2 lutego 2024

Zawsze coś…

Przejażdżka

W zeszłą niedzielę kręciłam po okolicy, bo było ciepło i ładnie. Spotkałam gęsi nilowe, ale spitalały szybko, gdy tylko się zatrzymałam… Potem zatrzymałam się przy łąkowej kałuży, by zrobić ładne zdjęcia zachodu słońca… Nawet się udało. Po drugiej stronie drogi jest duży dom i słońce mu uroczo szyby pomalowało. Też uwieczniłam… No a las jak las… Jeszcze szarobury.


gęś nilowa

zachód słońca nad kałużą



Medycznie

Tydzień moich ferii zaczął się od porannej wizyty u lekarki. Pojechałam razem z Młodą. Ja potrzebowałam, by mi wstrzyknięto kolejną dawkę Decapeptylu w zadnią część ciała, a Młoda potrzebowała skierowania na MRI, bo odkłada to i odkłada... ale nowy rok to nowe siły do łażenia po doktorach. Potem od razu zadzwoniłam do szpitala, by jej umówić to MRI i zdziwko mnie szarpnęło, gdy powiedziano, że termin na połowę lutego. Nawet szybko!

Problem tylko taki, że tego samego dnia Najstasza ma mieć usuwane zęby mądrości i ja sobie sprytnie zaplanowałam, że Młoda jej będzie towarzyszyć, więc ja będę sobie mogła żyć swoim życiem, ale w takich okolicznościach to ja muszę pojechać najpierw z jedną a potem z drugą... To oznacza dzień z głowy. 

Dobrze, że po wyguglowaniu mi wykazało, że nie mogę robić płatnego wolontariatu, bo teraz musiałabym to odkręcać, gdyż już trzy dni feryjne mam zaplanowane medycznie...

W poniedziałkowe popołudnie z kolei odwiedziłam dentystkę. Naprawiała te same dwa zęby, które nie tak dawno naprawiał mi poprzedni dentysta, a wcześniej jeszcze w Polsce dentystka dwa razy, no i gdzie stan zapalny miałam po chemii, co to mi cięli w szpitalu… Nie wiem, o co w tym chodzi i co dentyści tam widzą… bo ja to nic specjalnego…

Placki bidoki

Wtorek był luz, więc zrobiłam coś, na co wszyscy mieli od kilku już lat ochotę, ale nikt nie chciał robić: placki ziemniaczane, czyli po naszymu „bidoki”. Z gulaszem wołowym w opcji dla niewegetarian... Tak, dobre były, ale nie przewiduje się kolejnej edycji  w najbliższych miesiącach. Obieranie ziemniaków to pikuś. Starcie ich na tarce już ciut nudne, ale szczytem szczytów jest smażenie tej fury placków, a jeszcze potem myć wszystko trzeba, bo oliwa z patelni opryska wszystko wokół. No i trzy dni w domu śmierdzi smażonymi plackami. 

Ale smaczne były! 

placki bidoki

oliwą nasra wszędzie… :-/

ADHD i kurzajki

W środę rano znowu pojechałam do lekarki. Tym razem z Najstarszą. Poprosiła o receptę na lek na ADHD wedle pisemnych wskazówek naszego psychiatry oraz o wymrożenie kurzajek na stopach. To ci jest pieroństwo wredne. Kilka lat temu Młoda to przyniosła skądś. Namnożyło jej się tego całe kupy na stopach. W końcu wyleczyła i chwilę był spokój, ale w pewnym momencie pojawiły się na stopiszczach u Małżonka i u Młodego. Małżonek to, jak pamiętam, miał problemy z wykonywaniem pracy przez to gówno... Potem było trochę spokoju, ale nie dawno Najstarsza mówi, że ma dwie zarazy na stopie. Jedna taka "minimini" jak powiedziała doktorka, ale wymroziła obie. Za 3-4 tygodnie ma powtórzyć zabieg. Teraz muszę Młodego zabrać na wymrożenie, bo to on jest teraz źródłem zła. Parę miesięcy temu pokazywał swoje kurzaje lekarce, ale bał się wymrażania, mimo oświadczenia dowciapnej pani doktor, że wszystkie dzieci, którym wymrażała kurzajki jeszcze żyją... Zdecydował, że będziemy je próbować smarowaniem wytępić, bo u Dużej Siostry to przecież dało doskonałe wyniki. Tyle, że Duża Siostra jest konsekwentna, dokładna i obowiązkowa... Młody natomiast jest dosyć zapominalski, a matka jest już całkiem zapominalska i jak zrobiliśmy nakazaną przerwę, tak ona ciągle trwa... od kilku dobrych miesięcy haha. A kurzajki się rozmnożyły i teraz są już na obydwu epickich stopach. Młody ma stopy nieczułe więc mu te kurzajki nie przeszkadzają, a że człowiek se stóp bez powodu nie ogląda to i łatwo zapomnieć, że coś im dolega... Tak, Młody ma nieczułe stopy, bo - jak już wielokrotnie mówiłam - on ma rozregulowane czujniki: w jednym miejscu działaja za bardzo, w drugim wcale. 

A propos czujników, to zapomniałam podczas incydentu śnieżnego nadmienić, że Młody dotykał śniegu gołymi rękami i MÓGŁ TO ROBIĆ. Ja sobie to uświadomiłam dopiero w nocy po tym, jak lepiliśmy bałwana i zaraz na drugi dzień zapytałam Młodego, co to za ściema z tymi puchnącymi dłońmi, a ten na to, że właśnie też to zauważył (ale później do niego dotarło), że naparzał się z kolegami śnieżkami pod szkołą i dłonie mu nie od razu spuchły. Bolałay wciąż jak diabli, ale spuchły dopiero dużo później. No i przy lepieniu bałwana (chwilę klepał go bez rękawic) też mu nie spuchły (choć bolały - jak mówi). Zastanawiamy się zatem, co powoduje, że alergia na zimno jest czasem silniejsza niż innymi razy. No ale dobra, teraz mniejsza o to.

Wypadki chodzą po ludziach

W środowe południe postanowiłam pojechać do świetlicy, bo zaczęłam się denerwować trochę albowiem w poniedziałek wysłałam e-mail z pytaniem, kiedy mogę przyjść podpisać umowę stażową, ale nie otrzymałam odpowiedzi. 

- Co jest z tymi ludźmi? - myślałam - Czy tak trudno odpisać człowiekowi na mejl?! 

Babka jednak mówiła, że mogę przyjść w dowolny dzień, więc pójdę...

Wsiadłam na Tośkę i popyrkałam zatem, by zapytać, o co biega. No i się dowiedziałam, że pani z którą ostatnio rozmawiałam jest chora... Do końca marca.

- MARCA?!

Tak, okazuje się, że pani wykopyrtnęła się na swoim nowym rowerze elektrycznym, którym się ostatnio chwaliła, i złamała rękę tak, że trzeba było operacyjnie składać. No trochę niefart. Dla mnie trochę, bo dla niej to trochę bardziej niż trochę. Na szczęście był miły pan, który myślałam, że jest panią, bo jak ci mówią "Franky" to nie wiesz, czy to on czy ona, ale ja jakoś niewiedzieć czemu pomyślałam, że to ona... (no dobra wiedzieć czemu: niektóre stare informacje w mózgu się niezaktualizowały i wciąż widnieje, że  "praca z dziećmi" równa się "kobiety")

Poszłam tam, gdzie mnie skierowali, czyli na drugą stronę budynku, zapukałam do drzwi, na których była tabliczka z imieniem "Franky", weszłam i wtedy mój mózg przekonany, że tam powinna być baba, miał chwilowego laga... Na szczęście użyłam sformułowania, że wysłano mnie tam ze świetlicy do Franky albo Caroline. Tu się na szczęście nie odmienia imion przez rodzaje więc to tak samo brzmi jak mówię o babie i o chłopie... Dopiero usiadłszy i zobaczywszy pieczątkę z imieniem i inne gadżety z tym imieniem coś mi tam zaiskrzyło na stykach i udało mi się skonstatować, że TEN PAN to jest  właśnie FRANKY. Mózg to czasem jednak dosyć dziwną rzeczywistość kreuje i robi nas w konia... 

Obok świetlicy jest ławka Serdecznego Williama (w dosłownym tłumaczeniu było by „gorącego”, ale po naszemu to jakby co innego znaczy…). „Coś cię gnębi? opowiedz o tym. Serdeczny William słucha”. Każdy może zostać takim słuchającym Williamem. Na misiu jest informacja, jak się zgłosić do akcji.



Wypowiedzenie?

W czwartek z kolei miałam spotkanie z moją konsultantką z biura sprzątającego. Przygotowała mi dokumenty do wysłania w sprawie zakończenia umowy o pracę z przyczyn medycznych i podała adresy, na które mam to wysłać. Po 9 miesiącach niezdolności do pracy mam bowiem prawo złożyć wypowiedzenie z przyczyn ode mnie niezależnych, a wtedy zachowuję wszelakie prawa do ewentualnego zasiłku dla bezrobotnych itd itp. Wstrzymam się z tym jednak trochę i doinformuję, jak to właśnie z tymi zasiłkami wygląda, by się nie wdupić znowu i nie zostać bez pieniędzy. 



Właśnie otrzymałam wezwanie na kontrolę do funduszu zdrowia, która ma się oczywiście odbyć w ferie krokusowe... Nie wiem, czy to spotknaie z lekarzem czy z jakimś koordynatorem , czy obydwojgiem... Ale może tam się dowiem, jak stoją sprawy z zasiłkami... Bo kolejna kwestia jest taka, że po roku chorobowego przechodzi się na niepełnosprawność... A może po prostu napiszę e-majl do koordyntorki powrotu do pracy, u której byłam w zeszłym roku i która załatwiała mi u lekarza zgodę na przekwalifikowanie... 

A tak przy okazji to nie pamiętam, czy wspominałam już, ale poza zasiłkiem teraz otrzymuję jeszcze z funduszczu zdrowia dodatkowe pieniążki z tytułu przekwalifikowania się. Nie jest to jakaś wielka kwota, ale kilkadziesiąt euro to bardzo miły dodatek. W sensie nie dość, że państwo mi funduje ten wcale nie tani kurs (łącznie to koło tysiąca pewnie się uzbiera za rok), płaci mi za dojazdy (stała kwota od kilometra), funduje mi również wcale nie tanie szczepienia na żółtaczkę itd to jeszcze nagradza sam fakt, że mi się chce chodzić do szkoły. I gra gitara!

Rzeczy z drugiej ręki i zabawne dekoracje

Do biura pojechałam oczywiście swoim pierdzikółkiem, bo do Dupnicy mamy kilkanaście kilometrów po pierońskich górkach. Po drodze zauważyłyśmy ROWER… Uśmiałyśmy się zdrowo. Zdjęcie słabe, bo z daleka, ale widać, w czym rzecz.

 Dlaczego Dupnica? Bo miejscowość owa nazywa się ASSE, czyli w naszym wolnym tłumaczeniu Dupnica. Młoda zabrała się ze mną, bo po drodze mamy dwa Kringwinkel-e. W Dupnicy jest taki raczej słaby - niby dużo rzeczy, ale tak naprawdę to nic ciekawego i straszny bałagan. Kawałek dalej w Opwijk [czyt: opłek] za to jest fajny mały Kringwinkel. Jeszcze chyba tam nie weszłyśmy nigdy, by wyjść z pustymi rękami. Czasem mamy problem z zabraniem się z naszymi zakupami na skuter: książki, ubrania, durnostojki, puzzle, talerze, szklanki, zabawki i inne cuda niewidy. Tym razem kupiłam tylko jedną książkę Pietera Aspe za 3€, jeden niebieskawy t-shirt z błyszczącym motylkiem za 2€ i... WIELKĄ BRZYDKĄ szafę na ubrania za 20€. Nie, no oczywiście, że nie przywiozłyśmy ponad dwumetrowej szafy na skuterze, bez przesadyzmu. Napisałam do Małżonka, że w sobotę musi po robocie po nią pojechać, czy się mu to podoba, czy nie. 

moja kolekcja powieści Aspe kupowanych zawsze w Kringwinkel


Szafa sama w sobie nie jest brzydka, tylko ma kolor opiździały. Nawet nie wiadomo, co to za kolor wogle. Panu przy kasie powiedziałam, że chcę kupić tę NIEBIESKĄ szafę, co w kącie stoi, to nie wiedział, o czym mówię... Musiałam mu pokazać, a ten wtedy mówi do kolegów, by zabierali się natychmiast do rozkręcania tej ZIELONEJ szafy i zanieśli ją do magazynu. Ona nie jest ani zielona ani niebieska. Opiździała po prostu, ale, Panie, za dwie dychy to ja se ją przemaluję potem na dowolny kolor, gdy będzie trzeba. Byle się tylko do naszej sypialni zmieściła, bo wedle moich pomiarów to na styk powinna wejść. Nasza sypialnia to mała klitka, bo w sumie starym na co większa. Przeciez tam tylko śpimy. Młodzi to co innego. Oni potrzebują przestrzenych pokoi, bo oni tam spędzają większość czasu, grają, jedzą, zapraszają czasem znajomych...

W każdym razie każda szafa lepsza niż kartonowe pudła, bo właśnie w kartonowych pudłach i na "sklepowym" wieszaku trzymamy pościel i ubrania od czasów zamiany pokojami z Młodym. Do tego mamy różowe ściany! RÓ-ŻO-WE, Panie, takie Barbie-różowe, bo Młody wtedy kochał różowy, a nie ma czasu ani chęci by to przemalować.

Mniejsza jednak o to. Czekam na naszą nową starą szafę z nadzieją, że się zmieści w tej naszej różowej klitce i że w końcu będę mogła ubrania poukładać normalnie na półkach i że będzie tam można normalnie posprzątać, by jakoś po ludzku wyglądało i przede wszystkim by mi się łachy nie kurzyły. 

W drodze powrotnej też coś niesamowitego zauważyłyśmy. Dom wielkiego miłośnika dekoracji ogrodowych… Szanuję oryginalność. Lubię takich wariatów! Młoda tylko się zastanawiała głośno, jak ten ktoś ma w domu, skoro TAK ma w ogrodzie…?

Pająk

A Młoda parę dni temu zgłosiła, że ma w pokoju nowego pająka. Ładny jest, ale była na niego zła, bo prawdopodobnie zjadł innego pająka, który mieszkał u niej za biurkiem już kilka miesięcy.

Mówi, że ten łazi czasem po ścianie nie wiadomo za czym, a potem chowa się za biurkiem. Zrobiła mu zdjęcie, jak wyszedł i mi wysłała. Akurat czytaliśmy z Młodym książkę i w te pędy biegliśmy zobaczyć to nowe zwierzątko Młodej, ale już uciekło… Po niderlandzku to muisspin, czyli pająk mysi, ale nie wiem, jak po polsku się nazywa. Myszowato jednak faktycznie wygląda. 








6 komentarzy:

  1. Ciekawe fotki, ja próbuje upolować aparatem czaple lub żurawia, na razie bez skutku.
    Strasznie dużo załatwiania , biurokracja kwitnie, ale ważne, że są z tego jakieś pieniądze.
    Macie żelazne nerwy, jak bym nie zasnęła z takim pająkiem w pokoju!
    Placki lubimy, najbardziej syn, ale nikomu nie chce się smażyć!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czaple są upierdliwe - można koło takiej 15 razy przejechać rowerem w te i wewte i ani nie dygnie, ale gdy tylko się zatrzymasz, już jej nie ma xD Mnie w niedzielę wkurzyły sarny. Ilekroć idę na spacer, biorę aparat fotograficzny, ale ostatnio strwierdziłam, że nic nie ma teraz do fotografowania po drodze no i najpierw żeśmy z Małżonkiem zauważyli dwie pustułki tuż koło drogi, a potem stado saren biegające wkoło pod lasem. Telefonu nawet szkoda wyciągać do zdjęć z oddali, a aparat leżał w domu. Tu dodam, że sarny wiedziałam u nas pierwszy raz (Młoda i Małżonek co chwilę się chwalili, że spotkali je na drodze, co mnie okropnie irytowało, a teraz nawet dowodu nie mam, że je widziałam ;-)
      No, ja mówię, że niby takie technologie, roboty, cuda wianki a placków ziemniaczanych nadal nie ma kto człowiekowi smażyć ani prania rozwiesić hehe

      Usuń
  2. chyba nigdy nie widziałam takiej gęsi a dom .... toż to cała rezydencja jest :)

    ja przez kwas sprawdzam teraz zęby co pół roku i właśnie idę jutro znowu.

    Też nie lubie smrodu po plackach ale ścieram je w maszynce do mięsa :) mam taką końcówkę tarkę i przynajmniej mniej roboty. Aaaa i ja smażę na oleju to nie pryska.
    A co to za patelnia ? powłoka znaczy ? bo ja mam z reguły teflonowe i chociaż używam do nich drewnianych łopatek zawsze sie coś porysuje i potem schizuje że żre ten teflon. Teraz muszę wywalić wok i kupić nowy i szukam co tam mają zdrowszego a nie przywiera.

    Dobrze, że w Polskim nie ma imion dwupłciowych bo nie kojarzę :)

    Widzę, że z pracą masz podobnie jak ja. Też mi się w grudniu skończyło świadczenie rehabilitacyjne i wróciłam do pracy - niby ale głównie na razie odebrać tonę zaległego urlopu. I teraz myslę w czasie tego urlopu co dalej bo raczej tej pracy już wykonywać nie chce i nie mogę. Mogę się też zwolnić. Poza tym dostałam rentę na rok więc nie jestem bez pieniędzy tak zupełnie choć jej kwota raczej marna do utrzymania tak jakby pół etatu najniższej krajowej naszej. No ale zawsze coś co mam i mogę w tym czasie myśleć. Mam miesiąc na podjęcie decyzji i ewentualne wypowiedzenie pracy z prośbą żeby od razu a nie kazali mi 3 miesiące przychodzić.

    Tego Aspe to polecasz rozumiem ? bo widzę, że u nas też jest mogłabym zerknąć w bibliotece.

    Faceci inaczej widzą kolory to wiadomi nie od wczoraj :D

    A ten dom to nieźle kiczowaty :) brrrr może w środku ok i tylko sie wyżywają na zewnątrz.

    Brzydzę się pająków i to mega więc przescrolowałam szybko to zdjęcie fuuuuu

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem, czy gęsi nilowe są w Polsce obecne. One są emigrantami - jak nazwa wskazuje znad Nilu. Ktoś je kiedyś przywiózł do Holandii i Belgii, gdzie się zadomowiły i czują się jak w domu. Tu jest ich od groma i ciut ciut. Innym ciekawym gatunkiem są gęsi kanadyjskie.
      My nie mamy obecnie żadnej maszyny mielącej ani ścierającej niestety. Ja smażyłam na oleju ryżowym, ale kazdy - moim zdaniem pryska jak głupi - może to do składu placków zależy...? Patelnia z jakiejś promki w Lidlu, o ile dobrze pamiętam, ale dobrze się sprawuje. Do woku mamy z takiego dziwnego lekkiego tworzywa w ciapki (nie cholery nie wiem, jak się to zwie), ale chyba tylko ze dwa razy używałam jej. Z tego samego materiału albo podobnego mamy jednak duzy garnek (nie znam się na nazwach garów, ale to taki płaski jak patelnia i można w tym i smażyć i piec w piekarniku) i ten garnek to najlepszy garnek na świecie. Kiedyś kupiłam go za jakieś 30€ Małżonkowi na urodziny, gdy zaczął się bawić w kucharza i to jest non stop w użyciu, bo rewelacja. I gołąbki w tym pieczemy, i mięcho, i rózne jednogarnkowe dania...

      Aspe napisał cały szereg thrillerów, w których głównym bohaterem jest inspektor Van In , taki jakby tutejszy ChuckNoris, który pije na służbie, olewa procedury, ogląda się za spódniczkami i jednocześnie jest chorobliwie zazdrosny (z wzajemnosćią) o swoją super intelignentną i super piekną żonę, ale który oczywiście zawsze wszystkie nawet najgłupsze sprawy rozwiązuje. Jego partnerem w pracy jest poczciwina dobra dusza Guido, gej który ma wieczne problemy ze swoimi kolejnymi partnerami. To są thrillery, ale z humorem. Nie raz się w głos śmiałam podczas czytania. Akcja przeważnie dzieje się w Bruggii, ale jak muszą gdzieś pojechać w sprawie śledztwa np do Ostendy lub Brukseli to takie się wszystkiemu dziwują i oczami przewracając, jakby do zupenie innego kraju dotarli hehe, co mi bardzo polskie różnice i niesnaski pomiędzy poszczególnymi regionami czy wioskami przypomina. Jak lubisz mocniejsze kryminały, to polecam.

      Usuń
  3. Po pierwsze primo kurzajki przychodza kiedy chca i odchodza kiedy chca. Po drugie primo oprocz wypalania, smarowania specjalna mascia robiona w aptece to warto naklejac na kurzajki na podeszwie stop ta mocna srebrna tasma klejaca, np z actiona lub lidla najlepsza i najmocniejsza. Tak najszybciej pojda w pizdu ( rada od doswiadczonej holenderskiej lekarki ) a jak to nie pomoze to warto z glebokim przekonaniem i wiara we wlasne slowa zwyzywac je ( kurzajki) od najgorszych i najgorszymi slowami ze ma sie je gleboko gdzies ( tu uzyc wlasciwe slowa ) i ze juz nie bedziemy sie nimi przejmowac. U mnie ( a mialam raz w zyciu, odpukac) trwaly okolo pol roku i po wypowiedzianym zakleciu po 2 dniach nie bylo sladu po nich i po bliznach po wypalaniu. Cyganskie rady na nie tez sie sprawdzaja

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Lifehacka z taśma nie znałam. Zapamiętam! U Młodego się nie sprawdzi z powodów jak wyżej - tego trzeba pilnować. Wymrażanie będzie okej - idziesz do doktora ze 2-3 razy i pozamiatane. Wiem, że czasem po prostu znikają ot tak. Jednak czekanie to niezbyt mądry pomysł, bo wszystkich się w cholerę zaraża. Przeklinanie ich nie zadziałało jak dotąd :)

      Usuń

Komentujesz na własne ryzyko