11 lipca 2025

Nowa szkoła, nowy rower, nowy laptop i kupa ładnych zdjęć

 W tym tygodniu świat kręcił się trochę wokół Epickiego. 

Otrzymaliśmy mejl z nowej szkoły z kilkoma informacjami podstawowymi. 

Poinformowano nas, że ewentualne potrzebne podręczniki zakupi szkoła i we wrześniu będą one na Młodego już w szkole czekały. Ich ceny wliczone zostaną w fakturę szkolną, która wyniesie trochę ponad 800€ za rok, ale można będzie tę kwotę nawet na 10 rat rozłożyć sobie. Poza podręcznikami pokryć musimy koszty wycieczek, dni sportu i innych specjalnych zajęć oraz materiałów, a także oprogramowania komputerowego. 

Wizyty domowej kołczów mamy się spodziewać pod koniec wakacji, ale to będą jeszcze dzwonić i się umawiać.

Zasugerowano nam, że jeśli Młody nie posiada na dzień dzisiejszy laptopa, może sobie kupić lub wynająć w miesięcznym abonamencie mały jedenastocalowy, specjalnie dla ich szkoły zaprojektowany chromebook, który ma specjalne wzmocnienia i ogumowanie na krawędziech oraz klawiaturę odporną na podtopienia.

Młody nie ma laptopa, bo ma wypasiony komputer poskładany przez kuzyna informatyka, a laptop miał wypożyczony ze szkoły. 

Jakoże miałam odłożone pieniądze na potencjalną kaucję na nasz nowy potencjalny dom, którego jednak póki co na horyzoncie nie widać, to kupiłam ten laptopik od razu. Będzie on do odebrania w szkole we wrześniu. Cena obejmowała też 36-miesięczne ubezpieczenie od kradzieży, rozwalenia i serwis w razie awarii oraz chromebooki zastępcze na czas naprawy. 

Za pozostałe oszczędności kupiłam mu ten obiecany elektryczny składak na małych 16" kółkach. Zakupu dokonałam, jakby kogo interesowało, przez interenet w Decathlonie. Wybrałam na ładne oczy ładną ramę (bo czerwony jest szybki ;-) ) i kilka opinii stosunkowo tani hiszpański rower Flebi. Na drogi lepszy mnie póki co nie stać. Jak dla szalonego nastolatka to taki na początek zdecydowanie wystarczy.

Za parę dni kurier dowiózł go z Hiszpanii prosto pod same drzwi. 

składak elektryczny 

częściowo poskładany

poskładany


Młody dokonał już trzydziestokilometrowej uroczystej jazdy próbnej i kilku pomniejszych i jest usatysfakcjonowany swoim nowym pojazdem. Bateria szybko się ładuje. Rower może jechać max 25 km/h. Ma ciekawą funkcję jazdy z prędkością pieszego.

Mam nadzieję, że rower dotrwa w całości choć do początku roku szkolnego. Obawy mam, bo Młody się tym faktycznie jara, co oznacza, że chce nim codziennie jeździć i jeździ. No cóż, ja też się jarałam nowym rowerem. Z czasem mi przeszło, ale nadal lubię nim jeździć i jeżdżę gdzie popadnie.

Jak rower nie dotrwa to trudno. Młody będzie nabombiał starym złomem na stację, a dalej albo z buta te 3 kilosy albo autobusem. 

Nie wiem też jak będzie se radził z ładowaniem tego roweru do pociągu, bo jednak kilkanaście kilo toto waży, a na zadupiu do pociągu trzeba po schodach wsiadac i wysiadać. W mieście są perony wysoko i wsiada się niemal na równi. Składanie tego ustrojstwa opanował, w przeciwieństwie do mnie, w oka mgnieniu. W opisie stało, że w 10 sekund da się złożyć i myślę, że Młody jak poćwiczy to może i nawet szybciej to poskłada i rozłoży. Mnie to jednak chwilę zajmuje póki co hehe, ale to nie mój rower. Mój się nie składa.

Poza tym do szkoły będzie potrzebne to co zawsze, czyli jakieś długopisy, ołówek, zakreślacze, cyrkiel, gumka, kalkulator no i parę segregatorów oraz bloków w kratkę. Eksperci szkolni powiedzą na początku roku, co będzie potrzeba u kogo. Póki co nic się nie kupuje. Tornister, w którym swój dobytek wozila rowerem, autobusami, pociągami Młoda przez kilka lat, a potem przez 2 lata Młody, ciągle jest w dobrym stanie. Właśnie go wyprałam, wysuszyłam i wsadziłam Młodemu do szafy. Gdy go zapytałam, czy kupić mu nowy, odpowiedział pytaniam "Po co? A co jest z tym nie tak?". Jakby się kto ciekawił, to to jest tornister belgijskiej marki Kipling, które te ileś tam lat temu kosztował na przecenie jakieś 100€. Całe klasy nosiły wtedy tornistry tej marki, co skłoniło mnie do zakupu tej samej. Było warto. Ma też worek na wf/basen z tej samej firmy od bodajże 3 klasy podstawówki i nie ma na nim śladów użytkowania, mimo że jest jasno różowy. Na wf i ewentualne zajęcia z pływania też ma stroje z lat poprzednich, bo nie na jakichś specjalnych wytycznych co do koloru czy logo, a tylko że stosowny do okoliczności. Wiadomo, inne ubranie na salę sportową, inne na kajaki a inne na stadion.

Skoro wszystko odptaszkowane, można oddać się spokojnie atmosferze wakacyjnej. Nie przeczę, że trochę mi ulżyło, gdy kwestia szkoły się wyjaśniła i wszystko przebiegło po naszej myśli. 

A co Młody robi w wolne od szkoły dni? Późno chodzi spać, bo wieczorami gra ze znajomymi z okolicy poznanymi w szkole  jak rówieśnikami komputerowcami z całego świata. Czasem chatuje ze starą klasą o wszystkim i niczym. 

Dużo teraz gra na gitarze. Więcej niż w czasie roku szkolnego. Szuka w sieci nut i brzdąka ucząc się nowych utworów. W tym tygodniu wziął jeszcze od Dużej Siostry ukulele i zaczął na tym też „słodkie” melodyjki wygrywać dla hecy. 

Nie dawno dowiedziałam się, że jego Czarnoskóra kumpela z dawnej klasy też ostatnio zajmuje się muzyką. Dał mi nawet do posłuchania jakiś hiphopowy kawałek w jej wykonaniu i mimo, że nic nie zrozumiałam, bo po francusku, to brzmi fajnie. Ma bestyjka wyraźny talent. Inny klasowy kolega gra na wiolonczeli, czyli jeszcze inny rodzaj muzyki, ale mnie najbardziej się podoba, że młodziki coś fajnego robią w wolnym czasie.

Wracając do gier, Młody jarał się ostatnio faktem, że jego internetowi rówieśnicy, którzy stworzyli jakąś grę w Robloxie, właśnie zarobili ponoć kilka tysięcy dolarów, bo gra cieszy się popularnością. Trochę się rozmarzył i rzekł, że jakby to jemu udało się stworzyć taką popularną grę i zarobić więcej kasy, to kupił by dla nas dom…

Patrząc na realia to faktycznie chyba taka sama szansa jest, że Młody zarobi ten szmal w sieci i se kupimy dom, niż że uda nam się znaleźć coś do wynajęcia haha 😜.

Póki co ja oddaję się częściowo atmosferze świetlicowej, ale też, można rzec, że ja tam tylko przelotem bywam. Wpadam na 3 godziny i zaraz spadam na chatę. Niech reszta se orze, jak ma zdrowie. 

W ogóle, można rzec, że żyję sobie tam własnym życiem i robię, na co mam ochotę. Teraz nie ma tam jakiś specjalnych podziałów, co kto kiedy i z kim, jak przedtem, gdzie jasno określone było, kto za co był danego dnia odpowiedzialny, a co związane było z momentem rozpoczęcia i zakończenia dyżurów. Np jak ktoś kończył o 17, musiał sprzątać kible. Ten co dyżurował do końca, robił wypisy... Teraz wszyscy robią wszystko wedle bierzących ustaleń wspólnych albo indywidualnego widzimisię. Albo nie robią. 

W tym tygodniu zaczynałam w porze lunchu w samo południe, a kończyłam o 15, gdy dzieci zasiadały do ciasteczkowania, bo plan dnia wakacyjnego akurat jest mniej więcej taki jak zawsze, czyli od 7 do 9.30 (pi razy drzwi) wolna zabawa, potem siku, mycię rąk i przerwa owocowa, potem koło 10 zajęcia zorganizowane, jak ma kto zorganizować, a ok 12 siku i kanapki, pomiędzy 13-15 ewentualne zajęcia zorganizowane, a ok 15 przerwa ciasteczkowa poprzedzona oczywiście wizytą w kibelku. Potem powoli, powolutku dzieci zaczyna ubywać. Do końca do 18 zostają tylko jednostki.

Środę miałam znowu wolną. Trochę mi to pomaga w przetrwaniu tej pracy.

W poniedziałek zorganizowałam malowanie po oknach. Przygotowałam w domu farby ze skrobii kukurudzianej:

Łyżkę maizeny (skrobii kukurydzianej lub ziemniaczanej) rozpuszcza się w szklance zimnej wody i zagotowuje; gdy zgęstnieje dodaje się po parę kropel barwnika i płynu do naczyń, co jeszcze bardziej zagęszcza. Po ostudzedziu dodaje się jeszcze łyżkę skrobii. I można malować po oknach. Zmywa się łatwo zarówno świeży obraz jak po kilku dniach.

Większość dzieci chciała malować po oknach. 

Najpierw co niektórzy próbowali coś sensownego narysować, ale bardzo szybko przerodziło się to w abstrakcyjne bazgrolenie. Za pomocą pędzli i łapek zapaparali 3 ściany z oknami. Trochę się rozeszło na ściany i zabawki znajdujące się pobliżu (dopóki nie zauważyłam albo ktoś nie doniósł), no i oczywście po ludziach. Upaprane były, jak należało się spodziewać, włosy, ubramia, twarze... Jednym słowem zabawa przednia.




Potem koleżanka-wolontariuszka powiedziała do mnie jakby pytając, że chyba musimy to potem zmyć, na co ja jej, że dzieci same mogą to zmyć...

- No to idę po wodę i ścierki - powiedziała z uśmiechem i po chwili przyniosła trzy wiadra i kilka ścierek. Ja zebrałam z piaskownicy koneweczki i inne dzbanki. Radości nie było końca.

Wszyscy chcieli myć okna. Frajda taka sama albo i większa, co przy malowaniu. Ubrania i buty wymoczyły się do suchej nitki. Nie pierwszy i nie ostatni raz w tym sezonie. W końcu jest lato. Wyschną raz dwa.

We wtorek nic specjalnego nie przygotowywałam, bo co za dużo to nie zdrowo. 

W czwartek z braku większych chęci i natchnienia zabrałam po prostu swoją chustę animacyjną z piłeczkami. Dobrze się dzieci i tym bawiły w popularne zabawy chustkowe. Na koniec kilkoro zapytało, czy mogą się bawić na chuście w dom. Czemu nie. Użyły chusty jako koca. Takie to ładne, kolorowe, okrągłe. Dobrze się na tym bawi w dom.

Dziś jest jakieś flamandzkie święto, w które jedni mają wolne inni nie... My akurat świętowaliśmy. Małżonek nie. Lekarze na szczęście też nie…

Małżonek musiał bowiem udać się w trybie pilnym do doktora, bo się mu tzw zastrzał na palcu skraftował. Miał mini rankę na palcu, co w jego robocie jest sprawą zwykłą, wręcz codzienną, ale tym razem jakieś wściekłe mikroby się przypałętały, a ten taki chłop zarobiony, iż nawet uwagi nie zwrócił, że palec mu spuchł. Dopiero jak pieroński ból pod pachą się pojawił i gorączka to coś tam zaczął przebąkiwać o złym samopoczuciu. Nadal jednak nie dodał dwa do dwóch. Dopiero jak mi o palcu powiedział, to od razu go opierdoliłam i zaczęłam wyganiać do doktora. Ale chłopy to dosyć uparte stworzenia są i doktorów się boją. Cały dzień musiał nad tym pomyśleć, zanim się zdecydował umówić wizytę… Najważniejsze że w końcu poszedł, bo to żartów nie ma.

Doktor przeciął paskudztwo i rzekł ku przestrodze, że już do kości zakażenie prawie doszło i jakby se jeszcze trochę pobimbał, to mogło by się amputacją palca skończyć i to w najlepszym wypadku. Teraz bierze grzecznie antybiotyk i czeka na poprawę.

W środę towarzyszyłam Młodemu w wycieczce do ortodonty. Pojechaliśmy naszymi elektrykami. Do miasta mamy kilkanaście kilosów. Po kontroli poszliśmy na pizzę, a potem do parku polować na grubego i chudego zwierza nad stawem.

Piękne obiekty żeśmy upolowali. Hitem tej wycieczki był zimorodek polujący na rybki. Młody pierwszy raz widział tego pięknego ptaszka na żywo i to od razu w akcji. Niestety stworzonko polowało po drugiej stronie stawu i ogromnie szybkie było, więc zdjęcie tylko bardzo kiepskie udało się zrobić. Czaple za to i gęsi ładne wyszły.

kiepskie zdjęcie ale widać że zimorodek



gęsie stopki





wielki ten staw w tym parku

„Zrobiłem ci zdjęcie” :-)





„ta ważka ma oczy jak wiśnie 🍒 „

czapla na drzewie




niebieski motylek

„posprzątaj swój bałagan / matka natura cię widzi”




Koło domu też robimy piękne zdjęcia przyrodnicze…






A kiedyś siedzieliśmy u Młodego i oglądaliśmy film. wstałam, by otworzyć okno, a gdy odsuwałam zasłony, spostrzegłam, że pada deszcz i jednocześnie świeci słońce. Wołam więc do Młodego, że gdzieś musi być tęcza, ale z tej strony jej nie widać. Podszedł, sprawdził, czy nie kłamię i zarządził, że lecimy na pole szukać tęczy. W tej samej chwili w drzwiach pojawiła się głowa Młodej, która zapytała, czy z naszej strony jest tęcza, bo u niej nie widać. Razem pobiegliśmy na drogę, skąd już nasz obiekt westchnień zobaczyć można było. 
Młody stwierdził, że jest blisko, więc idzie po garniec ze złotem, zanim ktoś zabierze. Jednak, gdy do skrzyżowania doszliśmy, zobaczyliśmy sam dół tęczy na pastwisku i złota już nie było niestety…
No to tylko parę śmiesznych zdjęć z tęczą se zrobiliśmy. Kiedyś się uda znaleźć ten garniec na pewno…

Tak się jednak zastanawiam, czy istnieją jeszcze inne takie domy, takie rodziny, które wybiegają z domu w pośpiechu na bosaka zauważywszy na niebie tęczę, balon tudzież księżyc w pełni na tle zjawiskowych chmur…? 

zjadł tęczę i teraz będzie nia srał non stop 🌈 

nie ma garnca ze złotem :-(




1 komentarz:

  1. Piekne zdjecia, a o tym garncu złota to pierwszy raz słyszę .
    Grazyna1

    OdpowiedzUsuń

✍️ Skomentuj, jeśli masz ochotę, ale pamiętaj, że ten blog to moje miejsce w sieci, mój pamiętnik o moim życiu i zbiór prywatnych reflekcji na tematy różne i że ja tu ustalam zasady. Jeśli nie podoba ci się to, co tu widzisz, idź lepiej dalej...