20 lutego 2024

Morze krokusów i kocia kawiarnia w Leuven

 W poprzednim wpisie wspomniałam już o naszym nietypowym świętowaniu dwunastych urodzin Młodego. Dziś opowiem o szczegółach naszej wycieczki do Leuven. Jechaliśmy, jako się rzekło, z przesiadkami.

 Czekając na dworcu w Dendermonde, przyglądaliśmy się gołębiom…


W moim wagonie tuż przede mną jechała rodzina z trójką nastoletnich dzieci i pięknym psem. Z lekkim rozbawieniem przysłuchiwałam się dyskusji małżonków. A leciało coś w ten deseń:

- Kurcze, nie mogę kupić biletów z aplikacji - mówi on pod nosem.

- Jak to nie możesz kupić?! - interesuje się z wyraźną złością w głosie ona.

- Nie mogę się zalogować… cały czas mnie wyrzuca.

- Wiedziałam, że tak będzie. Mówiłam, kupmy bilety w automacie, ale nie, ty uparłeś się z tą głupią aplikacją… Ja nie wierzę tym wynalazkom. Z tym są zawsze problemy. Czemu nie możemy normalnie kupić biletów w kasie, czy automacie? Ty zawsze musisz wszystko komplikować… - Zrzędzi i zrzędzi ona, a on coraz bardziej zdenerwowany klika i klika w telefon.

Córki doradzają trochę, ale chyba należą do dzieci ograniczonych internetowo i technicznie, bo żadnych sensownych pomysłów nie podają. Gdyby moje dzieci jechały ze mną, zapewne by podeszły do pana i coś by mu doradziły.

- I co my niby teraz zrobimy? Ja naprawdę nie mam ochoty na mandat tylko dlatego, że tobie się głupich aplikacji zachciało… Jak się nazywa ta aplikacja? Sama spróbuję kupić te bilety…

W końcu udało im się kupić bilety dla ludzi, ale dla psa nie mogli. Całą drogę do Brukseli jechali w takim stresie i srając żarem. Pies wyczuł chyba ich zdenerwowanie i całą drogę popiskiwał. W końcu przed Brukselą przyszedł konduktor i powiedzieli mu, że nie mają biletu dla psa, bo ich aplikacja bankowa nie współpracuje. Po czym zademonstrowali mu na telefonie. Nic nie poradził i pozwolił i jechać do Brukseli bez biletu dla psa, ale na drogę powrotną zalecił kupienie w automacie… Jakby jechali dalej, pewnie by musieli kupić bilet u konduktora, a to kosztuje dużo więcej niż normalnie. Mandat też oczywiście wchodził w grę, ale konduktorzy przeważnie są wyrozumiali, o ile kto nie purcuje za bardzo.

pieseł, który jechał w moim wagonie



Moja aplikacja działała bez zarzutu, co jednak faktycznie nie zawsze się dzieje i też mnie franca czasem wnerwia. Dlatego staram się kupować bilet, zanim wsiądę do pociągu, by się potem nie denerwować, jak oni. 

Kocia kawiarnia Poescafe w Leuven

W Brukseli się okazało, że pociąg do Leuven się rozkraczył gdzieś na Centralnym i trzeba czekać na następny. Na szczęście ten był za dwadzieścia minut...

 Mieszkam tu 10 lat, ale ciągle mnie trochę śmieszy, a trochę irytuje, że po przekroczeniu granicy z Brukselą, komunikaty w pociągu nagle podawane są w dwóch językach: po niderlandzku i po francusku. Gdy natomiast przekraczamy granicę Walonii, komunikaty natychmiast zaczynają być podawane tylko po francusku. To jest starsznie dziwne, szczególnie na początku, bo pociąg jest przecież wciąż ten sam i człowiek siedzi tam gdzie usiadł po wsiadnięciu do pociągu, a nagle przestajesz rozumieć, co jest mówione. 

 Dalej już wszystko poszło gładko. Dotarłam do Leuven i szybko odnalazłam kocią kawiarnię Poescafe, gdzie Młody i Młoda zdążyli już wrąbać po kawałku ciasta i wypić po kawie… No dobra, Młody pił gorącą czekoladę. Wygłaskali też wszystkie cztery kocury. 


Kiedy do nich dołączyłam, zrobili jeszcze jedną rundę jedzenia i picia. Dodam, że mieliśmy tam rezerwację. Tak prosto ulicy raczej nie ma sensu wchodzić do takich przybytków, bo małe szanse, że będą wolne miejsca. 

Młodemu bardzo się podobało to miejsce. Pierwszy raz gościł w kociej kawiarence, gdzie kocury plączą się pod nogami i wskakują z rozpędu na stoły i krzesła. Dla kotolubów świetna sprawa. 









moje macchiato i czekolada Młodego


Ogród botaniczny w Leuven

Potem poszliśmy zobaczyć to morze krokusów, którego zdjęcia masowo atakują internety. Przezornie nawet swoje aparaty fotograficzne zabrałyśmy. Na szczęście!

Zaiste krokusów było co niemiara. Ludziów z aparatami i bez aparatów też.

Ogród botaniczny to po niderlandzku KRUIDTUIN, gdyby kogo interesowało.

Powiem wam, że jak na luty to dosyć kwietnie w tym ogrodzie było. Poza roślinami spotkaliśmy tam żółwie (w szklarniach), kaczki w stawkach i obejrzeliśmy belgijską rasę kur BRAKEL, odmianę srebrną, o której istnieniu dotąd nie miałam pojęcia. Piękne są.

Z zółwiami było śmiesznie, albowiem Młoda zatrzymała się nad wodą w szklarni i woła - Znalazłam te żółwie, o których pisano w internecie!

Ja podchodzę i mówię - Ooo faktycznie. Sporo ich!

Po czym Młody podchodzi, patrzy, patrzy i rzecze - Gdzie wy macie niby te żółwie, bo ja ani jednego nie widzę... - Minutę później - AAAA NA KAMIENIACH! Ja szukałem ich w wodzie!

Znalazłyśmy tam też mimozę i wreszcie mogłam sprawdzić, czy ona faktycznie tak szybko i wyraźnie na dotyk reaguje, jak kiedyś jakiś nauczyciel nam w szkole mówił. Nigdy wcześniej bowiem nie miałam okazji tego sprawdzić, bo nigdy nie natknęłam się na mimozę. Pomacałam ją i faktycznie w mig się listek złożył. Młodzi nie słyszeli o mimozie, więc byli zaskoczeni i zachwyceni. No i też musieli spróbować... A wtedy nadeszła jakaś para za nami i zauważyła, co robiliśmy... Gdy odeszliśmy, sami sprawdzili... A potem następni...

Mam nadzieję, że nie zabiliśmy niechcący tej mimozy. Nie pomyślałam bowiem, że ktoś będzie nas naśladował w głupich zachowaniach...

wejście do ogrodu botanicznego













kamelia






paprociarnia

kurnik

zilverbrakel (typowo belgijska rasa kur)







dwie babcie i dziadek

dziadek na dachu



Ogród botaniczny ogólnie bardzo przyjemny. Postanowiliśmy wrócić tam w bardziej kwitnącym sezonie, by i inne rośliny popodziwiać. Teraz też jednak było przecież co oglądać. 

Pokażę jeszcze kilka fotek z drogi do i z ogrodu. Czasem dobrze korzystać z nawigacji, bo prowadzi takimi ścieżkami, których normalnie nigdy byś nie wybrał, bo zwyczajnie nie wiedziałbyś o ich istnieniu i nie odważyłbyś się tam wejść, gdyż niektóre drogi wiodą przez dziwne bramy... 

tajna ścieżka przed podwórze

Gdy wyszliśmy tą bramą, spojrzałam na tę budowlę i stwierdziłam, że nigdy bym tędy nie weszła, bo myślałabym, że to wejście do tego budynku a nie przejscie do innej części miasta. A pokonaliśmy kilka takich bram pełni nieufności do wskazówek aplikacji i  obaw, że zaraz nas ktoś ochrzani. Jednak widząc innych ludzi śmiało tamtędy maszerujących, podążaliśmy za nimi. 

Czasem jednak nikt nie szedł i gdy np zobaczyliśmy poniższe schody z zamkniętą bramą na końcu, uznaliśmy, że aplikacja nas jednak ocyganiła. Młoda poszła sprawdzić. No i proszę ja ciebie okazało się, że brama faktycznie jest zamknięta na wielką kłódkę, ale po prawej jest wąziutkie przejście… I tak mamy często w Belgii, nawet we własnej okolicy, że przypadkiem odkrywamy różne tajne przejścia w miejscach, w których byśmy się żadnych przejść nie spodziewali, co uwielbiam!


.


stara wieża z dawnego muru obronnego z dobudowanym mieszkaniem







Pogoda cudowna nam się udała. Iście wiosennie było. Mnóstwo ludzi (z Młodą włącznie) już krótkie spodenki założyło. Na starym rynku pełno ludzi siedziało przy piwerku. Uraczyliśmy się zatem i lodami z budki. 

Młoda wszędzie, gdzie więcej chodzenia, zabiera swoją składaną laskę. Czuje się z nią o wiele bezpieczniej. Dyspraksja powoduje bowiem, że ona często traci równowagę, potyka się i przewraca. Laska ratuje ją w takich sytuacjach. Czasem tylko ludzie się jej z niezdrowym zainteresowaniem przyglądają. Gdy spojrzenia są zbyt intensywne, ona patrzy się tym ludziom intensywnie i znacząco w oczy, aż się speszą i odwrócą wzrok. Gdy jest bardziej podminowana, potrafi się zadrzeć - co, laski z laską nigdy nie widzieliście?! 


"co to za dramatyczna laska?" - powiedziała Młoda

Młoda i Młody palący głupa na rynku



15 komentarzy:

  1. Bardzo ciekawa miejscowość, a te krokusy - cudowne!
    Pociągi i dworce to dobre miejsce do obserwacji.
    Kocia kawiarnia jest podobno w Toruniu, więc blisko mnie, ale jeszcze do niej nie trafiłam...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja byłam pierwszy raz w kociej kawiarence. Młoda wcześniej z kumplami była w dwóch różnych w Krakowie. Dla dzieciaków i młodzieży na pewno fajna sprawa. Dla mnie bardziej jako ciekawostka. Nie jestem wielkim fanem kotów.

      Usuń
    2. Warszawa i Wroclaw tez maja wstep od 13 roku zycia.😉

      Usuń
  2. Zaintrygowalas mnie ta mimoza i chcialam napisac, ze idac z Leuven do mojej wsi wzdluz Dode Bemdez, mozna spotkac mimoze ktora inwazyjnie zawlaszcza nowe tereny. Wyczytalam jednak, ze to wcale nie jest mimoza choc tak nazwal ja Czeslaw Niemen (a w zasadzie Tuwim), lecz nawloc kanadyjska!
    Czlowiek uczy sie codziennie!
    ElaBru

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja kiedyś za młodego byłam ogrommym fanem wszelakich habazi, bo dziadek mi takiego bakcyla zaszcepił i nauczył mnie nazw większości roślin rosnących wtedy w naszej okolicy. O ile dobrze mnie później poinformowano (dziadek zmarł zanim poszłam do zerówki), on robił jakieś statystyki dla GUSu i ciągał kilkuletnią mnie często ze sobą po polach, bo chciałam wszędzie z nim chodzić... Potem robiłam różne zielniki i kupowałam przewodniki po roślinach, by jak najwięcej się dowiedzieć o wszystkim. Dziś mam interenet, aplikacje do rozpoznawania roślin i ciągle się czegoś nowego uczę. No, ostatnio to głównie tego, jak nazywają się te wszystkie znane mi chabazie po niderlandzku. Gdyby nagle się okazało, że nie ma już nic do nauczenia się, po co było by żyć?

      Usuń
  3. Masz dar do pisania. Z radoscia wit am nosy post. Dziekuje, ze dzielisz sie swim zyciem z nami
    Hanna z Colorado

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa. Mi tak często się słowa przekręcają ostatnimi czasy. Już nawet się przestałam tym przejmować i często nawet olewam poprawianie, choć wiem, że to nie jest kulturalne a i ludzie gotowi pewnie pomyśleć, że pisać nie umiem albo po pijaku piszę ;-)

      Usuń
  4. Ale mi przekrecilo. Mialo byc z radoscia witam nowy post

    OdpowiedzUsuń
  5. ja się właśnie boję takich nowości jak aplikacje na bilety. U nas to dopiero są kilkuletnie nowinki i zawsze początkowo to są kosmiczne buble. A nawet jak już działają to albo neta zerwie i wywali podczas kupowania albo inne cuda wianki. Teraz miałam taką sytuację, że jechałam pociągiem do Warszawy. W jedną stronę kupiłam bilet internetowo w domu ale nie wiedziałam ile tam spędzę czasu wiec na powrót początkowo nie kupiłam. Ale dzień przed wyjazdem ściągnęłam na telefon apkę przewoźnika i robiłam sobie taką próbę zakupu biletu na powrót i oczywiście nic z tego nie wyszło. Ciągle wywalało, że jest błąd na stronie. Poszukałam w necie i znalazłam na forach informacje, że ciągle się to zawiesza i nie da się kupić biletu i żeby sobie darować. Bałam się, że będę miała na dworcu mało czasu na bieganie za biletem a w pociągu też u nas kosztuje u konduktora dużo drożej więc ostatecznie kupiłam w domu internetowo z zamiarem, że jak na niego nie zdąże to go w pociągu przebukuje. Na szczęście zdążyłam ale aplikacja jest do dupy. To samo teraz nam wymyślili z biletami na autobus i tramwaj. Mamy od pół roku apkę i trzeba skanować kod QR jak sie wsiada i kupić bilet. Ale ta apka też sie wiesza, wywala z neta i też tylko czekam kiedy zobaczę akcję, że ktoś dostanie za to mandat. Bo u nas to niestety konduktorzy wyrozumiali nie są. Nie dziwię im się bo jednak jeżdżących u nas na gapę jest multum.

    Co do komunikatów to u mnie kilka lat temu ktoś wymyślił, że skoro jesteśmy w stolicy Śląska to w tramwajach będą komunikaty po śląsku i po angielsku. Ja pierdykam to jest dopiero jazda jak słyszysz: witomy Cie serdeczne w naszyj banie. Jadymy do Bytumia. Życza Ci miłyj rajzy. Dobrze, że jest poza tym angielski bo sama czasem sie zastanawiam co baba gada ;)

    Mieliśmy kiedyś w mieście kocią kawiarnię i byłam tam raz. Niestety mąż ma takie uczulenie na koty, że musiałam się potem cała zdezynfekować i wyprać a poza tym była z tą kawiarnią ciągle jakaś afera i szybko ją zamknęli.

    O matko jaki wielki skrzydłokwiat !!!! jak żyje nie widziałam takiego giganta. Mam dwa w domu ale skubane nie chcą kwitnąć.

    Na krokusy jeźdzliliśmy kiedyś co roku w góry do Doliny Chochołowskiej i w okolice. Tam są ich w marcu całe dywany. Piękny widok.

    Oooo nie znam mimozy muszę to obczytać.

    Moja przyjaciółka miała od dzieciństwa oparzoną rękę i wielką bliznę na dosłownie pół ręki. Dosyć zwracającą uwagę i latem ludzie się zawsze na nią gapili. Mnie to wnerwiało a ona nie zwracała uwagi i specjalnie nosiła bluzeczki bez rękawków.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O milej rajzy, to wlasciwie super brzmi choc jako nie tuziemiec pewnie bym nie wiele zrozumiala. 😉

      Usuń
    2. Magdalena Brud-Pietrzyk22 lutego 2024 20:00

      U nas bilet na pociąg jest ważny cały dzień na danej trasie, więc bez obaw kupuje się w obie strony (znaczy na jednorazową jazdę, nie że można w te i wewte - no chyba, że konduktor nie sprawdzał biletów, co często się zdarza). Po zakupie wystarczy printscreen kodu zrobić w razie gdyby zasięgu nie było i internet z danych komórkowych nie działał. Jednak autobusowa apka jest lepsza, bo tam można kupić np 10 biletów, które aktywuje się pojedynczo wsiadając do autobusu (bilet jest zawsze ważny godzinę bez względu na to czy jedziesz 2 przystanki czy 30 km z 4 przesiadkami; dziewczyny czasem jadą do polskiego sklepu na inną wieś i jak się pośpieszą, zdążają wrócić na tym samym bilecie).
      Nie wiedziałam, że u Was godajo w dwóch językach. Fajna ciekawostka!

      Usuń
    3. my też mamy bilety na pociąg takie całodniowe, że można np. kupić od 7 do 13 i w tym czasie wsiąść ale nie na intercity bo to są pociągi z obowiązkową miejscówką jak w samolocie. Dlatego trzeba mieć na konkretny pociąg nie można sie z tym biletem przesiadać i jechać byle jakim. A tylko takie jadą nam do warszawy w 3 h. A na autobus i tramwaj mamy bilety czasowe czyli jak jedziesz blisko to np. 20 minutowy kupujesz a potem 40 minut i więcej więc trzeba każdorazowo kontretny wybierać.

      Usuń
  6. Nie no pani, wycieczka jak ta lala: piękna pogoda, smakołyki - palce lizać, i udane "żółwiobranie" ;) I nawet dziadek zadowolony, że na starość doczekał się trójkącika ;) A Ty sama kwitniesz jak te krokusy - dobrze Ci w tej fryzurze, zdecydowanie bardziej mi się podoba niż poprzedni kolor włosów.
    Myślałam, że u Was ludzie bardziej tolerancyjni i nie zwracają specjalnej uwagi na laskę z laską, bo i cóż w tym nadzwyczajnego?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Magdalena Brud-Pietrzyk22 lutego 2024 20:20

      Tolerancyjni w miarę są, ale też nie brakuje takich, którzy interesują się nieswoim życiem zanadto…
      To jest mój ulubiony kolor włosów odkąd jestem naturalnie siwa (popielaty blond to chyba po polsku jest). Czasem jednak muszę sprawdzić inne kolory z czystej ciekawości. Dziś u doktora widziałam laskę w różowo niebieskich - takich odcieniach jakie mi się podobają, ale nadal nie wiem, jaki fryzjer potrafi takie kolory zrobić na moich włosach… Ale kiedyś się dowiem i sobie zrobię różowo-niebieskie 👩🏼‍🎤

      Usuń
    2. Rozumiem, bo i za mną chodzi od jakiegoś czasu chętka na fryzjerskie szaleństwo. Gdyby tylko takie usługi były tańsze, a farbowanie nie wiązało się ze stałym obowiązkiem... W ogóle to marzy mi się jakieś przymierzanie różnokolorowych peruk, albo jakaś inna nowocześniejsza symulacja, aby zobaczyć, w jakim kolorze najbardziej mi do twarzy.

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima