21 września 2021

We wrześniu szybko trzeba żyć

 Dziś mam wrażenie, że w wakacje żyłam w zwolnionym tempie. Nie tylko przez te dwa tygodnie urlopu, ale całe dwa miesiące. Dzieci nie chodziły do szkoły, lekarze byli na urlopach, więc i wizyt nie mieliśmy za bardzo w wakacje. Nic nie trzeba było załatwiać ani nigdzie się spieszyć.  Rano można było dzień bez pośpiechu w ciszy i spokoju rozpoczynać, a wstając o szóstej miałam mnóstwo czasu na poranne zajęcia, czyli posiłek własny, kawę, karmienie zwierząt, pranie itp. 



No i, proszę państwa, tak się przez te 2 miesiące rozleniwiłam, że teraz nie wyrabiam rano na zakrętach. Naparzyć hektolitry herbaty (Młodzież pije do śniadania w domu i bierze w termosach do szkoły), spakować Syniowi jakieś śniadanie, co jest nie lada wyzwaniem, bo ten cudak nie je w ogóle żadnego chleba, ryżowe wafle już mu się przejadły i co takiemu dać do szkoły na te 7-8 godzin? Diabli wiedzą! Najlepsze, że śniadanie rano raczej rzadko jakieś uda mu się zjeść. Na nic nie ma chęci i ogólnie mało jest potraw, które akceptuje. Czasem poprosi o kaszę mannę lub budyń. Wtedy gotuję z wielką radością. Innym razem zje biszkopcika czy gofra. To też łał jak dla mnie, bo nie lubię, jak idzie głodny do szkoły, gdyż wcale nie rzadko się zdarza, iż nie ma smaku na to, co zabrał do szkoły, a wtedy śniadanie je dopiero o 16tej po powrocie ze szkoły. Tak niezbyt zdrowo, ale nic na to nie poradzę.

Od początku  września zabiera codziennie na pierwszą przerwę kiwi albo banana, albo winogron, albo zielone jabłko (żadnych innych nie akceptuje), na drugą przerwę bierze gofra. Nie nawaliło, jak na dziewięciolatka. Po szkole je obiad… No, tak to nazwijmy. Z normalnych gotowanych przez nas rzeczy je: rosół, spaghetti, pyzy z mięsem, ruskie pierogi, gołąbki, no i …to by było na tyle. Czasem naleśniki, ale nie jest jakimś ich wielkim fanem. W dni, kiedy nie serwujemy żadnego z tych dań, czyli większość dni, Młody je frytki z frikandelem i/lub nuggetsami. Dobrze, że nie mam obsesji na punkcie zdrowego odżywiania, bo chyba bym osiwiała… a nie, czekaj, już jestem siwa… Przed spaniem czasem jeszcze raz je frytki, ale często po prostu wpiernicza tylko owoce. Dużo owoców pożera. Uwielbia kiwi, tylko musi być twarde i kwaśne. Dojrzałego słodkawego nie tknie. No, czasem wetnie też jakieś czipsy albo mleczną czekoladę (innych nie uznaje). Nie należy do grubasów, że tak powiem. Jest najmniejszy w klasie, ale nie jest też jakimś tam bladym anemicznym szkieletem, jak można by się spodziewać, nie choruje, jest niezwykle sprawny, ma dużo energii, mózg pracuje mu na pełnych obrotach za pięć dzieci w jego wieku, z czego wnioskuję, że jego dziwna dieta nie jest specjalnie niebezpieczna dla zdrowia. Winna jest tu pewnie w dużej mierze wysoka wrażliwość…

Oczywiście fajnie by było, gdyby tak cała Piątka jadła wszystko, co gotuję. Pomarzyć dobra rzecz. Tylko Najstarsza je większość rzeczy. Dwójka pozostałych ma specjalne potrzeby żywieniowe. Młoda po pierwsze primo ma wersję autyzmu, która nie toleruje pewnych smaków, zapachów, faktur itp. Po drugie primo aktualnie nosi aparat ortodontyczny, co nie ułatwia jej życia ani nam rodzicom gotowania. 

Na szczęście to stare dzieci i same sobie potrafią jedzenie zorganizować lub o konkretne rzeczy poprosić. Jednak człowiek ciągle nad tym myśli, kombinuje, duma, co by tu jutro upichcić, by jak najwięcej ludzi chciało to jeść. Czasem mnie to okropnie irytuje, bo nie mam pomysłów. Czasem przygotowuję kilka różnych rzeczy, żeby był wybór, ale najpierw trzeba mieć ten pomysł… Ech. Raz w tygodniu zwykle zamawiamy jakąś pizzę czy kebsa, a Młody spaghetii, bo pizzy ani kebaba oczywiście nie lubi. 

Dziwny jest ten świat. A my jeszcze dziwniejsi.

Najstarsza wreszcie ma nowe okulary. Gdy w zeszłym tygodniu je założyła u optyka, aż samo jej się śmiało. Potem wyszłyśmy na ulicę, a ona rozglądała się powoli wokół i nie mogła się nacieszyć, że znowu wszystko widzi z daleka. Stwierdziła, że teraz musi się nauczyć od nowa z tym żyć hehe.

Trafiłyśmy na jakąś promocję i tylko 210€ zapłaciłyśmy za bryle z oprawkami dobrej marki,  a z tego jeszcze będzie sporo zwrotu z ubezpieczenia. 

Ja mam wizytę u okulisty na początku października i pewnie też będę się uczyć na nowo patrzeć na świat. 



W najbliższych tygodniach jeszcze mamy trochę wizyt po różnych doktorach, ale opowiem, jak już będzie po, o ile oczywiście będzie o czym opowiadać. Najstarsza ma iść do gina, bo z badań krwi wynika, że z hormonami coś nie tenteges i trzeba to omówic. Młoda ma wizyty standardowo systematyczne wizyty u psychiatry i ortodonty, ale mamy coś nowego - pneumolog. Tam jeszcze nie byliśmy. Młoda ma czasem problemy z oddychaniem i nie zawsze stres ma z tym coś wspólnego. Rodzinny zalecił sprawdzić, czy to aby nie jakaś astma. Młody też ma do pneumologa, tyle że zapisałam go do innego szpitala niż Młodą. Super jest, że tu można sobie wybierać lekarzy i szpitale wedle własnego widzimisie. Z Młodym idziemy w sprawie jego kochanej alergii, bo sezon letni to dla niego istny koszmar. Pora w końcu jakiegoś eksperta  się poradzić i dokładniejsze badania zrobić. Skierowanko od rodzinnego już mamy, ale wizyta dopiero na koniec listopada. Na szczęście sezon pylenia już na ten rok się wyczerpał. 

Najstarszą zaszczepili też w tym tygodniu na covid w szkole. Gdy dostała zaproszenie w lecie, postanowiła się nie szczepić, bo skoro dobrowolne to ona wybiera nieszczepienie. No i racja. Ona nigdy nie choruje, nie socjalizuje się, w ogóle rzadko opuszcza swoje poddasze, to po ch jej szczepionka na grypę. No ale zaczęliśmy nowy rok szkolny i się okazuje, że wszyscy w klasie zaszczepieni, na każdą OBOWIĄZKOWĄ wycieczkę do muzeum, czy tym bardziej zagraniczną trzeba okazać „covidsafe”. Do tego pierniczą w mediach że do pójścia do głupiej knajpy czy nawet odwiedzin w szpitalu może być tu i ówdzie za chwilę to gówno wymagane. A wiesz, co jutro wymyślą te młotki? Nie wiesz. Niby pierniczą, że we Flandrii 90% dorosłych jest zaszczepionych a i młodzieży od groma, czyli teoretycznie już powinni se dać dupie siana, ale… jak chcesz psa walnąć, to kij się znajdzie. Po co se zatem życie dodatkowo utrudniać, jak i bez tego jest porąbane. Jak przysłali mejl ze szkoły o darmowym szczepieniu, to mówię jej to co wyżej i radzę, by może lepiej skorzystała z tej okazji, bo cholera wie, co będzie dalej z tym covidowym cyrkiem. Powiedziała okej. Mam nadzieję, że nigdy nie przyjdzie nam tego pożałować, bo cholera wie, co tak na prawdę z tego wyniknie za jakiś czas…. W ciekawych czasach żyjemy. No ale dosyć na dziś o zdrowiu.

Izegem

Małżonek zmieniał auto na nowszy model. Nagle go napadł taki dziki pomysł, a jak jego coś napadnie, to nie ma zmiłuj. No dobra, sama idea nie była nowa, a tylko czas i tryb jej realizacji lekko chaotyczny, raptowny i spontaniczny. Co nagle to po diable, jak powiadają. Ja już za stara jestem na takie szalone akcje i dużo nerwów mnie kosztuje coś takiego, choć to niby nie mój cyrk ani nie moje małpy. Ja nie jeżdżę autem. Nie mam uprawnień, predyspozycji ani najmniejszego zainteresowania w tym kierunku. Nie rajcują mnie ani nie obchodzą samochody. No chyba, że mi drogę zajeżdżają…. Wtedy bym najchętniej użyła wielkiego młota. Tak że ten. 

No ale M-Jak-Mąż lubi auta i lubi prowadzić. Zatem i nie dziwota, że potrzebuje co jakiś czas w coś nowego wsiąść, bo ileż można w tej samej puszcze tkwić. No i spoko sprzedał stare auto, kupił nowe i jest cacy. Tyle że ja bym sobie życzyła, by następnym razem takie akcje trochę spokojniej i bardziej z pomyślunkiem były przeprowadzane, bo nie mam hajsu i czasu na terapeutę, a chciałabym jeszcze trochę w jako takim zdrowiu pożyć… Co prawda ja też lubię spontan, ale nie koniecznie w takich okolicznościach, no i też coraz bardziej mnie nagłe działanie przeraża i wyprowadza z równowagi.

 No okej, żeby z równowagi można było mnie wyprowadzić, najsampierw musiała bym ją osiągnąć, a ten stan  jest ciągle w budowie… Liczyłam, że od września będzie możliwość pójścia do psychologa za 11€ za wizytę (aktualnie płacimy 60€ z czego jest 20€ zwrotu z ubezpieczenia) i sepójdę, ale się okazuje, że rząd jak zwykle leci se w chujki na małe bramki i to co podawały media to gówno prawda… Wiem od naszej psycholożki, że niby dali jakieś pieniądze, ale o dużo za mało i że tylko nieliczni psychologowie by mogli według tej nowego systemu pracować, a reszta po staremu. To by oznaczało cyrk na kółkach. Do tego było wiele innych głupot i pułapek w tym zawartych, zatem psychologowie powiedzieli „a spierdalajcie” i zaczęli protest. Co z tego wyniknie, to się okaże… Póki co moją terapią jest pisanie, korzystanie ze słonecznych kąpieli i robienie przyjemnych rzeczy typu czytanie książek, dobry film, pogawędki z resztą z Piątki. 

W piątek otrzymałam mejl od konsultantki z biura, czy nie mogli by mi tymczasowo jednego klienta dodatkowo wcisnąć, bo został nagle bez sprzątaczki… Odpisałam, że biere, bo to na tej samej ulicy, na której już mam klienta w tym samym, co oni sobie życzą, dniu. Skoro to tylko zastępstwo, to mogę spróbować, bo forsa mi potrzebna… Jak nie dam rady albo klient okaże się jakiś upierdliwy, to zrezygnuję. A jak będzie wporzo, to mogę se klienta zostawić, bo to blisko domu. 

Na razie nie mam potwierdzenia, ale ciekawam ludzi. Lubię chodzić do nowych domów, bo to zawsze jakaś odmiana i nowe twarze można poznać i kolejną chatę dokładnie sobie obejrzeć. Lubię podglądać, jak ludzie żyją, jak mają mieszkanie urządzone, czym się zajmują… Lubię też, jak mówią, że szybko i dobrze sprzątam hehe, a zwykle mówią, a czasem nawet do biura dzwonią… Nie jest tajemnicą, że lubię być  chwalona i lubię dobrze o sobie myśleć i być z siebie dumna. Za młodego bardzo mi tego brakowało - pochwał, akceptacji, uznania, docenienia tego co robię  -  to choć na stare lata korzystam… 

Teraz już za późno, by dokonać wielkich osiągnięć, ale z małych rzeczy nadal mogę się cieszyć przeto cieszę się nawet jak ktoś mi powie, że szybko i dobrze sprzątam, czy że dobrze mówię po niderlandzku. Zbieram sobie takie małe okruchy radości i przeważnie udaje mi się być szczęśliwym człowiekiem.

Młody miał dziś biegi na 700 metrów. Rywalizowały ze sobą wszystkie podstawówki z całej gminy. Powiedział, że nie zamierza biegać i że będzie sobie szedł. Tak też zrobił. Zajął przedostatnie miejsce, bo ktoś z innej szkoły powziął podobną taktykę. Mówi, że zaczął biec i chwilę biegł, ale on nienawidzi biegania. I mnie się podoba, że szedł. Niech nikt go do niczego nie zmusza. Niech se belfer sam biega, jak lubi. Proszę bardzo. Młody lubi chodzić. Praktycznie codziennie chodzą z tatą na wieczorny godzinny marsz. Lubi też jeździć rowerem, na rolkach,hulajnodze, ale biegał nie będzie. Ma rację, że się nie daje. Najstarsza też tak ma. Nikt jej nie przekona do czegoś, czego nie chce. Nikt i nic! Ale ona biegać akurat w miarę lubi i na wf zawsze osiąga najlepsze rezultaty. No, Młoda też żyje wedle własnych zasad i też nie daje sobie w kaszę dmuchać. Ja byłam przez większość życia beznadziejną cipą bojącą się wyrazić swoje zdanie, wszystkim na każdym kroku ustępowałam. Jestem dumna z moich dzieci i bardzo szczęśliwa, że one takie nie są, jak ja byłam. Udział w takich zabawach - moim nader skromnym zdaniem - winien być dobrowolny. 







4 komentarze:

  1. jest, udalo sie opublikowac!

    Gratuluje synowi przedostatniego miejsca. W koncu to nie byle jakie miejsce tylko wlasnie przedostatnie!
    Mam nadzieje, ze flamandzka szkola bedzie potrafila zachecic dzieci do ruchu dla przyjemnosci.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Publikowanie komentarzy to czasem nie lada wyzwanie. Gratuluję zatem! I dziękuję w imieniu syna. Ja myślę, że większości ludzi to nie ma już co zachęcać. Większość flamandzkich dzieci należy do co najmniej jednego klubu sportowego, ludzie tu nałogowo jeżdżą rowerami i biegają, no a do tego te wszystkie „wandelingi”, czyli marsze. Zmuszaniem do konkretnej aktywności raczej nikogo się nie zachęci. Wprost przeciwnie. Niektórym dniom sportu w upał towarzyszy kilka wizyt karetek, bo dzieci tracą przytomność z gorąca… Dla mnie to chore! Ale każdemu wolno uważać inaczej :-)

      Usuń
  2. Kochana, psycholog tobie nie pomoze ale ty jemu z pewnoscia

    OdpowiedzUsuń

Komentujesz na własne ryzyko