20 sierpnia 2021

 Wakacje dobiegają końca. Jak dotąd były nie najgorsze, tylko pogoda mnie nie zachwyciła. Kocham słońce, gorąco, upał, atu tymczasem pogoda październikowa całe lato. Przeczytałam za to kilka dobrych książek, a to już duży plus tegorocznych wakacji. Do rozpoczęcia roku jeszcze parę dni, ale to będą dni dosyć pracowite i zabiegane raczej. Psycholog Młodego, okulista Najstarszej, spotkanie w szkole z CLB i resztą bandy pomagającej  Najstarszej w ogarnianiu szkolnej rzeczywistości i temu podobne przygody. 


W przyszłym tygodniu Młoda ma też kolejny egzamin w Komisji Egzaminacyjnej w Brukseli. Tym razem geografia. Skończyła już się przygotowywać, teraz już się tylko stresuje oczekiwaniem. Relaksuje się układając kolejne pudełka puzzli na 1000 kawałków. Ostatnio kupiła w kringwinkel (sieć sklepów 2dehands) kilka paczek po parę euro. Gdy skończy układać, skleja je, ojciec lakieruje, a ja przybijam do ściany na korytarzu. Jeszcze trochę miejsca jest, ale coraz fajniej ściany wyglądają takie zapuzzlowane.

Nie mogę wyjść z podziwu, jak Młoda potrafi doskonale sobie zaplanować naukę i całkowicie samodzielnie przerabiać poszczególne tematy z poszczególnych przedmiotów i bez niczyjej pomocy przygotowywać się do egzaminów. Jak już zapewne wspominałam, wybrała w Komisji Egzaminacyjnej 3 stopień technikum i kierunek fotografia, a trzeci stopień technikum to 5 i 6 klasa razem. Wybiera jeden przedmiot, planuje naukę w czasie wg tematów wymaganych w Komisji, uczy się, zdaje go, zabiera się za kolejny przedmiot. Dla Naszego Autystyka taka metoda nauki najwyraźniej jest bardzo dobra. Stokroć lepszy system, niż chodzenie do szkoły stacjonarnej. Bałam się tego, ale uważałam, że warto spróbować, bo to zawsze jakaś szansa na otrzymanie dyplomu szkoły średniej. Teraz jestem już niemal pewna, że Młoda sobie poradzi doskonale. Najgorzej będzie z zaliczeniem praktyki, bo to dla nas ciągle wielka niewiadoma. Ale już urodziło się kilka pomysłów. Jest jeszcze czas. Póki co Młoda niech pracuje na spokojnie nad zwykłymi przedmiotami, a potem zabierze się za praktykę. Nie pali się. Nie wyrobi się w 2 lata, to ma jeszcze 5 lat zapasu. Damy radę!

Jestem bardzo ciekawa, jak Młody będzie sobie radził w tej piątej klasie. Normalnie nie mogę się doczekać, by to zobaczyć. Ciekawi mnie, jak się odnajdzie wśród nowych, o rok starszych kolegów, jaka jest tak klasa, jak go przyjmą, czy nie będzie mu starej klasy brakować…? Zastanawiam się też ciągle, jak przyjmie język francuski i czy mu się spodoba.  Ekscytujące.

Póki co kupiłam mu nowy tornister. Było trochę z tym śmiechu. Pokazałam mu stronę internetową znanej i bardzo popularnej belgijskiej marki tornistrowej i kazałam mu wybrać sobie nowy tornister i worek na w-f. Pooglądał, wyliczył, kto z dawnej klasy miał który tornister, po czym - tak jak się spodziewałam - wybrał najbardziej różowy z różowych tornistrów. Ech, mój syn! Jednak spojrzeliśmy jeszcze na inne modele i nagle zobaczył „LODÓWKĘ!”. Zaczął się brechtać, że kto to w ogóle mógł coś takiego wymyślić. Potem doszedł do wniosku, że to musi być niezłe, tak nosić se książki do szkoły w lodówce. Ten bierze! Zapytałam, czy na pewno nie różowy. Nie, lodówka jest epicka! Różowy ma być worek na w-f, bo ma coolerską małpkę. W realu tornister już tak bardzo lodówki nie przypominał, jak na zdjęciach w necie, ale Młody jest zadowolony. Poprzedni tornister nosił od 1 do 3 klasy, więc myślę, że ten spokojnie na dwa ostatnie lata wystarczy, a może nawet i średnią obskoczy. 


Tornistry to moje belgijskie zdziwienie. W Polsce bowiem co roku kupowało się nowy tornister (jak ja chodziłam do szkoły i jak Młode chodziły), bo kupowało się zwykle jakiś szajs, który i roku czasem nie wytrzymał. Tu kupuje się dobrej jakości tornistry i dziatwa nosi je po kilka lat. Zwykle od 1do 3 klasy jeden taki typowy mniejszy tornister, potem od 4 do 6 większy plecak i w końcu tornister XL do szkoły średniej. 

Podobnie jest też z rowerami. Mówię oczywiście o naszych lokalnych wiejskich flamandzkich szkołach, które znam, bo w miastach rzecz zwykle ma się pewnie inaczej. U nas na zadupiu większość dzieci (zarówno podstawówki jak średnie szkoły) dojeżdża do budy na rowerze, są też często obowiązkowe wycieczki rowerowe i tu każde dziecko musi mieć sprawny rower. No i te rowery trzeba systematycznie zmieniać na większe. Najpierw do przedszkola dzieciaki przyjeżdżają na rowerach bez pedałów albo z bocznymi kółkami, albo na hulajnogach. Potem kolejno wszystkie uczą się jeździć bez bocznych kółek i dostają większe rowerki, potem w pierwszych klasach podstawówki znowu awansują i potem znów koło 3, 4 klasy. Pod koniec 6 klasy albo już w szkole średniej przesiadają się w końcu na dorosłe rowery. 

U nas w gminie od zeszłego roku jest też biblioteka rowerowa, gdzie za symboliczną kwotę, można wypożyczyć dla pociechy rower na cały rok szkolny. Można też tam oddać swój stary dziecinny rower, który zostanie przez wolontariuszy naprawiony, wyregulowany i będą mogły korzystać z niego kolejne dzieci. Fantastyczna inicjatywa, ale nasza gmina nie jest oczywiście żadnym wyjątkiem. Biblioteki rowerowe są też w wielu innych miejscach.

Nowy rok szkolny Najstarszej też jest dla mnie wielce ciekawy, bo szósta klasa to rok staży. Ciekawi mnie, czy coś jej urzędy znalazły lub znajdą i jak sobie będzie radzić. 

Cała Trójca jest niezwykła i nieszablonowa. Wszystko zatem czego doświadczają na co dzień jest dla mnie ciekawe i fascynujące. One nie są i nigdy nie będą jak ich rówieśnicy. Dwójce starszych inność zdecydowanie nie ułatwia życia, a i Młodszemu za jakiś czas może nie być łatwo, bo bycie innym to bycie innym - czy masz mniej, czy więcej niż normalsi, czy łatwiej masz, czy trudniej i tak masz przegwizdane, bo jesteś inny. Innych się nie lubi, bo nie pasują do schematu i to większość ludzi bardzo boli w oczy i w dupę kole. I na każdym kroku będą ci o tym przypominać i wytykać, bo ludzie nie mogą po prostu iść swoją drogą i swoich spraw pilnować, tylko muszą się bezustannie do innych przypierdalać. 

Ostatnio też taką śmieszną sytuację miałyśmy z Młodą z pewną Polką z kijem w dupie. Jest taki jeden sklep z tanim szajsem - mydło, gówno i powidło, gdzie zawsze pełno Rumunów, Arabów i Polaków. Wielu się rajcuje niskimi cenami - jak niektórym się wydaje - markowych produktów, ale większość nie zdaje sobie sprawy, że to są takie jakby polskie, rumuńskie, czy arabskie wersje produktów, czyli totalny szajs. No nie wiem jak bardzo trzeba na głowę upaść, by uwierzyć, że jakaś znana firma sprzedaje masowo swoje produkty po zaniżonej cenie, ot tak kuźwa charytatywnie specjalnie dla Polaków. A wystarczy raz się pokusić o przetestowanie tego samego (rzekomo) produktu z różnych sklepów. Większość jednak woli naiwnie wierzyć, że się obłowiło w markowe perfumy i kiblożele za śmieszne pieniądze i jeszcze się cieszą, że inni głupole przepłacają… Tja.

 Nie o cygaństwie sklepowym jednak być miało, bo i my czasem bywamy w tych sklepach z badziewiem, żeby za każdym razem  trochę tego  badziewia do chałupy przywieźć ku radości własnej. Jakieś ręczniki, worki na śmieci, dziwne dekoracje czy farby dla dzieci to jak najbardziej szajsowskie można kupić, przeciez to i tak zaraz na zmarnowanie idzie więc im taniej tym lepiej. 

No i jeszcze jeden nie mniej szczytny (chłe chłe) cel nam przyświeca. Ja i Młoda wbijamy tam często dla beki, dla rozrywki. Tu przypomnę, że nie należymy do tzw normalnych ludzi, więc i rozrywka jest dla nas zapewne czym innym niż dla normalsów. Czy to jednak powód by ktoś się do tego przypierdalał? Nie sądzę, ale każdemu wolno uważać inaczej. Niemniej jednak niniejszym postem chciała bym przestrzec potencjalnych Polaków, którzy mogą nas spotkać w przypadkowym sklepie, że ja ostatnio mogę być bardzo niekulturalna, chamska i złośliwa, jeśli ktoś będzie miał problem z moją zabawą, bo niestety albo i stety z każdym dniem bardziej nienawidzę ludzi, a już szczególnie „naszych”  i wielce prawdopodobnie że drugim razem (a tym bardziej trzecim, czwartym i siedemnastym) mogę nie mieć lagów i zwyczajnie wyjadę z litanią do wszystkich skurwieli świata. 

Bo teraz miałam lagi. Młoda też, bo się nie spodziewałyśmy…. 

Nasza zabawa polega na ironicznym głośnym komentowaniu wszystkiego, co widzimy (nie tylko w sklepie, ale dosłownie wszędzie). Nie że krzyczymy, ale nie mówimy też szeptem.  Nawet nie wiem, czy Młoda to potrafi. Ona ma autyzm i dyspraksję i to praktycznie uniemożliwia jej kontrolowanie głośności mowy, a częstokroć i ruchów ciała, a często też tego co i jak mówi w ogóle. Gdy jest podekscytowana (bo np widzi coś zabawnego albo pięknego) to mówi bardzo głośno i macha rękami (jak wielu innych autystyków). A to głównie ona gada. Gada i gada, śmieje się i wydurnia, a ja stara jej w tym towarzyszę. Bo mogę! Bo lubię. Bo chcę. Nie zawsze tak robimy, ale mamy takie świńskie dni, że musimy się wyluzować i spuścić pary, żeby nie pierdolnąć. Toteż przeszkadzanie w tej zabawie może być niebezpieczne dla otoczenia. Ja w każdym razie nie ręczę za siebie. Młoda zwykle też nie certoli się, tylko mówi co myśli. 

No i idziemy sobie przez ten sklepowy pierdolnik, szukamy tego, po co przyszłyśmy i oglądamy nowe rzeczy próbując zgadnąć, co autor miał na myśli, bo czasem w takim np dziale z dekoracjami to serio są niezłe zagwozdki i chwilę trzeba podumać, co to może ewentualnie być i do czego to służy. My oczywiście wymyślamy przy tym najdziksze ewentualne zastosowania i serio dobrze się przy tym bawimy, choć staramy się nikomu nie wchodzić w drogę ani nikomu nie przeszkadzać. Młoda komentuje jednak bardzo głośno w kilku językach z użyciem wyrazów uznawanych za wulgarne syf robiony przez kupujących. No co za skurwiele tu przeszli? Patrz Matka, rozbite szkło, wszystko wypierdolone na podłogę i pójdzie taki złamas i zostawi wszystko, a to kosztuje i ktoś to musi sprzątać… No tak pewnie, najlepiej wyjebać z worków wszystkie ubrania i pójśc dalej, bo kasjerka nie ma tu nic innego do roboty jak sprzątać po takim bydle… Zawsze z nadzieją, że bydło rozumie akurat w tym języku i będzie mu głupio. Ale głównie nasze spostrzeżenia są jednak pełne śmiechu z jakichś dziwnych przedmiotów, nazw, polskich tłumaczeń z chińskiego no albo z poczynań kupujących, w tym nas samych.

 No i tu dochodzimy do Rodaczki z kijem w dupie (subiektywna opinia osób normalnych inaczej). Jednym z celów wizyty było zobaczenie poduszek dekoracyjnych albo poszewek. No i idziemy do tej półki brechtając się po drodze z fikuśnych z dekoracji. Ja coś oglądam a Młoda patrząc w inną stronę mówi zniecierpliwiona

-   Matka, oglądaj szybko te poduszki bo ona ci wszystkie wykupi. - Ja jednak nie zwracam uwagi, bom zajęta oglądaniem lamp i ramek w innej półce. 

Wtem słyszę jakiś głos pełen wyrzutów i żalu - Niektórzy rozumieją, co panie tu mówicie!

Po chwili zajarzam, że to chyba to my są te rzeczone panie i się odwracam z wielkimi pytajnikami i WTF świecącymi koło mojej głowy (tak mi się przynajmniej zdawało).  No bo o co jej kurwa niby chodzi?

- Trzeba uważać, co się mówi - kontynuuje głos wydobywający się z jakiejś, jak widzę, baby. Nie powiem wam, jak wyglądała, bo nie zapamiętuje ludzi, o ile ich wygląd mnie w jakiś sposób nie zafascynuje. Nie zajarzyłam nawet, że to jest ta „ona”, o której Młoda powiedziała, że wykupi wszystkie poduszki, ale Młoda twierdzi, że ona miała już pół wózka tych poduszek a jeszcze grzebała na półce. Stąd też te jej heheszki. 

Tak nas w każdym razie zaskoczyła jej dziwna dla nas reakcja, że obie miałyśmy lagi mózgu i nic babie nie odrzekłyśmy. No i dobrze, bo bez lagów to ja bym na pewno zapytała, czy nie próbowała kiedyś tak wyjąć kija z dupy i poluzować majtek albo nawet coś w stylu „a spierdalaj”, bo co jakaś obca dupa będzie do mnie zagajać, bez potrzeby. Żeby tak jeszcze jakaś ładna w moim typie, a nie jakaś nijaka bez poczucia humoru…

Cóż, prawda jest taka, że ostatnimi czasy moje kontakty społeczne ograniczają się do reszty z Piątki i moich klientów, a to wszystko ludzie inteligentni z ogromnym dosyć głupim poczuciem humoru i sprawnie operujący ironią i sarkazmem. Odzwyczaiłam się od sztywniaków i tępych dżonów, bo nie występuje toto w moim małym świecie, więc jak kogoś z tych grup na swojej drodze nagle spotykam, nie wiem, jak zareagować. Nie wiem, co mówi się do takich osób, czego one oczekują, czym ich mogę obrazić, urazić, przestraszyć, zniesmaczyć… Baba nie powiedziała, dlaczego trzeba uważać, co się mówi więc też nie wiem do dziś,o co jej chodziło i będę otym jeszcze ze 3 miesiące myśleć teraz. 

Młoda też nie wie i stąd te lagi mózgu. No kurwa, jakby ktoś za mną powiedział że wykupię wszystkie poduszki, to bym zwyczajnie  wszystkie spróbowała załadować do mojego wózka albo bym mu odpowiedziała coś śmiesznego. No ale fakt, ja nie jestem normalna. Jak to jest być normalnym? Jak to jest żyć bez poczucia humoru? A nie, chyba nie chcę tego wiedzieć. To musi być straszne.

Ale chromolić tam baby kupujące gówniane poduszki. Bardziej interesują mnie moje reakcje na ludzi. Sama czasem jestem w szoku, jak bardzo w ostatnim czasie zmieniło się moje podejście do ludzi. Cieszy mnie to, ale też poniekąd niepokoi, bo nie wiem, co zrobi moje prawdziwe ja spuszczone ze smyczy. 

Przez większą część życia najpierw zawsze myślałam o innych. Zanim powiedziałam jedno słowo, uczyniłam jeden gest, zastanawiałam się jak to zostanie odebrane, co ktoś inny sobie pomyśli, co poczuje. Zawsze starałam się unikać za wszelką cenę sprawiania innym przykrości, nawet kosztem swojego samopoczucia i zdrowia. 

Ostatnimi czasy jednak sporo przemyślałam i przeanalizowałam i mi wyszło, że to nie ma sensu, że to mi się zwyczajnie nie kalkuluje. Ludzie rzadko odpłacają tym samym. Ludzie zwykle  mają totalnie w dupie co ja myślę, co ja czuję. Ludzie wykorzystują to, że jestem miła, dobra, pomocna i chcą ciągle więcej, więcej i więcej, nie dają niczego w zamian i cały chuj ich obchodzi czy mi jest z tym dobrze. Nie, bo to ja mam się wiecznie dostosowywać do innych i tańczyć jak mi zagrają. Robiłam to ponad 30 lat. W końcu stwierdziłam, że pora powiedzieć A GOŃCIE SIĘ! Pora pobyć sobie dla odmiany choć przez chwilę zwykłym skurwielem i mieć choć przez parę lat wszystko i wszystkich w dupie. 

I całkiem dobrze mi to idzie. Z każdym dniem rośnie liczba ludzi, którzy mnie mogą pocałować w dupę. Coraz mniej mnie obchodzi, co obcy i mniej obcy ludzie  powiedzą, pomyślą i poczują. Jest kilka osób, które są dla mnie ważne i ich opinie i  samopoczucie się dla mnie liczy i o nich będę się troszczyć i przy nich zważać na słowa i czyny, reszta mi zwisa i powiewa. 

Ciągle staram się celowo w drogę nikomu nie wchodzić, świadomie nikogo nie krzywdzić, zasadniczo w ogóle w miarę możliwości unikam innych ludzi, jak tylko mogę. Gdy ktoś o pomoc poprosi, też raczej nadal nie odmówię, choć raczej już nie ma co liczyć, że jeszcze kiedykolwiek będę tryskać entuzjazmem w tej kwestii, bo już się przekonałam że ludziom jak palec dasz, to chcą całą rękę i po co by sami mieli cokolwiek robić, się starać, jak ktoś może wszystko rzucić, by lecieć na każde ich skinienie, wysłuchiwać ich niekończących się żalów, na nich zapierdalać i we wszystkim wyręczać. A serio kiedyś cieszyłam się i byłam dumna z tego, że mogę komuś pomóc, kogoś wysłuchać… Skończyło się jednak. Dobrowolnie już na pewno żadnemu Poloczkowi w każdym razie nie pomogę, nie doradzę ani nie wysłucham. Teraz pobędę sobie zwykła suką i chamką. Bo mogę.

W każdym razie, gdy ktoś mnie w drodze stanie, może mi się nie chcieć go omijać, może mi się nie chcieć trzymać mordy na kłódkę… Choć jest szansa, że będę mieć akuracik dzień dobroci dla ludzi… albo dzień lagów, kiedy mam totalnie wyjebane na wszystko.

Jednak i to wszystko jutro może się zmienić, bo moja przemiana nie dobiegła jeszcze końca i nie wiem, kim będę jutro. A może z czasem wybiorę się do jakiegoś psychologa czy terapeuty, by mnie naprowadził na właściwą drogę…. Na razie mi się jeszcze nie chce…







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko