27 stycznia 2024

Zakończyłam pierwszy semestr!

Zakończyłam pierwszy semestr nauki w szkole dla dorosłych CVO kierunek kinderbegeleider (opiekun świetlicy)

To było ciężkie pół roku, ale właśnie dotarłam do końca pierwszego semestru. Uf! Nie powiem, by mi to zleciało. Nie, to były wyczerpujące i cholernie stresujące miesiące. Chodzenie do szkoły, gdy się ma 46 lat, podtruty i zmęczony mózg oraz kupę innych problemów to wcale nie łatwa sprawa. Nie ma nawet co porównywać do czasów, gdy człowiek mial naście, czy dwadzieściaparę lat i nie miał poza nauką wiele więcej na głowie, gdy głowa działała bezbłędnie, trzeźwo i szybko myślała, zapamietrywała, kojarzyła fakty... A nawet jak te dodatkowe obowiązki były, jak u nas, i trzeba było zapieprzać w polu, czy w domu coś tam zrobić, to sił na wszystko wystarczało. Nawet jak człowiek do rana grał na kompie czy książkę czytał albo głupie zboże rozładowywał wiadrami w stodole, to po trzech godzinach drzemki wstawał rzeźki i mógł nadal góry przenosić. 

Tymczasem teraz wszystko idzie wolno i opornie, multitasking nie działa, zapamiętywanie nie działa, logiczne myślenie zawodzi, emocje ledwo kupy się trzymają i co chwilę coś puszcza w szwach, a do tego człowiek potrzebuje dużo snu a i tak jest ciągle zmęczony, zmęczinhy i jeszcze raz zmęczony...

Dziś rano przebudziłam się koło czwartej, jak Małżonek wstawał, ale zasnęłam w mig kamiennym snem i obudziłam się dopiero po siódmej. Tak, wreczcie mogłam spokojnie spać, bo inne dni budziłam się po kilka razy w nocy i od piątej już nie było spania... Przed ósmą przypomniało mi się, że kurde kury nie wypuszczone, że świnie nie dostały trawy (bo w sobotę Małżonek im nie daje, gdyż za wcześno wychodzi do roboty)... Aaaaa! Pobiegłam w piżamie tylko po drodze starą kurtkę narzucając i do gumiarów bosymi stopami wskakując prosto do kurnika. Sunny coś powiedziała głośno po kurzemu na ten temat... czasem to jednak dobrze kurzego nie rozumieć...

baba ze wsi o poranku - selfiequeen 🫅🏼

Wczoraj na ostatnich zajęciach robiliśmy z klasą wspólne podsumowanie tych kilku miesięcy. Mowiliśmy, co było łatwe, miłe i przyjemne, a co dało nam w kość. Nawet nie wiecie, jak dobrze było usłyszeć, 7że wszystkie koleżanki w grudniu miały pierońsko trudno i że niektóre, tak samo jak ja, miały wtedy ogromną chwilę zwątpienia i że nie jestem jedyną, która miała ochotę podwinąć ogon i spieprzać gdzie pieprz rośnie. Tak, inne dziewczyny też myślały o tym, by zrezygnować. Ale nie zrezygnowałyśmy. Dałyśmy rady. Niektóre muszą powtórzyć pierwszy semestr, bo nie zaliczyły niektórych zadań, ale to nie szkodzi. Najważnejsze, że się nie poddały. Ja nie mam jeszcze oficcjalnego oświadczenia, co co do tego czy zdałam, czy nie. Nauczycielki muszą jeszcze przejrzeć i coenić nasze projekty. Zadania z pracy codziennej mam wszystkie zaliczone, a ostatnie zebrały sporo pozytywnych komentarzy. Moja autorefleksja i dokumentacha pedagogiczna to wręcz wielkie ochy i achy. To drugie zawdzięczam 14 latom pracy w bibliotece i prowadzeniu tam kroniki oraz systematycznym sprawozdaniom. To pierwsze z kolei temu blogowi. Czym jest bowiem większość wpisów jak nie gruntowną autorefleksją.

Na koniec dnia robiłyśmy na zlecenie nauczycielki "prysznic komplementów". NIENAWIDZĘ tego typu zabaw! Ale nie było jak się z tego wymiksować. Po kolei każdy musiał stać na środku kręgu, a reszta grupy prawiła mu komplementy. DLA MNIE KOSZMAR. PEŁNY DYSKOMFORT. OGROMNY STRES. WRĘCZ PANIKA. TAK STAĆ PRZED LUDŹMI gdy o tobie mówią. Nie ważne, że pozytywnie. Nie pamiętam, co mówili na mój temat, bo za bardzo byłam skupiona na tym, by przetrwać ten okropny moment. Wiem jedno:  nigdy więcej się na to nie zgodzę! Następnym razem powiem zwyczajnie KATEGORYCZNE NIE! Szanuję i cenię komplementy i miłe słowa prywatnie w cztery oczy. Ale coś takiego jest nie na moje nerwy. Widziałam, że nie tylko dla mnie, choć wielu najwyraźniej batrdzo się podobało.

Przede mną jeszcze rozmowa ewaluacyjna z moją mentorką ze szkoły, ale najpierw musi ona taką rozmowę przeprowdzic z mentorką ze stażu. Inni już są po, ale moja mentorka ma jakieś opóźnienie.

Teraz mam tydzień wolnego. Muszę dokończyć formalności, czyli podpisać umowę z nową świetlicą i rozplanować godziny. Tymczasem z aktualnej świetlicy dostałam propozycję pracy w ferie krokusowe jako wolontariusz z wynagrodzeniem 10€/h. Propozycja bardzo interesująca, tylko nie wiem, czy mogę na chorobowym, a raczej czy nie zabiorą mi przez to zasiłku, a jak zabiorą to czy to się kalkuluje... Spróbuję się w przyszłym tygodniu jakoś skontaktować z VDAB oraz moim funduszem zdrowia i się wywiedzieć o prawo. No a w międzyczasie sprawdzić, czy da się to pogodzić ze stażem w tamtej drugiej świetlicy. 

Zometa

Na początku tygodnia odebrałam kolejną dawkę ulepszacza kości w kroplóweczce. Żaden tam szał, ale zanotować trzeba, że znowu pół roku minęło i że trzecia Zometa za mną. I że ciągle mnie to nie zabiło.




W szpitalu przy wejściu na oddział stoi pudełko z maskami i wielki napis, że maski obowiązkowe. Poczęstowałam się zatem i założyłam na pysk. Szanuję to, że dają maski gratis i nie musiałam latać po szpitalu, by znaleźć miejsce, w którym można takowe nabyć. Miałam co prawda jedną w plecaku, bo zwykle noszę przy sobie w razie wu, ale plecak zostawiłam w skuterze na parkingu, bo mi mózg nie działał akurat. Czyli jak zwykle. 

Nasze lekarki domowe, jak zauważyłam rejestrując nas przedwczoraj online,  też zalecają przychodzenie w maskach, ale nakazau nie ma póki co. I niech tak zostanie. Zalecenie wydaje mi się bowiem o wiele lepsze niż nakaz. Nakaz (przynajmniej we mnie) natychmiast budzi sprzeciw. Zalecenie za to daje mi do myślenia, że coś jest na rzeczy i daje mi wybór. A jak mam wybór, to staram się wybrać najlepiej i dla siebie i dla innych. 

Najstarsza. Diagnoza ADHD i kolejne przeprawy z hulpkas

W tym tygodniu Najstarsza z moją asystą rozmawiała z naszym polskim psychiatrą i otrzymała oficjalną diagnozę ADHD. Pan doktor przysłał nam ją mejlem w języku angielkim wraz z zaleceniem leku, a z tym dokumentem uderzymy do lekarki rodzinej, by wypisała tutejszą receptę. Najstarsza jest wielce podekscytowana i pełna nadziei. Ja również. Nie liczymy na żaden cud, ale z opowieści znajomych wiemy, że lek na ADHD całkiem nieźle potrafi poprawić jakość życia. Fajnie by było, jakby i w przypadku Naszej Córki też się sprawdził.

Poza tym Najstarsza w towarzystwie Młodszej Siostry była w naszym ulubionym urzędzie hulpkas, czyli kasy pomocowej. Zgdanicjcie, co powiedzieli?! Ja zgadłam. TAK! Oczywiście! Że Najstarsza przyszła za późno. BUACHACHA! Potem jednak uznali, że skoro dopiero w grudniu skończyła 21 i nie ma dyplomu szkoły średniej to jednak faktycznie nie mogła wcześniej się starać.... Jakbym tak kopła w dupę jedno z drugim to tydzień by z motylkami latali. Nie wiem, normalnych ludzi to już nie ma do pracy w urzędach? Czy po prostu tam tylko ochęchów przyjmują...?

Starania o uznanie niepełnosprawności. Kolejny krok z FOD.

Młoda za to otrzymała wreszcie zaproszenie do FODu! Sprawdzala systematycznie na ich stronie logując się z itsme na swój profil i kiedyś przybiegła zaopatrzona w chytry uśmiech i znajmiła, że stasus się zmienił. Pojawiła się tam informacja o spotkaniu z jakąś personą o imieniu nie zdradzającym płci. Parę dni później przyszedł list. Strach się bać, co tam znowu powiedzą... Do spotkania kilka tygodni, więc bedziemy czekać zniecierpliwione wielce. 

Dobra książka dla młodziezy po niderlandzku

U Młodego tym razem nic specjalnego się nie wydarzyło... A nie czekaj! JAK TO NIE!! 

Czytajcie uważnie, bo nie będę dwa razy powtarzać (tylko siedemdziesiąt osiem):

MŁODY W TYM TYGODNIU ZACZĄŁ CZYTAĆ KSIĄŻKI!!!

Najsampierw Matka przyniosła z biblioteki 2 książki i zapytała Młodego, czy ma ochotę na wspólne czytanie, na co Młody odrzekł z wielkim entuzjazmem i radością, że TAAAAK, bo on BARDZO LUBI CZYTAĆ (ale nie sam). Zaczęliśmy jedną książke tego samego dnia. Czytaliśmy po 2 rozdziały na zmiany i ten urwipołeć powtarzał co chwilę, że bardzo sie cieszy że czytamy, bo on bardzo lubi czytać (tu Matka przewraca oczami). No i się okazuje, że ROZUMIE, o czym czytamy, a to bardzo istotne...

Stara bibliotekara nie wyszła z wprawy podczas kilku lat sprzątania kibli i ciągle ma wyczucie do tego, co do książek i ich potencjalnych czytelników. Wybrałam książkę z nowości dla młodzieży tutejszego autora, którego nie znałam i można rzec TRAFIONY ZATOPIONY. A raczej zaczytany. 



Astrid Sercu: Je speelt met vuur (Igrasz z ogniem)

Wczoraj przeczytaliśmy 20 rozdziałów i Młody był zadziwniony, że tak szybko czas minął i że tyle przeczytaliśmy. Książka bardzo wciągająca. Zaczyna się od tego, że klasa nastolatków przyjeżdża z nauczycielami na obóz w lesie na jakimś zadupiu w Ardenach. Właściciel ma kłopoty finansowy. Syn nie znosi innych małolatów, ale robi wszystko, by pomóc ojcu. Dziewczyny odkrywają ukryty pokój... Ktoś podpala różne rzeczy i nastolatki o włos unikają spalenia.... 

A przed nami jeszcze większa część książki... 

Zapytałam Młodego, co by było jakbyśmy po przeczytaniu książki nie dowiedzieli się, kto jest tym podpalaczem, który co chwilę się pojawia, ale nic o nim nie wiadomo. Ten na to z przerażeniem w oczach: "Jezu, wtedy rzuciłbym tą książką o ścianę, potem bym ją zdeptał, podarł na kawałki, wyrzucił przez okno i jeszcze na to napluł". Tak że tak... żywię nadzieję, że jednak poznamy piromana.

Razem uczymy się nowych wyrazów. Młody dyskutuje z sensem niektórych słówi poddaje w wątpliwość ich znaczenie podawane przez google translate. Jednak słownicwto z literatury to nie to samo co codzienne rozmowy tudzież słownicwto obowiązujące na lekccjach. W ojczystym nie widzi się tego aż tak wyraźnie, jak w języku obcym. 

Gdy ja czytam i coś bardzo źle wymawiam, Młody mnie poprawia i muszę dotąd słowo powtarzać, aż uzyskam akceptację pana profesora Ajzajdora. Dla mnie bomba. Pan profesor orzekł jednak, że spokojnie da się zrozumieć, co czytam i że nawet nieźle wymawiam słowa. Tylko niektóre są masakryczne. Najlepsze, gdy wymawiam źle słowa, które niewłaściwie wymówione co innego oznaczają, a niderlandzkim takich od cholery i ciut ciut. Wtedy on czasem zaśmiewa się do rozpuku, szczególnie jak dołaczy do tego własną interpretację. Ubaw zatem podwójny.

Radość czytania tej książki poprawiają jeszcze imiona nastolatków. Mamy Seppe i Matsa, a to klasowi koledzy Ajzajdora z poprzedniego roku. Żeby było śmieszniej i ci z realu, i ci z książki to najlepsi kumple i takie same przypały. Jeden książkowy ma klasową dziewczynę i nawet się (a fu!) całują! Książka zalecana jest od 12 lat - stoi na okładce. Podoba nam się i książka i wspólne czytanie, bo fajnie się czyta z prawie dwunastolatkiem na zmiany.

Polecam tę książkę dorosłym uczącym się niderlandzkiego na wyższym poziomie. Ciekawa, duże litery, nie za dużo tekstu, krótkie rozdziały. Słownictwo niekonicznie łatwe, ale przeciez o to chodzi, by się uczyć i nie iść na łatwiznę.

Ale to nie wszystko w tym temacie. W tym tygodniu byli z klasą na zajęciach w bibliotece i Młody jako jedyny z klasy wypożyczył sobie książkę i połowę przeczytał w szkole. Znalazł jakąś fajną mangę! Cieszył się jak głupi. 

Tak więc jeszcze będą z niego może ludzie czytający. A nawet jak nie będą, to fajnie jest razem czytać książkę. Ufam jednak, że nie skończy się na tej jednej. No chyba, że nie dowiemy się, kim jest piroman, bo wtedy nas więcej do biblioteki nie wpuszczą raczej...

Świński świat i walka z pasożytami

Wczoraj po powrocie ze szkoły sprzątając w pośpiechu w świńskim wybiegu, zauważyłam, że łysa świnia  już nie jest łysą świnią! Dziś tę samą obserwację poczyniła Młoda podczas porannej rozmowy ze świniami (tak, normalni inaczej rozmawiają ze swoimi zwierzętami regularnie). Dupsko jej ponownie obrosło we futro. 
Czyżby leczenie w końcu przyniosło jakieś efekty...? Nie chcę chwalić dnia przed zachodem słońca ani cieszyć się na wyrost, ale od jakiegoś czasu obserwuję, że świnia Lady się nie drapie wściekle ani nie piszczy podczas drapania. Drapanie samo w sobie o tej porze roku nie jest niczym dziwnym, wszak pora zmienić ubranie na letnie... (nie wiem, po co im zimowe futro, gdy mieszkają w domu, ale to nie mój interes). 
Świnie otrzymały 4 dawki ivemektyny: jedna kropelka na kark co około 7-10 dni 

Sprzątanie u tych cudaków czasem dostarcza zabawy. To okropne dranie są. Wszystko muszą obejrzeć zębami. 

Worek z suszoną słomą konopną ? Spróbujmy zeżreć. 

Roślina w doniczce? Mmmm pychota. Dobrze, że człowiek czasem stawia dla nas doniczkę na podłodze.
To rośliny specjalne dla zwierząt: zielistka i smużyna.U nas dostępne w sklepach zoologicznych. Na zdjęciu jeszcze łyse świńskie dupki.


Ooo, worek z sianem. Pachnie dobrze. Wygryźmy w tym dziurę! 

Gdy człowiek zaczyna sprzątanie, świnie wychodzą na spacer i eksplorację pokoju…


….ale co jakiś czas przychodzą na kontrolę. Czasem wchodzą do środka i plątają się człowiekowi pod rękami i nogami. Innym razem tylko patrzą z zewnątrz, czy już wszystko gotowe, czy jeszcze muszą czekać… 

Lady i Migotka:
- Czy już?
- Nie, jeszcze nie
.

Migotka:

Alergia na trociny


Gdy wróciliśmy na kilka dni do zwykłych trocin jako ściółki, potwierdziło się niestety, że Małżonek właśnie na to ma koszmarną alergię. Biedak męczył się wcześniej kilka miesięcy. Kichał bezustannie, smarkał, nie mógł oddychać ani spać, dusił się w nocy…. A wszystkiemu winne głupie trociny! 
Oczywiście nie skojarzyliśmy przyczyny ze skutkiem. Małżonek się męczył, biadolił, pytał lekarki o poradę, testował jakieś krople i inny badziew, a wystarczyło zmienić ściółkę…
No okej, lekko brzmi, ale ciężko kosztuje! Konopne trociny faktycznie są idealne: nie kurzy się z nich wcale, co i ja odczuwam zarówno nosem jak w sprzątaniu, mięciutkie są dla świnkowych stópek, ładnie pachną (no, tu kwestia marki - na ostre i śmierdzące też raz trafiliśmy). Szkopuł w tym, że to raczej droga ściółka jest. Gdyby chcieć częściej niż raz na tydzień sprzątać, to i kilkaset euro euro miesięcznie by trzeba liczyć. Tylko za konopie, plus siano i karma. Na szczęście raz na tydzień wystarcza sprzątać ten duży wybieg.
Świnki to kosztowni przyjaciele i w ostatnim czasie coraz mniej nas na nie stać, ale żywimy nadzieję, że jeszcze nadejdą lepsze czasy i dla świnek i dla nas wszystkich…

Prezent dla papug

Młoda mnie rozbawiła… Wstawszy rano oznajmiła, że idzie zaraz do wierzby po parę gałęzi dla świnek i papug. Chwilę później słyszę harmider w werandzie. Dalej słyszę jak ten hałas, stukot i harmider przeciska się przez drzwi kuchenne i jedzie do salonu. Wtedy moim oczom ukazuje się uchachana Młoda ciągnąca dwie około trzymetrowe GAŁĄZKI wierzbowe.

- A bo piłą ucięłam… - mówi - Tylko nie wiem, jak to do swojego pokoju zaciągnę po schodach…

Jedną gałąź połamałam na kawałki i podarowałam świniom. Drugą pomogłam jej zatargać do pokoju i ułożyć pod sufitem na dwóch szafach. - No, teraz będą i tutaj srać, żeby Człowiek musiał jeszcze więcej sprzątać - stwierdziła ze śmiechem refleksyjnie Młoda. 


8 komentarzy:

  1. co do nauki to i bez skutków ubocznych raka myślę, że w naszym wieku to już ciężko przyswoić i się skupić.

    Co do świniaków to u nas jest jakaś taka ściółka papierowa eko dla kotów taki jakiś eko żwirek i to też sie nadaje do kuwet dla gryzoni ale to musiałabyś poszukać i przeliczyć.

    Co do Młodego to brawo !!! może czytaczem zostanie regularnym :)

    Co do kwasu ja bedę żłopać w marcu 3x a teraz miałam badanie kości po roku i wyszło lekkie pogorszenie ortopeda mówi, że miód malina ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. aaaa zapomniałam napisać, że super ta wiejska fota :D dobrze, że taki gęsty płot macie ;) chociaż w USA to się nie krępują i chodzą w piżamach po trawniku a nawet ponoć w szlafrokach dzieci do szkoły podwożą ;)

      Usuń
    2. Ja skupić się mogę, o ile mi nikt nie przeszkadza za bardzo, tylko zapamietywanie na dłuższą metę nie działa, więc jeśli coś jest logiczne to nie ma problemu, ale zapamiętanie czegokolwiek na dłużej niż jedna chwilka to rzecz praktycznie niemożliwa. Ja nie uważam, by to była kwestia wieku jako takiego, bo przed rakiem wszak bez problemu cały czas uczyłam się niderlandzkiego i to dużo sprawniej i szybciej niż ludzie 10 czy 20 lat ode mnie młodsi, z łatwością przyswajałam nową wiedzę z zakresu psychologii i medycyny (dziwne hobby i potrzeby zdrowotne dzieci), nowinki techniczno przyrodnicze czy teksty piosenek dla dzieci wchodziły łatwo do łba. To po raku wyraźnie przestało działać i to jakby nożem uciął. Poprawia się z każdym miesiącem odrobinkę, ale niestety ciągle mózgownica jest zamulona na grandę. Jednym z bardziej wkurzających aspektów pozaszkolnych są trudności z zapamiętywaniem twarzy oraz łączenia twarzy z imieniem czy funkcją danej osoby. Druga upierdliwość to problemy z pisaniem - nagle popełniam masę błędów i zamieniam litery miejscami w słowach (także w piśmie odręcznym)... dobrze, że komputer mi choć mejle czy zadania domowe poprawie :-)
      Raz kupiłam papierową ściółkę - cenowo drogo a do tego to straszny badziew - szybko śmierdzi.
      U nas też się chodzi w piżamach w publice. Do sklepu to może nie, choć w onesie widuję czasem ludzi, ale wkoło domu jak najbardziej. Sąsiadki (czy sąsiedzi) potrafią godzinę przy skrzynce na listy stać w koszuli nocnej czy szlafroku, gdy rano się spotkają przy wybieraniu gazet czy tam wypuszcaniu kur albo porannym podlewaniu kwiatów latem. Na początku dziwowało mnie też, że Belgowie się nie krępują obecnością obcych w domu, tzn normalną rzeczą jest, że rodzina gania w piżamkach i to czasem dość kusych, gdy np sprzataczka sprząta, mechanik do pralki przyjdzie, czy ekipa malarzy po chacie biega. W PL, jak pamietam, było to nie do pomyślenia. Ba, matka to nawet sąsiadce czy innej tam koleżance nie otwarła, gdy nie była w pełni ubrana. Tymczasem moja sąsiadka przychodzi do mnie systematycznie w koszuli nocnej na kawę, co - nie ukrywam - mnie dosyć drażni, zwłaszcza, że te jej koszule już że tak powiem lepsze czasy pamietają... :-)

      Usuń
    3. ja miałam wcześniej już problemy ze skupieniem bo już Ci pisałam jestem wzrokowcem. Nie łatwo przychodzi mi słuchanie wykładów. Poza tym chyba mam też taki problem podobny do adhd bo jestem oburęczna. I w zasadzie nigdy się tym nikt nie interesował nawet ja sama ale niedawno gdzieś czytałam, że to też jest postrzegane jako wada rozwojowa. Może powodować trudności w nauce, skupieniu uwagi i coś tam jeszcze co pewnie w dzisiejszych czasach sie diagnozuje jak dysleksje i reszte. Za naszych czasów to było po prostu dziwne i tyle. Nikt nad tym nie dumał. Może więc to też ma u mnie jakiś wpływ. No a teraz faktycznie mam gorzej jak Ty. Moje mysli śmigają gdzieś daleko zapominam wychodząc z pokoju po co szłam do kuchni. No jak stara baba z demencją. Nazwiska uciekają i imiona ale może to też troche menopauza. Chyba też Ci tu pisałam że przy niej jest jakieś obumieranie komórek które sie odrodzą ale za jakiś czas i to niby też daje takie zamulenie. No a ja jestem w meno od półtorej roku a teraz po wycięciu jajników to już amen.

      Ja piernicze no ja bym do nikogo w piżamie nie poszła ani nie przyjmowała tak ludzi. Jednak postrzegam to trochę jak bieliznę a w majtach ani kąpielówkach też do ludzi nie ide. Ale za granicą to jednak inaczej i kto wie jak sie ma dom a nie mieszka w bloku to też inaczej.

      Usuń
  2. Czytanie z synem na głos? najlepsza rozrywka i nawiązywanie więzi, potem wspólnie oglądaliśmy maratony filmowe!
    U was świnki, my mieliśmy chomiki i papużki.
    Podsumowanie młodej - świetne, cytat miesiąca!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, teraz się fajnie razem czyta, bo lektury i dla mnie są ciekawe i nie trzeba ich po pietnaście razy czytać, jak dawniej. Filmy, puzzle, planszówki, mikroskop, obserwacje przyrodnicze, zabawy plastyczne, fotografia, aktywność fizyczna, wycieczki... u nas sporo takich rodzinnych rozrywek umacniającyh więzi pomiędzy poszczególnymi członkami rodziny. To wszystko jest super!

      Usuń
  3. Ja dla chomika kupowałam ściółkę konopną, ale uwaga - paszę dla koni! Cena cudowna, rozmiar ogromy a skład ten sam :D poleciła mi to weterynarz od zwierzątek egzotycznych z Lublina :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Myślałam o tym, bo faktycznie dużo taniej wychodzi, ale my nie mamy garażu ani innego miejsca, gdzie moglibyśmy wory takich gabarytów przechowywać... W szopie po pierwsze są szczury, które zaraz by tam gniazda założyły a po drugie przy tutejszej wilgotności powietrza, to by zgrzybiało po kilku dniach (wiem, bo trociny dla kur tam trzymamy). Już ta 100-litrowa ściółka konopna wraz z czterokilowymi workamki karmy i pięciokilowymi workami siana stanowi dosyć niecodzienną dekoracją naszego salonu haha. Zresztą to samo jest z sianem - mieszkam na wsi i moglibyśmy siano za parę centów u farmera kupić, ale bele siana w salonie to już lekki hardcore nawet dla nas ;-)

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima