6 listopada 2022

Jak bolesny jest powrót do pracy po długim chorobowym

 Z każdym tygodniem praca jest bardziej odczuwalna fizycznie. Po trzecim tygodniu czuję każdą część ciała. Najbardziej bolą oczywiście stopy i kostki, ramiona, nadgarstki i dłonie ogólnie oraz dół pleców oraz biodra, czyli pewnie znowu mi się miednica zapaliła, bo już znam ten ból. Tak, to jest prawdziwy ból dupy! Z tym najgorzej, że w nocy też jest aktywny. A raczej zwłaszcza w nocy. Jak by się nie ułożył, tak biodra bolą albo plecy. Jak nie poprawi się, pójdę do jakiego fizjoterapeuty na parę sesji, by mi naprawił trochę plecy… Pod koniec tygodnia, żeby było śmieszniej, zaczęło mnie boleć miejsce po cycku, co mi mówi, że przedobrzyłam z używaniem prawej ręki. Spytałam rodzinnego przy okazji zastrzyku w piątek i potwierdził, zalecając częstsze posługiwanie się lewą ręką. Łatwiej powiedzieć, niż wykonać. Prawa ręka sama się zawsze pcha pierwsza do roboty…

Dobrze, że w tym tygodniu było święto we wtorek, a potem i środę miałam wolną, to tylko 3 dni pracowałam. Z tym, że pełne dni, więc i tak 6 domów posprzątałam, plus swój z 15 razy haha. Nie, żart, żart. W swoim sprzątam na odpierdziel. Bo słabo tu płacą ;-) Poza tym, każdy ma swój kwadrat pod kontrolą, a jednocześnie nikt niczego nie kontroluje, bo chaos to nasze hasło.

W środę byłam podpisać umowę z nowym biurem i podoba mi się, to co już się dowiedziałam. Nie będę jednak chwalić dnia przed zachodem słońca… Zacznę w styczniu dla nich pracować, to się okaże, czy piękne słowa autoreklamy mają jakieś pokrycie w rzeczywistości. 

Niepodoba mi się natomiast sytuacja z moim wypowiedzeniem. Powiem więcej, jestem tym wielce zdenerwowana i nie wiem, co mam myśleć. Wśród klientów mam osobę zajmującą się pośrednictwem pracy i ona uspokaja, że nie ma się co przejmować, choć uważa sytuację za dziwną…

No bo sytuacja wygląda tak, że w zeszłym tygodniu wysłałam wypowiedzenie pocztą listem poleconym, czyli jak nakazuje regulamin i nic. Oczekiwałam telefonu lub mejla z biura potwierdzającego otrzymanie wypowiedzenia, ale dotąd nic takiego nie miało miejsca. Wypowiedzenie spełnia teoretycznie wszystkie normy, bo okres wypowiedzenia wyliczono mi w związkach i pismo też im do sprawdzenia wysyłałam. Podpisać ręcznie też się podpisałam. Czyli teoretycznie wszystko w porządku. A jednak niepokoi mnie to, bo co jak coś jest nie tak…? Niby nie ma, logicznie rzecz ujmując,  takiej zasranej możliwości, ale mnie to uwiera w mózg cały czas.

Tak czy owak omijajcie biura Trixxo szerokim łukiem i trzymajcie się od nich jak najdalej z dala. Banda oszołomów. O ile kilka lat temu było jeszcze całkiem wporzo, tak teraz okazuje się, że koleżanka, która mnie do tego biura sama wciągnęła, miała rację, że wszystko się zmieni na gorsze i w czas przeszła do innego biura, zanim burdel się zrobił. Niech im pypcie wszystkim na języku wyrosną i krowy przestaną się doić, o!

Póki co i tak muszę dla nich pracować do końca roku i jeden dzień dłużej. Myślę sobie, że może być tak, że jak główne biuro zleciło skontaktowanie się ze mną mojemu lokalnemu oddziałowi, to przecież ci nie zadzwonią do mnie i się nie spytają, dlaczego złożyłam wypowiedzenie. Podejrzewam, że domyślają się też, iż od stycznia nie tylko będą mieć jedną dobrą sprzątaczkę mniej, ale też kilku klientów… Niemniej jednak nadal oczekuję tego telefonu. Pytać, lepiej by nie pytali… Bo nie wiem, czy będę akurat w dyplomatycznym nastroju, czy nie…

A z tym rakiem piersi to jakaś epidemia chyba… Babka, u której podpisywałam nową umowę, wypytywała mnie o szczegóły biopsji, bo u jej mamy właśnie wykryto „kolesia”… Chwilę później pod naszą apteką na wsi spotkałam zaprzyjaźnioną Rodaczką, starszą panią, która podzieliła się niefajną nowiną, że nasza wspólna znajoma, a dokładnie jej przyjaciółka, właśnie wybiera się z tym samym problemem do szpitala. No i co to niby ma być?! Co kogo spotkam, to mówi o raku? Nawet jacyś niemal obcy ludzie do mnie piszą lub dzwonią, żeby opowiedzieć, że też ich to spotkało… Okej, zdaję sobie sprawę, że mnie każdy mówi, bo ja też to mam… czyli zrozumiem, podpowiem, no ale mimo wszystko wygląda dla mnie niczym jakaś epidemia…

Nie zaprzątam jednak sobie za bardzo tym głowy. Mam ciekawsze dla niej zajęcia do przemyślania, decydowania, a najchętniej to w ogóle lubię dać głowie odpocząć i pozajmować się głupotami.

W wolnym czasie ciągle oglądamy z Małżonkiem namiętnie serial House of Cards na Netflixie. Tak nam się podoba, że i po 5 odcinków dajemy ciągiem. Oglądamy i żremy chipsy na przemian z ciastem i owocami. Może przytyjemy trochę, żeby nam było cieplej, jak zima nadejdzie, bo na ogrzewaniu teraz trzeba będzie oszczędzać przy takich cenach prądu i gazu. Kurde, do niedawna płaciliśmy miesięcznie po 250€, a teraz oczekują, że wyskoczymy co miesiąc grzecznie z 800€ za sam prąd i gaz. A gdzie tu, panie, czynsz, internety, telefony, paliwo, o jedzeniu nawet nie wspominając? 

Podoba mi się jednak filozofia Belgów w tej kwestii. Niektórzy się chwalą, że ani razu jeszcze ogrzewania  w tym roku nie włączyli, bo oszczędzają. Siedzą po ciemku i pod kocami, modem od internetu czy inne elektryczne  urządzenia włączają tylko, gdy potrzebują np wysłać mejl czy ogólnie coś tam zrobić. Niektórzy zrezygnowali z odkurzania i proszą, bym izbę zamiatała miotłą… Ogólnie zachowania oszczędzania zakrawające na lekką paranoję. Gdy wchodzę do ich mieszkania, smród stęchlizny prawie zwala mnie z nóg, grzyb na ścianach i meblach taki, że co dzień grzybową można gotować… Wilgotność powietrza w ostatnich dniach często wynosiła grubo ponad 90% (bo taki tu jest klimat). Ale na ferie wszyscy pojechali za granicę. Na cały tydzień. Po raz któryś w tym roku. Bo ich stać. Niektórzy być może potem ustawią się w kolejce do banku żywności, ale wyjazd na ferie w tym kraju to jakaś totalna szajba. Oszczędzanie do granicy obłędu druga. 

No ale cóż, każdy ma swoje priorytety i każdemu wolno żyć i wydawać pieniądze po swojemu. Nasze podejście do życia pewnie dla wielu, jeśli nie większości ludzi też jest dziwne i niezrozumiałe…

Młody korzystał też z ferii. Głównie oczywiście grał w sieci z klasowymi kolegami i koleżankami. Niezłą ma bowiem ekipę. Co jedno to lepsze. 

Jednego kolegę odwiedził zaraz w pierwszą niedzielę. Tłukli się po dzielni na hulajnogach i placu zabaw. Wrócił cały w siniakach, ale zadowolony że hej. W ostatnią sobotę z kolei został zaproszony wraz i drugim kumplem i kumpelą przez rodziców innej kumpeli. Mama koleżanki podwiozła całą gromadę pod kino w Brukseli, kupiła bilety i popcorn, po czym sama poszła z młodszymi swoimi dziećmi z wizytą do jakichś ciotek. Młodzież obejrzała film „Czarny Adam” i fajnie spędzili razem czas.

Powiem wam, że dziwne się nam z pierwa wydawało, iż nasz synek zostanie w wielkim kinie bez opieki dorosłych, ale potem nam się przypomniało, że nasz maluszek ma już cholibka 10 lat i już maluszkiem nie jest, bo jest już uczniem 6 klasy, a to jest ostatni rok podstawówki i najwyższa pora, by stawał się coraz bardziej samodzielny i odpowiedzialny za siebie.

Wszak za rok będzie już w szkole średniej. Będzie już musiał sam się do niej dostać i sam z niej wrócić. Nie ważne rowerem, pociągiem, czy autobusem, bo w każdym wypadku potrzeba być uważnym i odpowiedzialnym, by się nie zgubić ani nie zgubić torby z laptopem czy innym wartościowym sprzętem, nie dać się przejechać, co tu jest na prawdę sporym wyzwaniem przy takim natężeniu ruchu i pojebaniu kierowców. Będzie musiał umieć kupić bilet na pociąg czy autobus, czytać rozkład jazdy, ogarniać mapy i nawigacje  w telefonie, gdyby wynikły komplikacje z dojazdami, co w Belgii jest na porządku dziennym ze względu na wszechobecne roboty na drodze, torach, w budownictwie etc. 

W tym momencie nam się przypomniało, że jeszcze nie wybraliśmy szkoły średniej, a zapisy przecież zaraz po Nowym Roku ruszą, a z miejscami się nigdzie nie przewala i trzeba już teraz wybrać szkoły, w których spróbujemy szczęścia. 

Póki co stanęło na liceum ogólnokształcącym ASO i kierunku nauki przyrodnicze w dalszej perspektywie. Szkoły mamy dwie na oku. Do jednej chwilę Młoda chodziła, drugiej nie znamy, ale to w niczym nie przeszkadza. Zobaczymy, gdzie reszta ekipy będzie się wybierać, bo fajnie by było, gdyby większa grupa poszła do jednej szkoły, nawet jeśli by wybrali różne kierunki, to jest z kim jeździć rano na rowerach.

Młoda znowu robiła pet sitting u znajomych. Tym razem było niezbyt miło, bo jedna kura była chora. I raczej nie wyglądała, jakby miała wyzdrowieć… Kot za to jak zwykle był miły i zabawny. Młoda zawsze kupuje mu kocie łakocie i daje mu wieczorem, gdy wpuszcza go do domu po całodziennych wojażach. 

Teraz sama szykuje się do wyjazdu na wakacje. Jest adrenalina. I dla niej i dla nas, bo pierwszy raz sama wyjeżdża na dłużej i na dalszą trasę. Co nie zmienia faktu, że cieszymy się wszyscy. Dla mnie oznacza to przede wszystkim, że ona dobrze się czuje, że jest znowu po prostu zwyczajną zdrową młodą wesołą dziewczyną. Młoda zamierza spędzić kilka dni z kumplami, by wspólnie świętować wejście w dorosłość. Jednym słowem, strach się bać! ;-)

Nie, bać się nie boję, bo ufam roztropności i odpowiedzialności Mojej Córki i jej ekipy, ale bycie młodym ma też swoje prawa, co dla matek i ojców bywa czasem trochę niepokojące. Poprawkę trzeba też brać na złośliwość losu i istnienie na świecie skurwieli różnej maści, co wzmaga mój niepokój. Nie na tyle jednak, by przygasiło to mą radość i dumę z bycia matką takich świetnych dzieciaków, jak Nasza Trójca.











5 komentarzy:

  1. Ech, ile to decyzji człowiek musi w życiu podejmować i czasami żałuje, ale cóż.
    My mamy słoneczne mieszkanie i kaloryfery śpia, jedynie łazienkowy grzeje, bo nie można go zamknąć.
    Uważaj na siebie, bo jak siły stracisz, to do roboty nie dasz rady!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Sił to jeszcze ci u mnie dostatek, tylko bolące kości są drobnym problemem, ale liczę na to, że się w końcu przyzwyczai wszystko do ciężkiej codziennej roboty.
      Ja tam zwykle decyzji nie żałuję, bo u mnie szklanka jest zawsze do połowy pełna ;-) (niepoprawny optymista), ale wszelakie zmiany i niejasności zawsze mnie stresują niezmiernie, nawet jak są w 100% pozytywne.

      Usuń
  2. Powiem Ci, że ja też nie ogarniam tej kuwety - takie zachowanie zakrawa na chorobliwe skąpstwo. To się leczy. Mam w rodzinie taką osobę. Kupuje tylko to, co absolutnie konieczne, czyli chleb i coś do chleba. Coś do chleba tylko i wyłącznie z promocji.
    Żadnych nowych ubrań, butów - nosi stare i poniszczone, bo na zakupy odzieżowe "nie ma pieniędzy". Jeździ gruchotem, który powinien być w muzeum, nie zaś na drodze. Wszystkim opowiada, jak to nie ma kasy, mimo że ma bardzo dobrze płatną robotę. Na koncie zaś... blisko 200 000 złotych! Nie pojmuję tego. Też mam oszczędności, myślę przyszłościowo, nie trwonię kasy na używki (bo nie ćpam, nie piję, nie palę...), ale nie wyobrażam sobie żyć w taki sposób. Kasa na koncie cieszy, jasne, ale tak obsesyjnie oszczędzać? W imię czego? Żyjemy tylko raz, w dodatku za krótko i za szybko. Trzeba znać umiar. Wydawać nie tylko na rachunki, ale też na przyjemności - dla swoich ukochanych, dla siebie...

    Dzisiejsi dziesięciolatkowie są bardzo kumaci. BARDZO. Mam takiego koleżkę w swoim bliskim środowisku - uwielbiam tego chłopca i jego poczucie humoru. Jest bardzo bystrym małym Irlandczykiem, non stop zadziwia mnie swoim rozgarnięciem, tekstami, zachowaniem (no dobra, zdarza mu się robić głupoty, ale heloł, nawet my - dorośli - nadal je robimy, a przecież mamy na karku znacznie więcej lat niż ten chłopiec urodzony JEDYNIE dekadę temu).

    Twój syn na bank z wszystkim sobie koncertowo poradzi. Słowo harcerza. Też to wiesz, prawda? Nie daj dojść do głosu matce-panikarze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dokładnie, żyje się raz!
      Wiem, że Młody sobie poradzi. Jednakowoż mam powody się bac, bo np klasowa koleżanka Młodej pod samą szkołą miała wypadek i w ciężkim stanie została odwieziona do szpitala (jechała z całą bandą rowerem, w kamizelce, kasku, prawidłowo), kilka innych wypadków pod szkołą było śmiertelnych. W szkole Najstarszej nastolatek zginął pod szkołą pod kołami autobusu. W innej szkole, do której chodziła młoda belfer wylądował połamany w szpitalu, a ogólnie wypadki pod szkołą to codzienność. Najstarszą raz nauczycielka odwiozła z rozwaloną głową (wypadek na rowerze w drodze do szkoły), Młoda wróciła raz ze złamanym nosem i rowerem nadającym się tylko na złom (rower - droga na dworzec). Młoda raz uciekła z domu, a do dziś bierze antydepresanty bo dwa pierwsze lata szkoły średniej była hejtowana przez „milusie” klasowe koleżanki… Jej szkolny kolega popełnił samobójstwo w wieku 14 lat. Nie jestem panikarą, wprost przeciwnie, ale cholera zwyczajnie mam realne powody, by się obawiać szkoły średniej. Nie znaczy to, że siedzę i myślę o tym, tylko czasem przy okazji takiej czy innej sobie uświadamiam, że kurde, to już szkoła średnia!!! 🙀

      Usuń
  3. rozbawiłaś mnie tym Belgijskim oszczędzaniem :)

    OdpowiedzUsuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima