W poniedziałek rano nasza najmłodsza pociecha bardziej niż niechętnie wyjechała na pięciodniowy obóz sportowy ze swoją klasą oraz swoją poprzednią klasą. W naszej podstawówce taki obóz jest co roku i co roku wyjeżdżają nań OBOWIĄZKOWO uczniowie klas 5 i 6. Jeden rok jadą do Blankenberge, drugi do Brugge (Brugii). Nocują w ośrodku sportowym, gdzie - jak nie trudno się domyślić - sporo różnych sportów poznają na własnej skórze. Poza sportem zwiedzają, pływają łódkami, bawią się i uczą. Jak to na szkolnym obozie. Takie wyjazdy się albo lubi, albo nie lubi. Ja uwielbiałam. Młody nie znosi.
W zeszłym roku jechali autobusem spod szkoły. W tym roku jechali pociągiem z sąsiedniej miejscowości, gdzie trzeba było dzieci dostarczyć wraz z bagażami. Bagaże załadowaliśmy do busa, leki (jak kto bierze) oraz dokumenty wręczyliśmy nauczycielom. Dzieciaki miały ze sobą tylko małe plecaczki z najpotrzebniejszymi rzeczami, jak chusteczki czy napoje. Mogli zabrać ze sobą pieniądze, ale kwota zalacana wynosiła max 20€. Co nie znaczy, że dzieci nie brały więcej...
Młody nie chciał jechać. Dla niego to zbyt wiele stresu, no i bał się, że znowu nie będzie cały tydzień prawie nic jadł, bo wszystkie potrawy są dla niego niejadalne. Spakowałam mu paczkę bułeczek z czekoladą i poinformowałam dyrektorkę oraz wychowawcę, że mu daję te bułki w razie wu i żeby zwracali uwagę, czy coś jadł... Pożegnaliśmy go z nadzieją, że mimo wszystko będzie fajnie i że nauczyciele okażą się ludźmi…
Później miałam masażyk. Znowu za pomocą tego dziwnego urządzenia na prąd.
Wieczorem miał być niderlandzki, ale zadzwonili, że odwołane i że nauczyciel zamieści zadania w Teamsach. Pewnie mu się dziecko urodziło, bo ostatnio ostrzegał, że jak go nie będzie, to oznacza, że jest na tacierzyńskim. Ma mieć zastępstwo, ale pewnie na szybko nie zorganizowali.
Kolejnego dnia Młoda miała rozmowę z GTB przez Teams, w której i ja uczestniczyłam. Po omówieniu tego i tamtego, Młoda została zapytana, czy ma jakiś pomysł i co najbardziej by chciała robić. Ta odrzekła, że najbardziej by chciała pracować online, by za dużo nie musieć wychodzić z domu, ale oczywiście może czasem wyjść... Najchętniej robiła by coś związanego z fotografią, może jakieś fotografowanie produktów, obrabianie zdjęć w Photoshopie... no, coś z fotografią, gdyby tylko się trafiło. Na tym na razie stanęło.
Coach powiedziała, że sprawdzi możliwości w tej materii. Potem pójdziemy dalej. Szanse pewnie są małe na taką robotę, ale skoro można spróbować, to trzeba to zrobić. Jak nie spróbujesz, się nie dowiesz. Następne spotkanie w maju. Dostałyśmy też namiary na instytucję zajmującą się przyznawaniem wypłacaniem zasiłków dla niepełnosprawnych i dowiedzieliśmy się jak to działa i jak trzeba do tego podejść.
Problemem jest tylko lekarz prowadzący, bo go nie mamy. Psychiatra jak s ę rozchorowała niewiadomonaco ze 2 lata temu, tak nie wróciła. Kolejna do której trafiliśmy, to jakiś oszołom z innej planetyi nie zamierzamy do niej więcej iść. Rodzinna z kolei Młodej w ogóle nie zna, przeto ciężko tak do niej od razu wbić i zapytać o jakieś papiery etc. Co za niefart!
Otrzymałam mejl od psycholożki z namiarami na psychiatrę, który jest potrzebny do pełnej diagnozy w kwestii autyzmu. Czas oczekiwania PÓŁ ROKU! Psycholożka jeszcze sprawdza innych psychiatrów, ale pisała, że niestety wszędzie podobny czas oczekiwania na wizytę. Dupa blada. Muszę napisać mejl, by się umówić, bo psychiatra został przez psycholog poinformowany, że sie skontaktujemy.
Nauczyciele dodawali zdjęcia z obozu na FB.
ŻENADA DO ENTEJ POTĘGI. Przez tydzień wrzucili tych fotek ze sto. Tylko co z tego, jak robili je chyba taboretem. Dla mnie niepojęte, żeby szkoła nie miała na takie okazje w miarę dobrego aparatu. Takiego prostego, tzw głupiego jasia, którym nawet nauczyciel potrafiłby zrobić w miarę dobre zdjęcie. A może belfry zapisały by się na kurs fotografowania smartfonem? No bo żeby jeden belfer nie potrafił robić zdjęć W DZISIEJSZYCH CZASACH to na prawdę wstyd i obciach.
Środa była męcząca jak diabli. Rano pojechałam rowerem do bankomatu, by wybrać sobie kasę na psychologa z karty kredytowej, bo się skapnęłam, że na moim koncie stoi raptem 20€, co jakby trochę za mało na wizytę u psychologa, bo ta kosztuje 65€. Pokręciłam sobie powolutku przez las. Pogoda była ładna i dobrze się jechało, zatem postanowiłam wrócić dłuższą drogą, co okazało się niezbyt rozsądnym pomysłem. W pewnym momencie okazało się bowiem, że objawiło się nagłe zmęczenie i ledwie do domu dokręciłam. Przejechałam 9 (słownie: dziewięć) kilometrów. No szaleństwo po prostu. Wpiekliło mnie to. No bo jak to tak, lato idzie, sezon rowerowy w pełni, a ja nie będę mogła rowerować? No nie będę mogła. Nie dam rady. Oprócz zmęczenia zaczęłam też czuć to cholerne ramię. Nie mogę rowerować. Moge tylko chodzić, a wolę rowerować.
tajna ścieżka przez pola |
Nic to. Odpoczęłam, a potem poszłam na masażyk, a chwilę później do psycholożki. Wieczorem udało mi się wziąć udział w lekcji niderlandzkiego i nawet było bardzo fajnie. W środę uczy nas kto inny niż w poniedziałek, bo to jakby 2 różne kursy.
W czwartek pojechałam skuterem do VDAB na spotkanie z coachem z Rentree. Kawał drogi po górkach, ale pogoda była całkiem zacna i tylko trochę ramię niedomagało. Z powrotem pojechałam jakimiś polnymi nieznanymi drogami, bo lubię zbaczać z utartych szlaków i odkrywać nowe…
ścieżką rowerową z górki na górkę jedziemy |
Kołczka jest bardzo sympatyczną pozytywną osobą. Wypełniłam i podpisałam te wszystkie regulaminy, zgody, zezwolenia i inne dokuemnty. Odpowiadałam na pytania, które wczesniej otrzymałam od niej mejlem. Dotyczyły one w dużej mierze mojego zdrowia fizycznego i psychicznego po rakowych terapiach i w związku z pracą aktualną i przyszłą.
Otrzymałam kartki z zadaniami, które mam przygotować na następne spotkanie, które już w przyszłym tygodniu. Wykonanie zadań nie jest obwiązkowe, ale bez wątpienia pomocne. Zadania dotyczą moich oczekiwań, kompetencji, pomysłów etc co do mojej potencjalnej pracy, którą bym chciała wykonywać.
Wracając z urzędu pracy, gdzie towarzyszyła mi Młoda, nadłożyłyśmy drogi, by wstąpić do Alberta Heijna po produkty na obiad. W kasie młodziutka dziewczyna skanując nasz pół kilowy wór szpinaku mówi:
- Tak dużo szpinaku… tak się wydaje, ale na prawdę to się go niewiele robi po ugotowaniu. Tak samo pieczarki - myślisz, że masz tak dużo, a potem się okazuje, że niewiele z nich zostało…
Przyznałam jej rację, pakując nasz szpinak do siatki wyłuskanej przez Młodą z kieszeni i myśląc, że pewnie dziewczyna nie dawno zaczęła gotować i jest zafascynowana właściwościami niektórych rzeczy. Tak bardzo, że musi się tym z przypadkowymi ludźmi podzielić. Każdy chyba tak ma.
Potem na szybko zrobiłam wegetariańską lazanię ze szpinakiem.
To wszystko jest ciekawe i dobre, ale diabelnie męczące dla mnie teraz. Za dużo się dzieje.
Cały tydzień odczuwałam ogromniaste zmęczenie.
W piątek znowu odwiedziliłam lekarkę rodzinną. W ostatniej chwili się zreflektowałam, że czas na zastrzyk Decapeptylu. Ze 7 razy sprawdzałam i liczyłam w kalenadrzu, bo we włbie mi się nie chciało pomieścić, że już miesiąc od ostatniego zastrzyku minął. No ale minął. Nie wiem tylko kiedy?!
Pojechałyśmy razem z Młodą, bo jej się wszystkie anty- piguły pokończyły. Antydepresyjne. Antykoncepcyjne. Z rozpędu poprosiła też o coś na antytrądzikowego. Najważniejszym celem była jednak domniemana alergia utrudniająca oddychanie przez cały rok. Już najróżniejsze badania Młoda robiła, ale na alergię jeszcze nie. Doktorka pobrała krew i zapytała, czy coś jeszcze ma zbadać przy okazji. No takie podejście to ja rozumiem, a nie że lekarz ci łaskę robi, że w ogóle jakieś badania zleci. Poprosiliśmy o żelazo, bo Młoda miała wcześniej anemię, a doktorka na to, że przy okazji zrobi też tarczycę i wszystko inne, co można z podstawowych badań z tych próbek zrobić. Młoda już ją lubi. Fajna, wesoła młoda kobietka.
Później znowu miałam masażyk. Tym razem normalny bez żadnych urządzeń elektrycznych. Plus wygrzewanie lampą.
A później wrócił Młody. Nie podobał mu się obóz. Sporty i zajęcia były w miarę, ale bez szału. Pokoje były, według Młodego, okropne. Nauczyciele zmuszali go do jedzenia wszystkiego i nie pozwolili mu jeść bułeczek. Płakał, jak o tym opowiadał. Mówił, że zupy były tak ohydne, że mało się nie zrzygał. Dyrektorka kazał mu tylko próbować, co nie jest złe. Sami tak robimy w domu i on sam chętnie próbuje wszystkego, ale postali zmuszali go do zjedzenia wszystkiego. No zajebiście po prostu. Posrane belgijskie zasady. Szkoda że jeszcze srać i szczać tu nie trzeba na komendę w odpowiednią stronę i pod odpowiednim ciśnieniem...
W środę mieli wolny czas na chodzenie po sklepach, więc Młody poszedł do McDonalda i zamowił sobie frytki i colę. Zaradny gość ;-)
Najważniejsze, że już po obozie i że mają długi weekend. Do szkoły wracają dopiero w środę. Będzie grał.
Konwalie na pierwszego maja
Pierwszy raz udało mi zgodnie z tutejszą tradycją kupić konwalie na pierwszego maja.
Zwyczaj nakazuje, by na pierwszego maja podarować bliskim bukiecik konwalii na szczęście.
Tradycja pochodzi z Francji. 1 maja w roku 1561 król Karol IX otrzymał bukiecik konwalii z życzeniami. Nigdy nie dowiedział się od kogo pochodziły te kwiatki, ale tak bardzo mu się to spodobało, że w kolejnym roku podarował po bukieciku konwalii wszystkim damom na swoim dworze.
Po niderlandzku konwalie, podobnie jak po polsku, mają wiele imion. Najczęście nazywa się je "meiklokjes", czyli majowe dzwoneczki. Inne nazwy to: Lelietjes van Dalen, Meibloemen, Muguet, Mugeesten, Boslilzje, Bosselenneke.
Po polsku inne nazwy konwalii to: majówki, lanuszki, lilie z doliny, drabiny do nieba, lilie wierności, leśne księżniczki, łzy Maryi.
Ja kupiłam konwalie głównie dla siebie. Uwielbiam ich zapach. Zawsze je kochałam. W końcu konwalia to kwiat wszystkich urodzonych w maju. Kupiłam takie w doniczce. Jak przekwitną, zasadzę je pod drzewami albo w dużej donicy. A nuż się im spodoba...
Zdjęcia
W wolnych chwilach jak zwykle robiłam zdjęcia.
Jestem, przyleciałem… |
pszczółka murarka przy pracy w naszym hotelu |
pani Kosowa |
pan Kos kradnący kurom żarcie |
pani Kos kradnąca kurom suszone larwy mącznika |
abstrakcyjne zdjęcie z użyciem kryształowej piramidy |
jakieś wielkie drzwi |
jedna z pomalowanych skrzynek elektrycznych |
inne wielkie drzwi |
kołatka |
Film o naszych pszczołach
Humor
Od poczty dostałam jakiś list. Nie wiem, o czym jest, bo napisane po francusku i nie powiem, by mnie to jakoś bardzo obchodziło. Jednakowoż zapis mojego nazwiska mnie przeturlał po podłodze... 🤣🤣🤣
Polska trudna jezyk hehe