domu sprawiając mi tym niezmierną radość. Nawet jakby gra była denna, to samo posiadanie takiej gry jest satysfakcjonująe przecież dla każdego fana tej serii filmów.
A jednak sama gra okazała się też świetna! Dobrze bawilam się grając z Młodą i Młodym. Plansza wygląda niemal dokładnie jak ta z filmu. Karty zawierają te same i podobne hasła jak w filmie, a odczytuje się je wkłądając na środku w specjalny czytnik. Gra się razem, choć można sobie podokuczać, gdyż nie ważne, kto dojdzie do środka, ważne, by ktokolwiek doszedł, zanim minie czas. Mamy też klepsydrę do odliczania czasu, co dodaje emocji i radochy, a nawet upierdliwego nosorożca blokującego drogę graczom. Polecam wszystkim fanom planszówek i filmu. Zabawa przednia.
Jumanji gra planszowa |
Niestety mam doświadczenie z VDAB (niestety, bo wolałabym gładko z jednej pracy do drugiej przeskakiwać) ale oni tu robią świetną robotę. Mnie nie pokierowali na kursy, ale odesłali do działu dla osób przekwalifikowanych (tak sobie z niderlandzkiego przetłumaczyłam, choć wiem, że nie dokładnie to mieli na myśli ;)). W każdym razie mam z nimi jakieś zajęcia, zamiast wysłać mnie na kurs niderlandzkiego dali mi rady co do książek, bo wyszli z założenia, że sama nauczę się znacznie szybciej niż na jakimkolwiek kursie. Generalnie jestem z nich zadowolona.
OdpowiedzUsuńTrzymam za Ciebie kciuki i życzę powodzenia. Czasem z takiego nerwu na sytuację nagle człowiek trafia w lepsze miejsce i za lepszą kasę. I oby tak i tym razem było.
Powodzenia i cierpliwości dla Cię ;-)
UsuńCzyli dzialasz! No bardzo mi sie to podoba! I masz tak samo jak ja, ze nalezy nas odpowiednio wkurwic, zebysmy dokonaly przelomu :DDD Kciuki moje masz, nieustannie!
OdpowiedzUsuńA Mlody to SuperMlody :D Wykrakalam, ze bedziesz miec naukowca? :)))
Cmok
Kitka
Na razie tylko w myślach, ale od czegoś trzeba zacząć. Tak, dobry wkurw czasem nie jest zły ;-)
UsuńNo niezły egzemplarz z tego lekarza, ja tylko raz spotkałam lekarza, który wypisał mi długie zwolnienie, bo jeszcze tydzień po antybiotyku, w sumie 3 tygodnie.
OdpowiedzUsuńUczniowie naprawdę zdolni faktycznie są inni, niż reszta dzieciaków i potrzebują innego traktowania, stąd często indywidualny tok nauki. znam osobiście dwóch chłopaków, zapisali się dodatkowo na wykłady akademickie dla wolnych strzelców, bo ich zainteresowania wybiegały daleko poza programy szkolne.
Gry planszowe są świetne dla spędzania wolnego czasu rodzinnie, a ile przy tym śmiechu!
jotka
My byliśmy wczoraj nad jeziorem, bo mąż w sobotę jeszcze pracował...
Nasz strary doktor też nie miał zwyczaju wypisywać wolnego, ale mój chłop dostawał tyle, ile chciał. Młoda raz potrzebowała 2 tygodnie. Poszła z ojcem i potem opowiada... Stary powiedział po prostu: wie doktor, jakie ona ma problemy?
UsuńDoktor: Wiem
Stary: Źle się czuje i potrzeba jej 2 tygodnie wolnego.
Doktor: Okej.
No i dał jej. A gdy ja z nią szłam albo ona sama to marudził, zdziwiał i wypisywał 3 dni. Młoda mówiła, że seksista.
Co do szkoły to u nas z założenia każdy powinien mieć indywidulany tok nauczania, wystarczy że nauczyciele zauważą problem, a zaraz dopasowują wszystko do potrzeb danego ucznia w miarę możliwości. Przy drobnych problemach nawet z rodzicami ani poradnią nie konsultują, a co najwyżej informują na wywiadówce. Przy grubszych zwołuje się zebranie i przedyskutowuje możliwości. Atesty oczywiście automatycznie ułatwiają te dostosowania. W klasie Młodego dzieciaki mają różne problemy. Mają dostosowywane zadania, testy w górę albo w dół. Niektórzy robią tylko część zadań na te same punkty, inni mogą korzystać z pomocy nauczyciela podczas testów. Od czasu do czasu niektórzy wychodzą do innego nauczuciela na niektóre zajęcia - są zajęcia dla mądrali i dla słabszych. Zsadaniczo dodatkowy nauczyciel zabiera np mądrali, by robić z nimi dodatkowe zadania albo pracować nad jakimś specjalnym projektem, a reszta nadrabia opóźnienia. Albo zabiera słabszych, by ich doszkolić i nadrobić zaległości.
Mnie chodziło jednak we wpisie bardziej o np fizyczne objawy i dolegliwości związane z ponadprzeciętną zdolnością, o których mówiła psycholog, czyli np nadwrażliwość skóry, słuchu, wzroku na bodźce, o wiele szybsze męczenie się, problemy z koncentracją, mową etc. Nawet już trochę poczytałam o tym i faktycznie piszą, że ponadprzecietna inteligencja może poważnie utrudniać naukę, może być powodem gorszych rezultatów z testów w stosunku do normalnie uzdolnionych dzieciaków. Co po namyśle, wydaje się dosyć nawet logiczne, ale człowiek się nad tym normalnie nie zastanawia.
Ja mam straszną chęć, by gdzieś pojechać, wybyć trochę z domu, ale co weekend to kitowa aura, ech...
blah... raz w życiu zrobiłem, jak kiedyś tatuś opowiadał w swoich anegdotach: zadzwoniłem do mamy, powiedziałem żem chory - ona pyta na co, a ja (zgodnie ze wzorcem): że na dwa tygodnie. zadziałało, choć prawdą też jest, że taki numer zrobiłem tylko raz
Usuń