Od bardzo dawna nie dopuściłam nikogo innego do głosu na moim blogu. Już pewnie nawet zapomnieliście, że coś takiego miało miejsce. Jeśli chcielibyście sobie przypomnieć, z kim rozmawiałam wcześniej, to u góry macie do wyboru kilka zakładek, w tym coś takiego jak ROZMOWY. Jeden klik i możecie sobie przeczytać wszystkie wywiady.Dziś przedstawiam wam kolejną znajomą rodaczkę, która zechciała podzielić się ze mną i z wami swoimi spostrzeżeniami i odczuciami na temat życia codziennego w Belgii. Dziś mieszka i pracuje w samym jej sercu... Ale nie ma co tu dłużej bez potrzeby klepać w klawiaturę. Oddaję głos... to jest klawiaturę naszemu gościowi.
Magda: Witam na moim blogu. Może opowiesz w 2 zdaniach o sobie?
Ania: Nazywam
się Ania i mieszkam w Belgii od 17-stu lat. Pochodzę z pięknej turystycznej
miejscowości w województwie Zachodniopomorskim.
M: Czy emigracja to była chęć przeżycia
przygody, konieczność, a może zupełny przypadek?
A: Belgia to zupełny
przypadek, moja kuzynka tu była przede mną przez rok na tzw "stałce". Opiekunka do dzieci mieszkająca z rodziną w tym samym domu, zapłata to dach
nad głową, jedzenie, nauka języka i "kieszonkowe", które wtedy było w
wysokości 12000 franków belgijskich, czyli ok 300 euro na miesiąc – fortuna w
tamtych czasach, zwłaszcza dla 19latki. Ale do rzeczy. Kuzynka po
roku pobytu zjeżdżała do Polski do męża i szukała kogoś na swoje miejsce. Na
początku bardziej pytała, czy nie znam kogoś, a ja bez wahania stwierdziłam, że
ja chcę! Byłam świeżo po maturze i stwierdziłam, że fajnie zrobić sobie taki
rok przerwy i w dodatku nauczyć się języka, poznać nowy kraj! Nigdy dotąd nie
byłam w innym kraju, pachniało mi to wszystko przygodą i zupełnie nowym życiem.
M: Wyjechałaś w czasie, gdy
to było trudniejsze niż dziś. Jak to wtedy wyglądało, jak się załatwiało
taki wyjazd? Potrzebne były znajomości czy jakaś wiedza specjalna? Opowiedz
trochę na temat swojego wyjazdu. Było to dawno, ale może coś szczególnego zapamiętałaś.
Jakieś przygody, hece, emocje?
A: W moim przypadku
„załatwienie" wyjazdu wyglądało tak, jak opisałam w poprzednim pytaniu i jako że to było przez moja kuzynkę, nie było jakoś większych trudności. Pamiętam obawy rodziców, zwłaszcza mamy, które na szczęście kuzynka rozwiała w wysłanym do mnie liście... Czuję się jak babcia opowiadająca stare dzieje. LIST! Nie skype, nie Messenger czy nawet e-mail! W owym liście napisała, jak będą wyglądać moje obowiązki na miejscu oraz kilka słów o tej rodzinie i dzieciach. Musiałam także załatwić takie rzeczy jak paszport oraz udać się do Warszawy do Ambasady Belgii po parę papierków – rok 1999 – Polska jeszcze nie była w Unii, a rodzina, u której miałam mieszkać, korzystała z tzw programu „fille aupair", czyli miałam mieszkać i pracować u nich legalnie. Jak się później okazało, przez belgijską biurokrację doszło do absurdu, bo dostałam prawo do pracowania na terytorium Belgii, ale odmówiono mi karty pobytu. Czyli mogłam pracować, ale być tylko na wizie turystycznej (maks 3 miesiące jednym ciągiem).
„załatwienie" wyjazdu wyglądało tak, jak opisałam w poprzednim pytaniu i jako że to było przez moja kuzynkę, nie było jakoś większych trudności. Pamiętam obawy rodziców, zwłaszcza mamy, które na szczęście kuzynka rozwiała w wysłanym do mnie liście... Czuję się jak babcia opowiadająca stare dzieje. LIST! Nie skype, nie Messenger czy nawet e-mail! W owym liście napisała, jak będą wyglądać moje obowiązki na miejscu oraz kilka słów o tej rodzinie i dzieciach. Musiałam także załatwić takie rzeczy jak paszport oraz udać się do Warszawy do Ambasady Belgii po parę papierków – rok 1999 – Polska jeszcze nie była w Unii, a rodzina, u której miałam mieszkać, korzystała z tzw programu „fille aupair", czyli miałam mieszkać i pracować u nich legalnie. Jak się później okazało, przez belgijską biurokrację doszło do absurdu, bo dostałam prawo do pracowania na terytorium Belgii, ale odmówiono mi karty pobytu. Czyli mogłam pracować, ale być tylko na wizie turystycznej (maks 3 miesiące jednym ciągiem).
M: Jak
wtedy wyglądała Belgia, Bruksela? Czy coś się zmieniło od tego czasu?
Antwerpia kilkanaście lat temu |
M: Jak to jest z tym bezpieczeństwem? Czy czujesz się dziś bezpiecznie w Brukseli? To znaczy równie bezpiecznie jak przed zamachami, bowiem wiadomo, że w takich dużych miastach jak Bruksela zwykle człowiek nie może (i tak jest od wieków) czuć się tak samo bezpiecznie i pewnie na ulicy jak dajmy na to w małym miasteczku czy jakiejś tam wioseczce.
A: Nam znacznie mniej udzieliła się panika w temacie terroryzmu niż innym ludziom, bo przez sytuację związaną z chorobą dziecka zupełnie co innego mieliśmy i mamy na głowie. Mam wrażenie, że ludzie spoza Brukseli czy spoza Belgii bardziej się o nas boją niż my sami, wyobrażają sobie że jest okropnie. Jestem osobiście zdania, że co ma być to będzie. Nie można żyć w ciągłym strachu. Niby ci żołnierze są, ale już się przyzwyczaiłam do ich widoku. Chyba nawet jest wrażenie, że teraz jest właśnie bezpieczniej niż wcześniej, bo pełno wojska i policji. Tylko takie nieprzyjemne uczucie się czasem pojawia, że nie wiadomo czy to wojna czy niby co...?
M: Pamiętasz swoje pierwsze dni na obczyźnie? Jak
się odnalazłaś w nowym świecie? Jak zostałaś przyjęta przez tutejszą
społeczność?
A: Moje pierwsze dni to przede wszystkim problem
z językiem, przyjechałam tu z mniej więcej średnią znajomością angielskiego i
zero francuskiego – przed przyjazdem liznęłam jedynie parę podstawowych słów. Byłam
bardzo miło przyjęta przez tutejszą społeczność. Więcej nieprzyjemności, czy też braku życzliwości spotkało mnie od Polaków mieszkających w Belgii od lat. Co
mnie bardzo zszokowało, bo jako młoda i naiwna myślałam, ze Polacy za granica
trzymają się razem i sobie pomagają. Na szczęście trafiłam również na wyjątkowe
osoby (Polki) z którymi do tej pory jestem w kontakcie lub się przyjaźnię.
M: Czy brakowało ci czegoś (lub kogoś) z Polski?
A może do dziś za czymś ciągle tęsknisz wyjątkowo?
A: Na początku wielu
rzeczy, polskiego jedzenia, mojej rodziny, przyjaciół. Przypominam, że Internet
jeszcze nie był dostępny na taką skalę jak teraz, że nie każdy miał jeszcze
telefon komórkowy. Ja nie miałam, dzwoniłam z karty na minuty ze stacjonarnego
telefonu tej rodziny albo umawiałam się z mamą na godziny i to ona dzwoniła do
nich na stacjonarny, mniej więcej raz na tydzień, na więcej nie było mnie ani rodziców
stać. Pamiętam, że były dni, gdy płakałam jak dziecko. Nigdy się do tego nikomu
nie przyznałam. Nie chciałam wrócić do kraju i powiedzieć, że jednak nie jest
tak łatwo, jak mi się wydawało.
Dziś najbardziej brakuje mi rodziny i tego, że wiem,
że mogłabym liczyć na ich pomoc w trudnych momentach ale z drugiej strony moja najbliższa rodzina to teraz moje dzieci i mąż. Tęsknię też za miasteczkiem, z którego pochodzę. Chociaż zdaje sobie sprawę, że to bardziej sentyment za dzieciństwem i czasami
nastoletnimi jak tęsknota.
M: Czym zachwyca cię d Belgia, a czym irytuje?
A: Zachwyca tym, o czym
wspomniałam wcześniej, że ten kraj - a zwłaszcza Bruksela - to istna wieża Babel,
można poznać wielu ciekawych ludzi z całego świata. Zachwyca to, że jeśli
bardzo chcesz i nie boisz się ciężkiej pracy, to Belgia daje wiele możliwości,
żeby ci się udało, że niekonieczny jest dyplom, a bardziej znajomość języków i chęć,
żeby moc zajść daleko. Nikt mnie nigdy nie skreślał z powodu, że jestem Polką, kobietą, czy mamą. Mały przykład – zatrudniono mnie, gdy byłam w drugim miesiącu ciąży
(od razu o ciąży powiedziałam) jako hostessę w brukselskim biurze
turystycznym i bez problemu pracowałam prawie do końca ciąży.
Czym irytuje?
Chyba tym, że to jeden kraj a północ i południe to jak odrębne kraje, inny język,
nawet często inne przepisy, inny system edukacyjny, odrębni ministrowie dla
części Walońskiej, części Flamandzkiej oraz wspólnej, a także Bruksela to
trochę jak odrębny byt. Tak mały kraj, tak otwarty na wiele rzeczy, a tak miedzy
sobą podzielony…
M: Jacy są Belgowie? Można o tym narodzie coś
ogólnie powiedzieć?
A: Tak jak w poprzednim pytaniu – Belgia to moim
zdaniem sztuczny twór, to dwa zupełnie odrębne kraje połączone na siłę ze sobą,
gdyby nie Bruksela, która łączy Walonię i Flandrię i nikt nie chce z niej
zrezygnować, to dawno już nastąpiłby podział. Trudno jest więc co ogólnie o
tym narodzie powiedzieć. Walonowie są zupełnie inni niż Flamandowie, także
Brukselczycy różnią się, choć przeważnie bliżej im do Walonów. Mogę dość ogólnie
powiedzieć, że Walonowie maja dużo wspólnego z Francją i Francuzami (choć nie
lubią być do nich porównywani), a Flamandowie do Holandii i Holendrów (oni także
nie lubią być do nich porównywani). Nawet pejzaż w tych regionach się, że tak
powiem, zgadza - Walonia jest bardziej górzysta, miasteczka przypominają
malownicze miasteczka Francji, za to Flandria jest przeważnie plaska jak
Holandia z dostępem do morza, jest dużo rowerzystów i dróg
rowerowych jak w Holandii, równiutkie i czyściutkie ulice i chodniki, ładne
oznakowanie W Walonii pod tym względem jest trochę lelum polelum, ale ma to w
sumie też swój urok.
Więc jak pytasz o Belgów, to ja mam ochotę zapytać: ale których Belgów? tych z południa, czy tych z północy? Ogólnie to chyba można o nich wszystkich powiedzieć, że lubią dobrze zjeść, wypić i są przeważnie imprezowiczami, są otwarci na inne kultury, np. nie uważają, że tylko belgijskie jedzenie jest najlepsze, No oprócz frytek, czekolady i piwa – pod tym względem się przechwalają, ale i mają rację :-). Flamandowie - moim bardzo uogólnionym zdaniem - są przeważnie pracowici, przedsiębiorczy, punktualni i wymagający od siebie i od innych, trochę perfekcjoniści, Walonowie przeważnie mniej. Dużo bardziej też widać u nich wpływ związków zawodowych oraz korzystanie z tego, co państwo oferuje, czyli w skrócie jak mieć kasę, ale i się za bardzo nie zmęczyć. Powtarzam jeszcze raz, to jest duże uogólnienie.
Wiśniowe piwo Kriek i słynna upiorna knajpa "Le cercueil" w Brukseli |
Więc jak pytasz o Belgów, to ja mam ochotę zapytać: ale których Belgów? tych z południa, czy tych z północy? Ogólnie to chyba można o nich wszystkich powiedzieć, że lubią dobrze zjeść, wypić i są przeważnie imprezowiczami, są otwarci na inne kultury, np. nie uważają, że tylko belgijskie jedzenie jest najlepsze, No oprócz frytek, czekolady i piwa – pod tym względem się przechwalają, ale i mają rację :-). Flamandowie - moim bardzo uogólnionym zdaniem - są przeważnie pracowici, przedsiębiorczy, punktualni i wymagający od siebie i od innych, trochę perfekcjoniści, Walonowie przeważnie mniej. Dużo bardziej też widać u nich wpływ związków zawodowych oraz korzystanie z tego, co państwo oferuje, czyli w skrócie jak mieć kasę, ale i się za bardzo nie zmęczyć. Powtarzam jeszcze raz, to jest duże uogólnienie.
A Brukselczyk – to mieszanka
tego wszystkiego i w dodatku - zwłaszcza starsze osoby -maja dialekt brukselski
tzw „brusseleir” czyli mieszanka flamandzkiego z francuskim, a o sobie mówią, że
są „dikkenek” albo „ zinneke „czyli mieszaniec, wariat, dziwak, co roku jest
tzw: zinneke parade (zdjęcia myślę, że wiele wyjaśnią: ZINNEKE )
M: Twój życiowy partner jest Belgiem. Jak długo
ze sobą jesteście? Jak się spiknęliście? Jak zareagowali znajomi na wieść, że zamierzasz hajtać się z obcokrajowcem? Jesteśmy
rówieśniczkami i wiem, że w „naszych czasach” to jeszcze często było ciężkie do
zaakceptowania. Jak było u was?
A: Jesteśmy ze sobą od
15-stu lat, „spiknęliśmy” się przez wspólnych znajomych, wspólne wypady na
imprezy i któregoś razu mój przyszły wybranek :-) poprosił moją koleżankę o mój numer telefonu. Wreszcie wtedy miałam komórkę – coś à la cegła, ktoś pamięta motorolę? :-) I któregoś dnia zadzwonił do mnie, że chce
się umówić na kawę.. Myślałam, że raczej po koleżeńsku, a on przyszedł z kwiatami
i wierszem, który dla mnie napisał... I jak tu nie ulec takiemu romantykowi? :-)
Reakcja rodziny, o ile dobrze pamiętam, była
bardzo pozytywna. "Przywiozłam” go do Polski jakoś już po paru miesiącach
znajomości i dobrze przeszedł test, dobrze wypadł znaczy :-) Jadł wszystko, co moja mama przygotowała, a
zwłaszcza bigos oraz ze swojej strony robił wszystko, żeby choć trochę mówić po
polsku, co na początku dla wszystkich było zabawne, ale i mile. Dość szybko
rodzina go polubiła i gdy któregoś razu przyjechałam bez niego, to byli bardzo
rozczarowani :-) Rodzina i znajomi męża, o czym dowiedziałam się dopiero po latach, ostrzegali go czy aby nie chcę być z nim tylko dla „
papierów”. Dziś wiem, że bardzo im się podobało w Polsce oraz polska gościnność
w dniu naszego wesela, który się odbył w Polsce z typowymi tradycjami
polskimi.
M: Są jakieś zalety posiadania „obcego” partnera?
A: Zalety bycia z „obcym” partnerem? Chyba najbardziej to, że nie
zawsze rozumie jak mówię po polsku, na przykład, gdy obgaduję jego albo jego rodzinę :-D
Chociaż teraz nauczyłam się uważać na słowa
i na przykład zamiast „teściowa” (on to słowo zna) mówię "ta, która go
urodziła". Moja przyjaciółka ma zawsze ubaw z tych moich wymysłów :-) A tak to z rozmów z innymi koleżankami to
facet jak każdy inny, ma swoje zalety i wady, i nic takiego, co by sprawiało, że
w czymś jest tak bardzo inny od na przykład Polaka.
M: Wasze dzieci urodziły się tutaj. Jakim
językiem mówicie w domu? Czy wasze pociechy są dwujęzyczne? Jak Twoja znajomość
języków obcych?
Tak polsko-belgijska rodzina kibicowała na Euro 2016 |
Nie zapisuje też dzieci do szkoły polskiej, gdyż mają tyle zajęć pozalekcyjnych plus lekcje do odrobienia + korzystanie jeszcze z dzieciństwa i odpoczywanie, że niestety na to też brakuje czasu. Z pewnością nie jestem przykładem do naśladowania w tej kwestii. Cóż, piszę szczerą prawdę i myślę, że jeszcze nic straconego i na ile dam radę – nadrobię to. Ważne, żeby znały chociaż podstawy.
belgijski folklor |
Moja znajomość języków
to obecnie język francuski - mogę śmiało powiedzieć, że jest moim drugim językiem,
często w tym języku wręcz myślę, dużo czytam oraz piszę i nie chcę się chwalić, ale poprawiam błędy ortograficzne męża :-) Mówię i rozumiem w języku angielskim dość płynnie, ale nie na takim
poziomie jak francuski. Nauczyłam się również podstaw niderlandzkiego i coraz
więcej w tym języku rozumiem. Uwielbiam języki i mam nadzieje, że starczy mi życia
na naukę także innych :-)
M: Bywasz od czasu do czasu w Polsce. Jakie widzisz różnice w funkcjonowaniu różnych instytucji tu i tam? Co lepsze
jest w Belgii a co w Polsce?
A: Największa różnica to
podejście do człowieka w instytucjach, w szkole, w szpitalu. Jest tak samo dużo (za dużo) biurokracji, ale przeważnie nikt nie traktuje cię tu w Belgii z góry,
z łaską czy po chamsku. Zupełnie inna mentalność. Oczywiście jak wszędzie
wyjątki się zdarzają, ale przeważnie spotykam się z uprzejmością, a to dużo
zmienia.
Najwięcej ostatnio mogę powiedzieć o opiece medycznej i w przypadku
poważnej choroby mojego dziecka czuliśmy się tu w Belgii naprawdę w dobrych rękach. Wszystko odbyło się tak, żeby dziecko jak najmniej cierpiało a i rodzice mogli liczyć
na wsparcie psychiczne, o pomocy finansowej nie wspominając (pomoc w takich
przypadkach jest naprawdę na wysokim poziomie) .
Jeśli chodzi o pracę, to jak
już wcześniej wspomniałam, najważniejszy jest język, a nawet im więcej języków
tym lepiej, a wtedy otwiera się wiele możliwości.
M: Czy planujesz kiedyś wrócić do Polski?
A: Raczej nie, nie wiem czy potrafiłabym się
tam odnaleźć, ale jak to się mówi: nigdy nie mów nigdy :-)
M: Belgia mój nowy dom. Jak
odniesiesz się do tego zdania?
A: Belgia już mój stary
dom. Już od dawna czuję się tu, że jestem u siebie. Nie czuję się Belgijką, ale
czuję się jak najbardziej obywatelką tego kraju o
korzeniach z Polski, czuję się Europejką.
A: Na koniec chciałabym
tylko dodać ewentualne rady dla „nowych” lub przyszłych emigrantów. Język to
podstawa. Jeśli przyjeżdżasz bez znajomości języka kraju, to zrób wszystko, żeby
się go nauczyć, nie zamykaj się w tzw polskich gettach – tylko polscy znajomi,
polskie sklepy, lekarze – Polacy itp. Miej znajomych Polaków, ale zawieraj
również znajomości, czy przyjaźnie z Belgami albo i innych krajów. To pomaga w
nauce języka, wzbogaca kulturowo, może pomóc w znalezieniu lepszej pracy,
szkoły, kursu. Na pewno pomaga, by nie czuć się sfrustrowanym emigrantem.
Belgia może ci wiele zaoferować, wystarczy chcieć i nie czekać aż manna spadnie z
nieba.
Stara emigrantka :-)
M: Dziękuję za fantastyczną rozmowę i poświęcony czas. Pod radami Ani podpisuję się obiema rękami i nogami, dodam tylko od siebie, że na naukę języków i poznawanie ludzi nigdy nie jest za późno, a im więcej tym lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własne ryzyko