31 maja 2019

Wpis urodzinowy, czyli zachwyt nad sobą samym xD

Właśnie mam urodziny... Dziś kończę 42 lata, słownie czterdzieści dwa. 

Biorąc pod uwagę, że ludziom zdarza się żyć często do około 80 lat, to by wychodziło, że jakąś połowę życia mam za sobą. Ulalala.... sporo!. Gdybym należała do tych co widzą zawsze szklankę do połowy pustą, zapewne zaczęłabym pisać testament, wybierać urnę i krematorium... Ludziom zdarza się też umierać wcześniej, a nawet dużo wcześniej i nikt mi nie zagwarantuje, że i ja na ten przykład jutro, pojutrze czy za 3 lata nie wybiorę się do krainy wiecznych łowów... Może się tak zadarzyć. Jednak co mnie to DZIŚ obchodzi? Nic! Jak wykituję nagle to tym bardziej mnie to obchodzić nie będzie. Mogę też dożyć 120 lat, bo i to się ludziom zdarza... Nikt jednak nie wie, co nam pisane,  zatem najlepiej jest po prostu cieszyć się tym co jest tu i teraz i korzystać z każdej chwili. A to ja potrafię doskonale, mimo że czasem i mnie zdarzają się dni zwątpienia...

Gdybym zaś była statystyczną Karen czy Grażyną stałabym zapewne całe dnie przed lustrem użalając się nad przemijającym czasem i biadoląc że nie wglądam jak jakaś cipcia z liceum.

Na szczęście ja jestem normalna inaczej. Ja cieszę się z każdych urodzin. Każdy rok przynosi wiele odkryć, wiele przygód, mnóstwo tajemnic zostaje rozwiązanych, a jednak ciągle pozostaje wiele do poznania. I o to chodzi. Co rok wiem więcej o świecie, o życiu, co rok wiem więcej o moich dzieciach, o moim mężu i o sobie samej. To jest niesamowite i fascynujące, ile tajemnic kryje się w nas samych i naszych bliskich. Gdybyśmy wiedzieli wszystko, to nie było by po co żyć.

Z każdym rokiem czuję się mądrzejsza, odważniejsza, silniejsza, a jednak jeszcze wiele wyzwań przede mną. Z wiekiem coraz więcej rzeczy i ludzi mam zwyczajnie w dupie, a im bardziej mam wszystko i wszystkich w dupie, tym bardziej mogę być sobą.

Co znaczy jednak być sobą? Hm, w moim przypadku co roku znaczy to co innego, bo ciągle się zmieniam, ciągle odkrywam swoje ja. Nie jest to łatwe, bo moje ja jest przywalone całą kupą oczekiwań innych,  osaczone i miażdżone całą masą norm, praw i zasad społecznych. W społeczeństwie dosyć ciężko jest być tak na prawdę sobą. Ba, obawiam się, że jest to praktycznie niemożliwe... za dużo ograniczeń z każdej strony. Ale ja próbuję na tyle, na ile sie da...

A dziś wyjątkowo z okazji urodzin popatrzę dłużej w lustro i pozachwycam się sobą... 

Jaka jestem?

Jestem normalna inaczej. Ostatnio odkryłam, że jestem po prostu wysokowrażliwa, ale pozostanę przy normalnej inaczej - lepiej brzmi i bardziej pasuje do sytuacji.

Jestem inna niż większość. Jestem wysokowrażliwa, co znaczy że chcąc nie chcąc czuję, widzę i rozumiem więcej niż 80% populacji (20% ponoć jest wysokowrażliwych). To czasem ułatwia a czasem utrudnia egzystencję. 
Poza tym mam badzo duże poczucie humoru zahaczające niestety (albo stety)  o sarkazm i ironię, co w połączeniu z dosyć wysokim poziomem inteligencji i wysoką wrażliwością częstokroć utrudnia porozumiewanie się i rozumienie toku myślenia innych ludzi.

Dlatego też ludzi traktuję z dystansem. Uwielbiam gadać, umiem słuchać (co jest niestety często wykorzystwywane), lubię pomagać innym (co jest wykorzystywane jeszcze bardziej), lubię od czasu do czasu przebywać wśród ludzi. Nie ma dla mnie znaczenia ani kolor skóry, ani preferencje seksualne, ani żadne inne rzeczy dopóki ktoś pozostaje człowiekiem i traktuje mnie równie tolerancyjnie oraz nie próbuje mi mówić jak mam żyć... (inaczej lepiej niech trzyma się najdalej z dala bo nie ręczę za siebie)

Nie mam najmniejszych problemów z poznawaniem nowych twarzy, zagajaniem do obcych, występami przed publicznością, czy kamerami. Nienawidzę za to rozmów przez telefon i wolę iść z trampka 5 km by o coś zapytać niż wystukac numer. Teraz na szczęście prawie wszystko da się załatwić przez e-mail. Pisać lubię. Ponoć też potrafię nieźle pisać, ale moja ciotka-polonistka by pewnie z tym dykutowała, bo bywam mało kulturalna językowo - klnę jak szewc i co gorsza (albo lepsza) lubię se grubo przeklinać od czasu do czasu, a nawet częściej. 

Nie zaprzyjaźniam się. Najlepiej bowiem czuję się sama ze sobą w swoim własnym towarzystwie, a że lubię rozmawiać z inteligentnymi ludźmi, to często gadam do siebie.

Z wierzchu


Z wierzchu wyglądam nienajgorzej jak na swoje lata ha ha ha. Większość włosów na łbie (gdzie indziej to nie wiem) mam siwych od dawna, ale farbuję je od czasu do czasu, bo mi wolno a poza tym lubię zmiany. Jednak lubię też i szanuję swoje siwe włosy, a nie długo pewnie znowu będę mieć fryzurę wojskową, własnoręcznie opicholoną maszynką na 13 mm, jak już drzewiej bywało i niczym nie pomalowaną.... a może w końcu pomaluję sobie na zielono albo na niebiesko...? Kto wie, na co mnie jutro najdzie ochota. Zaleta bycia starą dupą jest taka, że nie musisz się pytać matki ani nauczyciela o zgodę na takie rzeczy, ha!

Zmarszczki? No to ba! Ktoś, kto wiecznie się z czegoś śmieje, kto patrzy w niebo, pod słońce, kto sporo czasu spędza na świeżym powietrzu w słońcu, deszczu, wietrze musi mieć zmarszczki. Zmarszczki to cecha pogodnych, odważnych, wesołych i szalonych ludzi. Dobrze mieć zmarszczki.

Rozstępy? Mam i jestem z nich dumna. To dowód na to,  że jestem prawdziwą kobietą. Jestem matką. Mój brzuch spełnił swoje zadanie wyznaczone mi przez Matkę Naturę i to trzykrotnie - trzy razy po 9 miesięcy był inkubatorem dla nowego człowieka. Nie popsuł się, nie odpadł, nie urwał się. Trochę się porozciągał tylko, ale jak na 42 letni brzuch trzyma się całkiem nieźle. Nie mam tam zapasów tłuszczu na najbliższą zimę, ani tym bardziej na 10 następnych...

Piersi? Nie mam, bo jak można było wybierć cycki to akurat stałam w kolejce po rozum, fantazję, wrażliwość i poczucie humoru. Nie żałuję! Nic mi nie zawadza, nie muszę wydawać milionów na cyckonosze, a trójkę dzieci wykarmiłam i to jest najważniejsze. 

Z reszty zwłok też jestem zadowolona, bo jeszcze całkiem nieźle sobie radzą jak na 42 lata intensywnego użytkowania. Pełnego szpagatu co prawda już nie  zrobię (bo mi się ścięgno raz kiedyś popsowało i ciągle niedomaga), ale w gumę spokojnie ograłabym każdą gówniarę (zakładając że któraś wiedziała by co to guma do skakania i że istnieją jakieś gry, do których nie trzeba telefonu). Spokojnie robię też gwiazdę (nawet 10 pod rząd), mostek ze stania, bez problemu usiądę w pozycji lotosu, ciągle zdarza mi się zapalać światło stopami, gdy mam zajęte ręce, mimo że pstryczki są dość wysoko. Ciągle przejeżdżam rowerem 40 km na raz bez problemu. Jest git.

I tak, ja robię od czasu do czasu takie szalone rzeczy. Nie wstydzę się robić gwiazd na plaży, huśtać na huśtwakach w parku czy zjeżdżać na zjeżdżalni. Nie mam grubej dupy, więc nie ma obawy że utknę :-) Jeśli komuś wydaje się to niestosowne czy śmieszne, to znaczy że  musi być kurwesko stary albo ma zwyczajnie kij w dupie. 

Moja dieta i fitness.

Nie chodzę na żaden głupi fitness, mam w dupie zdrowe odżywianie, w życiu nie byłam na żadnej diecie, w życiu ani przez jeden dzień roku nie musiałam się odchudzać. Dzień zaczynam od jedzenia i jedzeniem kończę. Obiad jem koło 18-19tej, a potem jem jeszcze kolację. Zdarza mi się wstać w nocy, by coś przekąsić, bowiem nie mogę spać, gdy jestem głodna. Jem dużo chipsów, ciastek, cukierków i czekoladek, ale uwielbiam też owoce - szczególnie truskawki, awokado, winogron i banany, no i orzechy wszystkie w dużych ilościach. Lubię też wino, porto i piwo - tu w Be jestem w raju :-)

Całe dnie żyję w ruchu. Moja praca to najlepszy klub sportowy, najwspanialszy fitness. Najpierw pół godziny rowerowania. Potem 4 godziny intensywnych ćwiczeń ze sprzętem: odkurzacz, miotła, mop, wiadro, szmata, drabinka, schody . Znowu rowerek i znowu 4 godziny ćwiczeń. Na koniec jeszcze rowerek. 9 godzin dziennie codziennie przez 5 dni w tygodniu. W weekendy dla relaksu też lubię porowerować. Ważę 56kg przy wzroście 165cm - tyle samo co w liceum. Nigdy nie miałam nawet kila nadwagi. Nie mam na to czasu :P

Hobby, media  i czas wolny.

Telewizja. Nie wiem co to, bo  nie używam od wielu lat. Nie mamy telewizji.

Internet: Kocham. Używam od niepamiętnych czasów do zdobywania wiedzy o świecie, poznawania ludzi i kontaktów z niemi, krajowych i międzynarodowych zakupów, załatwiania wszelakich spraw urzędowych, płatności i wszelakiej innej rozrywki. 

Telefon:  Nie rozstaję się. Aktualnie mam Iphone6. Używam go do robienia zdjęć, komunikacji z dziećmi, mężem, innymi rodzicami, do robienia zdjeć, do pracy, zakupów, płatności, tłumaczeń, nawigowania, internetu no i gram namiętnie (szczególnie w kiblu) w Candy Crush Saga (>1000 poziomów)....  czy mówiłam już o robieniu zdjęć...? 

Książki. Uwielbiam od dziecka. Czytam po polsku i niderlandzku, w papierze i ebooku. Ulubione to thrillery, kryminały, popularno-naukowe, reportaże.  Ulubieni autorzy powieści to m.in.: R. Cook, S. King, Donato Carrrisi, Jeffery Deaver, Tess Gerritsen

Najciekawsze książki przeczytane w ostatnim czasie?

Wysokowrażliwi - Aaron Elaine R.
Ludzkość poprawiona - Grzegorz Lindenberg
Po prostu mnie przytul. - Kaja Platowska
Kongo. Opowieść o zrujnowanym kraju. - David van Reybrouck
Z nienawiści do kobiet - Justyna Kopińska
Mój sąsiad islamista. Kalifat u drzwi Europy- Marek Orzechowski.
Początek - Dan Brown
Klichowski - Narodziny cyborgizacji
Luis Montero Manglano -Poszukiwacze
Nie ma Boga prócz Allaha - Reza Aslan
Heretyczka - Ayaan Hirsi Ali
Głód - Martin Caparros

Największa porażka ostatniego czasu to Nosowska i jej "A ja żem jej powiedziała". 

Czasopisma. Te same od liceum: "Wiedza i Życie" i  "Świat Nauki".


Poza tym, a może przede wszystkim lubię spędzać czas z własnymi dzieckami i małżonkiem, no i odkrywać nowe miejsca i właśnie zamierzam coś odkryć... Może nawet dziś, kto wie...?


19 maja 2019

Czy w Belgii można czuć się bezpiecznie?

Ostrzeżenie! Wpis poniższy jest moją osobistą opinią. Pamiętajcie, że ufanie bezgraniczne drugiemu człowiekowi może grozić utratą zdrowia fizycznego i psychicznegoa a nawet śmiercią. Skargi i zażalenia proszę kierować do mojego psychiatry.


Od czasu do czasu (ale systematycznie od 6 lat!) piszą do mnie ludzie, którzy pakują walizki i kupują bilety w jedną stronę  ⇉ kierunek BELGIA. Większość zadaje podobne pytania dotyczące podstawowych spraw życiowych, jak mieszkanie, zameldowanie, dokumenty, opieka zdrowotna, szkoły, zwierzęta, no i w końcu bezpieczeństwo. 

Właśnie postanowiłam poświęcić jeden wpis szerszej odpowiedzi na to ostatnie pytanie:

Czy w Belgii można czuć się bezpiecznie?


Zanim zaczęłam pisać ten artykuł, zapytałam na Instagramie kilku mniej lub bardziej przypadkowych rodaków mieszkających/bywających w Belgii, jak oni widzą kwestię bezpieczeństwa w tym kraju i się okazało, że mają podobne zdanie jak ja sama. Oczywiście, każdy widzi te sprawy trochę inaczej,  z trochę innej perspektywy na nie spogląda, ale ogólna odpowiedź brzmi "TAK".

Tak, w Belgii można czuć się bezpiecznie!

Tylko trzeba pamiętać, by:

 - nie pałętać się w nocy (ani za dnia) po dzielnicach i ulicach, gdzie chętnie dają po mordzie, gwałcą i rabują;
- uważać na swoje dzieci
- darzyć ludzi ograniczonym zaufaniem
- nosić kamizelkę odblaskową i kask, gdy się jedzie rowerem
- mieć ubezpieczenie zdrowotne, przeciwpożarowe, od kradzieży, powodzi, tornada...
- najpierw myśleć, potem robić
- w ogóle myśleć

Pod tym względem Belgia nie różni się od Polski i innych krajów na całym świecie. WSZĘDZIE można dostać w zęby, zostać okradzionym, zgwałconym, oplutym, wyśmianym, przejechanym przez pijanego kierowcę.... A nie, wróć, to ostatnie jednak o wiele bardziej prawdopodobne jest w Polsce, niż gdzie indziej... Statystyki mówią same za siebie. 

W Belgii są miejsca, gdzie lepiej nie chodzić samemu nawet za dnia, o nocy nawet nie wspominam. Tak samo jak w Polsce i wszędzie indziej.

Co nie zmienia faktu, że moje Młode jak i reszta młodziezy belgijskiej wszelakiej narodowości dojeżdża do szkoły na rowerach, autobusami i pociągami. Nie boją się ani ja się nie boję o nie. No dobra, boję się czasem, bo - tak samo jak wszędzie - w Belgii dzieci ulegają wypadkom - wywracają się i łamią kończyny, zostają przejechane przez samochody i to częstokroć śmiertelnie... Jednak mimo wszystko chyba rzadziej niż w Polsce, szczególnie gdy wziąść pod uwagę zagęszczenie ludzi na metr kwadratowy,  rowerzystów i samochodów na drogach.
Czy w niebezpiecznym miejscu, dzieci jeździły by same rowerami do szkoły podstawowej?
Moje Młode jeżdżą też samopas pociągami do dużego miasta na zakupy, gdy najdzie je tylko ochota. Takie np Mechelen to nie małe miasteczko - se sprawdźcie w wikipedii, jak nie wierzycie, ale ja po tym mieście łaziłam nocami i siedziałam na dworcu centralnym czekając na pociąg. Na ulicy o 22 widywałam spacerujące babcie i dziadziusiów z pieskami, mamusie z wózkami, małolatów na rowerach, deskach, biegaczy itd itp. Ludzie w każdym wieku i każdej narodowości - Belgowie, Chińczycy, Polacy, Rosjanie, Rumunii, Marokanie (ńczycy?), Kongijczycy i co tam sobie Państwo chcecie. Widywałam też sporo policjantów na rowerach, skuterach, i na koniach. Wiem, że w tym jak i wielu innych belgijskich miastach prawie wszędzie są kamery minitoringu... W takich miejscach jesteś bezpieczniejszy niż u siebie w salonie w domku pod Rzeszowem, w Kielcach czy w Łodzi ;-)

Jednak od znajomych wiem, że w Mechelen są dzielnie, gdzie bez kałacha lepiej się nie zapuszczać nawet za dnia.

Moje Młode (i ja sama) chadzają też po nocy do lasu na spacerowanie i jakoś specjalnie się o nie martwię. U nas jest bezpiecznie, bo mieszkamy na wsi. Co nie znaczy, że nic się nikomu złego przytrafić nie może. Nikt nigdzie nie jest na 100% bezpieczny. Boszzzz, nawet w domu ci książka czy doniczka na łeb może spaść i ukatrupić.... U nas zdarzają się często kradzieże, szczególnie rowerów, szczególnie na dworcach, no ale w Belgii to akurat jest sport narodowy - ponoć w ciągu 3 minut ginie tu jeden rower :-). No ale rower to tylko rower.
w tym lesie-parku  można śmiało spacerować nawet o północy

Jeżdżę też sama do stolicy - autobusami, pociągami, rowerem, autem i jak dotąd żyję. Mieszkałam w Brukseli przez kilka miesięcy i tam też zdazrało mi się wieczorami spacery z dziećmi urządzać i też czułam się w swojej okolicy bezpiecznie... Podkreślam - w swojej okolicy! Jakoś nie wyobrażam sobie samotnych nocnych spacerów po takim np Molenbeeku, bo tam już za dnia jest niemiło. Co nie zmienia faktu, że sporo Polaków tam mieszka i to z dziećmi... Bo szkopół w tym, że każdy z nas ma jakieś własne upodobania, poglądy i podejście do życia. Jeden lubi pomarańcze, drugi jak mu stopy śmierdzą...

Bruksela, Antwerpia i wiele innych miast nie należą do bezpiecznych, ale czyż inaczej jest w Polsce w dużych aglomeracjach? Nie.

Wiem chyba jednak, co kryje się tak na prawdę za tym niewinnym pytaniem o bezpieczeństwo w Belgii. Ba, sporo osób mówiło o tym wprost...
 Jedna z moich  instagramowych rozmówczyń zaś  podsunęła mi powód tych obaw...

Nie mam polskiej telewizji (w ogóle nie mam tv), nie czytam polskich gazet, ani w ogóle nie interesuję się za bardzo tym, co dzieje się w Polszy, (bo tu mam się czym interesować) ale coś mnie słuchy czasem dolatują, że polskie media sieją panikę i straszą Rodaków zagranicą, falą emigracji i Arabami (jednocześnie rząd rozdaje prezenty), bo przecież Polacy mają masowo wracać do tej zielonej wyspy... My tu w zagranicy ciągle twierdzimy, że chyba po resztę rzeczy i psa, a nieustające mejle do mnie od wyjeżdżających do Belgii Rodaków to potwierdzają, ale propaganda trwa i jak widać jest dość skuteczna... "Zagranica jest starszna i zła, nie jedźcie tam do tego bezbożnego kraju, gdzie Araby się wysadzają i gwałcą..."

Tera ze sprawdźcie w statystykach, ile osób zginęło w zamachach w ostatnich latach, a ile w tym samym czasie w Polsce na drogach,  ilu ludzi zamordowali  pijani Polacy za kierownicą (i nie tylko) we Wszystkich Świętych i w długie weekendy... Potem sami oceńcie, gdzie jest statystycznie bezpieczniej ;-)

Ten straszny zły Arab, ech.

Opowiem Wam tu anegdotkę.
Gdy moje dziewczynki były małe, ciotka (moja siostra) kiedyś wkurzona  powiedziała do nich:
- Sprzątajcie te klocki, bo jak nie, to zaraz wezmę na was bata.
Dziewczynki, ku wielkiemu naszemu zdziwieniu, zabrały się posłusznie za zbieranie klocków. Nie raz ciotka, babcia czy matka straszyły je "wzięciem kija" czy miotły i nigdy nie dawało to żadnych rezultatów, bo cwaniary wiedziały, że to tylko takie gadanie. Straszenie batem podziałało potem jeszcze kilka razy i nie wiedzieliśmy dlaczego, dopóki pewnego razu Młoda nie spytała:
- Ciotko, a co to jest ten bat?
Po wyjaśnieniu, straszak przestał działać.

No i właśnie, sporo Rodaków też boi się bata Araba, bo nie wiedzą, co to jest...

Mieszkałam w PL 35 lat i nie poznałam przez ten czas ani jednego Araba, ani jednego czarnego, ani jednego brązowego, ani jednego żółtego człowieka. Pamiętam jednak dokładnie jak i mnie straszono Arabami, Cyganami itd. Arab, Chińczyk czy Żyd nie może być dobry - mówiła moja babcia, gdy byłam jeszcze dziewczynką - bo oni mają innego boga, bo żyją wedle innego prawa, innych zwyczajów, czyli są źli i starszni, bo są inni. Tja! Dziś jestem dużą dziewczynką i wiem, że to jeden wielki shit.

Dziś wydaje mi się to śmieszne, ale tak na prawdę to śmieszne  nie było ani nie jest. To jest tragiczne, bo okazuje się, że od tego czasu, jak byłam małą dziewczynką, za bardzo się w poglądach i wiedzy Polaków o świecie nie  zmieniło...

A dziś mamy Internet, mnóstwo książek, w których można znaleźć bardzo wiele informacji o innych narodach, kulturach, krajach... na każdy prawie temat. Mamy mnóstwo Polaków za granicami, a wielu z nich prowadzi fantastyczne blogi, vlogi i inne relacje z obcego świata. Wielu ludzi podróżuje i też opowiadaja o tym w necie. Piszą też książki. Warto czasem wyłączyć głupią telewizję i sięgnąć po książkę czy ciekawego bloga podróżniczego i zacząć samodzielnie myśleć. To nie boli. Serio!

Cieszę się, że jednak czasem ludzie pytają. Nie uważam siebie za niewiadomokogo, ale nawet ja mogę coś powiedzieć na temat Arabów, czy innych obcych, bo spotykam ich tu na każdym kroku.

Ludzie, zapewniam Was, że Arab, Żyd, Chińczyk, Belg, Niemiec, Anglik to taki sam człek jak Wy. ma dwie ręce, dwie nogi i jedna głowę. Baby mają po 2 piersi a chłopy 1 penisa. Młodego co prawda kiedyś niebywale zaskoczyło, że jego kolega z przedszkola "ma carnego siusiacka", no ale szczegół, Wiadomo wszak, że co innego czarna buzia i ręce, a co innego siusiaczek :P

Oczywiście "obcy" mogą mieć inne poglądy niż wy, mogą mieć inny kolor niż wy, mówić innym językiem niż wy (choć tu już możecie się czasem zdziwić; jedna znajoma Belgijka mówi dosknale po rosyjsku a 2 lata uczyła się tez polskiego, bo ma polskie kumpele, znam też Hindusa, który chodził na kurs polskiego, tak że tak...).
Wierzą też często w co innego, ale ciągle przede wszystkim są ludźmi, czyli jedni będą dla was mili, drudzy z chęcią by was utopili w łyżce wody, jedni będą was szanować, inni wami gardzić, jedni z wami chętnie porozmawiają, drudzy odwrócą sie do was dupą. 

Znam osobiście kilku Muzułmanów. Można rzec, że z niektórymi się przyjaźnię, a nasze dzieci bawią się razem. Znam osobiście rodzinę uchodźców z Syrii - fajni, przyjaźni, weseli i pracowici ludzie, co więcej poznaliśmy się na szkolnej imprezie, bo oni tak samo jak i my udzielają się w tutejszej Radzie Rodziców. Belgów znam jeszcze więcej, bo tylko z nimi praktycznie się zadaję. Nie mam za wielu rodaków w sąsiedztwie ani nie mam czasu na przyjaźnie... Wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, a człowiek to bynajmniej nie jest cud natury i najdoskonalsza istota, jak niektórzy próbują wam zapewne wmawiać. Raczej wprost przeciwnie... 

Teraz do tego garnca miodu trzeba dodać łyżkę dziegciu, bo  nic nie jest nigdy tylko czarne ani tylko białe. Są jeszcze inne kolory, odcienie i szarości, a świat wypełniają je one wszystkie na raz.

 Dodam tu zatem uczciwie, iż - MOIM ZDANIEM - niekończąca się fala emigracji ma wielki wpływ na zmiejszenie bezpieczeństwa w Europie, a może być tylko gorzej, jeżeli polityka rządów się nie zmieni. Bynajmniej nie dlatego, że "Arab jest zły", ale dlatego, że np. nie można przesiedlić całej Afryki do Europy  bez poważnych konsekwencji moralnych, ekonomicznych i społecznych. Nie można bez ograniczeń mieszać ze sobą ludzi różnych kultur i religii, nie można pozwalać na nadmierną tolerancję dla wybranych grup i tolerancję nietolerancji oraz temu podobne zagrywki, które dzieją sie na naszych oczach i które faktycznie zmiejszają nasze bezpieczeństwo. I ja to widzę, bo jestem doskonałym obserwatorem. Przez ZALEDWIE  sześć lat, które tu mieszkamy, nasza okolica zmieniła się bardzo i to bynajmniej nie na korzyść. Zatem można mieć obawy, co do przyszłości Europy i całego świata, a co za tym idzie bezpieczeństwa, bo to co się dzieje, już dawno przekroczyło granice normalności (mojej normalności, bo normalność jest jak dupa - każdy ma swoją).

Mam farta mieszkać na wiosce, która jest rzut beretem od Brukseli i widzę wyraźnie, że szczury już uciekają z tonącego okrętu. Dodam, że wielu naszych belgijskich znajomych jest podobnego zdania!
Moi sąsiedzi i znajomi opowiadają, że kiedyś bardzo chętnie jeździli do stolicy na zakupy, do pracy, do kina, restauracji itd. Dziś wielu zwyczajnie sie boi albo po prostu czuje się w tym mieście niefajnie. Miasto zmienia się. Powoli staje się niebelgijskie. Blisko 1/4 mieszkańców stanowią dziś Muzułmanie, co widać, słychac i czuć. Reszta to mieszanina ludzi z całego świata z najróżniejszym bagażem doświadczeń życiowych i najdziwniejszych przekonań. Istna wieża Babel. Tam już w wielu miejscach panują obce, niebelgijskie zasady,  religia  i  prawo. Tam już Belg czy Polak musi się dostosowywać i nie jest już mile widziany. Tolerancja to w tych dzielniach jakiś egzotyczny robak, którego się rozdeptuje. 

Tak dzieje się zawsze, gdy pozwoli się jakiejś grupie lub grupom na ustępstwa i odstępstwa od normy, na nieprzestrzeganie prawa i norm społecznych. To się tak samo tyczy "naszych" jak  "kolorowych", czy wszystkich innych. Ludzi trza trzymać mocno za pysk, inaczej się to nie potrafi właściwie zachowywać. Jak każdy może zachowywac się po swojemu, to zawsze dochodzi do mordobicia. Nie trza być wykształconym, by to wiedzieć. 

W Brukseli robi się coraz większy syf. Tu i ówdzie zaczyna panować kompletna anarchia albo rządy "obcych", którzy bynajmniej obcymi nie są, bo tu się urodzili i wychowali. Są dzielnie, gdzie policja boi sie chodzić. Na ulicach coraz więcej bezdomnych i żebraków. Całe parki, dworce i place zabaw zajęte są przez uchodźców, którzy kąpią się w fontannach, kradną, żebrzą i są agresywni (kto by nie był, jak by musial spać na ulicy i nie miał co jeść).

Różnica pomiędzi dziś a 5 lat temu jest niesamowita. 3 lata temu wysiadałam z autobusu na Noordzie (Dworzec Północny) i czułam sie tam swobodnie, bezpiecznie. Zdarzało mi sie tam bywać wieczorem i też był spokój. Po zamachu nawet było bezpieczniej niż teraz, o wiele bezpieczniej! Dziś bym tam nie poszła. Jeden syf. Pełno bezdomnych, którzy zaczepiają ludzi i ...śmierdzą. Kierowcy autobusów opowiadali, że oni mają pauzę, wyjmuja kanapki a tu ktoś koło autobusu np zdejmuje portki i sobie sra. Zaczęto tam ponoć "sprzątać", ale nie wyślą przecież tych ludzi w kosmos... ani nie zastrzelą. Watpię, by było możliwe udzielenie wszystkim pomocy, bo - jak już wielokrotnie mówiłam - wyżej dupy nie podskoczysz,  z pustego i Salomon nie naleje, a całej Afryki, Europy Wschodniej i Azji nie da się przesiedlić do Europy, bo coś pierdolnie.

Dlatego każdy, kto jest uczciwy, kto chce normalnie żyć, pracować i mieszkać w normalnych, bezpiecznych  warunkach to ze stolicy  ucieka. Jest jeszcze w Brukseli sporo dobrych dzielnic, gdzie można spokojnie żyć, ale jak tak dalej pójdzie, to za następnych 6 lat już nie będzie... Podejrzewam, że w innych dużych miastach też te niekorzystne zmiany widać. 

A wtedy i u nas będzie syf. Cholera, już jest! Bo miastowe niestety nie bardzo potrafią się zachować na wsi. Co widać, słychac i czuć. Miastowe są nauczone, że śmieci można wywalić na ulicę, bo ktoś posprząta (bo tak się robi w Brukseli!). Tymczasem u nas na wsi prawo nakazuje samemu wywozić niektóre śmieci do parku kontenerowego, a zwyczaj każde ogarniać teren przed swoim domem. Jak ktoś rzuci papierek, to się podnosi i zabiera do swojego kosza. Jak koń nasra, to sie bierze szufelkę i wynosi nawóz do ogródka. A miastowy nie dość że sam pizdnie papierkiem to jeszcze nasra (albo jego pies nasra) i zostawi. Obcy nie wywozi śmieci do parku kontenerowego - on wyrzuca na łąkę albo pod lasem koło drogi. SYF!
Poza tym nie dawno pisali w gazecie, że na jednym z  fajniejszych placów zabaw w gminie lepiej już się nie bawić, bo gnoje ze stolycy handlują tam narkotykami, zaczepiają dzieci, kradną. 
Nasza gmina to jeszcze wieś, ale już coraz bardziej przypomina miasto i nie długo nie bedzie już tu bezpiecznie. My mieszkamy na zadupiu w małej wsi, ale i tu może w końcu ta dzicz miastowa zacząć sie panoszyć.
Im więcej chołoty tym mniej bezpiecznie. O tym się mówi u nas na wsi często. Zatem nie jest to tylko moja  opinia, ale opinia wielu tubylców, Belgów.

Jednakowoż póki co nie boję sie tu mieszkać z dziećmi. Nie boję się "obcych". Ba, ja uwielbiam się z nimi poznawać i zaprzyjźniać. Tylko w ten sposób dowiem się, jacy są na prawdę, bo na pewno nie dowiem się tego z mediów które mówią tylko to, na co im rząd (taki czy inny) pozwala. Nie dowiem się też tego od innych Polaków, którzy potrafią tylko na wszystko co belgijskie i "obce"  narzekać i wszystko krytykować, dla których każdy niepolak to zło. A zapytaj takiego, ilu Belgów zna osobiście? Ilu Marokanczyków, Portugalczyków, Kongijczyków...? Ani jednego, "bo Arab jest głupi, bo Belg to nierób...". Powiem szczerze, że czasem rzygać mi się chce, jak słyszę opinię "naszych", którzy latami powtarzają tylko to, co usłyszeli 30 lat temu od babci, sąsiada czy księdza w Polsce.

Wkurzam się, bo nie mogę pojąć, jak można żyć 5, 10, 15 lat pośród tych wszystkich ludzi z całego świata i trzymać się tylko i wyłącznie z innymi Polakami, narzekać na wszystko co belgijskie, arabskie, chińskie podczas gdy nawet jednego "obcego" dobrze się nie poznało. To już nawet nie jest śmieszne... To jest wkurzające, bo ci rodacy jadą potem do ojczyzny i opowiadają tam głupoty, a kolejni te głupoty tu przywożą albo karmią nimi wyjeżdżających, którzy potem wyjeżdżają pełni starchu przed złym Belgiem i Arabem mordercą i gwałcicielem. Jeżu Kolczasty!

Uwaga, jeżdżę też mimo wszystko do najniebezpieczniejszego, moim zdniem, miejsca, czyli do Brukseli. Ba, ja lubię zwiedzać to miasto. Ono jest piękne, fantastyczne, niesamowite i ma fascynującą historię. Nie muszę kochac wszystkich mieszkańców. Wolno mi nawet niektórych nienawidzić czy się ich bać, bo wszyscy jesteśmy tylko ludźmi. Nie zamierzam jednak nikogo prowokować ani pchać się, tam gdzie nie jestem mile widziana i gdzie mogę dostać po mordzie.

Belgia różni sie od Polski pod wieloma względami. Jednak najważniejsze to zrozumieć i pogodzić się z faktem, że w Belgii żyje się po belgijsku, a po polsku żyje sie w Polsce.

Ja widzę Belgię tak:

moja gmina






Bruksela - Ukkel

Mechelen nocą

Buggenhout nocą

Mechelen

Antwerpia

Tongeren

zamek Gasbeek

Bruksela
...ale gdybym była pospolitą Grażyną lubiącą straszyć swoich ziomków to sfotografowałabym tylko śmieci, bezdobnych, żebraków, ciemne i brudne ulice, płaczące dzieci i temu podobne obrazki, a potem pokazywałabym te zdjęcia wszystkim i opowiadała jaka ta Belgia jest straszna, brudna, przerażająca. Każdy widzi, co chce widzieć i słyszy co chce słyszeć... 

Świat jednak się zmienia na naszych oczach. Zmienia bardzo szybko i nikt tych zmian nie zatrzyma. Co więcej emigracje ludzi to tylko jeden z problemów. Ja osobiście bardziej matwiłabym się postępami w genetyce, technice i nauce, bo to może być dopiero niebezpieczne, gdy wymknie się spod kontroli... (o ile już się nie wymknęło) albo gdy ktoś niezbyt fajny nad tym kontrolę sprawował będzie...

3 maja 2019

Zapomniany chrześciajńsko-żydowski cmentarz Dieweg. Tajemnice Brukseli.

Bruksela skrywa wiele tajemnic i fantastycznych miejsc, których próżno szukać w przewodnikach. Zaletą takich miejsc jest, że nia ma tam tłumów.

Jednym z takich miejsc jest cmentarz Dieweg w dzielnicy Ukkel. Nie każdy jest - jak ja - fascynatem umarlaków i cmentarzy, ale myślę, że mimo wszystko ten akurat może wielu zaintersować. 

DIEWEG. 

Dla mnie bomba. Niesamowite wrażenie. Młodym też się podobało. Z tym, że Młody nastawiony był na spotkanie zombiaka. Każdy rozwalony grób oglądał dokładnie i zaglądał przez szpary, zastanawiając się czy umarlak wyszedł i gdzie jest. Zeszedł też podekscytowany do podziemi jednego z grobowców zobaczyć, czy tam nie ma zombiaków.... No ale cóż, ważne że mu się podobało.

Cmentarz jest od 1997 roku obiektem chronionym jako monument i krajobraz. Zastanawiam się jednak, czy to znaczy, że wszystkie groby muszą być pochłonięte przez roślinność...? Ma to oczywiście swój urok, wielki urok...


Historia cmentarza Dieweg.


Podobnie jak wiele innych cmentarzy w Brukseli, powstał on podczas epidemii cholery w 1866 roku. Ze względu na szybki wzrost populacji i zamknięcie 2 innych cmentarzy (Sint Job w 1871 oraz Sint-Pieterskerk w 1874) cmentarz szybko się rozrósł. Niektórzy powiadają też, że przyczyną zamykania niektórych cmentarzy była obawa przed epidemiami.