Dlatego rozmyślania jednak chyba najlepsze i najbezpieczniejsze są przy gotowaniu. Przeto rozmyślam, kombinuję, a potem od czasu do czasu przeklepię na bloga swoje przemądre uwagi i wnioski. Co i niniejszym czynię.
"A niechaj narodowie wżdy postronni znają, iż Polacy nie gęsi i swój język mają" /M.Rej/ |
Polszczyzna była jednym z naszych rodzinnych koników. Tata zawsze nas (głównie mnie i Większego Brata) poprawiał i strofował, gdy niepoprawnie mówiliśmy. Uwielbialiśmy wykłady profesora Miodka. Do tego mamy ciocię polonistkę, która w szkole wysokie wymagania wszystkim stawiała, za co jestem jej wdzięczna, jak pewnie wielu innych jej uczniów. Dzięki temu poznałam znaczenie wielu rzadko używanych słów, nie kaleczę jakoś okropnie polskiej ortografii i gramatyki oraz bardzo lubię język polski. Nie twierdzę, że piszę i mówię bezbłędnie. O, bynajmniej. Robię na pewno sporo błędów gramatycznych, zwłaszcza podczas długich wypowiedzi ustnych, gdyż mówię szybko i dużo (każdy ma jakieś wady:), a i w piśmie też się zdarza, bo czemu nie. Nawet najlepszym polonistom zdarza się sięgać do słownika, bo nie są pewni poprawności tego czy innego wyraženia, a co dopiero taki zwykły Kowalski. W tym miejscu dodam, że na moim blogu częstokroć celowo piszę nie do końca poprawnie, bawię się słowami, tworzę karykatury polskiej ortografii i gramatyki, bo mnie to bawi. Ostatecznie to mój blog i jak to mówią: wolnoć Tomku w swoim domku... Jako się rzekło, nie zmuszam nikogo do lektury. Czytanie jest dobrowolne i darmowe, w związku z czym reklamacji nie przyjmuję.
Wracając jednak do wspomnianej "zagranicznej polszczyzny", jest to bardzo interesujące zjawisko, które obserwuję kątem oka odkąd przybyłam do be i odkąd słyszę i czytam wypowiedzi rodaków. Wcześniej jednak nie zastanawiałam się nad tym jakoś specjalnie. Nie raz jednak zwróciłam uwagę, że my Polacy okropnie dużo obcych wyrazów sobie spolszczamy i jak gdyby nigdy nic używamy ich w życiu codziennym. Pierwsze dziwne określenie z jakim się tu zetknęłam i z pierwa kompletnie nie rozumiałam to "komuna". Mimo, że stosunkowo młoda wiedźma ze mnie, jednak niezbyt dobrze mi się ono kojarzy. A wśród polonii belgijskiej komuna to urząd gminy. Więc wszystkie sprawy załatwia się "na komunie", idzie się zameldować "na komunę". Tylko dlatego, że po francusku ta instytucja zwie się "Commune". Po niderlandzku to "Gemmente" , ale nie otientuję się, czy ktoś z Polaków chodzi do "gementi". My jednak (głównie ze względu na skojarzenia) chodzimy po prostu do gminy. Inny spolszczony wyraz, który wielce zabawny mi się wydaje, to "patron", czyli francuski szef. Nie mam słownika etymologicznego ani innego odpowiedniego pod ręką, ale całkiem prawdopodobne, że to akurat nie jest do końca niepoprawnie użycie, jednak w tym kontekście jakoś śmiesznie brzmi... ludzie mówią "moja patronka" to, mój patron" tamto. Moją patronką jest święta Magdalena i dzięki niej mam wspaniałe imię, ale poza tym ona nic specjalnego nie robi dla mnie... Jest jednak mnóstwo takich słów belgijskich, których na pewno nie ma w polskich słownikach, a których Polacy używają jak polskich, czyli zapisując po polsku i odmieniając zgodnie z zasadami polskiej gramatyki i to dla przysłuchujących się może być zabawne. Dzięki kurzemu blogowi uświadomiłam sobie, że podobnie jest w innych krajach, do których emigrujemy. Ba, w innych krajach... A we własnym przecie podobnie. Kto z was nie zna słów "luknij", "debeściak", czy tym podobnych żywcem z angielskiego wydartych przez młodzież.
To, o ile się dobrze orientuję, nie jest jakieś nowe zjawisko. Czymże jest bowiem słownik wyrazów obcych? Opasła dosyć księga, a zawierająca wyrazy, które Polacy przez wieki podkradali z obcych języków i zaczynali się posługiwać nimi na Ziemiach Polskich. Z tym tylko, że dawniej ludzie nie byli tak mobilni jak dziś, nie mieli takich możliwości komunikacyjnych, dzięki którym dziś Polak minuta osiem ma kontakt z drugim końcem świata, raz dwa śmiga samolotem tu i tam. Dlatego szybciej i więcej nas wszędzie. Jak już gdzieś nas poniesie, to obserwujemy, podpatrujemy i dodając coś od siebie zanosimy do swoich nowe przepisy, ciekawe pomysły, innowacyjnie rozwiązania, miłe zwyczaje, fajne słowa i różne głupoty, bździochy i syf też naturalnie. Ale czy to jest złe? Myślę, że nie. Dzięki temu świat się rozwija i idzie z postępem no i mniej się wszystkiemu dziwujemy, bo coraz więcej wiemy o świecie. Czasem tylko szkoda, że w pogonii za nowością zapomina się zupełnie tego co dobre i fajne w Polsce. Tak w kwestii tradycji, zwyczajów, języka, jak i techniki, nauki, kuchni itp. Każdy pewnie znajdzie coś, co w pl mu się podobało, a czego już dziś nie ma, ale to chyba cena tej mobilności, nowoczesności, postępu. Jednak zawsze nowe kusi i człowiek chce mieć to, co mają drudzy, co ma sąsiad zza miedzy, zza granicy, co mają ludzie na drugim końcu globu. A że może, to ma :-) A że niektórzy mają sentyment do rzeczy starych i dobrych, czasem minionych to druga strona medalu. Ja tam np wolę stare drewniane meble a nie przepadam za nowoczesnymi z plastiku, szkła i metalu. Jednak to nie powód by robić awanturę sąsiadowi mieszkajacemu w nowoczesnej chacie. To że wspólne rodzinne gawędzenie przy świecach wieczorem było fantastyczne, nie znaczy, że mamy wyrzucić z domu telewizor i komputer albo w ogóle odciąć prąd. Czasu nie zatrzyma. Coś za coś. Tak samo pewnie w kwestii języka ojczystego. Przy tak rozwiniętej komunikacji i szerokich kontaktach ze światem raczej próżno oczekiwać, że będziemy zachowywać czystość języka polskiego. Dodając do tego stan i zasady polskiej edukacji to raczej nie za dobrze ten nasz język będzie wyglądał za parę lat. Dziś już nie czyta się lektur tylko fragmenty wyrwane z kontekstu, a większość uczniów i tak skończy na ogladnieciu filmu i przeczytaniu streszczenia w sieci. Esemesy, czat i inna komunikacja elektroniczna nie wymaga specjalnych umiejętności językowych: nara, pzdr, omg, cb - czasem w trzech literach i buźce kryje się całe skomplikowane zdanie. Nie trzeba się tez męczyć z ortografią, gdy autokorekta poprawia błędy. Wszyscy idziemy na łatwiznę. Widocznie taka kolej rzeczy.
Choć i mi czasem żal tych pięknych polskich wyrazów, które gdzieś tam w słownikach i literaturze siedzą zapomniane. I tych innych, które takie okaleczone i obdarte latają po polskiej i zagranicznej ulicy - ni pies, ni wydra. Nie tak chyba dawno w jakimś jedzeniowym poście zastanawiałam się dlaczego wolimy mówić mufinki czy kupkejks i łamać sobie głowę nad pisownią i poprawną wymową, niż nazwać te babeczki jakoś swojsko, np babeczki po angielsku, babeczki francuskie itd. Tak, mówcie, co chcecie, dla mnie to jest jakiś rodzaj babeczek tylko o innym niż polski rodowodzie. No ale z drugiej strony spolszczanie wszystkiego bywa co najmniej zabawne albo wręcz irytujące. Więc powiem jak zwykle - najlepiej bez przesadyzmu w obie strony i będzie git. Mniemam jednak, iż to niemożebnym okazać się może... Świat się zmienia i nie zatrzymany tego.
Język polski jest jednym z najtrudniejszych języków świata i moim zdaniem nie powinno się jakoś bardzo krytycznie oceniać żadnego Kowalskiego czy Nowakowej mówiących niepoprawnie, bo najprawdopodobniej samemu popełnia się co najmniej kilka błędów językowych dziennie... No chyba, że ktoś nic nie mówi albo mówi w innym języku akurat... Ja, mimo przeczytania dziesiątek książek, zamiłowania do języka często staję przed problemem, jak coś napisać, jaka jest w zasadzie poprawna forma tego czy innego wyrazu, konstrukcji zdania itp i wiem, że częstokroć ostatecznie używałam niepoprawnej formy. Rozmawiając ze znajomymi, którzy są za granicą kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat i mają sporadyczny kontakt z rodakami, słyszę, iż wielu prostych słów najzwyczajniej w świecie zapomnieli, więc używają spolszczonych form wyrazów tutejszych. Niektórzy używają niewłaściwych wyrazów w zdaniu, które mimo że jest zrozumiałe to jednak śmiesznie brzmi. Przykład? "Ja powiem dla dyrektorki o tym". zamiast "Ja powiem dyrektorce o tym."C. W niektórych sytuacjach muszę się nagłowić, zanim przetłumaczę "z polskiego na nasz" i pojmę o co chodzi. warto tu zajrzeć
W kwestii rozważań o języku jeszcze mam jedną teorię. Kiedyś ponoć Bóg wkurzony na ludzi pomieszał im języki, żeby się jeden z drugim nie mogli dogadać i głupot nie narobili. Potem pojawiali się mądrole, którzy chcieli to odkręcić i stworzyć jakąś uniwersalną mowę. Z esperanto się nie udało, łacina stała się międzynarodowym językiem medyków, ale za to poza tym nie istnieje. Ale teraz popatrzcie na świat. Czy nie wydaje wam się, że zupełnie niezamierzenie za kilka lat język angielski stanie się takim międzynarodowym językiem? Bo ja takie właśnie mam przypuszczenia. Dziś chyba nie ma kraju, w którym nie dogadał by się w tym języku. Nie w sensie, że w każdym miejscu, w każdej wsi, ale jest to język bardzo popularny. Oczywiście częstokroć są to małe grupy, np studentów, informatyków, jakichś urzędników, ale są. Może więc za parę(dziesiąt) lat człowieki będą mieć znowu jeden wspólny język... I to będzie koniec swiata...? ;-)
Kto czyta ten blog, co najmniej od czasu do czasu, to wie, że moje rozumowanie bywa arcypokrętne i niczemu się nie należy dziwować w moich tekstach hehe. Powtórzę po raz nie wiem który: niech nikt nie śmie traktować moich słów zbyt poważnie! Dla mnie życie jest jedną wielką piaskownicą, w której staram się dobrze bawić, a bawię się zawsze po swojemu, swoimi zabawkami, ale się wnerwiam jak mi ktoś rozciapuje babki albo obsypuje piaskiem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własne ryzyko