26 czerwca 2015

gdzie by się tu jeszcze zapisać?

stara "brukselska" brama miasta w Mechelen
Wczoraj odwiedziłam Mechelen, gdzie byłam się zapisać na kolejny etap kursu niderlandzkiego. Pół dnia zeszło, ale misja zakończona sukcesem.

Huis van het Nederlands znajduje się w Mechelen tuż obok zabytkowej bramy miasta (Brusselsepoort) przeto cyknęłam smartfonem zdjątko, które widać po lewej.

 Do Mechelen mam około 30km i nie jest to idealne rozwiązanie, ale najlepsze z możliwych. Tam przynajmniej jest się czym dostać i czym wrócić - pociąg IC śmiga 20 minut a bilet kosztuje 7 euro w obie strony. Wybieram się też wreszcie wyrobić Kartę Dużej Rodziny (już nawet formularz wypełniony, tylko muszę potwierdzić go w gminie no i fotografa odwiedzić, bo mi fotek Młodego brakuje do kompletu) a wtedy będę płacić połowę. Karta Dużej Rodziny - info po nl
Powiem tylko, że Huis van het Nederlands mi się nie spodobał, bo okropnie długo trzeba było czekać na przyjęcie. Zaraz przy wejściu babka dała mi numerek i kazała czekać, aż ktoś po mnie przyjdzie. Ja rozumiem 10-15 minut, ale PÓŁTOREJ GODZINY czekania to lekki przesadyzm, zwłaszcza, że tłumów nie było. Nikogo oprócz mnie i faceta, który przyszedł sporo po mnie, nie było w tej sprawie. Dlatego znielubiłam ten cały śmieszny dom niderlandzkiego. Dobrze, że chociaż baba, która po mnie w końcu przybyła łaskawie, okazała się dość sympatyczna. Tak czy siak nadal nie wiem, co ma na celu zapisywanie się przez tą instytucję na kurs językowy, skoro wszystkie informacje mogłam znaleźć bez większych problemów w sieci, a na głupie pytania równie dobrze mogła bym odpowiedzieć w sekretariacie szkoły. Gdybym nie znała podstaw niderlandzkiego, to i tam bym się nie wiele dowiedziała. Podstawowe informacje są tam też co prawda po polsku i podejrzewam, że jakiegoś polskiego konsultanta też mają, bo i kursy integracyjne po polsku są tam prawdopodobnie prowadzone, no ale skoro na niderlandzkojęzycznego trzeba czekać godzinami, to co dopiero chcieć rozmawiać po polsku... No nic, nie będę się nad tym dłużej zastanawiać. Ważne, że załatwiłam, co miałam załatwić. Ha, musiałam napisać test na inteligencję, bo nie mam studiów, a chciałam się zapisać na kurs intensywny, żeby zrobić 3 etapy w jednym roku. Śmieszny jakiś ten test, bo zrobiłam w 5 minut, choć babka kazała mi patrzeć na zegar, bo TYLKO 30 minut jest na zrobienie 25 zadań... też mi zadania - wkoło to samo, nawet myśleć nie trzeba specjalnie. Poza tym babka pytała m.in., czy mam z kim rozmawiać po niderlandzku, żeby ćwiczyć? czy mam dzieci? czy pracuję? i temu podobne pierdoły. Potem coś tam pisała i pisała, i pisała w komputerze, aż w końcu dała mi wreszcie papierek, z którym kazała iść do wybranej przeze mnie szkoły. Pech chciał, że nawigacja w starym telefonie mi się zbiesiła, na szczęście babka dała mi jakąś skserowaną namiastkę mapy centrum Mechelen i w miarę szybko udało mi się dotrzeć pod właściwy adres, gdzie dokonałam właściwego zapisu i zapłaciłam za kurs. Tak więc od września zaczynam etap 2.1 w Mechelen. Mam go skończyć w listopadzie, czyli jak wszystko dobrze pójdzie to w grudniu będę mogła zaczynać 2.2 a w marcu 2.3. No, ale pożyjemy - zobaczymy. Pewnie łatwo nie będzie. Mam bowiem świadomość, że 2 razy w tygodniu będę musieć około 17godziny  jechać rowerem na stację, potem pociągiem do Mechelen, a stamtąd jeszcze jakieś 15 minut na butach do szkoły, no i wracać będę pewnie koło 23 dopiero, bo marne szanse, by dobiec o czasie na wcześniejszy pociąg... chyba że uda mi się gdzieś kupić używany składany rower (to ekstra wynalazek). To będzie męczące zapewne, wszak nie mam już 20 lat, ale jak nie ja to kto? Jak nie teraz, to kiedy? Zresztą nie głupi powiedział, że jak się ma mało czasu, to najlepiej sobie znaleźć dodatkowe zajęcie - u mnie to zawsze działało :-)

Jak pisałam w ostatnim poście - mąż zapisał się na angielski. Trochę niefart, że oboje będziemy uczyć się w środy (przynajmniej do listopada, bo dopiero drugi etap będę mogła chodzić we wtorki i czwartki jak teraz miałam zamiar). Młody będzie musiał zostawać wieczorem z dziewczynami. Mamy jednak nadzieję, że będzie grzecznie chodził spać, jak na małego chłopca przystało i nie będzie ich wkurzał za bardzo. 

Tesa zapisała się do Akademii Muzycznej na taniec i wychodzi na to, że zajęcia też będzie mieć 2 razy w tygodniu i też m.in. w środę, tylko trochę wcześniej. Kurczę, myślałam że te zajęcia muzyczno-artystyczne są droższe, ale się okazuje, że za rok zapłaciłam 90 euro - luzik. Jeszcze strój trzeba będzie kupić, ale to już na początku roku szkolnego. Teraz rozumiem, dlaczego tu prawie każde dziecko chodzi na jakieś zajęcia dodatkowe...
Zu niby miała iść na flet, ale już w szkole dopadł ją wielki foch i nawet nie weszła do sali fletu. Do żadnej innej zresztą też nie. Ech, ciężko mieć dorastającą humorzastą córkę, a dwie to już nie do wytrzymania chwilami...
Podobał mi się ten dzień otwarty w Akademii Muzycznej. Można było bowiem spróbować gry na każdym instrumencie albo przynajmniej popatrzeć, jak wyglądają poszczególne zajęcia. My przyglądałyśmy się, jak wygląda pierwsza lekcja gitary, bo Młodą tak trochę i to kusiło, ale powiedziała, ze może za rok... Nauczyciel od klarnetu był chory i zajęcia miały być o innej porze, niż zaplanowana, więc Młoda nie popróbowała, ale właśnie pod drzwiami sali, gdzie dziewczynki w kieckach do baletu robiły pierwsze kroki, zdecydowała, że to właśnie chce robić. Mam nadzieję, że polubi te zajęcia. W końcu w Polsce na przedstawieniach trochę tańczyła i nieźle jej to szło. A jak nie, to będziemy szukać dalej, aż znajdziemy to, co jej się spodoba. 
Szkoda tylko, że najstarsze moje dziecię na nic się nie zdecydowało, bo może była by to jakaś szansa na znalezienie jakiejś bratniej duszy. Choć z drugiej strony, to może też dobrze. Wszak we wrześniu będzie w nowej szkole i już ten fakt może być wystarczającym obciążeniem dla psychiki. Zwłaszcza na początku roku, zanim zaadoptuje się w nowym miejscu i odnajdzie w nowej, jakże trudnej sytuacji. Tam zostanie sama bez siostry, która wszystko tu za nią załatwia, o wszystkim myśli. Tam będzie musieć sama o siebie zadbać, o co - mówiąc szczerze - trochę się obawiam. Jest to bowiem okropnie zakręcona istota, która pogrążona wiecznie we własnych myślach zapomina zupełnie o realnym świecie. Życie toczy się gdzieś obok, poza nią i prawie zupełnie jej nie obchodzi. Nie ma przyjaciół - zupełnie jak ja kiedyś... ja wiem, jak trudno jest z tym żyć, zwłaszcza tutaj w obcym świecie, ale wiem też, że to charakter, którego nie daje się zmieniać za bardzo... Czekamy na wizytę u psychologa z nadzieją, że może udzieli nam jakichś wskazówek, może jej lub mi coś doradzi... Nie nastawiam się na to jakoś specjalnie, ale kto wie...
A to czekanie na wizytę - ło matko - od marca czekamy a wizyta dopiero w lipcu... Wszystko dlatego, że to ze skierowania z CLB no a do tego u nas musi być polski tłumacz. Już miałam dzwonić do polskiego psychologa, bo nie mogłam się doczekać na telefon z tej brukselskiej poradni, ale z tego skierowania wizyta będzie kosztować 11 euro a normalny psycholog niestety dużo więcej bierze, a wiadomo, że w tej sytuacji nie jest to zapewne kwestia jednej wizyty...
Poza tym Młoda ma jeszcze rozpisane wizyty u denstystów - tak więc takie mało fajne te wakacje się zapowiadają. Będę się jednak starać jakoś je dzieciom choć trochę pokolorować i zorganizować parę drobnych wycieczek w weekendy autem a w tygodniu pociągiem. Chciała bym się też wybrać do kina, o ile uda mi się zlokalizować jakąś baję, którą cała trójca zechciała by obejrzeć. Kilka razy przynajmniej musimy pojechać na rowerach i autobusami do miasteczka, w którym Zu będzie się od września uczyć, żeby zapoznała się z okolicą i łatwo odnajdowała potem drogę do szkoły.

Póki co jeszcze 2 dni szkoły przed nami. We wtorek tylko rozdanie raportów przez burmistrza i o 10tej będą już wolne. Dla mnie trochę to kłopotliwe, bo opieka w ten ostatni dzień jest tylko do południa a ja będę w domu dopiero o 13.30. Mam nadzieję, że wypuszczą mi Dora z dziewczynami do domu. Będę próbować przekonać do tego dyrektorkę w poniedziałek. Jak się nie uda, to pewnie będę zmuszona wcześniej wyjść z pracy i odrobić to innym razem. No chyba, że jeszcze jakieś inne rozwiązanie wykombinuję w międzyczasie. W poniedziałek to pewnie luzy totalne już będą. Zresztą już cały miniony tydzień się raczej nie przemęczali w szkole. Przedwczoraj w "piątej" mieli np nakazane, by każdy - kto ma - przyniósł domino do budowania, no i budowali ścieżki przyczynowo-skutkowe na całą klasę. Były też mecze piłki nożnej między klasami. Wczoraj zgodnie z coroczną tradycją były klasowe wyjścia na frytki. Dziś trójka piątaków świętowała urodziny, więc zażerali lody i dobrze się bawili.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima