10 listopada 2015

Pisane w pociągu

Zwykle czytam w pociągu książkę albo "Metro", tutejszą darmową gazetę codzienną, która rano leży na wszystkich dużych belgijskich dworcach na specjalnych półkach. Późniejszą porą  wystarczy przespacerować się po pociągu, by co najmniej jeden egzemplarz znaleźć. Ale właśnie odkryłam, że pociąg jest również dobrym miejscem do pisania bloga. Dworzec też niczego sobie, tak nawiasem mówiąc. Tak oto nadrabiam zaległości. Co prawda były ferie, ale tylko dla milusińskich. Starzy mieli zwykły roboczy dzień urozmaicony dodatkowo niekończącymi się potrzebami dzieci.
Przez cały tydzień nie zdążyłam usiąść do kompa na dłużej niż kilka chwil potrzebnych do przeczytania i napisania paru mejli. 

W ostatnim czasie prawie wszystko kręciło się wokół naszej czadowej imprezy urodzinowej. A to trzeba było się spotkać z mamami, a to kupić odpowiednie  ubrania, a to prezenty  zapakować. Praca i codzienne obowiązki dopełniały reszty czasu. W międzyczasie jeszcze jakieś mniej lub bardziej konieczne wyjścia, wyjazdy, przejazdy, jakieś zadanie domowe z niderlandzkiego. I poszło.

Zorganizowanie wspólnych urodzin dla 6 dziewczyn to nie lada przedsięwzięcie. Każdy ma inne  potrzeby, oczekiwania, fantazje. Jednak nasza wesoła grupa okazała się wyjątkowo zgodna co do pomysłów na miejsce, dekoracje i poczęstunek.
Przy okazji naszych babskich pogaduszek dowiedziałam się, że klasa Młodej już od przedszkola była zgraną paczką. Zarówno dzieci jak i rodzice znajdują wspólny język przy każdej prawie okazji. Czyli mieliśmy szczęście trafiając w to a nie inne miejsce w naszej życiowej podróży. 

Teraz opowiem troszkę o samych urodzinach.  

Odbyły się one w sali parafialnej. Były różne pomysły na temat imprezy. W Belgii bowiem często organizuje się tematyczne przyjęcia i to nie tylko dla małolatów. Od mam wyszedł temat 'gala'. Już widziałyśmy oczyma wyobraźni nasze panny w eleganckich strojach i cały ten blask, ale okazało się, że dziewczyny nie czują tego klimatu.  One proponowały o wiele bardziej zwariowane hasła typu "dżungla", "księżniczki", no i, uwaga, "piłka nożna". No, bo chłopakom tez musi się podobać. Ot takie to nasze nastolatki. W końcu ktoś podrzucił temat kolorów i po kilku zestawach, ostatecznie przyjął się srebrny biały i glitter (błyszczący). Tak więc były srebrne balony, kulę dyskotekowe i cała reszta w podobnej tonacji. Dzieciarnia, a było tego około 30 sztuk, przywdziała się w biel i błyskotki. Chłopcy może aż tak bardzo się nie błyszczeli, ale za to wszyscy jak jeden mąż skakali, tańczyli, dokazywali w rytm ulubionych kawałków zapodawanych przez DJ - starszego kolegę solenizantek. 

Impreza była wyśmienita i nasze dziewczyny pewnie długo jej nie zapomną.  Jako poczęstunek przygotowaliśmy hot dogi i chipsy. Poza tym opróżniono sporo butelek coli, fanty i wody mineralnej. Mieliśmy my też napoje z procentami, ale tylko dla tych powyżej 18 lat. Na koniec rodzice i dziadkowie,  przybywający po odbiór swoich rozbawionych pociech, zostali zaproszeni na drinka. Zabawa skończyła się w okolicach dwudziestej drugiej i dostarczyła także nam starym sporo miłych wrażeń. 

Dla mnie i mojej rodzinki to oczywiście kolejny ważny krok na drodze integracji. Była okazja poznać lepiej rodziców koleżanek dziewczyn, zacieśnić więzy i troszkę porozmawiać; w miarę moich skromnych możliwości językowych naturalnie. 


Dziewczyny i to obie, co ważne,  są też bardzo zadowolone. Najstarsza na początku nie mogła się odnaleźć. Już nawet widziałam w oczach chęć powrotu do domu. Jednak po chwili się rozkręciła i szalała z całą resztą. 

Do dziś mam jeden fajny obrazek przed oczami. Gdy goście się porozchodzili, a my zabraliśmy się za sprzątanie, dziewczyny usiadły pospołu pod ścianą na podłodze, pozdejmowały buty i pokazywały jedna drugiej, w którym miejscu stopy najbardziej którą bolą. Oryginalny był to dość widok, ale to takie momenty potwierdzają, że zabawa była przednia.
Drugi obrazek to my dorośli ustawieni w kółeczko dzielący się ostatnią butelką szampana. Wokół nas nasz dobytek w torbach i pudłach, czyli dekoracje, butelki, śmieci, prezenty dziewczyn. Na każdej twarzy zadowolenie i radość z udanego wieczoru. Jak na zwykłe jedenaste urodziny chwile raczej niezwykłe i osobliwe. Tak nie wiele potrzeba, by pokolorować  świat. 

plażowe znalezisko
 W niedzielę z kolei znowu mieliśmy dziki napad nieopanowanej chęci natychmiastowej potrzeby zmiany lokalizacji. Nie było żadnych planów. Wstaliśmy, pośniadaliśmy, odfajkowaliśmy rytuał "kilku ostatnich razy" w domino, memory i nową planszówkę z Aldika, po czym każdy spoczął przed swoim laptopem. Ja zaczęłam szukać drugiego ciekawego artykułu na niderlandzki (pierwszy przygotowałam w piątek), ale nijak mi nie szło. No i nagle poczuliśmy TO. Jakoś tak razem chyba we dwóch. Czy dwoje.
 - Pojechał by gdzie... - zapytał stwierdzając M_jak_Mąż.
- Ostenda? - Odpowiedziałam pytająco.
-DZIEWCZYNY!!!!!!! JEDZIECIE NAD MORZE?!!!!!!! - zapytałam znad laptopa swoje córki grające w kogamę w swoim pokoju wspólnym.

Po jakichś dwóch godzinach maszerowaliśmy już w stronę plaży z parkingu dworcowego w Ostendzie. Belgia to fajny kraj. Chcesz posłuchać szumu fal, wsiadasz w auto lub pociąg i za godzinę jesteś na plaży. Marzy ci się spacer w górach - możesz tam być za godzinę. No, belgijskie góry przy polskich Tatrach to zaledwie pagórki, ale połazić można.
Ostenda
 W Ostendzie zjedliśmy pyszny obiadek. Młode, jak to Młode, wybrały hamburgery z colą, M jakiś gulasz. Tylko ja jak normalny człowiek zamówiłam sobie typowo belgijskie danie nadmorskie, czyli małże z frytkami. Młoda powiedziała, że to obrzydlistwo i w życiu by takiego gluta, jakim wg niej jest małż, nie jadła. No nic. Jej strata. Małże są bardzo smaczne. Nie żeby zwalało z nóg, ale na pewno zamówię to jeszcze nie raz. Mężowi małże też posmakowały. Tyle tego jest w jednej porcji, że mi się do brzucha nie zmieściło mimo usilnych starań. No, może gdyby jadł bez frytek to by ogarnął, ale frytki też dobre. Tak swoją drogą, jeszcze nie widziałam tu, żeby ktoś tu jadł w restauracji ziemniaki w innej postaci niż frytki. Nie twierdzę, że nie mają nic innego, ale nie widziałam.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko