Wczoraj rozkminiałam sobie na temat jesieni i poczyniłam ciekawe obserwacje ;-), którymi postanowiłam się podzielić z Czytelniami tego bloga zanim zabiorę się zapisywanie kolejnej kartki tego pamiętnika.
Idąc z Małżonkiem na krótki spacer zaczęliśmy obgadywać dupę listopadowi. Ja zauważyłam, że niby nie pada i niby ciepło, bo 10 stopni bez wiatru to ciepło jak na listopad, ale i tak ciemno i mglisto cały dzień, a co za tym idzie niemiło. Małżonek odparł na to, że właśnie dlatego on nienawidzi listopada i że najchętniej to by w ogóle z domu nie wychodził.... Dalej zaczęłam utyskiwać, że pojechałby gdzieś połazić, coś zobaczyć, ale nie mam żadnego konkretnego pomysłu, bo faktyczie pogoda jest taka obwisła i zamulona, że człowieka nie ciągną ładne przyrodniczo miejsca, no i nie wiadomo, czy jak człowiek gdzieś pojedzie i dojedzie, to czy nagle lać nie zacznie... Myślałam też o jakimś muzeum, ale żadne konkretne mnie akurat nie przyciąga, a jak wezmę listę miejsc do odwiedzenia to tylko się zestresuję, bo nie będę mogła się zdecydować i w rezultacie i tak nigdzie się nie wybiorę... Małżonek przypomniał, że na basen miałam z Młodym jechać, ale brrr jak jest tak ponuro to ja nie lubię jeździć na basen, a już szczególnie skuterem czy autobusem, gdyż po wymoczeniu człowiekowi jest dużo zimniej.... BRRR. Co innego jakby basen tuż za rogiem był, a nie jak u nas, że wyjście na basen to cała wyprawa - więcej jedziesz jak pływasz... O i tak sobie gawędząc o listopadzie zrobiliśmy swoją najkrótszą trasę i wróciliśmy do domciu, gdzie z powrotem okopaliśmy się przy książkach, herbacie, a jak się nam czytanie znudziło, włączyliśmy Netflixa...
I taką zawiłą drogą przyszła do mnie refleksja na temat smaku i zapachu jesieni.
Wiecie czym pachnie moja jesień?
Jesień pachnie nową grubą książką, która długie miesiące się na półce wystała, bo za gruba się mi zdawała na czytanie jej latem. Jednak w końcu przyszedł jej dzień. Zaczęłam od zanurzenia nosa w kartkach i sztachnięcia się zapachem nowej książki, bo ona mimo, że stała długo na półce, ciągle pachnie wyśmienicie nowością. Uwielbiam zapach nowych książek. Jesień daje więcej okazji i chęci do zanurzenia nosa w książce. A co do tej książki to tytuł brzmi "Wietnam. Epicka tragedia 1945-1975" - Max Hastings. Opasłe wielkie tomisko liczące blisko tysiąc stronic, ale ponad setkę przeczytałam już jednym tchem. Dobrze się czyta, choć temat niewesoły i niepiękny. Bez wątpienia jednak ważny i bardzo aktualny. To książka o wojnie w Wietnamie, ale i o wojnie, konfliktach i polityce ogólnie.
Jesień pachnie też spleśniałym serem i winogronem. Odkąd się ochłodziło i dni stały się krótsze zaczęłyśmy znowu z Młodą kupować różne sery pleśniowe. Co raz to innych kosztujemy i dyskutujemy, który komu lepiej smakuje. Latem ser w ogóle nie podchodzi. Lato to czas sera białego z pomidorem i ogórem, ale tłuste sery pleśniowe to jesień. Lubię je wąchać i lubię je zażerać. Wybieramy w sklepie po kilka różnych o różnej intensywności i kolorze, do tego oczywiście obowiązkowo winogron i najlepiej jeszcze różne orzechy.
Jesień pachnie też najróżniejszymi herbatami. Latem pijamy najczęściej zwykłą najzwyklejszą czarną herbatę do śniadania, obiadu czy kolacji, ale gdy jesień nadejdzie każdy jak wariat znosi do domu najróżniejsze, najdziwniejsze herbaty, bo my mamy niezłego bzika na punkcie parujących kubeczków. W naszej szafie herbatowej można znaleźć jesienią i zimą całą kolekcję od zwykłej taniej herbatki smakowej z marketu do ekologicznych suszonych liści i kwiatów. Nie wszystkie nam smakują, ale wszystkie nowe nieznane smaki trzeba przeciez wypróbować... Zdarza się, że czasem trafimy na coś tak obrzydliwego w smaku, że od razu wywalamy to do kosza. Tak było np kiedyś, gdy jeszcze nie wiedzieliśmy, że zoethout znaczy lukrecja i kupiliśmy parę razy herbatę z tym gunwem. Lukrecją moja jesień na pewno nie pachnie. Lukrecja to zło. Choć Belgowie i Holendrzy pewnie by z tym dyskutowali. Przeco oni tu uwielbiają czarne żelki. Kuźwa całe półki, a nawet regały różnych czarnych żelków tutaj są i oni to żrą namiętnie. Herbaty z lukrecją też są populrane, więc trzeba dobrze czytać skład. U mnie i Reszty z Piątki ta roślina wywołuje odruch wymiotny. W tym sezonie (w przeciwnieństwie do lata) dobrze smakują herbaty z cynamonem, czy imbirem, ale ogólnie najlepiej, gdy za każdym razem zaparza się inny smak. Tak przynajmniej uważa babska część naszej rodziny, bo Młody pije tylko "egzotyczną" herbatkę z liptona i zieloną cytusową z tej samej firmy. Żadnej innej mu nie wciśnie. Małżonek zaś trzyma się zwykłej czarnej bez udziwnień, choć zdarza mu się i czymś pachnącym niepogardzić.
Jesień pachnie jeszcze naleśnikami, goframi i ciastami. Młoda smaży często niesłodkie cieniutkie naleśniki z cynamonem. Najstarsza z kolei czeka, aż się bananów nie zje i brązowe się zrobią, bo takie paplitowate i słodkie najlepiej nadają się na naleśniki. Mnie tam wszystko jedno, byle pasta speculosowa albo nuttela do smarowania były... Młody je najczęściej je naleśniki z brązowym cukrem albo z cukrem pudrem. Gofry tylko z bitą śmietaną. A ciasta, jeśli już pieczemy, to u nas są zawsze te same od lat: sernik, prosty placek z jabłkami i orzechami, drożdżówki ze smażonymi jabłkami i/lub masą kokosową, cinnamonrollsy, ciastka amoniaczki (nie zawsze z amoniakiem), ciastka marchewkowe oraz crumble z owocami i orzechami, ale to ostatnie to już częściej latem podawane z lodami. Mówcie co chcecie, ale latem sernik nie smakuje, cinnamonrollsy też ani ani.
Jesień lubi też pachnieć świecami. Gdy słonecznie jest za oknem, nawet gdy dni już krótkie, zapalnie świeczek wydaje się nie na miejscu, ale gdy przyjdą jesienne słoty, czy przymrozki to już inna bajka. Wtedy od razu korci, by ten mały symboliczny ogień na stole sobie rozpalić. Lubię zapach świec. Wcale nie koniecznie zapachowych, ale taki zwyczajny zapach topionego w ogniu wosku. Świece zapalamy na co dzień i od święta. W zwykłe wieczory czasem stawiamy zapaloną świeczkę na stole i towarzyszy nam ona w czytaniu książki czy netfliksowaniu. Z okazji urodzin świece są dekoracją naszego stołu, przy którym zajadamy się urodzinowymi tortami.
Nieodłącznym zapachem jesieni jest też zapach podgrzewanych w mikrofalówce pestek wiśniowych zaszytych w poduszkach rozgrzewających albo zapach tak samo ogrzanych maskotek wypełnionych suszoną lawendą. Świetne to wynalazki te wszystkie poduszki i maskotki do rozgrzewania. Gdy jesień się zacznie, od razu wydobywamy je z szaf. Idealnie rozgzrewają, gdy człowiek zmarznie albo gdy się przeziębi. Fajnie się czyta książkę siedząc na kanapie z taką gorącą poduszką pod kocem, gdy za oknem wicher wyje i noc ciemna. Ale i na bolący brzuch, stawy, czy mięśnie też są dobre.
grzejaki Młodego |
A czym Wam pachnie jesień?
Ładnie i różnorodnie! U mnie jesień pachnie piernikami, herbatkami i książkami:-)
OdpowiedzUsuńZapomniałam o gofrach, musze zrobić gofry!
jotka
U nas nie da się zapomnieć o gofrach, jak wszędzie na każdym kroku sie je spotyka. Nawet u nas na wsi co poniedziałek stoi gofrowóz, w którym świeże gofry można kupić, a pachnie z tej budki na całą wieś. Ale w domu to sobie człek zrobi po swojemu i na spokojnie zje, ile wlezie i z czym chce.
UsuńAle pierników to lata świetlne nie wpierniczaliśmy. Tutejsze to się tylko do gulaszu nadają jako zagęszczacz. Może by tak upiekł pierniczków jakichś...