26 sierpnia 2020

Rozpoczęcie roku szkolnego 2020-21 w Belgii. Jak to będzie wyglądać od września?



1 września rozpoczyna się nowy rok szkolny. To nie będzie normalny rok bez wątpienia. Jestem ciekawa, jak to będzie wyglądać w praktyce. Wiem już jednak jak będzie wyglądać w teorii. Napiszę w punktach ku pamięci własnej  i informacji zainteresowanych.


W BELGII

Wszyscy uczniowie szkół podstawowych i średnich oraz przedszkoli idą normalnie pierwszego września do szkoły. 

Startujemy w kodzie żółtym, który oznacza, że istnieje ryzyko zakażenia covid-19, ale jest ono niskie. Co oczywiście może się zmienić na inny kolor...

Wszystkich uczniów obowiązuje kwarantanna po powrocie z krajów oznaczonych kodem czerwonym. Jeśli szkoła się dowie, że uczeń powrócił z kraju z kodu czerwonego i nie został poddany testom oraz kwarantannie ma ona prawo odesłać go do domu.

Pozostali ucznowie MUSZĄ iść do szkoły, więc nie można ich zostawiać w domu. Jeśli uczeń należy do grupy podwyższonego ryzyka, może się postarać o atest od swojego lekarza.

Świetlice i internaty będą normalnie otwarte, ale oczywiście obowiązują pewne zasady bezpieczeństwa.

Uczniowie w szkole podstawowej nie muszą nosić masek, a nauczyciele i pozostały personel mają nosić maski, jeśli odpowiedni dystans nie bedzie mógł zostać zachowany.

W szkołach średnich wszyscy muszą nosić maski - zarówno personel jak i uczniowie. Tylko podczas przerw na świeżym powietrzu i zajęć sportowych można będzie zdejmowac maski.

Także wszyscy rodzice i opiekunowie przyprowadzjący i odbierajacy dzieci ze szkoły muszą nosić maski.

Gdy w klasie ktoś okaże się zarażony wirusem covid-19, cała klasa idzie na kwarantannę i podejmowanie jest śledzenie kontaktów zarażonego ucznia (w BE jest powołana do tego go specjalna jednostka, a w szkole będzie współracować z CLB), by wyłapać w szczególności dzieci z wysokiego ryzyka. Pozostali uczniowie chodzą nadal normalnie do szkoły.

Gdy dziecko zachoruje w szkole, natychmiast ma być zabrane z klasy i ma czekać aż rodzic go odbierze (w niektórych flamandzkich średnich szkołach uczniowie mogą samodzielnie wracać do domu za zgodą telefoniczną rodziców, w innych zawsze rodzic musi odebrać osobiście). A wszystko czego dotykał uczeń musi zostać odkażone. Gdy się okaże, że uczniowi wyjdzie pozytywny wynik testu na koronę, to będą się kontaktować z wszystkimi, z kim uczeń miał kontakt.

W szkole podstawowej wycieczki jedno i kilkudniowe mogą się odbywać normalnie. W średniej są odwołane wszystkie wyjazdy z wyjątkiem lekcji pływania i lekcji praktycznych.

Urodziny w klasie mogą być świętowane i można przynosić poczęstunek, ale nie zaleca się poczęstunku własnej roboty, a coś gotowego najlepiej zapakowanego dla każdego osobno.

W klasach mają być jak najczęściej otwarte okna, nawet jak będzie zimno. 

Mycie i odkażanie rąk to priorytet i zapewne będą szkoły tego pilnować.

.......................................................................................................................................

Niestety nie mówią, jak zrobić, by być zrozumianym i słyszanym przez maski.

Dziś rozmawiałam też z zaprzyjaźnionymi  nauczycielami ze szkół średnich  i oni cienko to widzą. Zastanawiali się też np jakim cudem mają rozpoznać i zapamiętać nowych uczniów, którym teraz widać będzie tylko oczy znad maski. Nie wyobrażają sobie w ogóle normalnego prowadzenia lekcji w takich okolicznościach. Wkurza ich, że nie wiadomo jak długo takie nienormalne warunki będą obowiazywać. Obawiają się też sezonu grypy i przeziębień, bo to będzie jeden wielki cyrk.






23 sierpnia 2020

Wakacje 2020. Najlepsze wakacje ostatnich lat. Kartka z pamiętnika.

W grudniu zeszłego roku nasz statek wypłynął w końcu na spokojne wody. Od tego czasu dryfujemy sobie w miarę spokojnie przez morze życia. Ponad pół roku bez sztormu i większej burzy to dosyć długi czas. Z czego należy wnioskować, że pewnie nie długo coś zacznie się dziać ciekawego. Jednak póki co delektujemy się tymi rajskimi dniami.

Niektórzy się pewnie dziwią, bo jakże to tak, co ja gadam, a covid, a lockdown i cała ta panika okołokoronna...? Ja wam na to powiem, że ja się z tego śmieję, bo - zapewniam was - że ta cała durna korona to dla nas prywatnie jeden wielki śmiech, mały pikuś, bułeczka z masełkiem przy tym, co przeżyliśmy w ostatnich latach. Jak bum cyk cyk. 

Co dla mnie oznaczał lockdown? No, że do pracy parę tygodni nie szłam, za co w ostatecznym rozrachunku otrzymałam więcej forsy, niż jakbym szła, czyli że doprawdy katastrofa - nic nie robić a zarobić buachacha. 

Dzieci do szkoły nie musiały chodzić. Może reszcie świata było z tym źle, ale dla nas introwertyków, wysokowrażliwych, aspołecznych ludzi to po prostu rewelka, gdy nie musisz wychodzić z domu i przebywać przymusowo wśród tłumów ludzi.

Ten nowy wirus i skądinąd raczej niepotrzebny lockdown dla nas były bezcennym darem od losu, bo mogliśmy w spokoju zdrowieć i wracać do normalności.

W końcu przyszły wakacje i całkowity luz. W końcu nie trzeba było myśleć o żadnych zadaniach, szkołach, martwić się, co jutro ogłoszą i jakie nowe obostrzenia tudzież poluzowania wprowadzą. Pracuję teraz w większość dni tylko do południa, a co za tym idzie, miałam mnóstwo czasu na relaks i odpoczynek. Korzystałam z tego wolnego czasu i pięknej letniej pogody do bólu. Spędziłam wiele godzin siedząć w ogródku z książką, przekąską i pysznymi napojami. Przetestowałam na spokojnie kilka kolejnych belgijskich gatunków piw - codziennie pijąc inne i dostarczając moim kubkom smakowym nowych wrażeń. Dzięki tym ogrodowym wakacjom jestem nieziemsko opalona. Nigdy nie miałam takiej pięknej opalenizny mimo usilnych starań. No, w Polsce nie da się tak pewnie opalić, bo tam słonko jakoś inaczej operuje. Przede wszystkim jednak jestem wreszcie na prawdę wypoczęta. Moja psychika jeszcze potrzebuje kilku miesięcy albo i kilkunastu, by osiągnąć normalny stan, ale mimo wszystko jest bardzo dobrze. Czuję się wyśmienicie.

Niniejszym muszę uznać wakacje 2020 za najlepsze wakcje ostatnich lat albo nawet najlepsze, najspokojniejsze i najfajniejsze wakacje w moim życiu.

Mimo koronnych utrudnień udały się też wszystie nasze zaplanowane wyjazdy.

Chłopaki byli kilkanaście dni w Polsce, gdzie Młody wybawił się z kuzynostwem do upadłego i z radością wracał do domu. Dzięki koronie drogę mieli spokojną, bo sporo plebsu zostało w domu :-) W hotelu też tłumów nie było i noclegi przebiegły bez kłopotów.

Jednodniowa zupełnie nieplanowana wycieczka, czyli wyjazd spontaniczny w Ardeny, o którym już tu opowiadałam, też się nam udał super. Szkoda tylko, że Młoda spadła ze chodów wczesniej i nie mogła jechać z nami, bo to dosyć fotogeniczne miejsce i mogła by sobie pocykac fotek. 

Na szczęście jej noga zdążyła wydobrzeć przed wyjazdem do Holandii, a dzięki koronie mogłyśmy przenocować w wyjątkowym miejscu, które w normalnych okolicznościach było by bez wątpienia zajęte już z pół roku wcześniej :-) Trochę obawiałam się podróży w masce, ale w sumie niepotrzebnie. Jak się przyzwyczai to i wisieć dobrze haha. Okazuje się, że można pić i jeść w drodze, no i - co najważniejsze - w Holandii nie trzeba zakrywać ryja na dworcu ani w żadnym innym miejscu, co bardzo nam się podobało. Jaja tylko były z pociągami, ale o tym i o całej wycieczce będzie osobny wpis.

W minionym tygodniu zupełnie niespodzianie odwiedziła nas koleżanka Młodego i razem bawili się wyśmienicie. Stworzyli kilka dzieł sztuki za pomocą farb akrylowych i różnych akcesoriów. Najbardziej spodobało się wyciskanie dużej ilości różnych kolorów farb na płótno czy tekturę i rozgniatanie tego przez folię do pakowania żywności. Farba jest fajna w dotyku przez folię, co było ekscytujące dla obojga. Poza tym daje to ciekawe efekty wizualne. Nie ma to jak tworzenie pięknych abstrakcji!

Wczoraj z kolei Młody był na przyjęciu urodzinowym klasowego kolegi, które odbyło się w krytym placu zabaw. Bractwo bawiło się wyśmienicie. W czasie korony te miejsca są super na urodziny, bo jest mało dzieci i można się spokojnie wyszaleć nie stojąc w kolejkach do zjeżdżalni i nie wpadając co 5 minut na inne dziecko. Jednym słowem same pozytywy z tego wirusa haha.

Niestety wakacje mają się ku końcowi. A we wrześniu zaczynają się schody... Mam wiele obaw co do początku roku, bo to jedna wielka niewiadoma.

Wrzesień bez wątpienia zaczniemy ciekawie. Już w pierwszym tygodniu Młoda ma mieć założoną resztę aparatu na zęby (w końcu!!!), czego się trochę boję, bo dla Niej noszenie tego żelastwa może okazać się wyjątkowo bolesne i kłopotliwe. Wysoka wrażliwość ma bardzo wiele negatywów i niski próg bólu oraz dyskomfortu bez wątpienia do nich należy. No i jedzenie w tym... Teraz już jest co dobrego, a co dopiero z tym druciakiem w pyszczychu. No, ale to takie obawy na zapas, strach przed nieznanym. Mam nadzieję, że będzie lepiej niż przewiduję. No i Młoda będzie mieć piękne zęby potem i to jest najważniejsze.

Najstarsza w tym samym tygodniu ma być operowana. Wcześniej oczywiście będzie test na covid-19. To nie jest dobry czas na zabiegi pod narkozą, bo trzeba mieć na uwadze to skurczysyństwo wiszące w powietrzu. Duża już jednak ma dość tej bulwy na nadgarstku, która przeszkadza jej na każdym kroku i powoduje ból. Ortopeda stwierdził, że cysta jest duża, ale przez ostatnie tygodnie to się jeszcze wyraźnie powiększyło. Niby to prosty zabieg, a człowiek młody i odporny, ale wiesz, kiedy coś pójdzie nie tak...? Mam trochę cykora. Najstarsza się na szczęście nie boi ani nie stresuje, co bardzo mnie cieszy. 

Do tego oczywiście dochodzi fakt, że wszyscy idą do szkoły. Rzecz niby do niedawna normalna, ale teraz to będzie dosyć ciekawe doświadczenia, że tak powiem... Tam podstawówka to spoko, bo dzieci nie musza mieć masek, ale w średniej to sobie jakoś nie mogę wyobrazić. Jakby nie patrzeć czasem sama muszę tę szmatę na ryj założyć i wiem, jakie są tego konsekwencje. Po pierwsze primo szybko się męczę, a po godzinie zaczynam mieć lekkie zawroty głowy. Nie testowałam tego gówna dłużej niż 3 godziny i to z przerwami, więc nie wiem, po której godzinie mogła bym ewentulanie stracić przytomność, ale szczerze mówiąc zwyczajnie nie wyobrażam sobie, by ludzie musieli nosić maski całe dnie. No a właśnie muszą. W szkole muszą mieć zatkane gęby w klasie (na przerwie na podwórku nie muszą, uff! - chwała Belgii za wszystkie przerwy na świeżym powietrzu), poza szkołą muszą mieć zatkane gęby w pociągu i na dworcu. A także na mieście w niektórych miejscach.

 I tak, oczywiście są ludzie (podejrzewam nawet większość), dla których nie ma znaczenia czy mają ryj zatkany czy nie zatkany, bo  im to nic nie robi, ale są ludzie, którzy mają wrażliwość znacznie większą niż głaz oraz tacy, którzy mają takie czy inne problemy zdrowotne i im niestety robi. No, chyba, że założymy iż szkoła teraz będzie dostępna tylko dla zdrowych, czyli dla równiejszych pomiędzy równymi... To w sumie by było jakieś rozwiązanie... i nawet była bym za... Fajnie by było, żeby można było odtąd dobrowolnie wybrać nauke online w tych niecodziennych okolicznościach. 

Po drugie primo - nie wiem jak inni - ale ja kurde nie rozumiem ludzi, gdy mają maskę. Rzadko mam okazję rozmawiać z zamaskowanymi, ale i tak mam dość. Pięćset razy się pytam i nadal nie wiem, co ktoś powiedział. Wyobrażacie sobie lekcje prowadzone przez zamaskowanego belfra dla zamaskowanych uczniów? Ja sobie wyobrażam i nie podoba mi się, co widzę. Młoda mówi, że nauczyciele będą mieć w końcu pewnie takie aparaty, jaki miała jedna z jej nauczycielek w którejś z poprzednich szkół, czyli mikrofonik przy buzi i głośniczek. Jak się wkurzyła, jak dała na full, tak na drugiej wsi było jej kazanie słychać hehe. 

Wiele dzieci mówi też bardzo cicho, a z maską nie można przy tym widzieć ust. Już widzę te lekcje w maskach... Będzie ciekawie i będzie irytująco.

Dobrze, że szkoły będą otwarte i że lekcje będą normalnie, bo dla wielu dzieci, młodych ludzi to bardzo, ale to bardzo ważne. Introwertyków, którzy dobrze się czują w swoim domu z dala od ludzi jest przecież mniej niż reszty. Nie każdy radzi sobie też z samodzielną nauką. Ważne to też dla rodziców, by mogli normalnie pracować. Ale ...to będzie bez wątpienia interesujący rok szkolny. W ciekawych zyjemy czasach, oj ciekawych.

My postaramy sobie pozałatwiać zwolnienia od obecności w szkole, bo już teraz wiemy, że obecność w szkole nie jest jakoś specjalnie człowiekowi do szczęścia potrzebna, a nawet wprost przeciwnie. Ileż człowiek rzeczy się nauczył dzięki problemom i dzięki pandemii. Ha!

Najstarsza po operacji nie będzie mogła ruszać ręką 6 tygodni, czyli półtora miesiąca szkoły powinna mieć teoretycznie z głowy, bo nie da rady do szkoły dojechać, a że powtarza klasę i  szkoła ma doświadczenie w wysyłaniu zadań online, nie powinno być problemów ze zorganizowaniem nauki dla niej. Taką mam przynajmniej nadzieję. Po pierwszym trymestrze skończy 18 lat i skończy się dla niej obowiązek nauki, co w razie problemów ze szkołą zaowocuje zakończeniem edukacji wraz z końcem roku 2020. Ale pożyjemy zobaczymy. Może akurat będzie kontynuować naukę, kto to wie dziś.

Młoda próbowała umówić się ze swoją psychiatrą, by od razu od września dostać dokumenty uprawniające do częściowej nauki w domu, ale ta akurat się wakacjuje. Nic to, w razie co, to i rodzinny napisze stosowny papierek. Jednak Młoda najpierw pójdzie do szkoły zobaczyć jak jest, kogo ma teraz w klasie (bo na pewno ktoś przybył i ktoś wybył, w końcu to Belgia i ludzie non stop zmieniają szkoły i kierunki). Zobaczy też, jak będzie się czuła w szkole , jak bedzie znosić cały dzień wśród ludzi, hałas,  smrody i podróże pociągiem, i ogólnie, czy jest coś lepiej niż rok temu. Będzie pewnie też spotkanie z wychowawcami i poradnią. No i nie zapominajmy o szanownej koronie. Młoda chodzi do dużej popularnej szkoły w dużym popularnym mieście, gdzie uczą się dzieci z różnych regionów (w tym z Antwerpii i Brukseli) i gdzie jest spora szansa, że już w pierwszych tygodniach będzie kilka osób zawirusowanych, a co szkoła wtedy zrobi, to dokładnie dziś nie wiadomo, bo każda szkoła ma pewnie własne pomysły a scenariusze i wytyczne Rady Bezpieczeństwa dotąd nie są gotowe (poprzednie przygotowane na początku wakacji wywalili właśnie w zeszłym tygodniu do kosza).

Mamy zatem dużo nie wiadomych, a ja nie lubię mieć dużo niewiadomych, bo mnie to stresuje. Nic sobie człowiek nie zaplanuje w takich okolicznościach, a my tu jeszcze mamy w tym roku co najmniej dwie ważne okazje do poświętowania i bardzo chcielibyśmy je jakoś wyjątkowo przeżyć i zorganizować, ale cóż, jedyne co można w takiej sytuacji to czekać z szeroko otwartymi oczami i uszami, by złapać za ogon każdą przechodzącą okazję i wydusić z niej jak najwięcej szczęścia, zabawy i radości. Dobrze, że nie jesteśmy ludźmi, którzy nie umieją żyć inaczej jak z kalendarzem i zegarkiem w ręku. W takich dziwnych szalonych czasach dobrze jest być normalnym inaczej. Dobrze jest umieć korzystać z chwili, płynąć z wiatrem i odnajdywać się szybko w każdej sytuacji.

Płyniemy zatem dalej spokojnie czekjąc na kolejną burzę, na którą na pewno nie jesteśmy przygotowani, ale i tak damy rady, bo jak nie my to kto...


11 sierpnia 2020

O tym jak zaczęłam samodzielnie myśleć i co z tego wynikło. Stop Bzdurom

Jakiś - spory już - czas temu ludzie oświadczyli, że się zmieniłam odkąd wyjechałam z Polski. Mówili to zarówno dalsi jak i bliżsi znajomi. Nie było to bynajmniej zwyczajne stwierdzenie faktu, czy tym bardziej komplement. Ludziom nie podoba się, gdy ktoś nagle przestaje się zachowywać tak samo jak oni. Gdy zachowujesz się inaczej niż reszta i jesteś inni niż reszta, znaczy jesteś bez wątpienia zły, głupi, popieprzony lub chory psychicznie.

Ja wiem, że się zmieniłam. Mam pełną tego świadomość i bynajmniej się tego nie wstydzę, o czym zresztą pisałam tu już kilkukrotnie. Ba, ja jestem dumna, że się zmieniłam, bo uważam, że to są bardzo pozytywne zmiany, że dziś jestem kimś o wiele lepszym niż byłam 5, 10 czy 15 lat temu.

Bez wątpienia nie jestem tą Magdą, która przyjechała tu 7 lat temu. W Belgii dokonałam bowiem kilku całkim sporych odkryć, zrozumiałam wiele rzeczy, po czym zaczęłam się uczyć żyć od nowa i po nowemu myśleć... 

Zrozumiałam przede wszystkim w jakim zacofaniu żyłam w Polsce i o ilu sprawach nie miałam bladego pojęcia albo to pojęcie miałam niewłaściwe,  błędne. Zrozumiałam między innymi, jak wiele złego uczyniła mnie i moim najbliższym katolicka ideologia... To jednak osobny temat.

Dziś wiem, jak daleko jest Polska za resztą Europy pod wieloma względami i jak bardzo ludzie boją się tam zmian, nowoczesności i postępu, no i wiem też dlaczego tak jest... 

Wiem też, że gdybym tam mieszkała do dziś, to bym się nie zmieniła (na pewno nie aż tak). Nadal bowiem żyłabym w niewiedzy i uznawała za dobre i normalne rzeczy, które dobre i normalne nie są, bo zwyczajnie nie miałabym możliwości porównania tamtych polskich realiów z innymi realiami, nie mogłabym spojrzeć na świat z innej niż polska (polsko-wiejska) perspektywy, czyli nadal całe gie wiedziała bym o życiu, ale za to bez wątpienia była bym przekonana, że jednak wiem wystarczająco. 

Wiele rzeczy, które tam w Polsce wydawały mi się nie do pomyślenia i nie do przyjęcia, dziś są dla mnie normalne, zwyczajne i oczywiste. No i odwrotnie. Niektórych rzeczy tam za normalne uznawanych, człowiek wręcz powinien się wstydzić...

Cieszę się niezmiernie, że dostałam taką ogromną szansę od życia, że dane mi było odkryć inny, lepszy, piękniejszy świat. Nie mogę tylko pogodzić się z tym, że tyle lat żyłam w takiej niewiedzy i złudzie słuchając tego, co mi mówili wszyscy, którzy byli wokół mnie i wierząc im na słowo bez (możliwości) sprawdznia, jak jest w rzeczywistości. A niestety mieszkając w polskiej wioseczce na totalnym zadupiu żyje się obok życia, obok świata, choć wtenczas ta wioseczka wydaje się całym światem a panujące w niej zasady, wierzenia, prawa, mądrości wydają się jedynymi słusznymi w galaktyce. Wszystko inne wydaje się złe, niewłaściwe, niepożądane i głupie, tylko dlatego że inne i obce.

Wiem też, że wielu ludzi nawet jak wydostanie się z tego małego zamkniętego świata, nie potrafi dostrzec ani zaakceptować reszty świata takim jaki jest na prawdę. Niektórzy nie chcą widzieć, mają klapki na oczach, inni się boją zmian, jeszcze inni mają za mało chęci, wrażliwości czy inteligencji, a może i czasu, by zrozumieć na co patrzą i by to jakoś wykorzystać i coś z tymi faktami zrobić choćby dla samego siebie.

Odwagę trzeba mieć na pewno albo mieć, jak to mówią, wyjebane, bo - jak wspomniałam na początku - gdy człowiek nagle zacznie się inaczej zachowywać i inaczej myśleć, jest natychmiast skreślony w dawnym środowisku. Można oczywiście próbować przekonywać znajomych i rodzinę do swoich racji, ale w moim przypadku spowodowało to, że teraz "jestem tam spalona". 

Trudno. Ich strata. Choć to przykre, że spora część z rodziny i dawnych znajomych już nigdy mnie nie zrozumie, nigdy nie zaakceptuje nowej mnie i moich - dla nich totalnie porąbancy i chorych - poglądów, bo ja jestem kilka kroków do przodu a oni ciągle w tym samym miejcu, a odległość pomiędzy nami rośnie z każdym dniem. Ciężko się  czasem pogodzić z tym, że ludzie, którzy byli kiedyś dla mnie ważni, którzy wydają się fajni, dobrzy i w ogóle,  nie chcą zobaczyć tego, co im się pokazuje, że wolą żyć z klapkami na oczach i zatyczkami w uszach, że wierzą w jakieś bajki a ignorują fakty, ignorują postęp i wiedzę. Że nie chcą się zmienić i póść z postepem. No ale są też na szczęście wśród nich tacy, którzy widzą, słyszą i rozumieją, którzy potrafią samodzielnie myśleć i którzy nawet nie musieli opuszczać ojczyzny, czy swojej wioski, a często nawet własnego domu (bo wiedzą, do czego jest  Internet) by zrozumieć, że poza tą skądinąd sympatyczną  pipidówą istnieje ogromny, interesujący,  fantastyczny świat pełen fascynujących ludzi, zjawisk, kultur, wierzeń i pomysłów na życie. 

Teraz obserwuję po trochu tę całą drakę z lgbt w Polsce i szlag mnie trafia, że ludzie mogą by ć aż tacy głupi, wredni i zacofani. No ale cóż, ja byłam taka sama kilka lat temu. Zacofana i głupia. Niby mi się wydawało, że jestem tolerancyjna i w ogóle. No i faktycznie WYDAWAŁO MI SIĘ. Tymczasem uważałam tak samo jak dziś wielu tzw "tolerancyjnych" ludzi w Polsce (i nie tylko), niech se ten gej, lesbijka, Żyd, Jehowy, Czarny itd żyje po swojemu, ale żebym nie musiała ich oglądać, żeby nie obnosili się ze swą "innością", nie manifestowali tego, że są inni niż ja.

A FIGA! To o wiele za mało, by nazwać siebie osobą tolerancyjną i dobrym człowiekiem.

Dopiero, gdy przestajesz dostrzegać te "inności" i to z nimi się "obnoszenie", a zaczynasz dostrzegać swoją inność i obnoszenie się z nią, możesz powiedzieć, że dorosłeś do bycia tolerancyjnym. 

Trzeba zacząć zauważać ludzi dobrych i złych a nie czarnych, białych i tęczowych, czyli  po prostu zwycajnie kurwa LUDZI. Ludzi, którzy chcą kochać i być kochanymi. Ludzi, którzy wszyscy jak jeden mają prawo się bawić, mają prawo czasem zaszaleć a nawet odwalić coś głupiego. Ludzi, którzy mogą do ręki wziąć pędzel by malować, łopatę by pracować albo broń by zabijać. Kolor skóry i orientacja seksualna nie ma z tym nic wspólnego, co wybiorą, ale już traktowanie drugiego człowieka ma duże znaczenie. Bo to 

TWOJA pogarda

TWÓJ brak szacunku

TWOJA nienawiść

TWOJA nietolerancja

TWÓJ brak zrozumienia i akceptacji

może spowoować, że w końcu komuś puszczą nerwy, że się wkurwi i zacznie siać zniszczenie a może nawet da ci po ryju. Ale wtedy nie miej do niego pretensji a tylko do siebie i tych którzy razem z Tobą ciskali w tego kogoś powyższymi kamieniami. 

Bo każdy chce żyć godnie. 

Każdy chce żyć po swojemu i samemu o sobie decydować.

Każdy che być wolny i mieć takie sama prawa jak reszta.

Każdy chce być sobą na tyle, na ile się da.

Każdy ma prawo tego żądać. 

Nie tylko TY.

Mnie potrzeba było kilku lat pomieszkania w Belgii, w tym kraju, w którym obok siebie mieszkają ludzie z całego świata, z różnych krajów, kultur, wyznań, poglądów, różnych orientacji seksualnych, by zrozumieć, że to jest fantastyczne. To jest coś pięknego i niesamowitego spotykać tych wszystkich ludzi na ulicy i różnych imprezach, patrzeć jak ze sobą rozmawiają, jak razem się śmieją, razem smucą, razem cieszą. Zobaczyć, że nie trzeba nikogo nienawidzić, nikomu udowadniac swojej wyższości, można być tym kim sie chce. I zrozumienia, że można do tej różnorodnej grupy należeć, gdy tylko się chce. Wystarczy zaakcpetować ich istnienie. Ich wszystkich oraz każdego z osobna takimi jacy są i jacy chcą być. Nie pouczać ich, nie porównywać z sobą ani z innymi, nie próbować ich zmieniać. Po prostu być.

Na początku to wszystko jest dosyć dziwne, zaskakujące, a nawet szokujące. Człowiek patrzy na to jak na jakiś film i nie może się nawierzyć, że tak można, że nikt temu się nie dziwi, nie pokazuje palcem, nie wykrzykuje pogardliwych słów... Potem się przyzwyczaja i zaczyna się dziwić jak inni się dziwią.

No dobra dobra, bo znowu ktoś nie zrozumie.... Belgia to nie jest raj na Ziemi. Jako się rzekło, są ludzie dobrzy i źli i tego kraju też to dotyczy jak najbardziej. Tak samo jak na całym świecie mamy w Belgii przestępców, morderców, pijaków, gwałcicieli, pedofili i całą masę innej patologii.  Zdarzają się ataki i ogólnie konflikty na tle rasowym, religijnym itd Jednak nie ma porównania z Polską jeśli idzie o tolerancję i akceptrację różnic pomiędzy ludźmi. 

Tutaj społeczeństwo nie ma ogólnie problemu z LGBT ani z flagami tęczowymi. Na każdym urzędzie, bibliotece a nawet i kościele wiszą flagi LGBT z różnych okazji i nawet nikt tego nie zauważa. Na ulicach spotyka się facetów trzymajacych się za ręce czy całujące się dziewczyny i nikt na to nie zwraca uwagi. W szkołach średnich - jak donoszą Młode - ludzie wiedzą, kto z kim chodzi, która dziewczyn ma chłopaka a która dziewczynę. Nikgo nie dziwi też widok dwóch chłopaków migdalących się do siebie na szkolnym podwórku. Dodam, że Młode chodzą do szkół katolickich, w których wiszą krzyże na ścianach a czasem się chodzi na mszę do kościółka. Czasem tam jednak też wiszą tęcze lgbt z takiej czy innej okazji. Żaden tam szał. Żaden też szał, gdy tu jakiś facet przedstawia nam swojego męża albo kobieta żonę. Bez cienia wstydu czy zażenowania Belgowie opowiadają o gejach i lesbijkach w rodzinie, bo to jest tutaj czymś normalnym, zwyczajnym, pospolitym. Dla tubylców było by dziwne, że ktoś się temu dziwi.


Belgijskie prawo zakazuje dyskryminacji ze względu na orientację seksulaną w różnych dziedzinach życia, w tym w pracy. Nie ma też problemu z przyjęciem do wojska. Są na to przewidziane różne paragrafy w kodeksie karnym. W Belgii można zawrzeć małżeństwo z osobą tej samej płci i adoptować dziecko. Dla mnie bomba, bo nawet jak moje córki wybiorą kobietę za partnerkę to ciągle mogę zostać babcią :-)

Można? Można i tak się robi, tak się żyje w normalnych cywilizowanych krajach. 

Dlaczego zatem nie można w Polsce? Dlaczego tam człowiek tak nienawidzi drugiego człowieka i tak drugim człowiekiem gardzi? Dlaczego w imię jakiejś chorej ideologii człowiek człowiekowi niszczy życie? Nie mogło by być tam jak w normalnych krajach?

W głowie mi sie nie mieści, że tam politycy i inni ludzie ze świeczników jawnie nawołują do nienawiści i dyskryminacji i  że co najmniej połowa Polaków im w tym kibicuje. Szok i niedowierzanie. W jakiej epoce jest ten kraj w tym momencie? Bo na pewno nie w XXI wieku. Mam nadzieję, że w końcu się ta hołota doigra, ale niestety jak Polska dostnie po dupie od UE czy innych organizacji międzynarodowych to zwnowu będzie płacz i zgrzytanie zębów i szukanie winnych, a wini będą oczywiście wtedy geje, Żydzi, Ukraińcy albo pielęgniarki czy rolnicy, bo na pewno nie żaden poseł, prezydent, burmistrz, czy biskup, który próbują trzymac ten kraj za wszelką cenę w średniowieczu i trzymac ludzi za mordy, byle tylko se dupy napchać czyimś kosztem. Amen.

Powiem po raz nie wiem który: 

JAK DOBRZE, ŻE JUŻ TAM NIE MIESZKAM! 

Trzymam kciuki i kibicuję wszystkim ludziom z LGBT oraz sympatykom, kibiciuję kobietom walczącym o prawa do decydowania o swoim ciele i wszystkim innym, którzy mają dość średniowiecznej ideologii i  starożytnych praw, którzy się buntują i którzy walczą z patologią i zacofaniem, którzy walczą o swoje prawa i swoją i innych lepszą przyszłość. 

Piszę to wszystko jednak jako zwykły obserwator życia, co mi wolno.  Polska już nie jest moim krajem i specjalnie się mieszać do tamtejszych spraw nie zamierzam, a fajnie by było, żeby i w tym dziwnym zakątku Europy ludzie mogli żyć normalnie, być sobą i kochać kogo chcą.

9 sierpnia 2020

Gdzie wybrać się w Belgii w upalny dzień z dzieckiem? W Dolinę Ninglinspo w Ardenach.

Wczoraj było blisko 40 stopni w niektórych miejscach, a my urządziliśmy sobie wycieczkę jednodniową w belgijskie góry. Pogoda - jak się okazało - idealna na odwiedzenie tego miejsca, bo cała nasza trasa była w cieniu, a przy tym było wystarczajaco ciepło, by dziecko mogło się chlapać w wodzie. Tam chlapać, Młody był mokry po same uszy i brudny jak dziczek.

Wskakiwanie do wody to jednak tam normalne nie tylko wśród maluchów, ale także nastolatków i dorosłych. Dlatego, gdy tam się wybierzecie, to nie ubierajcie się zbyt ładnie. Dla dzieci polecam buty do łażenia po wodzie albo - jak w naszym przypadku - zwyczajne stare adidasy.


Na trasie obowiązkowe są maski...↑↑↑

Przynajmniej teoretycznie. Znaczy sa tabliczki informujące, że maski są obowiązkowe, a co za tym idzie ZDEJMUJECIE JE NA WŁASNĄ ODPOWIEDZIALNOŚĆ, bo prawo zapewne przewiduje mandaty... Jest jednak dość miejsca, by zachowac dystans...

Bo wysiadnięciu z auta każdy zakłada maskę, bo inni mają maski i bo są tabliczki...

Zgodnie z moimi przewidywaniami jednak po kilku krokach wiekszość ludzi ma maski na łokciach, na brodzie, w ręce lub kieszeni. Im dalej w las tym masek mniej widać ;-) Nikt normalny nie będzie szedł pod górę w upał z zatkaną buzią. Trasa, którą przebyliśmy ma bowiem 6,5 km i maszeruje się około 2 i pół godziny. 

Znaczy tyle to dorośli maszeruja raczej, bo z ośmiolatkiem jakieś pół dnia zajmuje, gdyż taki musi obejrzeć każdy kamień od spodu, zmierzyć głębokość strumyka na każdym odcinku i wspiąć się wszędzie, gdzie wspiąć się da... a na koniec trzeba go nieść, bo małe nogi odmówią w koncu współpracy :-D 

Jeszcze dziś jest zmęczony i mówi, że nogi mu nie działają, ale jest zadowolony, bo bardzo mu się podobało. Najstarszej też się bardzo podobało. Fotografka niestety nie mogła pojechać albowiem kilka dni wcześniej dokonała dosyć spektakularnego zejścia ze schodów i woli poruszać się aktualnie po płaskim terenie bez kamieni i konarów na drodze. Może wybierzemy się tam raz jeszcze w pełnym składzie za jakiś czas, bo na prawdę warto.

Gdzie byliśmy dokładnie? Ano w Dolinie Ninglinspo. Ninglinspo to jedyny w Belgii strumyk górski.

Adres do wklepania w nawi to:

Le Ninglinspo, Sedoz (numer jaki chcecie - nie ma znaczenia), 4920 Aywaille

W takie dni na parkingach raczej ciężko miejsce znaleźć. Parkuje się przy drodze, ale i tu trzeba mieć farta albo wyjechać odpowiednio wcześnie.

Dla tych, którzy panicznie boją się korony nie polecam, bo tam są ludzie, dużo ludzi.

Ludzie jednak NIE pchają się na drugiego i raczej omijają. Poza tym to las, kamienie i górki. Każdy znajdzie mozliwość ominięcia tłumów i miejsce dla siebie. No, przynajmniej o tej porze roku, bo w deszczowych porach, gdy wody w strumyku więcej, to zupełnie inna historia...

Poniżej pokażę kilka fotek, ale zachęcam też zajrzenia na kanał Młodego, gdzie czeka przygotowany przez nas filmik z naszej wycieczki i o tym, jak bawił się Epicki Izydor w Ardenach. Link na samym dole!


Na początku wszyscy założyliśmy maski, bo inni ludzie też zakładali po zobaczeniu tabliczek "maski obowiązkowe".