2 września 2016

Dom na obczyźnie. Belgia mój stary dom. Wywiad

Od bardzo dawna nie dopuściłam nikogo innego do głosu na moim blogu. Już pewnie nawet zapomnieliście, że coś takiego miało miejsce. Jeśli chcielibyście sobie przypomnieć, z kim rozmawiałam wcześniej, to u góry macie do wyboru kilka zakładek, w tym coś takiego jak ROZMOWY. Jeden klik i możecie sobie przeczytać wszystkie wywiady.Dziś przedstawiam wam kolejną  znajomą rodaczkę, która zechciała podzielić się ze mną i z wami swoimi spostrzeżeniami i odczuciami na temat  życia codziennego w Belgii. Dziś mieszka i pracuje w samym jej sercu... Ale nie ma co tu dłużej bez potrzeby klepać w klawiaturę. Oddaję głos... to jest klawiaturę naszemu gościowi.


Magda: Witam na moim blogu. Może opowiesz w 2 zdaniach o sobie?

Ania: Nazywam się Ania i mieszkam w Belgii od 17-stu lat. Pochodzę z pięknej turystycznej miejscowości w województwie Zachodniopomorskim.

M: Czy emigracja to była chęć przeżycia przygody, konieczność, a może zupełny przypadek?

A: Belgia to zupełny przypadek, moja kuzynka tu była przede mną przez rok na tzw "stałce". Opiekunka do dzieci mieszkająca z rodziną w tym samym domu, zapłata to dach nad głową, jedzenie, nauka języka i "kieszonkowe", które wtedy było w wysokości 12000 franków belgijskich, czyli ok 300 euro na miesiąc – fortuna w tamtych czasach, zwłaszcza dla 19latki. Ale do rzeczy. Kuzynka po roku pobytu zjeżdżała do Polski do męża i szukała kogoś na swoje miejsce. Na początku bardziej pytała, czy nie znam kogoś, a ja bez wahania stwierdziłam, że ja chcę! Byłam świeżo po maturze i stwierdziłam, że fajnie zrobić sobie taki rok przerwy i w dodatku nauczyć się języka, poznać nowy kraj! Nigdy dotąd nie byłam w innym kraju, pachniało mi to wszystko przygodą i zupełnie nowym życiem.


Ania ze swoimi podopiecznymi

M: Wyjechałaś w czasie, gdy to było trudniejsze niż dziś. Jak to wtedy wyglądało, jak się załatwiało taki wyjazd? Potrzebne były znajomości czy jakaś wiedza specjalna? Opowiedz trochę na temat swojego wyjazdu. Było to dawno, ale może coś szczególnego zapamiętałaś. Jakieś przygody, hece, emocje?

A: W moim przypadku
„załatwienie" wyjazdu wyglądało tak, jak opisałam w poprzednim pytaniu i jako że to było przez moja kuzynkę,  nie było jakoś większych trudności. Pamiętam obawy rodziców, zwłaszcza mamy, które na szczęście kuzynka rozwiała w wysłanym do mnie liście... Czuję się jak babcia opowiadająca stare dzieje. LIST! Nie skype, nie Messenger czy nawet e-mail! W owym liście napisała, jak będą wyglądać moje obowiązki na miejscu oraz kilka słów o tej rodzinie i dzieciach. Musiałam także załatwić takie rzeczy jak paszport oraz udać się do Warszawy do Ambasady Belgii po parę papierków – rok 1999 – Polska jeszcze nie była w Unii, a rodzina, u której miałam mieszkać, korzystała z tzw programu „fille aupair", czyli miałam mieszkać i pracować u nich legalnie. Jak się później okazało, przez belgijską biurokrację doszło do absurdu, bo dostałam prawo do pracowania na terytorium Belgii, ale odmówiono mi karty pobytu. Czyli mogłam pracować, ale być tylko na wizie turystycznej (maks 3 miesiące jednym ciągiem).
  
M: Jak wtedy wyglądała Belgia, Bruksela? Czy coś się zmieniło od tego czasu?

Antwerpia kilkanaście lat temu
A : Przyjechałam do rodziny francuskojęzycznej, ale mieszkającej w Antwerpii. Przez pierwszy rok mieszkałam w Antwerpii. Dopiero później dzięki nowym znajomym zamieszkałam w Brukseli. Na początku byłam pod wrażeniem, bo wszystko było nowe, w dodatku mieszkałam z tą rodziną w dzielnicy willowej, takiej trochę à la jak w amerykańskich filmach, że tylko posesje i równo przycięte trawniki, dopiero gdzieś dalej jakiś supermarket albo szkoła. Po roku poznałam Brukselę. Wielu narzeka na to miasto, a ja się w nim zakochałam od pierwszego wejrzenia. Najbardziej mi się spodobało, ze jest bardzo międzynarodowo (w jednym dniu mogłam poznać np. kogoś z Brazylii i z Włoch czy z Hiszpanii i nie tylko turyści, ale ludzie mieszkający tu od lat lub od pokoleń). Niewiele się od tego czasu zmieniło w Belgii czy Brukseli oprócz wydarzeń parę miesięcy temu, o których wszyscy wiemy i w związku z tym jest trochę odczucie, że jest inaczej, bo żołnierze są na ulicach oraz dużo więcej ograniczeń ze względu na bezpieczeństwo.

M: Jak to jest z tym bezpieczeństwem? Czy czujesz się dziś bezpiecznie w Brukseli? To  znaczy równie bezpiecznie jak przed zamachami, bowiem wiadomo, że w takich dużych miastach jak Bruksela zwykle człowiek nie może (i tak jest od wieków) czuć się tak samo bezpiecznie i pewnie na ulicy jak dajmy na to w małym miasteczku czy jakiejś tam wioseczce.

A: Nam znacznie mniej udzieliła się panika w temacie terroryzmu niż innym ludziom, bo przez sytuację związaną z chorobą dziecka zupełnie co innego mieliśmy i mamy na głowie. Mam wrażenie, że ludzie spoza Brukseli czy spoza Belgii bardziej się o nas boją niż my sami, wyobrażają sobie że jest okropnie. Jestem osobiście zdania, że co ma być to będzie. Nie można żyć w ciągłym strachu. Niby ci żołnierze są, ale już się przyzwyczaiłam do ich widoku. Chyba nawet jest wrażenie, że teraz jest właśnie bezpieczniej niż wcześniej, bo pełno wojska i policji. Tylko takie nieprzyjemne uczucie się czasem pojawia, że nie wiadomo czy to wojna czy niby co...?

M: Pamiętasz swoje pierwsze dni na obczyźnie? Jak się odnalazłaś w nowym świecie? Jak zostałaś przyjęta przez tutejszą społeczność?

 A: Moje pierwsze dni to przede wszystkim problem z językiem, przyjechałam tu z mniej więcej średnią znajomością angielskiego i zero francuskiego – przed przyjazdem liznęłam jedynie parę podstawowych słów. Byłam bardzo miło przyjęta przez tutejszą społeczność. Więcej nieprzyjemności, czy też braku życzliwości spotkało mnie od Polaków mieszkających w Belgii od lat. Co mnie bardzo zszokowało, bo jako młoda i naiwna myślałam, ze Polacy za granica trzymają się razem i sobie pomagają. Na szczęście trafiłam również na wyjątkowe osoby (Polki) z którymi do tej pory jestem w kontakcie lub się przyjaźnię.

M: Czy brakowało ci czegoś (lub kogoś) z Polski? A może do dziś za czymś ciągle tęsknisz wyjątkowo?

A: Na początku wielu rzeczy, polskiego jedzenia, mojej rodziny, przyjaciół. Przypominam, że Internet jeszcze nie był dostępny na taką skalę jak teraz, że nie każdy miał jeszcze telefon komórkowy. Ja nie miałam, dzwoniłam z karty na minuty ze stacjonarnego telefonu tej rodziny albo umawiałam się z mamą na godziny i to ona dzwoniła do nich na stacjonarny, mniej więcej raz na tydzień, na więcej nie było mnie ani rodziców stać. Pamiętam, że były dni, gdy płakałam jak dziecko. Nigdy się do tego nikomu nie przyznałam. Nie chciałam wrócić do kraju i powiedzieć, że jednak nie jest tak łatwo, jak mi się wydawało.
Dziś najbardziej brakuje mi rodziny i tego, że wiem, że mogłabym liczyć na ich pomoc w trudnych momentach ale z drugiej strony moja najbliższa rodzina to teraz moje dzieci i mąż. Tęsknię też za miasteczkiem, z którego pochodzę. Chociaż zdaje sobie sprawę, że to bardziej sentyment za dzieciństwem i czasami nastoletnimi jak tęsknota.

 M: Czym zachwyca cię d Belgia, a czym irytuje?

A: Zachwyca tym, o czym wspomniałam wcześniej, że ten kraj - a zwłaszcza Bruksela - to istna wieża Babel, można poznać wielu ciekawych ludzi z całego świata. Zachwyca to, że jeśli bardzo chcesz i nie boisz się ciężkiej pracy, to Belgia daje wiele możliwości, żeby ci się udało, że niekonieczny jest dyplom, a bardziej znajomość języków i chęć, żeby moc zajść daleko. Nikt mnie nigdy nie skreślał z powodu, że jestem Polką, kobietą, czy mamą. Mały przykład – zatrudniono mnie, gdy byłam w drugim miesiącu ciąży (od razu o ciąży powiedziałam) jako hostessę w brukselskim biurze turystycznym i bez problemu pracowałam  prawie do końca ciąży. 

Czym irytuje? Chyba tym, że to jeden kraj a północ i południe to jak odrębne kraje, inny język, nawet często inne przepisy, inny system edukacyjny, odrębni ministrowie dla części Walońskiej, części Flamandzkiej oraz wspólnej, a także Bruksela to trochę jak odrębny byt. Tak mały kraj, tak otwarty na wiele rzeczy, a tak miedzy sobą podzielony…
Atomium nocą

 M: Jacy są Belgowie? Można o tym narodzie coś ogólnie powiedzieć?

 A: Tak jak w poprzednim pytaniu – Belgia to moim zdaniem sztuczny twór, to dwa zupełnie odrębne kraje połączone na siłę ze sobą, gdyby nie Bruksela, która łączy Walonię i Flandrię i nikt nie chce z niej zrezygnować, to dawno już nastąpiłby podział. Trudno jest więc co ogólnie o tym narodzie powiedzieć. Walonowie są zupełnie inni niż Flamandowie, także Brukselczycy różnią się, choć przeważnie bliżej im do Walonów. Mogę dość ogólnie powiedzieć, że Walonowie maja dużo wspólnego z Francją i Francuzami (choć nie lubią być do nich porównywani), a Flamandowie do Holandii i Holendrów (oni także nie lubią być do nich porównywani). Nawet pejzaż w tych regionach się, że tak powiem, zgadza - Walonia jest bardziej górzysta, miasteczka przypominają malownicze miasteczka Francji, za to Flandria jest przeważnie plaska jak Holandia z dostępem do morza, jest dużo rowerzystów i dróg rowerowych jak w Holandii, równiutkie i czyściutkie ulice i chodniki, ładne oznakowanie W Walonii pod tym względem jest trochę lelum polelum, ale ma to w sumie też swój urok. 
Wiśniowe piwo Kriek i słynna upiorna knajpa "Le cercueil" w Brukseli

Więc jak pytasz o Belgów, to ja mam ochotę zapytać: ale których Belgów? tych z południa, czy tych z północy? Ogólnie to chyba można o nich wszystkich powiedzieć, że lubią dobrze zjeść, wypić i są przeważnie imprezowiczami, są otwarci na inne kultury, np. nie uważają, że tylko belgijskie jedzenie jest najlepsze, No oprócz frytek, czekolady i piwa – pod tym względem się przechwalają, ale i mają rację :-). Flamandowie - moim bardzo uogólnionym zdaniem - są przeważnie pracowici, przedsiębiorczy, punktualni i wymagający od siebie i od innych, trochę perfekcjoniści, Walonowie przeważnie mniej. Dużo bardziej też widać u nich wpływ związków zawodowych oraz korzystanie z tego, co państwo oferuje, czyli w skrócie jak mieć kasę, ale i się za bardzo nie zmęczyć. Powtarzam jeszcze raz, to jest duże uogólnienie. 
A Brukselczyk – to mieszanka tego wszystkiego i w dodatku - zwłaszcza starsze osoby  -maja dialekt brukselski tzw „brusseleir” czyli mieszanka flamandzkiego z francuskim, a o sobie mówią, że są „dikkenek” albo „ zinneke „czyli mieszaniec, wariat, dziwak, co roku jest tzw: zinneke parade (zdjęcia myślę, że wiele wyjaśnią: ZINNEKE )

M: Twój życiowy partner jest Belgiem. Jak długo ze sobą jesteście? Jak się spiknęliście? Jak zareagowali znajomi na wieść, że zamierzasz hajtać się z obcokrajowcem? Jesteśmy rówieśniczkami i wiem, że w „naszych czasach” to jeszcze często było ciężkie do zaakceptowania. Jak było u was?  

A: Jesteśmy ze sobą od 15-stu lat, „spiknęliśmy” się przez wspólnych znajomych, wspólne wypady na imprezy i któregoś razu mój przyszły wybranek :-) poprosił moją koleżankę o mój numer telefonu. Wreszcie wtedy miałam komórkę – coś à la cegła, ktoś pamięta motorolę? :-) I któregoś dnia zadzwonił do mnie, że chce się umówić na kawę.. Myślałam, że raczej po koleżeńsku, a on przyszedł z kwiatami i wierszem, który dla mnie napisał... I jak tu nie ulec takiemu romantykowi? :-)
Reakcja rodziny, o ile dobrze pamiętam, była bardzo pozytywna. "Przywiozłam” go do Polski jakoś już po paru miesiącach znajomości i dobrze przeszedł test, dobrze wypadł znaczy :-) Jadł wszystko, co moja mama przygotowała, a zwłaszcza bigos oraz ze swojej strony robił wszystko, żeby choć trochę mówić po polsku, co na początku dla wszystkich było zabawne, ale i mile. Dość szybko rodzina go polubiła i gdy któregoś razu przyjechałam bez niego, to byli bardzo rozczarowani :-) Rodzina i znajomi męża, o czym dowiedziałam się dopiero po latach,  ostrzegali go czy aby nie chcę być z nim tylko dla „ papierów”. Dziś wiem, że bardzo im się podobało w Polsce oraz polska gościnność w dniu naszego wesela, który się odbył w Polsce z typowymi tradycjami polskimi. 

M: Są jakieś zalety posiadania „obcego” partnera?

A: Zalety bycia z „obcym” partnerem? Chyba najbardziej to, że nie zawsze rozumie jak mówię po polsku, na przykład, gdy obgaduję jego albo jego rodzinę :-D 
Chociaż teraz nauczyłam się uważać na słowa i na przykład zamiast „teściowa” (on to słowo zna) mówię "ta, która go urodziła". Moja przyjaciółka ma zawsze ubaw z tych moich wymysłów :-) A tak to z rozmów z innymi koleżankami to facet jak każdy inny, ma swoje zalety i wady, i nic takiego, co by sprawiało, że w czymś jest tak bardzo inny od na przykład Polaka.

M: Wasze dzieci urodziły się tutaj. Jakim językiem mówicie w domu? Czy wasze pociechy są dwujęzyczne? Jak Twoja znajomość języków obcych?

Tak polsko-belgijska rodzina kibicowała na Euro 2016
A: W domu mówimy po francusku, gdyż polski męża pomimo starań nie jest na tyle dobry, żeby mówić płynnie i szybko. Dzieci też siłą rzeczy mówią głównie po francusku. Starałam się nauczyć dzieci polskiego, ale to nie zawsze jest łatwe. Ze starszym synkiem( 10,5 lat) w sumie udało mi się na tyle, że mówi niepoprawnie i z akcentem, i dużo rozumie, a córeczka (lat 4) prawie nic nie mówi i niewiele rozumie. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że przeszkodą jest przeważnie brak czasu, dzieci spędzają większość czasu w szkole i przedszkolu (po francusku). Ja widzę się z dziećmi ok godziny 18-stej, kolacja, kąpiel i spanie ok 20h30. Dzielimy się z mężem i automatycznie mówimy do siebie i dzieci po francusku. Zostaje ewentualnie weekend, ale to za mało, żebym nauczyła ich wystarczająco. Tak, wiem też, że powinnam mówić do dzieci zawsze po polsku podczas gdy mąż mówi po francusku ale często to wydawało mi się sztuczne albo wyczuwałam, że dziecko mnie nie rozumie, zwłaszcza gdy zaczynało przedszkole i cieszyliśmy się z każdego ładnie wypowiedzianego słowa lub zdania po francusku. Nie mam tu nikogo z rodziny, do Polski jeżdżę tylko raz do roku (albo i rzadziej) zwłaszcza odkąd moja mama nie żyje, to za mało na kontakt z językiem polskim. 

Nie zapisuje też dzieci do szkoły polskiej, gdyż mają tyle zajęć pozalekcyjnych plus lekcje do odrobienia + korzystanie jeszcze z dzieciństwa i odpoczywanie, że niestety na to też brakuje czasu. Z pewnością nie jestem przykładem do naśladowania w tej kwestii. Cóż, piszę szczerą prawdę i myślę, że jeszcze nic straconego i na ile dam radę – nadrobię to. Ważne, żeby znały chociaż podstawy.
belgijski folklor


 Moja znajomość języków to obecnie język francuski - mogę śmiało powiedzieć, że jest moim drugim językiem, często w tym języku wręcz myślę, dużo czytam oraz piszę i nie chcę się chwalić, ale poprawiam błędy ortograficzne męża :-) Mówię i rozumiem w języku angielskim dość płynnie, ale nie na takim poziomie jak francuski. Nauczyłam się również podstaw niderlandzkiego i coraz więcej w tym języku rozumiem. Uwielbiam języki i mam nadzieje, że starczy mi życia na naukę także innych :-)

M: Bywasz od czasu do czasu w Polsce. Jakie widzisz różnice w funkcjonowaniu różnych instytucji tu i tam? Co lepsze jest w Belgii a co w Polsce? 

A: Największa różnica to podejście do człowieka w instytucjach, w szkole, w szpitalu. Jest tak samo dużo (za dużo) biurokracji, ale przeważnie nikt nie traktuje cię tu w Belgii z góry, z łaską czy po chamsku. Zupełnie inna mentalność. Oczywiście jak wszędzie wyjątki się zdarzają, ale przeważnie spotykam się z uprzejmością, a to dużo zmienia.
Najwięcej ostatnio mogę powiedzieć o opiece medycznej i w przypadku poważnej choroby mojego dziecka czuliśmy się tu w Belgii naprawdę w dobrych rękach. Wszystko odbyło się tak, żeby dziecko jak najmniej cierpiało a i rodzice mogli liczyć na wsparcie psychiczne, o pomocy finansowej nie wspominając (pomoc w takich przypadkach jest naprawdę na wysokim poziomie) . 
Jeśli chodzi o pracę, to jak już wcześniej wspomniałam, najważniejszy jest język, a nawet im więcej języków tym lepiej, a wtedy otwiera się wiele możliwości.
Mąż i dzieci uwielbiają Polskę

 M: Czy planujesz kiedyś wrócić do Polski?

A: Raczej nie, nie wiem czy potrafiłabym się tam odnaleźć, ale jak to się mówi: nigdy nie mów nigdy :-)

M: Belgia mój nowy dom. Jak odniesiesz się do tego zdania?

A: Belgia już mój stary dom. Już od dawna czuję się tu, że jestem u siebie. Nie czuję się Belgijką, ale czuję się jak najbardziej obywatelką tego kraju o korzeniach z Polski, czuję się Europejką.

widok na Brukselę z balkonu 
M: Chciała byś dodać jeszcze coś  od siebie na temat życia na emigracji?

A: Na koniec chciałabym tylko dodać ewentualne rady dla „nowych” lub przyszłych emigrantów. Język to podstawa. Jeśli przyjeżdżasz bez znajomości języka kraju, to zrób wszystko, żeby się go nauczyć, nie zamykaj się w tzw polskich gettach – tylko polscy znajomi, polskie sklepy, lekarze – Polacy itp. Miej znajomych Polaków, ale zawieraj również znajomości, czy przyjaźnie z Belgami albo i innych krajów. To pomaga w nauce języka, wzbogaca kulturowo, może pomóc w znalezieniu lepszej pracy, szkoły, kursu. Na pewno pomaga, by nie czuć się sfrustrowanym emigrantem. Belgia może ci wiele zaoferować, wystarczy chcieć i nie czekać aż manna spadnie z nieba.
belgijski folklor i córeczka Ani :-)
Pozdrawiam,
Stara emigrantka :-)

M: Dziękuję za fantastyczną rozmowę i poświęcony czas. Pod radami Ani podpisuję się obiema rękami i nogami, dodam tylko od siebie, że na naukę języków i poznawanie ludzi nigdy nie jest za późno, a im więcej tym lepiej.



Zdjęcia zamieszczone w tym poście są własnością Ani

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko