PS. Ps na początku? W liście pisanym gęsim piórem byłoby to niewykonalne, ale w dobie elektroniki jak najbardziej się da, a ja się da, to można...
Post pisany przez kilka dni ze smartfona jakiś czas temu wreszcie doczekał się ostatecznej edycji z komputera i publikacji. Cierpię ciągle na spore ograniczenie czasoprzestrzeni i nie wyrabiam na zakrętach...ale do rzeczy...
![]() |
z mojego albumu |
Po miesiącu nauki mieliśmy zebranie w szkole. Nauczyciele, dyrektorka, pani z CLB, szkolna pani pedagog no i ja z naszą dyżurną tłumaczką. Szkolni opiekunowie dziewcząt stwierdzają, że jest tak jak się obawialiśmy niestety, czyli Starsza zamiast się przy siostrze zaangażować w klasowe życie, to wręcz odciąga Młodszą od grupy.
We dwie się bawią, we dwie rozmawiają, we dwie spędzają czas wolny - jak to kochające się siostry. To samo w sobie jest bardzo pozytywne, ale w tej konkretnej sytuacji już niekoniecznie - jesteśmy w obcym kraju i musimy nauczyć się tutejszej mowy, bawić się, pracować, uczyć się z Belgami, a do tego potrzebna jest dobra znajomość języka.
Mam najwspanialszą trójcę małolatów pod Słońcem, fajne, wesołe i inteligentne, tylko skurczybykom się ciągle nie chce zabrać za porządną, a przede wszystkim SAMODZIELNĄ naukę. Jak matka stoi nad nimi, co dzień do tornistrów zagląda, sprawdza, nagania, drze pysk, to jest całkiem dobrze, ale wystarczy sobie odpuścić jeden tydzień, a już bida. Jeszcze Młodsza jakciemogę, ale Najstarsza to już leń do entej potęgi. Nawet Młodsza ją pogania i pilnuje, tyle że tamta niekoniecznie się daje...
Rozumiem, że żadne normalne dziecko nie będzie siedziało dzień-noc przy książkach jak na ten przykład ja w dzieciństwie, ale jak by z własnej i nieprzymuszonej woli choć od czasu do czasu się pouczyło jedno z drugim to chyba nic by się nie stało, no nie? Też tak macie?
Dzieci... że też nie ma jednej uniwersalnej instrukcji obsługi do wszystkich. Ile prostsze było by życie każdego rodzica, gdyby w razie problemów mógł zajrzeć do mądrej książki i cyk - już wie, co dolega dziecku... No niestety, trzeba samemu kombinować, dumać, próbować metodą prób i błędów, najczęściej błędów, a czas leci, dzieci rosną, rodzic się starzeje, cierpliwości, chęci ubywa... ŻYCIE!!!
Czasem sobie tak myślę, jakże beztroskie życie muszą wieść rodzice bezproblemowych dzieci, zwłaszcza jedynaków... Nie ma bezproblemowych dzieci? Myślę, że są, tylko ich rodzice tego nie wiedzą haha. No może PRAWIEbezproblemowe, czyli Istoty, które są spokojne z natury, ale lubią bawić się z innymi, są inteligentne i lubią się uczyć, nie wychylają się ani w jedną ani w drugą stronę, broją trochę, ale nie za bardzo, czyli po prostu są takie jakie powinny być dzieci wg różnych poradników dobrego rodzica. Czyli takie przeciętniaki, normalniaki. Takich dzieci jest - myślę - całkiem sporo.Rodzice takich dzieciaków - myślę - nigdy, przenigdy nie zrozumieją, co to znaczy tak naprawdę być rodzicem.Tacy rodzice będą nosić łeb w górze i śmiać się z innych, bo wydaje im się, że są super rodzicami, podczas gdy ci inni to - wg superrodziców - matki i ojcowie do dupy, bo ich dzieci sprawiają problemy w szkole, w domu, na ulicy... albo ciągle chorują...
Ale to guzik prawda, to nie żadni super rodzice tylko zwykli "szczęściarze", którym bociek podrzucił zwykłe dziecko bez specjalnego charakteru. Ot co!
Szczęściarze piszę w cudzysłowie, bo mimo wszystko uważam, że wychowywanie dzieci z nieprzeciętnym charakterem, niepowtarzalnymi cechami to właśnie jest prawdziwe szczęście o ile ktoś lubi wyzwania, a ja lubię. Takie oryginalne istoty wymagają dużo więcej poświęconego czasu, dużo więcej pracy zarówno ze strony rodziców jak i pedagogów, ale tylko takie oryginały maja szansę być w życiu KIMŚ. "Kimś" to nie jest bynajmniej synonim celebryty. Bycie KIMŚ nie oznacza wszak zdobycia sławy czy bogactwa, choć tego nie wyklucza. Bycie Kimś to bycie osobą nieprzeciętną, nieszablonową, inną, nietuzinkową, interesującą... FAJNĄ :-)
![]() |
moja trójca (nie)święta |
Jednak taką nieprzeciętną istotę także (albo i przede wszystkim taką) trzeba pokierować na właściwe tory, a to już jest nie lada wyzwanie dla rodzica. Zwłaszcza gdy dziecko z charakterkiem nie jest jedynym posiadanym potomkiem, jak jest w naszym przypadku.W szkole zapewne nauczyciele mają jeszcze większy problem i jeszcze trudniejsze zadania, bo tam jest jeszcze większa gromada do wychowania, co jedno to bardziej udane. Co więcej wielu nauczycieli (i innych ludzi) nie przepada za takimi dziećmi i najchętniej pozbyło by się ich ze swojego otoczenia w ogóle. Wcale mnie to nie dziwi - wielu ludzi lubi iść po najmniejszej linii oporu i nie przepada za sytuacjami, gdy trzeba kombinować, myśleć, walczyć z przeciwnościami itd. Nie dziwi mnie też, że gdy sobie z takim typem nie radzą, po prostu zaczynają go totalnie olewać. Bo co zrobić, gdy wszystkie znane, popularne metody zawodzą? Najlepiej przymknąć oczy i udawać, że problem nie istnieje. Nawet rodzic ma czasem dość, a co dopiero nauczyciel, który ma program do zrealizowania i to w ograniczonej czasoprzestrzeni... Dlatego się nie dziwię... ale czasem mam żal, że niektórzy zbyt łatwo się poddali, że im się nie chciało...


Jednak jakiś anioł czuwa nad nią i niefrasobliwą matką jaką czasem jestem.
Nie dość, że nie mogłam popełnić kolejnego życiowego błędu, to jeszcze mam wrażenie, że to wydarzenie miało kilka pozytywnych stron. Jakie pozytywy może mieć taka sytuacja? Ano po pierwsze Zaną chyba to deczko wstrząsnęło. Choć tego nie okazała wstępnie, to jednak teraz po informacji, że jednak zostaje w swojej klasie, jakby pogodniejsza się zrobiła, bardziej spontaniczna, bardziej skłonna do współpracy, śmielej odpowiadająca na zagajenia kolegów i koleżanek. To nie może byc zupełny przypadek, że się coś w niej zmienia. No i secundo, podejrzewam, że wyniki testu na inteligencję pozwoliły niektórym zobaczyć moją córkę, a może i obie w innym świetle. Bo ten śmieszny teścik dowodzi, że to jednak rozgarnięte dziewuchy, tylko po prostu nie znają niderlandzkiego :-)

Ja uważam - i wielu się ze mną zgodzi - że najstarsza ma cechy typowe dla artystów, naukowców, odkrywców - co by się nie działo, w głowie Najstarszej cały czas jest analizowany jakiś jej projekt czy pomysł.
Niestety nie jest ona jedynaczką, by matka mogła jej poświecić każdą wolną chwilę i siedzieć co dnia przy książkach. Choć się staram, ile mogę. Wiem. że to by wiele dało, jak kiedyś przy nauce pisania i czytania w języku ojczystym. Oj, wiele godzin wspólnych lekcji mamy za sobą. To był piękny, choć niełatwy czas... Krok po kroczku przezwyciężałyśmy nieopanowaną niechęć do pisania i czytania. Teraz od czasu do czasu przypominam córce jej fochy, z czego wszyscy się śmiejemy, ale wówczas nie raz się mi brzuch w środku gotował, ale trwałam cierpliwie (mniej lub bardziej) na posterunku.
- Zanka, przepisz to zdanie "Ala ma kota."
- Nie!!! - czekam długą minutę. Po czym powtarzam prośbę.- Nie!!! - czekam 3 długie minuty wpatrując się w córkę nieustannie... - No dobra, napiszę jedną literę... - Uch. Pisze cały wyraz, po czym znowu protest, ręce założone, głowa spuszczona i czekanie. Od czasu do czasu włażenie pod stół. A ja czekam... W końcu pojawia się całe zdanie, prawie całe, bo - ...ale kropki nie napiszę!!! Bywało, ze do napisania jednego zdania, przeczytania 2 linijek potrzeba było 3 godzin.

Z uporem mojej córki wygrywa tylko cierpliwość, spokój i miłość, ale trzeba mieć tego staraasznie dużo. A mi czasem brakuje tego wszystkiego. Im więcej człowiek ma na głowie, im w większym stresie żyje, tym trudniej z cierpliwością i rozsądkiem. Mam za sobą wiele takich momentów w ostatnich latach, że ledwie sama nad sobą panowałam, żeby nie zrobić krzywdy dzieciom lub sobie, co jedno z drugim jest powiązane.... I wtedy nerwy o wiele częściej puszczały niż teraz... Dziś powoli wracam do dawnej formy psychicznej i prawie niekończącej się cierpliwości do upierdliwych stworzeń, ale za to mam o wiele miej czasu i chęci. Starość nie radość, młodość nie wieczność niestety... Gdy wspominam jednak trudne chwile, doceniam to co teraz mam i cieszę się tym bardziej...
![]() |
skarb największy |
Ale też chciałabym, by coś w życiu osiągnęły. By miały w miarę fajną, dobrą i ciekawą pracę. By znalazły kogoś na kogo będą mogły liczyć i z kim iść przez życie i z kim zbudować dom. By mogły realizować marzenia. Tego chyba każdy pragnie dla swoich dzieci. Ale zdaję sobie sprawę, że mimo iż los dla każdego ma jakieś inne niespodzianki, to jednak bez względu na okoliczności wiedza i wykształcenie znacznie pomaga w walce z przeciwnościami i w dążeniu do własnych celów.
Nasza przeprowadzka do obcego kraju na pewno utrudniła zdobywanie wiedzy i naukę naszym dzieciom. Ale za to, wydaje mi się, mimo wszystko daje im większe szanse na normalne życie, na zdobycie pracy w dorosłym życiu. Ale muszą zacząć walczyć o swoje. Jak ja je mam do tego przekonać? Próbuje tłumaczyć na wszystkie możliwe sposoby, ale hm, to ciągle są jeszcze dzieci, które poważne dorosłe problemy mają gdzieś. Bo ilu z nas dorosłych w wieku dziesięciu czy nawet dwunastu wiosen myślało poważnie o życiu? Kto o pracy wiedział więcej niż to, że tam się zarabia pieniądze na cukierki i zabawki? Kto wtedy myślał w kategoriach - muszę się uczyć, bo chce być lekarzem?, jak już to: muszę się uczyć, bo inaczej dostanę dwóję albo ojciec mi wleje... Ja lubiłam się uczyć i czytać, ale raczej należałam do wyjątków, normalni to się wymigiwali od nauki jak mogli - z tego co pamiętam - odwalali zadanie od kolegów, zapominali zeszytów oj tam każdy wie, jak było...


To nas poniekąd usprawiedliwia, ale nie zwalnia z nauki. Mało tego, powinno mobilizować do intensywnej pracy. Ech, powinno, teoretycznie.... Zwłaszcza moje dzieci....
Kurde uczymy się razem, ale często brakuje mi czasu, by o odpowiedniej godzinie siąść z nimi do lekcji. Co z tego że ja czas mam np w południe i se piszę bloga, jak dzieci są w szkole. Co z tego, że mam czas po 21 jak Doro zaśnie, gdy dziewczyny wtedy są zmęczone i muszą iść też spać. Zresztą i ja padam przeważnie zaraz po 21, bo ja z tych, co potrzebują minimum 8 godzin snu dziennie do normalnego funkcjonowania.
No i bądź tu mądry i pisz wiersze. Kurcze, ja już tyle umiem (jak na rok we Flandrii) a nie jestem w stanie tego dzieciom przekazać, to aż boli. Mam tyle chwil zwątpienia w powodzenie tej misji, że się mi odechciewa żyć i cieszyć się tym życiem.
A tu jeszcze co raz dodatkowe utrudnienia. Jak choćby ostatnio - sru i wszyscy chorzy jeden po drugim. Młody przyniósł katar z przedszkola. Dla niego na katarze sie skończyło. Trzy tygodniem bo trzy tugodnie ale to tyle na temat. Za to mnie i męża rozłożyła grypa jak się patrzy: gorączka, gardło, słabosć i bóle wszelakie. Mi najpierw przestało działac mówienie, potem słuch, węch, smak... Ech fajnie było, dobrze że po tygodniu przeszło, tylko słyszenie jeszcze nie działa i dopytują się teraz po 5 razy jak głucha haha. Młoda dla odmiany zaliczyła pęcherzowe problemy. Furaginopodobny specyfik nie pomógł i trzabyło wreszcie wiejskiego doktora pójśc odwiedzić. Dobrze, że nasza niezawodna tłumaczka i tym razem nas wspomogła swoją znajomością języków, bo z takimi skomplikowanymi opowieściami brzuchowymi ciągnącymi się przez ostatnie miesiące chyba bym nie dala rady sie wysłowić. W tym tygodniu już jednak sama bez problemów dogadałam się z doktorem, gdy poszłam z Młodym. Ferie rozpoczął bowiem drań od zapalenia oskrzeli, czyli nieprzespane noce, tulenie, noszenie podawanie syropków. Rozwalił tym samym nasze plany feryjne, czyli sporo zabawy z językiem niderlandzkim i francuskim i wspólna nauka szycia na maszynie.

Zwłaszcza ta środkowa cwaniara ma za dużo do powiedzenia wiecznie i swoje fochy musi co dnia pokazywać. Jessu, co to się obiadoli, zanim coś zrobi. O ile starsza, jak już się za coś zabierze, to wykona starannie i dokładnie, tak młodsza zazwyczaj odwali i już zadowolona. Dzieci, wieczny ubaw i przygoda. Ile radości - tyle troski.
UWAGA! Zdjęcia zamieszczone na tym blogu są moją i tylko moją własnością i proszę o niekopiowanie i nieumieszczanie w innych miejscach.
Kto te fotki buchnie - temu dupa spuchnie!
Kto zdjęcia ukradnie - łapa mu odpadnie!
Ostrzegam! Jakem wiedźma!!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
✍️