23 grudnia 2017

To był ciekawy rok. Cieszę się że było nam dane.

W poprzednich latach już mówiłam, że robienie listy postanowień noworocznych jest dla mnie bez sensu. Nie no luz,  wam wolno robić plany i postanowienia na nowy rok, to wasza sprawa, jeśli wam to pasuje, jeśli się sprawdza to świetnie. Mnie absolutnie nie odpowiada ten zwyczaj. Nie znam nikogo, kto byłby w stanie przewidywać przyszłość, a tylko znajomość przyszłości z uwzględnieniem wypadków, przypadków, chorób, anomalii pogodowych, fanaberi i głupich pomysłów małżonków, dzieci, rodziców, sąsiadów, szefów i mnóstwa innych rzeczy mogło by pozwolić poczynić jakiekolwiek sensowne plany na cały rok. Inaczej to nie ma najmniejszego sensu. Za dużo się dzieje równolegle... Nie wiem, może Wy macie wszystko jak w zegarku i żeby się paliło, waliło, ktoś umierał to macie to w nosie i zwyczajnie jedziecie dalej ze swoją robotą i swoimi planami, ale ja tak nie mam. Ja dostosowuję się ciągle do okoliczności, czasem nawet zmieniam poglądy pod ich wpływem, a zaplanować zwykle nie jestem w stanie nawet rano na wieczór tego samego dnia, bo przez te kilka, kilkanaście godzin może się wiele zdarzyć, a to co się dzieje ma zwykle wpływ na to co jest zaplanowane. Nie jestem wszak pustelnikiem (czasem się marzy), tylko istotą społeczną czyjąś matką, żoną, sąsiadką, znajomą, pracownicą.... Moje życie oplecione jest siecią międzyludzkich zależności i powiązań z naturą oraz rzeczami nieożywionymi, a to ma swoje konsekwencje... Ja planuję tylko to co muszę (przy czym pora roku nie ma tu najmniejszego znaczenia) - pracę, szkołę, wizyty u lekarzy, fryzjerów itp. Resztę dopasowuję do bierzącej sytuacji. Lubię żyć na gorąco, na szybko obmyślać rozwiązania, cieszyć się chwilą nawet jeśli czasem siedzę na petardzie i nie wiem czy nie spadnę rozbijając sobie cztery litery... Adrenalina też jest potrzebna...
Incydent zimowy w Belgii

Lubię jednak co jakiś czas usiąść na chwilę i spojrzeć w przeszłość by zobaczyć, co nam się udało, jakie sukcesy osiągnęliśmy, w jakie kłopoty się wpakowaliśmy i jak się udało nam z nich wykaraskać i czego nas to wszystko nauczyło.
Koniec roku jest do tego momentem idealnym.

Co nam się przydarzyło w tym roku?

Początek roku przyniósł nam wiele trudności. Były nastroje depresyjne, ucieczka z domu, problemy ze zdrowiem fizycznym i psychicznym, kłopoty w szkole i wrogie do niej nastawienie... Było dużo pod górę. Ciągnęliśmy te swoje życiowe wózki wyładowane kłopotami ledwo z bidą ciężko dysząc i słaniając się ze zmęczenia. Było wiele momentów, gdy chciało się tylko siąść i płakać, gdy chciało się poddać, zostawić to wszystko i pójść gdzieś w diabły....

Ale przecież jestem  SUPER MATKĄ. Jestem przecież póki najlepszą matką, jaką mają moje dzieci i aktualnie najlepszą żoną, jaką ma mój mąż. Tak, jestem jedyną matką i jedyną żoną (jak na razie) więc muszę się postarać, muszę wytrwać, muszę iść, muszę ciągnąć swój wózek i pomagać ciągnąć swoje wózki tym, którzy mojej pomocy potrzebują a na których mi zależy...

Nie poddałam się, nie zostawiłam ich samych sobie choć byłam tego bliska, bo mój wózek jest wystarczająco trudny do ciągnięcia (no nie wiem kwadratowe koła ma czy ki czort?). To mój pierwszy sukces, który pociągnął kolejne.

Szukałam, pytałam, myślałam, kombinowałam do spółki z M jak Mężem, rozmawiałam z nauczycielami, lekarzami, poradzicielami, psychologami, nastocórkami, czytałam, myślałam, wspominałam, testowałam różne teorie i pomysły. UDAŁO SIĘ. Odkryłam bobosie, które gryzły (i jeszcze trochę gryzą) moje nastodzieci. Odkryłam i zaczęliśmy wszyscy z nimi walczyć. To kolejny sukces. Jestem dobrym psychologiem dla własnych pociech i jestem wdzięczna Matce Naturze i wszelakim bogom, że taką cechą, taką mądrością mnie obdarzyły.

Obie dziewczyny spisały się na medal. Podjęły walkę i już są na wygranej pozycji choć jeszcze muszą trochę popracować, jeszcze powalczyć. Kibicujemy im, wspieramy i chwalimy. Ciągle do przodu.

W czasie wakacji dziewczyny były na tygodniowym obozie wodnym. Wymoczyły zadki w belgijskich i holenderskich aquaparkach. To był ich pierwszy obóz, czyli zaliczyliśmy kolejne interesujące doświadczenie życiowe. Prosto z obozu pojechały do Polski, gdzie spędziły fantastyczne dwa tygodnie z dawno niewidzianą rodziną. Decyzja o wyjeździe do PL została podjęta w ostatniej chwili. Zrozumieliśmy, że to jest dziewczynom bardzo potrzebne. To była jedna z lepszych decyzji mijającego roku. Dziewczyny wróciły po tych wszystkich wojażach zadowolone i zrelaksowane. Sukces.

W nowy rok szkolny panny wkroczyły z zupełnie innym nastawieniem niż go skończyły. Rok szkolny zakończyły bowiem ze zwieszonym łbem, z nienawiścią do szkoły, zniechęcone, wypompowane, wkurzone na świat. Wystartowały jednak pełne nadziei i dobrych chęci.

Teraz mamy grudzień. Za nami kolejne egzaminy i wywiadówki. Jest pięknie. Znowu sukces.

Najstarsza jest szczęśliwa, wychodzi do szkoły i wraca zeń z uśmiechem. Opowiada, śmieje się, kwitnie. Szyje, projektuje, rysuje i zbiera same pochwały i doskonałe punkty (80-100% ) z przedmiotów kreatywnych i angielskiego. Z ogólnymi przedmiotami jest trochę gorzej, ale dużo lepiej niż rok czy 2 lata temu i ciągle się poprawia. Nauczyciele wreszcie patrzą na nią jak na normalną i to zdolną, utalentowaną, bardzo kreatywną nastolatkę. Wreszcie nikomu nie przeszkadza jej indywidualność i samotność. Sukses.

Młoda czuje się dobrze w swojej klasie. Mówi, że to najniegrzeczniejsza, najhałaśliwsza i najbardziej upierdliwa klasa w całej szkole (wychowawca to potwierdza), ale Młoda czuje się wśród nich dobrze, bo są fajni, zgrani i weseli, choć często narzeka, że od huku i zamieszania, jakie czynią, łeb jej pęka. Wyniki ma bardzo dobre. Na egzaminach pojechała tylko na SEI, bo zapomniała kalkulatora a był potrzebny do większości zadań. Zatem niestety oddała dosyć czyste kartki i zgarnęła niewiele ponad 20%. Codzienna praca jednak daje jej i tak ostatecznie dobry wynik i tego się trzymajmy. Wychowawczyni zgadza się, że jest dobrze. Powoli zaczyna się jej przejaśniać w kwestii tego, w jakim kierunku iść dalej. Podoba jej się chemia i zaczęła radzić sobie z przyrodą i coraz częściej myśli o tym kierunku. Może farmacja? (Tylko ona w aptece będzie puszczać dobrą muzykę bo to bez sensu tak w ciszy siedzieć całe dnie...). Drugą opcją są języki. Zna polski, niderlandzki, nieźle idzie jej angielski. Francuskiego nie znosi, ale się stara i ma zwykle około 60-70procent z testów i zadań. Chce się uczyć niemieckiego i być może jeszcze włoskiego. Jest cel. To już połowa suksesu. Myśli nad zmianą szkoły.

Wizyty u ginekologa i medykamenty, które na początku rozpirzyły system do imentu, wreszcie zaczęły przynosić porządane efekty i nastolatce zaczyna chcieć się żyć i cieszyć ze swojej kobiecości. Jeszcze są fochy, stany depresyjne i trudne dni, ale jest dużo lepiej niż na wiosnę. Idziemy do przodu z podniesionym cycem... znaczy głową. Sukces.

Dziewczyny mają teraz oddzielne pokoje (zrobienie pokoju na poddaszu to też nasz duży tegoroczny sukces), to pozwala im cieszyć się w spokoju swoją samotnością. Jednak (też dzięki tej oddzielności) po lekcjach i weekendy siadają obok siebie na dywanie czy przed kompem i pieszczochając królika albo papugę opowiadają sobie anegdoty z życia szkolnego, zaśmiewają z głupot opowiadanych przez youtyberów albo gadają o innych pierdołach. To jest piękne.  Odkryły, że siostra to bardzo przydatna istota, choć czasem wredna i upierdliwa. Sukces.

Zdrowie w tym roku też nam w miarę dopisywało. Ja nie byłam ani jednego dnia na chorobowym (ani nie chodziłam chora do pracy). Młodym przydarzyły się jakieś przeziębienia, zapalenia uszu, liszajce (przedszkolna epidemia), ale to wszystko drobnostki. Wspominam tu jak w Polsce non stop chorowały jak nie grypa zwykła to żołądkowa, to znowu zapalenie oskrzeli, to płuc, to salmonella, gorączki które nie chciały spadać pomimo 3 różnych lekartsw stosowanych na zmiany, szpitale, kroplówki, zastrzyki... Wiem, że wielkie znaczenie ma w tej kwestii posiadanie pieniędzy, dzięki którym można kupić odpowiednią ilość dobrego jedzenia, do tego witaminy i inne pomoce zdrowotne. Mając hajs można systemaycznie robić badania, odwiedzać dentystę, zapobiegać zawczasu wielu chorobom i przypadłościom. Bez kasy czeka się zwykle do końca z nadzieją, że samo przejdzie.... W tym roku nie brakowało nam hajsu na nic. Sukses.

Młody to przedszkolak na medal. Wszyscy go chwalą. Jest dobrym uczniem, dobrym pomocnym i empatycznym kolegą.  Jest dobrym i troskliwym opiekunem dla swoich morisków (świnek morskich). W tym roku Młody nauczył się dobrowolnie z własnej inicjatywy alfabetu i liczenia. Dodaje i odejmuje w pamięci w zakresie 20. Pisze drukowane litery od A do Z i nazywa je w dwóch językach. To wszystko jest powód do dumy i radości.

W tym roku w naszym domu zamieszkało 3 nowe istoty - Summer, Sara i Riko.  Papuga jest przyjacielem Młodej. Świnki to kumple Młodego. Wszystkie zwierzątka (łącznie z kłapouchą królową Fluffy) idealnie pasują charakterami do swoich opiekunów i widzę, że dobrze im ze sobą. Pomysł 'puchaty przyjaciel' to też nasz sukces. Dzieci potrzebowały czegoś małego do kochania i do opiekowania się. Każdy chce czuć się komuś potrzebny nawet jak ten ktoś ma tylko kilka cm wzrostu i ubiera się w pióra czy futro. Fajnie jest mieć swoje zwierzątko i dobrze że mamy na to pieniądze i wystarczająco miejsca w domu.

Każdego dnia cieszymy się też naszym domem. Nie jest on co prawda naszą własnością i kiedyś przyjdzie się zeń wyprowadzić, ale póki co czujemy się jak u siebie, jak w domu. Dom jest ogromny, ale bardzo przytulny. Ogródek jest mały, ale jest gdzie posadzić pietruszkę i tulipany. Jest gdzie postawić w upał basen, rozłożyć koc i pobrykać na trampolinie (myślicie, że jak mam 40 lat, to nie skaczę na trampolinie? No to źle myślicie). Właściciele naszego domu, którzy mieszkają po sąsiedzku, to fantastyczni ludzie. Dostajemy od nich systematycznie świeże warzywa, owoce i kwiaty w sezonie, a także dobre wino (oraz świeży winogron).  W tym roku dostaliśmy też trochę wołowiny, czyli układy z Flamandami są coraz lepsze. Jest się z czego cieszyć.

Z rzeczy praktycznych wielką radochę sprawił mi w tym roku zakup suszarki do ubrań. Marzyłam o tym urządzeniu odkąd zamieszkałam w tym kraju o wilgotnym klimacie, gdzie suszenie prania na sznurze jest zwykle zupełnie nieskuteczne, a często ubrania są po całym dniu mokrzejsze niż podczas wyjmowania z pralki i to nawet jak wisiały pod dachem. Suszarka elektryczna tu super wynalazek.... Tak tak 'ciągnie dużo prądu' - mówił dziadek kilka lat temu wkręcając pierwszą żarówkę w domu... A ja dziś mogę zrobić 7 prań pod rząd i żadne szmaty nie zawalają mi salonu ani nie dekorują reszty domu. Wyjmując z suszarki od razu składam, ładuję do skrzynek i wołam małolatów do odbioru przesyłek. W wielu przypadkach w ten sposób odpada prasowanie, bo rzeczy nie zdąrzą się pomiąć. No, skrzynki z ubraniami czasem kiblują na środku pokojów dziecinnych przez tydzień, dopóki nie zawołam, że potrzebuję skrzynki na nową partię prania. Tak czy owak cieszę się tym wynalazkiem jak małpa z banana.

Na miano sukcesu zasługuje też bez wątpienia poprawa naszych relacji małżeńskich.  Nie to że były złe, ale była tendencja zniżkowa, z której mogło coś niedobrego wyniknąć.... Jesteśmy razem 8 lat, to niezbyt długi okres w dziejach ziemi, ale całkiem sporo w tym czasie się wydarzyło. Czasem, jak się zbyt wiele dzieje na raz, można zapomnieć o tym co ważne. W codziennej rutynie i wyścigu szczurów gubią się czasem drobne ale bardzo istotne rzeczy. Nam też to i owo się pogubiło, ale w tym roku się zorientowaliśmy w końcu, że coś nam brakuje i postanowiliśmy to odnaleźć. Trochę musieliśmy się cofnąć w czasie, na chwilę zatrzymać i sporo przedyskutować. Bardzo korzystna okazała się w tym wszystkim dwutygodniowa rozłąka, kiedy od siebie odpoczęliśmy, zatęskniliśmy i wreszcie mieliśmy czas na przeanalizowanie naszej sytuacji. Zrozumieliśmy, że tak nas pochłonęły problemy i życie naszych dzieci oraz praca że nasze małżeństwo zeszło na dalszy plan, a tak być niepowinno przecie. Da się tak zrobić, by dzieci, praca i małżonek jechały równoległymi drogami wzajemnie się uzupełniając ale nie kolidując. Tylko potrzeba trochę dobrych chęci, wyobraźni i gimnastyki umysłu, by to uporządkowac. Wymaga to czasu i cierpliwości. Pierwszym krokiem jest jednak zawsze zaakceptowanie okoliczności.  Lepiej ugiąć się pod naporem wiatru niż stawiać mu opór. Stare przysłowie pszczół (a może to była zasada ju-jutsu?) mówi: ustąp aby zwyciężyć.... Nie ma się co wkurzać na to że ma się ponad 40lat, że ma się dzieci, że praca ciężka, że to że tamto.... Trzeba tylko wykombinować jak to wykorzystać do swoich potrzeb i zacząć działać. Co można zrobić dla siebie fajnego? Ooohohooo. Wiele. Ja wam nie powiem, co wy możecie zrobić dla siebie i swojego związku, swojego życia, bo każdy ma inne potrzeby. Największym błędem, jaki możecie zrobić to zlekceważenie, to nicniezrobienie, to działanie jednostronne. Do małżeństwa trzeba dwojga. Ever. Nawet jak to jest dwie baby albo dwóch facetów. Co my zrobiliśmy? Różne fajne rzeczy - realizujemy swoje fantazje i różne mniej lub bardziej odjechane pomysły.  Poszliśmy na przykład na pierwszą randkę. No serio pierwszą. Osiem lat jesteśmy razem, ale nigdy nie byliśmy na randce we dwoje. Na początku spotykaliśmy się zawsze w czwórkę, czyli on i ja z córkami. Potem doszedł jeszcze Młody. Wszędzie chodziliśmy razem w piątkę albo mniejszymi grupkami. Nigdy we dwoje. Teraz dzieci mogą wreszcie zostać same wieczorem i można gdzieś wyjść... Poszliśmy do kina na Morderstwo w Orient Expres. Dobry film na pierwszą randkę. Ckliwych romantycznych bajeczek nie trawię, ale stary dobry kryminał czemu nie. Tak przynajmniej myślałam dopóki nie zaczęłam przysypiać w połowie filmu. Film jest w porządku tylko my musimy brać poprawkę na nasz wiek i zmęczenie. Jeśli iść na seans o 21 to tylko na dobry horror, śmieszną komedię lub przynajmniej jakieś porządne pełne akcji mordobicie, żeby cały czas się coś działo, a jak kryminał to żeby się ze 2 godziny wcześniej film zaczynał zanim dopadnie nas zmęczenie. Tak czy owak pomysł był dobry i to na pewno nie była ostatnia randka w tym małżeństwie. Mamy też swoje magiczne wieczory tylko we dwoje - czasem dobry film, czasem pogaduchy przy świecach, innym razem relaksacyjny masaż, no i to wszystko inne co robią od czasu do czasu małżonkowie. Na nowo odkrywamy i uświadamiamy sobie z radością to wszystko, co nas łączy - od filmu i literatury po seks. To był dobry rok. Obejrzeliśmy razem wiele wartościowych i fajnych filmów. Kupiliśmy i przeczytaliśmy sporo fajnych książek zarówno papierowych jak i elektronicznych. A i w sypialni też było trochę świeżości. Rutyna zabija w nas wszystko, co dobre. Od czasu do czasu warto sobie o tym przypomnieć i trochę przemeblować życie.

A kino jako takie ogólnie zaczyna nam wchodzić w krew. Z małolatami chodzimy raz miesiącu na bajkę a czasem jeszcze i na film, jak tylko coś wartego obejrzenia wypatrzymy w naszym kinie. Ostatnio obejrzeliśmy Świąteczny Frozen i Coco. Było się z czego pochichrać na obydwóch bajeczkach, a Coco to całkiem ciekawa opowieść o hiszpańskim święcie zmarłych, nie takie pierdoły saskie jak Emotki, na których wynudziłam się jak mops.

Ten rok przyniósł mi też trochę pozytywnych zmian w pracy. Jedną zmianę to sama sobie zafundowałam przechodząc do innego biura. Po pół roku mogę rzec, iż była to słuszna decyzja. Pracuję teraz dla największego biura we Flandrii, dzięki któremu mogę się cieszyć jazdą rowerem elektrycznym. Super sprawa, extra wynalazek.

Przybyło mi też trochę klientów i jest to też powód do radości i satysfakcji. Cieszy mnie, że mam większe zarobki, ale przede wszystkim raduje mnie fakt, że moi klienci polecają mnie swoim znajomym i rodzinie. Niektórzy nawet rezygnują dla mnie z dotychczasowych pomocy domowych. Z czego wnioskuję, że widocznie dobrze wykonuję swoją robotę, a ja bardzo lubię być doceniana i chwalona. Mam nawet taką swoją teorię, że lepiej być dobrą pomocą domową niż ciulowym adwokatem czy doktorem😉.

Poza tym lubię swoją pracę, lubię ludzi u których pracuję. 5 lat temu nawet by mi do głowy nie przyszło, że sprzątanie czyichś domów może dawać tyle frajdy i satysfakcji.

Pracuję przez większość dni do 17 lub 18 i wracam zmęczona jak jasna cholera, ale wiecie do czego doszło? M jak Mąż zaczął odkrywać w sobie talenty kucharskie. Kiedyś umiał ugotować tylko rosół, ziemniaki i usmażyć filety, a dziś, proszę państwa, mój facet smaży naleśniki, gotuje bigosik i z każdym tygodniem uczy się nowych rzeczy i chyba zaczyna mu się to podobać, bo takie głupoty często dają człowiekowi sporo radochy. Bez wątpienia fajnie jest przywlec się do chałupy po całym dniu ciężkiej roboty i poczuć już w drzwiach zapach gotującego się jedzenia. Kurczaki, wtedy nawet zwykła zupa jarzynowa wydaje się najwykwintniejszą potrawą, bo ktoś inny ją ugotował z myślą o nas. To jest piękne.

Nie opuszcza mnie od jakiegoś czasu wrażenie, że ten rok był jakiś wyjątkowy. Jakby przełomowy. Czwarty rok na obczyźnie. Wreszcie wszystko się ustabilizowało. Wreszcie zaczęliśmy normalnie, spokojnie żyć. W tym momencie nie widzę ani szklanki do połowy pustej, ani do połowy pełnej. Widzę po prostu pół szklanki czegośtam. Nie oczekuję, że skoro dziś jest dobrze to jutro będzie tak samo. Nie martwię się, że skoro jest dobrze to jutro może być tylko gorzej. Cieszę się tym co było nam dane i tym co mam w tej chwili. Jestem dumna z moich dzieci i małżonka, jestem szczęśliwa, że byli mi dani, że mamy siebie i że jesteśmy tym kim jesteśmy. Reszta się ułoży, o resztę powalczymy i wygramy, bo jak nie my to kto?

Radość jest teraz w nas i w naszym domu. Z tej radości zaszaleliśmy trochę na koniec roku. Ten koniec roku niech będzie taki, jakby potem świat miał się skończyć. W tym roku dzieci dostaną tyle prezentów, ile nigdy dotąd nie dostały (i być może nigdy więcej nie dostaną). Sobie na wzajem też tym razem nie żałowaliśmy. Zasłużyliśmy wszyscy na tę chwilę radości i ciepełka na serduszku. Niech ten rok będzie do końca szalony i wyjątkowy, bo niewiadomo co przyniesie następny. Nie oczekuję ani nie planuję nic specjalnego. Przyjmę, co mi da i spróbuję zrobić z tego najlepszy użytek.

Nie ma nic milszego niż radość malująca się na twarzy ludzi, których się kocha. Tego wam życzę na te święta, na kolejny rok i do końca życia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima