5 kwietnia 2017

Jestem dumną matką Trójcy Nieświętej ale Samodzielnej i Rozgarniętej :-)

Jako się rzekło, mam coraz mniej czasu. Pracuję teraz ponad 30 godzin tygodniowo,  dojazdy i przejazdy pomiędzy klientami zajmują też sporo czasu, bo pracuję w 3 różnych gminach a mam - jak wiadomo - tylko rower do dyspozycji. W domu czasem jestem dopiero o osiemnastej. Tata wtedy odbiera Młodego. W środę kończę pracę u jednego klienta, odbieram Młodego, zawożę go do domu, czekam na powrót dziewczyn i jadę do drugiego klienta. Trochę to męczący system. Jak wstanę o szóstej trzydzieści, zrobię pranie, śniadanie i wyprawię Trójcę do szkoły, tak do wieczora jestem w ruchu bez przerwy. Rano jadę 6-9 km co zajmuje  do pół godziny, potem 4 godziny sprzątam a moi klienci mają duże domy, a nawet bardzo duże i jest co robić, zanim się doprowadzi je do porządku. 
Potem znowu rower: 6, 10, 12 km i kolejne cztery godziny roboty, czasem trzy. Jadąc na rowerze, pochłaniam kanapkę lub jakieś ciastko i zatrzymuję się po drodze na wypicie soku. po drugiej robocie czasem (nie zawsze bo pracuję tez u sąsiadów) jeszcze trzeba zaliczyć kolejne 5 czy 6 km na rowerze. Miesięcznie przejeżdżam 300-400 km. 
U niektórych pracuję co drugi tydzień, przeto od czasu do czasu mam wolne popołudnie. Mogę wtedy ugotować spokojnie jakiś obiad i zrobić coś we własnym  domu. Mąż też pracuje jak dziki osioł. Jakoś musimy przecież zarobić na nasze belgijskie emerytury i bieżące życie, które jak wiadomo tanie nie jest, zaś potrzeby rosną wraz z dziećmi. 

Młodzież w tym kraju też nie ma tyle wolnego czasu, co w Polsce. W szkole średniej jest huk nauki. Dziewczyny dojeżdżają rowerami (jak większość ich kolegów i koleżanek oraz gros nauczycieli) po kilka (niektórzy kilkanaście) kilometrów. Wracają o 17tej lub trochę później, gdy poniesie je do sklepów lub nie mogą się rozstać z koleżankami. Czasem robią też jakieś grupowe projekty i po lekcjach idą do koleżanki popracować razem. Młoda zakumplowała się z dwoma najlepszymi uczennicami i to ma swoje konsekwencje - musi się dużo uczyć, żeby do nich pasować :-) I to jej się chwali.


 Jako obcokrajowiec ma trudniej o niebo... NIE, nikt jej nie wytyka że jest niebelgijką ani nie utrudnia życia z tego powodu. Po prostu językowo jest bardzo trudno - geografia, historia, biologia to setki nowych słów i zwrotów, a niderlandzki i francuski, które dla tubylców są językami ojczystymi, dla Polki są trudne do ogarnięcia. Ortografia, gramatyka przysparza wielu problemów na poziomie liceum. Jakby nie patrzeć jesteśmy tu dopiero 4 rok. To krótki czas na opanowanie języka. Choć Młoda czasem się chwali, że tylko ona potrafiła udzielić prawidłowej  odpowiedzi na pytanie z gramatyki niderlandzkiej. Mówi że to dzięki juf Veerle, która uczyła ją i siostrę w podstawówce niderlandzkiego dodatkowo i dokładnie tłumaczyła zasady gramatyki i dużo wymagała. Ostatnie testy jednak były dla niej bardzo trudne. Zdawanie geografii i historii jednego dnia to ciężka sprawa i punkty nie bogate przynajmniej według nauczycieli, bo moim zdaniem są dobre ...jak na obcokrajowca to nawet bardzo dobre. Mieszczą się w każdym razie w normie, a że belfer zawsze będzie się czepiał to inna sprawa. 

Najstarsza ma największy problem z przedmiotem personenzorg (pielęgnacja). Twierdzi że nauczycielka jej nie lubi. Jak widzę z wzajemnością i to jest pewnie główny powód problemu, bo - z czym pewnie się  zgodzicie - o wiele łatwiej idzie nauka u fajnego, lubianego belfra niż u niefajnego.
W ostatnim trymestrze będzie musieć się więc bardziej przyłożyć do nauki, bo inaczej może nie dostać zielonego światła do 3 klasy, czyli zmiany szkoły. 

Nie dawno był wieczór informacyjny dla rodziców uczniów kończących pierwszy etap szkoły średniej, czyli drugie klasy. W szkole był m.in. przedstawiciel (nauczyciel) ze szkoły, do której chciała by pójść Najstarsza od września. Jest to szkoła handlowa w Kapelle op Den Bos, w której jest też kierunek moda będący pozostałością po dawnej dziewczęcej szkole krawieckiej. Kierunek ten - jak opowiadał nauczyciel - jest dziś kierunkiem mało popularnym, dzięki temu nie ma problemów z zapisem  (nie trzeba rozbijać pod szkołą namiotów 2 dni przed zapisami), a klasy liczą sobie po kilka osób (w ostatnich klasach 6-9 uczniów). Szkoła ma własny sklep i pracownię krawiecką otwartą dla ludzi, w której uczniowie przeszywają i naprawiają ubrania. Ogólnie uczą się w tej szkole projektować (w tym różne techniki plastyczne oraz programy komputerowe) i szyć ubrania a także zasad handlu. Z ciekawszych rzeczy odnośnie tej szkoły jest to, że nie ma wychowawców klasowych tylko mentorzy - każdy mentor ma pod opieką do 6 uczniów. Uczniowie mody (przeważnie dziewczyny choć chłopcy też ponoć się zdarzają) jeżdżą na pokazy mody do Paryża. Pracą końcową od lat jest własnoręczne zaprojektowanie i uszycie sukni ślubnej. Bardziej utalentowani po 4 klasie przenoszą się do szkoły w Antwerpii, która ma jeszcze większe możliwości. Jednak ważna dla nas rzecz, którą powiedział nauczyciel to to, że na tym kierunku jest mnóstwo indywidualistów i tę indywidualność oni sobie cenią, czyli bardzo duża szansa, że Najstarsza tam się będzie dobrze czuć. Tylko najpierw musi się postarać o pozytywny atest końcowy. Teraz bowiem pojechała niezdrowo - 3 przedmioty po mniej niż 50 %. Średnie punkty ma na poziomie reszty klasy, bo wyniki z matmy, mody i przyrody powyżej średniej. O dziwo z francuskiego same pochwały i dobre punkty. Za dziećmi nie nadążysz ;-)

Tak czy owak jako rodzic jestem z obydwu córek bardzo zadowolona i dumna. Młoda radzi sobie świetnie w liceum i mimo trudności językowych otrzymuje dość wysokie punkty. Ma też super koleżanki i jest lubianą osobą, choć czasem dość czupurną i hałaśliwą. Najstarsza zrobiła ogromne postępy w ciągu ostatniego roku. Walczy ze swoimi wadami i problemami pokonując je po kolei. Z ostatniego raportu wynika, że coraz częściej bierze czynny udział w lekcji, zadaje pytania, a gdy czegoś nie rozumie, prosi o pomoc. Zaczęła też współpracować z kolegami podczas lekcji, które tego wymagają. Coraz rzadziej zdarza jej się zapominać materiałów na dane lekcje. Sama myślała o tym by się przygotowywać do egzaminów trymestralnych. Ma za sobą bardzo trudny i przygnębiający okres, ale zdecydowanie wróciła na właściwy tor i zachowuje się jak na nastolatkę przystało. Jest kilka przedmiotów, w których widać ogromną różnicę w punktach - z kilkunastu % w zeszłym roku na 80% w ostatnim raporcie i notką pochwalną od nauczycieli danych przedmiotów. Dla mnie bomba. Po feriach jest wywiadówka. Zapisałam się na rozmowy z nauczycielami trzech przedmiotów najbardziej problematycznych. Liczę zatem, że dowiem się w czym tak na prawdę jest problem i czy mogę jej pomóc. Najstarszą zaś postaram się zmotywować do ostatniej w tym roku szkolnym walki o swoje dobro. Teraz ma cel, którym jest zmiana szkoły i nadzieja na zaczęcie wszystkiego od nowa ze świeżym nastawieniem oraz  znalezienie pokrewnej duszy w nowym otoczeniu. Dalszym celem, który jest bardzo ważny dla jej samopoczucia i chęci do życia, jest zostanie w przyszłości projektantem wnętrz. To marzenie jakiś czas temu wykiełkowało i rozkwitło. Ja je podlewam dobrym słowem i motywacjami, bo o marzenia trzeba walczyć. Mówię jej, że jeśli chce to może zostać dekoratorem wnętrz. Ma talent i widzi cel - to już połowa sukcesu. Kierunek moda to dobra baza - moim zdaniem. Wyguglowałyśmy też i okazuje się że w szkołach dla dorosłych są np  kursy roczne i dłuższe, po których można założyć własną działalność jako dekorator. Może się komuś wydaje, że do tego daleka droga, ale moja córka musi znać konkrety, by ją to przekonało do działania i nadało życiu sens.
dzisiejsze babeczki z czekolady do smarowania

Póki co jednak mamy ferie wielkanocne i cała Trójca się luzuje. Świetnie razem się bawią pod moją nieobecność. Niesamowicie przyjemne uczucie  zastać po powrocie z pracy wszystkie trzy sztuki w kuchni współpracujące przy pieczeniu ciastek albo już te własnoręcznie upieczone łakocie pochłaniające. Skubańce szukają przepisów w necie, sprawdzając uprzednio, jakie produkty mają do zaoferowania nasze szafy i lodówki, po czym zabierają się do roboty. Głównie to Młoda jest od zarządzania, internetu, ważenia i tłumaczenia receptury a pozostała dwójka od czarnej roboty. Młody szuka produktów, wyjmuje miski, Najstarsza miksuje, zagniata, obsługuje piekarnik i kuchenkę.
Za każdym razem dostaję 1 (słownie: JEDNO) ciastko. Najważniejsze jednak, że po robocie sprzątają też kuchnię. Miód malina po prostu.

Młoda - Wiesz dlaczego fajnie jest upiec samemu ciastka?
Ja - Dlaczego?
Młoda - Bo nikt ci wtedy nie mówi, że musisz zostawić na jutro, można zjeść wszystkie od razu.
zdrowe chipsy z piekarnika - jabłko, gruszka, banan, kiwi
 Jestem dumną matką Trójcy Nieświętej ale  Samodzielnej i Rozgarniętej :-) 

Wczoraj Młody w końcu wyciągnął ze szopy stary rowerek bez bocznych kółek i dotąd ćwiczył wywracając się, wpadając w żywopłot, taranując werandę, ścianę i trampolinę aż w końcu się udało. Jak się udało raz przejechać 2 metry, już nie odpuścił. Gdy był gotowy, poszliśmy na drogę i poszedł jak przeciąg. Od lewej do prawej całą drogą, ale jechał dumnie razem z siostrą na przejażdżkę. Wieczorem już się wykąpał, ale jeszcze popędził w piżamie do ogródka na kilka rundek. Do łóżka kładł się z radością, że "jutro będzie super dzień, bo Matthijs przychodzi!" Dziś od świtu bez śniadania znowu na rower. Po południu przyszedł wyczekiwany kolega klasowy i obaj zasuwali na rowerach i skakali na trampolinie, i bawili się zabawkami, i włączali muzykę z YT, i piszczeli, i śmiali się... Na wtorek zaproszony jest kolejny kumpel więc znowu codziennie rano będzie pędził do swojego kalendarza skreślać miniony dzień i liczyć ile jeszcze do przyjścia Jula.

Wieczorem byliśmy w supermarkecie z Młodym i w pewnym momencie usłyszeliśmy z drugiej strony sklepu: ISIDOOOOOOR!!! To klasowa koleżanka Młodego zauważyła kolegę'. Nasz Młody jest przecież 'najlepszym kolegą' wszystkich dzieci w klasie. Showman się nam trafił :-)

Przed feriami w naszej wsi gościł cyrk. Żadna rewelacja, cyrku kto nie widział, powiecie pewnie. A co wy na to, gdy wam powiem, iż w tym cyrku występowały dzieci z naszej szkoły?
Nie dwoje czy troje, a cała szkoła, czyli ponad 200 ludzików w wieku od 2,5 do 12 lat wyszło na arenę razem z prawdziwymi artystami cyrkowymi.
Szkoła przygotowywała się do tego występu kilka miesięcy. Każda klasa miała swoje przedstawienie. Klasa Młodego wystąpiła np  jako tańczący kowboje.
Namiot został wypożyczony od prawdziwego cyrku (co kosztowało dużo euro) i rozstawiony przez rodziców w centrum wsi na tydzień. Było dwa przedstawienia. Bilety  rozeszły się jak ciepłe bułeczki mimo że cena nie była zbyt niska, bo 8 € za bilet a namiot mieścił 450 ludzi. Dla mnie zabrakło, bo za późno poszłam i były już tylko na popołudniowe przedstawienie, a ja musiałam być w pracy. Kupiłam więc tylko dla M i dziewczyn. Podobało im się. Młody wrócił szczęśliwy, że występował w prawdziwym cyrku. Choć był też zmęczony, bo w ten dzień dzieci były w szkole od 8 rano do ósmej wieczór i występowały dwa razy.
Rada Rodziców sprzedawała też frytki, chipsy, popcorn, frytki i napoje. Udało się znaleźć trochę sponsorów, więc myślę, że trochę kasy dla szkoły udało się zarobić w ten sposób. Tutejsza Rada Rodziców obraca tysiącami euro, ale pomysły - jak widać - są też z grubej rury. Druga kwestia to to że tutejsza społeczność chętnie przychodzi na szkolne imprezy, no i tak się koło kręci.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko