22 marca 2015

Czas na szkołę średnią

Zbliża się dzień, w którym moje najstarsze dziecko rozpocznie edukację w szkole średniej. W be dzieci, które mają za sobą 12 wiosen, a nadal siedzą w podstawówce, nie otrzymują dyplomu na zakończenie, a co za tym idzie, skazani są na kontynuację nauki w szkole zawodowej. Tak właśnie jest w przypadku naszej Młodej. Nie to żebym rozpaczała z tego powodu czy cuś, po prostu stwierdzam fakty. Ja tam nie jestem jakaś przeczulona na punkcie osiągnięć swoich dzieci. Pewnie, że się cieszę każdym ich sukcesem, ale nie to, że za wszelką cenę muszą te sukcesy osiągać. Ważne, by były zadowolone z tego co robią i cieszyły sie życiem, a ja będę im kibicować i pomagać w miarę możliwości.
Jak pisałam w zeszłym roku, mogła Zu po zakończeniu 6-tej klasy pójść do średniej, ale wybraliśmy opcję pozostania jeszcze jeden rok w podstawówce. Dziś uważam, że dobrze zrobiliśmy. Po pierwsze tegoroczna klasa piąta jest bardzo sympatyczną i koleżeńską grupą (dla tych, co nie na bieżąco - z szóstej poszła do piątej). Córka mimo, że ciągle trzyma się raczej z boku, jest traktowana przez wszystkich z dużą sympatią, koleżanki i koledzy o nią dbają, pomagają, uśmiechają się, zawsze z daleka wołają 'dag!', raczej ją lubią. Myślę, że to wszystko jest bardzo ważne dla mojej córki, że to może być kolejny kroczek do otwarcia się na ludzi. Niektórzy adoptują się szybko do nowego, jak ja, inni potrzebują czasu, a jeszcze inni jeszcze więcej czasu, by odnaleźć się w nowym miejscu w nowych okolicznościach. Po drugie właśnie, to ten czas. Rok czasu to ciągle za mało. Za mało by nauczyć się języka, za mało by poznać dobrze prawo, zwyczaje, kulturę, za mało, by czuć się pewnie, za mało by tubylcy przestali być obcymi. Jednak rok czasu to też dużo. Przez rok można wiele rzeczy się dowiedzieć, nauczyć, poznać. Po roku wiele twarzy zaczyna się rozpoznawać w tłumie, wiele z nich potrafi się skojarzyć z imieniem, nazwiskiem, miejscem pracy, powiązać z innymi twarzami. Tak więc dziś zarówno ja, mąż, jak i nasze dzieci rozpoznajemy w tym tłumie panie i panów ze sklepów, z apteki, z banku, pana doktora, dentystę, rodziców koleżanek i kolegów naszych pociech etc, etc. Wielu z nich także nasze facjaty kojarzy, niektórzy zagadują podczas przypadkowych spotkań. Wiem też, że i w kwestiach językowych córki przez rok sporo się nauczyły, poznały wiele nowych słów, zwrotów, zasad gramatyczno ortograficznych. Niestety nadal żadne z nas nie posługuje się dobrze tym językiem, jeszcze długa droga przed nami, ale każdy tydzień, każdy miesiąc do tego momentu nas przybliża, do tego momentu, w którym zaczniemy normalnie rozmawiać, pisać i czytać po niderlandzku. Dlatego uważam, że to nie był zmarnowany rok dla mojej Młodej.
Po trzecie, przez ten rok ja znacznie poszerzyłam swoją wiedzę na temat belgijskiego systemu oświaty, także w kwestii szkoły średniej. Jeszcze pod koniec zeszłego roku szkolnego nie miałam fioletowego pojęcia, jak to wszystko funkcjonuje (mówicie, że zielonego?!...zielonego tym bardziej). Nie wiedziałam ani jakie są szkoły, ani jakie kierunki, ani w ogóle nic. Przez ostatnie miesiące przejrzałam wiele stron w sieci, szukałam, tłumaczyłam, czytałam. Niestety po polsku znalazłam tylko parę pobieżnych informacji, dlatego korzystałam głównie ze stron belgijskich wspomagając swoją znajomość niderlandzkiego niezastąpionym tłumaczem google. Dziś moja wiedza jest chyba wystarczająca, by zacząć od września przygodę ze szkołą średnią. No tak, oczywiście, że to moja córka będzie w tej bajce grać główną rolę, ale już się przekonałam, że tu w be rodzice są bardzo związani ze szkołami swoich dzieci i odwrotnie. Każde dziecko jest postrzegane jako jednostka i traktowane indywidualnie. Każdy krok na drodze wychowania i edukacji jest omawiany indywidualnie z poszczególnymi rodzicami i każda decyzja podejmowana jest wspólnie. W pl teoretycznie też tak jest, teoretycznie...



Mimo wielu kłopotów i stresu jakich dostarcza nam co dnia życie, a w tym edukacja naszego potomstwa, jestem zachwycona tutejszą szkołą i w ogóle całą społecznością, co powtarzam pewnie do znudzenia na tym blogu, ale jestem  wzruszona tym, jak traktowane są tutaj moje dzieci i my wszyscy. Ani razu przez prawie dwa lata nie dano nam odczuć choćby przez moment, że jesteśmy tu obcy. Pewnie, że sami tak się często jeszcze czujemy, bo mimo obopólnych chęci,  nam brakuje ciągle kompetencji językowych do pełnego udziału w życiu wsi.Ale nam tego nie wytykają palcami, tylko przychodzą, zagadują jak gdyby nigdy nic.
wiosna rok temu

Tak czy owak dzień dzisiejszy był ważnym i bardzo interesującym dniem dla naszej rodzinki. Dowiedzieliśmy się i doświadczyliśmy na własnej skórze, jak wygląda przeciętny dzień otwarty we flamandzkiej szkole. Jeszcze w zeszłym roku nie miałam pojęcia, że każda szkoła średnia robi dzień otwarty, w którym to dniu rozpoczynają się oficjalne zapisy na pirszorocznych. Zapisy trwają do końca wakacji, ale jak wszędzie - kto pierwszy, ten lepszy. Im lepsza szkoła, tym trudniej się dostać. Dni otwarte zaczynają się już w okolicach Bożego Narodzenia, przeważnie w soboty lub niedziele, żeby można było całą rodziną pójść i obejrzeć szkołę oraz ewentualnie zapisać dziecko. Powiem szczerze, że kombinując wedle polskich zwyczajów i standardów zupełnie inaczej sobie to wyobrażałam. Ot formalność, gdzie wpadamy do szkoły, w sekretariacie zapisujemy dziecko odpowiadając na (i ewentualnie zadając) standardowe formalne pytania, oglądamy budę i spadamy. A tu popatrz, niespodzianka,  wszystko wygląda inaczej niż moja fantazja była w stanie wydumać.

Już zastanawiający był dla mnie brak miejsca na parkingu w pobliżu szkoły i liczne rodziny wyraźnie zmierzające w stronę bram szkoły. Na stronie szkoły stało, że zapisy od 10 do 17 godziny, więc wyjechaliśmy o 10-tej, żeby mieć to najszybciej za sobą i wiedzieć na czym się stoi. Na tej szkole mi zależało z dwóch powodów: primo mieści się w tym miasteczku, w którym oboje z mężem pracujemy, co w kwestii wywiadówek i innych kontaktów ze szkołą oraz ewentualnego transportu do i ze szkoły jest nie bez znaczenia. Secundo w tej szkole w B klasie (beroep... - zawodowa) oprócz standardowych kierunków voeding (żywność i wszystko co się z tym wiąże) i verzorging (opieka, pielęgnacja) oraz jakichś męskich kierunków (nie interesowałam się, więc nie pamiętam) jest jeszcze kierunek moda. Nie wiem, co wybierze moja córka, ale wydaje mi się, że im większy wybór tym lepiej. Na dzień dzisiejszy najbardziej zależy mi na tym, by zainteresowała się nauką w ogóle i polubiła nową szkołę.

Pierwsze dwa lata w szkole średniej są czasem obserwacji. (to m.in. wyguglowałam w trakcie wędrówek sieciowych). Młodzież ma wszystkiego po trochu, by zorientować się, co się z czym je i mieć czas na odkrycie swoich zainteresowań, talentu i być może powołania do tego czy innego zawodu. Pierwsza klasa jest klasą powtórzeniową i wyrównawczą. Niektórzy po jednym roku w B klasie i nadrobieniu braków, idą do pierwszej technikum lub liceum. Szkoła zawodowa, tak samo jak w pl, nie cieszy się popularnością, dlatego szkoły przyjmują tylko po kilkanaście osób. W szkole, do której się wybraliśmy dziś, przewidziano 16 miejsc w B klasie i jak zapisywaliśmy Młodą było na liście tylko parę nazwisk.
Ale chciałam opisać, głównie dla czytelników z pl, jak wyglądał ten dzień otwarty. Jako się rzekło, pod szkołą ujrzeliśmy tłum. Z pierwa lekko nas ten widok przeraził. 'No nie mówcie, że te pareset człowieków czeka na zapisanie?!!'... taka słodka myśl przebiegła mi przez łeb. W sumie mój łeb miał rację - pareset człowieków czekało faktycznie na zapisy, ale to czekanie było dość urozmaicone... Ale po kolei. Zaraz pod bramą kobieta (pewnie nauczycielka) podarowała nam kilka gęsto zapisanych kartek z numerkiem 924 'na grubo' i kazała udać się do sali komputerowej w celu dokonania elektronicznej rejestracji. Po uporaniu się z tym zadaniem, czyli odpowiedzeniu na kilkanaście pytań osobistych, zostaliśmy wysłani na wycieczkę z przewodnikiem. Jako, że mąż lepiej mówi po angielsku niż ja po niderlandzku, oprowadzał nas po szkole anglojęzyczny nauczyciel. Czaicie? Każdą rodzinę lub grupkę 2-3 zaprzyjaźnionych rodzin oprowadzał po klasach inny nauczyciel. A tych ludzi było naprawdę sporo, bo nie tylko szóstoklasiści oglądali szkołę, ale i piątaki. Spotkaliśmy nawet parę znajomych z klasy dziewczyn, którzy wybierają się do tej szkoły za rok. Dziewczyny się ucieszyły z tego tytułu.
Oprócz tego w klasach czekali pedagodzy prowadzący poszczególne zajęcia, z którymi można też było porozmawiać, zapytać. Dowiedzieliśmy się przy okazji, że tato najlepszej koleżanki naszej Tesy, mieszkający na tej samej co my ulicy, jest tam anglistą. Inna dobra informacja, to że pracuje tam też Polka, która już dziś nam pomogła, ale o tym za moment. W każdej sali wystawione były pomoce naukowe, prace uczniów i komputery, w których wyświetlane były adekwatne do klasy prezentacje. Przewodniczce można było zadawać pytania, ale sama od siebie w zasadzie mówiła o wszystkim, co nas interesowało. Po zakończeniu zwiedzania, dowiedzieliśmy się, po co ten numer mamy na kartce? Na jednym ze słupów pani co jakiś czas wpisywała godzinę i zakres numerów, które będą mogły wejść do budynku G (tak był oznaczony nic szczególnego to nie znaczy). Na naszą kolej czekaliśmy gdzieś do wpół do pierwszej, więc to jednak nie tak hop siup z tymi zapisami. Jednak - miłe zaskoczenie dla człowieków z pl - pod szkołą każdy dostał świeżo upieczonego, gorącego gofra, stały (na bieżąco uzupełniane) termosy z gorącą kawusią i kubki jednorazowe oraz wielkie pudła z mlekiem i soczkami w kartonikach. Przeto w sumie czas dość szybko minął i w brzuchu nie burczało. Zapisu uczniów dokonywało kilku ludzi, dlatego sprawnie i szybko to szło. Gadaliśmy trochę po niderlandzku, trochę po angielsku. Całą heca polegała na potwierdzeniu i ewentualnym uzupełnieniu tego, co wpisaliśmy wcześniej w Internecie (dobry pomysł usprawniający rejestrację) i podpisaniu formularza. Większość kończyła rejestrację w tym miejscu. My jednak zostaliśmy skierowani do osób odpowiadających za pomoc uczniom z problemami różnymi. U Zu tym problemem jest, jak wiadomo, język i charakter. Tu właśnie - gdy nie mogliśmy do końca zrozumieć się w szczegółach - się okazało, że pani zadzwoniła do polskojęzycznej koleżanki, której jednak nie było na terenie szkoły, ale przetłumaczyła, co trzeba było przez telefon. Mieliśmy też okazję poznać dyrektora szkoły, który okazał się być sympatycznym facetem. Po przedyskutowaniu pobieżnym faktów stwierdził, że jest ok i potwierdził zapisanie Młodej. Jednak powiedział, że jeszcze będzie rozmawiał z obecnymi nauczycielami i CLB, żeby potwierdzić, że córka nie ma skierowania do specjalnej szkoły itp, czyli, że nie cyganiliśmy :-)
W związku z czym można rzec, że na 99% Młoda tam właśnie będzie chodzić, a raczej jeździć (najpewniej rowerem, bo to tylko 6 km, a w be to popularny środek transportu szkolnego). Spodziewam sie tez telefonu w najbliższym czasie zapraszającego na jakąś rozmowę dodatkową, bo ta polskojęzyczna pani coś napomknęła. Póki co jutro mam spotkanie z CLB w podstawówce. 2 tygodnie temu było w planie, ale wychowawca się rozchorował i tylko mi zaproponowali psychologa w Brukseli, do którego z chęcią się wybierzemy, a nuż coś pomoże naszej Zu w jej problemach z komunikacją z innymi, może coś doradzi. Myślę, że nie zaszkodzi w każdym bądź razie. Jutro zaś mamy obgadać ogólnie postępy w nauce obu dziewczyn. Na wywiadówkę nie kazali mi wcześniej przychodzić, bo chciano dłużej porozmawiać niż standardowe wywiadówkowe10 minut i w większym gronie.

Obiecywałam relacje z obozu sportowego, ale postanowiłam opisać dzisiejsze doświadczenia. O sportklassen więc będzie następny post.

PS. Nie che mi sie edytować całego postu więc robię post scriptum.
Właśnie wyczytałam na fb u znajomej mamy, którą spotkałam w rzeczonej szkole, że oni tam przybyli o 7.40 rano i dostali 40 numer. Pierwsi rodzice czekali tam od 4 rano!!! Nie wiem, jak Wy...? ale dla mnie szok w trampkach ;-) Z powyższego wnioskuję, że jeszcze wiele rzeczy muszę się dowiedzieć o Belgii hehe

4 komentarze:

  1. Kurde, w szoku jestem... A jak z przedszkolami?? Chyba coś już kiedyś pisałaś, muszę się wrócić do archiwum, albo ponudzić Cię na fb ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. u nas z przedszkolem nie było problemu, dziś grupa Dora liczy 24 sztuki, a po każdych feriach dochodzą nowe skrzaty i sie mieszczą, ale w dużych miastach tez jest problem... Nie wiem, jak jest tam, gdzie sie wybierasz, ale popytaj na fejsbukowych stronach Polonii ze swojego przyszłego regionu na wszelki wypadek, na priv tez zapraszam na pogawędkę :-)

      Usuń
  2. Wszystko potwierdzam na podstawie wlasnych doswiadczen i jako rodzic i jako tymczasowy GOK w przeszlosci, oprocz jednego..... to nie prawda,ze BSO nie sa popûlarne.... moze nie w pierwszym stopniu,ale sa 3 stopnie w szkole sredniej i w dwoch nastepnych przybywa uczniow. Jak wiesz ale inni nie-moja starsza corka zaczela od liceum i w 4 klasie nie szlo jej, powtorzyla juz w technikum klase. Skonczyla technikum STW,a pozniej jakie bylo nasze zaskoczenie,ze majac dyplom postanowila isc do 7 klasy zawodowki,zeby dostac certyfikat zawodowy opiekunki dzieciecej i jechac na projekt Comenius- 5 miesiecy na Malcie; Pozniej dopiero poszla na studia i obecnie konczy licencjat -kierunek wychowanie przedszkolne.BEDZIE DOBRZE

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. nie pomyślałam, że może być później więcej chętnych, ale faktycznie niejeden pewnie przeceni swoje możliwości albo przestaje mu się chcieć uczyć i przenosi sie do B, inny pewnie ma jeszcze taka po prostu fantazję (jak Twoja córa); no ale na pierwszy rok to na prawdę się dziś nie pchali, jak mówię - byliśmy 924ci w kolejce i było miejsce - a to podobno bardzo dobra katolicka szkoła z tradycjami :-), do liceum jeszcze o 10tej można się było zapisać, ale w południe to raczej wątpię...

      Usuń

Komentujesz na własne ryzyko