28 lutego 2015

Jestem królem świata!

Młody w ostatnich dniach zachowuje się niczym Król Julian ze znanej kreskówki. Z tym, że poza wygłaszaniem różnych śmiesznych kwestii, wszędzie musi być 'piełszy'. Piełszy musi założyć czapkę rano, piełszy kurtkę, piełszy zabrać plecak, piełszy wyjść z domu... ło masakra po prostu... co rano mamy więc kupę ryczenia, bo dziewczyny mają w nosie czyjeś 'piełszeństwa' i wychodzą sobie z domu przed bratem, zakładają buty, kurtki, czapki, plecaki bez ustępowania królowi należytego miejsca, a ten się drze jak głupi jaki. Nakazałam powszechne olewanie jego zachowań, bo na początku się jeszcze głupie małpy z nim przedrzeźniały, to dopiero był cyrk nad cyrkami, raz nawet nie wytrzymałam i klapsa zasadziłam na zad (nawet na chwile go opamiętało, na chwilę...). Wiem jednak z doświadczenia, że wszystkie głupie okresy trzeba po prostu przeczekać. Już czekam chyba 3 tydzień i mam nadzieję, że wnet mu przejdzie, bo nudne się zaczyna robić... piełszy i piełszy.
A kiedyś - padliśmy prawie ze śmiechu - stanął na środku pokoju i ni z gruszki ni pietruszki się udarł "Jestem klólem świata!!!". Dziś mówił, że jest klólem siedząc na nocniku - to rozumiem - tron to tron.
Podejrzewam, że to nagłe poczucie władzy to skutki uboczne urodzin szkolnych. Albowiem jest tu taka przedszkolna tradycja, iż podczas klasowych urodzin solenizant najsampierw wykonuje sobie koronę... Znaczy sam to koloruje - przecie nie można solenizanta gonić do roboty w dzień urodzin. Resztę roboty niestety musi odwalić wychowawczyni, czyli wydrukować, wyciąć, potem posklejać i ozdobić farfoclami z bibuły. Doro oczywiście z kolorowaniem się jak zwykle nie wysilił - dwie kreski machnął i gotowe. W każdym bądź razie potem delikwentowi zakładają na łebek ową koronę i sadzają na tronie. Koronę nosi solenizant oczywiście przez cały dzień, w koronie idzie do domu, dlatego przy odbieraniu dzieci każdy widzi, który przedszkolak danego dnia miał urodziny... Jak się okazuje niektórych królowanie nie opuszcza tak łatwo :-)
Co jeszcze ciekawego mogę rzec o przedszkolnych urodzinach? Ano nasza szkoła ma całkiem sporo różnych zwyczajów. Podobnie jak w Polsce dzieci przynoszą częstokroć jakiś poczęstunek. Z tym, że u nas w przedszkolu (a pewnie i w innych w be) zakazane są cukierki, czekoladki i chipsy. Najpopularniejsze - jak obserwuję po zdjęciach na stronie szkoły - chyba są gofry i naleśniki. Te ostatnie zresztą nie tylko na szkolnych urodzinach są serwowane, w domu też. Wyobrażacie sobie, że na przyjęciu urodzinowym dziecka w pl ktoś podał by tylko naleśniki z brązowym cukrem? Ja sobie wyobrażam jak najbardziej - ale by było gadania... "kto to widzioł, naleśniki to se wchałupie możemy zrobić wysproszajo dzieci a jeść nie dadzo, człowiek prezynty pokupiół, a tym szkoda było, ani torta, ani sałatki, no nic, normalnie nic nie dały ino jakieś naleśniki i to z jakimś burym cukrym... wicie, jakie nasze głodne wróciły?..." :-)
olifant
No ale tutaj to po prostu normalne. Czasem ktoś jednak przyniesie jakieś ciasto, czasem tort, inni kupują np muffinki, inni także szampana dla dzieci. My tradycyjnie po polsku, po naszemu tort. Zgodnie z życzeniem króla był 'olifant', czyli słoń. Omyślałam się nad wnętrzem, które by takim małym dzieciom smakowało. Galaretki odpadają - już się przekonałam, że niektóre tutejsze dzieci mają opory przed jedzeniem tej mało znanej, kolorowej i trzęsącej się rzeczy. Z kokosem też wolałam nie ryzykować, bo na urodzinach dziewczyn podczas zagadek ze smakami się okazało, że niektóre dzieci pierwszy raz próbują wiórek kokosowych i nie są zachwycone smakiem. W końcu przypomniał mi się stary dobry przepis na masę serową z serem robionym z jajek i śmietany i pomysł okazał się trafiony, bo masa wyszła pyszna. Słonik oczywiście z własnoręcznie przygotowanej masy cukrowej i jak znam dzieci, to też smakował wszystkim.
Kolejna tradycja to prezenty. Jak to na urodzinach... Młody dostał od wychowawczyni smartfona- zabawkę i książeczkę (wszyscy chyba dostają kolejno to samo). Z tym że w be w dobrym tonie jest, gdy i solenizant obdaruje kolegów prezentami. Wcześniej dostaliśmy ze szkoły list opisujący tradycje urodzinowe. Wychowawczyni proponowała w nim też zakupienie książki w księgarni jako prezent dla całej klasy zamiast kupowania każdemu osobnego upominku. W księgarni jest specjalne pudełko z nazwiskiem wychowawczyni i nazwą szkoły, która gromadzi w nim książki, jakie mogły by się przydać w przedszkolu. Pani zaznaczała też na koniec, że prezenty w ogóle są nieobowiązkowe. Jednak wybraliśmy opcję z prezentem dla klasy plus tort.. Wybrałam książkę za niecałe 8 euro. Zdecydowanie bardziej ekonomiczna opcja niż prezent dla każdego z ponad 20 dzieci. Dodam tu, że na początku było ich w klasie tylko kilkoro, ale po każdych feriach dochodzą nowe maluchy, które osiągają odpowiedni na przedszkole wiek, czyli 2 i pół roku. Za każdym razem dostajemy wówczas list od wychowawczyni, w którym zawiadamia nas o tym fakcie wymieniając imiona nowych uczniów i podając aktualną liczbę chłopców i dziewczyn. Ta klasa zdecydowanie należy do bab - jest ich kilkanaście, a chłopaków tylko kilku.
A i na koniec jeszcze jeden przefajny zwyczaj. Każda klasa przedszkola ma swoją maskotkę. U naszych bąbli jest to Jules. Dzieci uczą się z nim różnych rzeczy przez cały rok - ubierając go uczą się nazywać czynności i części ubrania, bawią się w lekarza nazywając części ciała Julesa. Jules ma też wiele swoich gadżetów, ma walizkę, plecak, książki, własne łóżko w sali etc etc. A z okazji urodzin każdego dziecka Jules jedzie do niego na weekend. W ten weekend więc nasz synio ma gościa, którym musi się opiekować. Obserwowałam z wielką radością, jak po powrocie ze szkoły w piątek zaraz po wejściu do domu Młody najpierw zdjął swoją kurtkę i zaraz potem rozebrał z kurtki Julesa i powiedział do niego 'zobacz, to mój dom'. Zaraz potem kazał zanieść jego walizkę do swojego pokoju... Tak, Jules przyjechał z walizką (ciężką jak cholera, przez którą bardzo źle mi się na rowerze jechało). Ma w niej piżamę, szczoteczkę do zębów, maskotkę, majty i skarpety oraz pampersy, a także gadżety urodzinowe (korona, girlanda) oraz gry: julesowe memory, domino julesowe i julesowe puzzle. Wieczorem więc Młody przy pomocy sióstr przebrał kolegę w piżamę i razem poszli spać. W nocy tradycyjnie przyszedł do nas (na szczęście bez Julesa, bo to dosyć duża lala), by jak co noc wyspacerować mamusię na dół do kuchni po butlę z kaszą. Rano jednak, po stwierdzeniu, że już nie ma nocy, popędził sprawdzić, co u Julesa? Już chyba każdy grał z nim po kilka razy w każdą grę, od czasu do czasu bawi się z siostrami w tatusiowanie i mamusiowaniu Julesowi. Moim zdaniem, fajny ktoś miał pomysł z tymi odwiedzinami klasowej maskotki. To bardzo sympatyczny zwyczaj. Miłe jest też to, że gdy idzie maluch z taką maskotką, niektórzy rodzice, nauczyciele zaraz pytają, czy miał urodziny? ile ma lat? życzą wszystkiego dobrego... Bardzo fajnie... W poniedziałek oczywiście Jules musi wrócić do szkolnej sali.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko