paluszki i cola |
Moje przeziębienie powoli przechodzi, za to Młody przyniósł ze szkoły grypę żołądkową. Dziś rano już nie czuł się za dobrze, ale mając nadzieję, że to zwykła niestrawność, posłałam go do szkoły, wszak środa, więc tylko pół dnia są zajęcia. Jednak gdy przyszłam po niego w południe był blady jak dupa anioła i pani powiedziała, że skarżył się na ból brzucha w szkole.
Po powrocie do domu napisałam do męża, by wstąpił do sklepu po pracy i zrobił zapas coli i paluszków. Wszak wiadomo, że to jedyne słuszne lekarstwo na tą niewdzięczną chorobę u dzieci i nie tylko dzieci.
Młody biega do kibla, nie zawsze zdąży, więc trzeba myć i przebierać. Kilka razy na minutę trzeba też przytulać i całować, i mówić jaki jest kochany. W końcu rozłożyła go gorączka i przysnął chwilę.
Niech odpoczywa.
Siostrzyczki wróciły ze szkoły i trzymają się z daleka, bo chyba nie chcą się zarazić.
Poza tym mają lekcje do odrobienia no i inne swoje sprawy. Chyba powoli zaczynają się docierać ze sobą i z czasem. Pierwsze dni wspólne w szkole były dosyć awanturnicze. Rano Młoda poganiała Najstarszą, potem Najstarsza skarżyła na Młodą, że ciągle się na nią drze, ciągle narzeka i biadoli, że nie idzie normalnie wytrzymać z tą wariatką. W pewnym momencie padło też określenie, że zachowuje się jak totalna debilka i tylko oborę robi. Najstarsza z rocznym doświadczeniem w szkole średniej doskonale orientuje się jak należy się zachowywać i co kiedy mówić, żeby wyjść na swoje, zaś to młode nieopierzone próbuje purcować za bardzo, co niekoniecznie wychodzi na dobre. Na przykład gdy człowiek się spóźni do szkoły, wystarczy powiedzieć, że autobus nie jechał albo się spóźnił bez wdawania się w szczegóły, że się za późno wyszło z domu, po czym wybrało przystanek na który autobus nie zawsze przyjeżdża. Młoda to właśnie zrobiła, do tego zaczęła zwalać winę na siostrę i plątać się w zeznaniach. Efekt taki, że na drugi dzień miały się stawić w sekretariacie o ósmej. Taka nowa zasada panuje w tym roku - o czym dowiedziałam się na zebraniu rodziców - gdy uczeń zostanie przyłapany na spóźnianiu albo np w niewłaściwym stroju (typu podarte portki lub za krótka spódnica), na drugi dzień ma się stawić w sekretariacie o ósmej, by pokazać że przyjął do wiadomości upomnienie. Gdy się nie stawi w ciągu 3 dni (codziennie są upomnienia) dostaje wezwanie na rozmowę z dyrektorem. Dodam tu, że lekcja zaczyna się o 8.30, przy czym brama zamykana jest o 8.25 przeto ona ósmą nikt bez potrzeby do szkoły nie przychodzi ;-)
Były też sytuacje, że Młoda zaczęła się popisywać przed koleżankami i wyganiać siostrę albo umawiała się z nią w konkretnym miejscu po lekcjach, po czym "zapominała" o tym i szła samopas do sklepu, a tamta szukała jej po całej szkole i okolicy. Po czym Najstarsza obrażała się (słusznie zresztą) i wracała do domu sama, narażając młodszą na błądzenie w drodze powrotnej. Nie o wszystkim wiem, nie o wszystkim opowiem, ale wygłosiłam kilka kazań, wysłuchałam kilku mniej lub bardziej jasnych i sensownych usprawiedliwień. Dziewczyny przedyskutowały sprawę, przemyślały na spokojnie i chyba doszło do zawieszenia broni, bo w tym tygodniu razem wychodzą i razem wracają i to bez awantur, czy skarg. Da się? Da, tylko trzeba trochę dobrej woli i pomyślunku, no i czasu.
Myślę jednak, że to też kwestia stresu. Przyznam, że nawet nie podejrzewałam, że Młoda tak przeżyje tę szkołę średnią. Nie zastanawiałam się nad tym, aż do dnia, gdy poprosiła mnie o pomoc w zadaniu z niderlandzkiego, bo nie wiedziała jak się zabrać za przygotowywanie do wypowiedzi ustnej według podanego w książce schematu. Poszam więc do ich pokoju, usiadłam na dywanie...
Tak, na dywanie i nie dlatego, że nie mamy krzeseł, bo w ich pokoju jest ich kilka, są też dwa biurka, ale na dywanie przecież zawsze najwygodniej. Ja chyba nigdy za szkolnych czasów nie odrabiałam lekcji przy biurku, choć też takowe posiadałam. Na podłodze jest miejsce by rozłożyć wszystkie potrzebne materiały, nic nie spada na glebę, można siedzieć po turecku albo leżeć, gdy tak jest wygodniej. Można też pracować w grupie, jak to często jest w naszym przypadku. Mądrole mówią, że tylko przy biurku można siedzieć prawidłowo, by się kręgosłup nie krzywił i takie tam sratytaty. Ja uważam, że jak człowiek nie poświęci wystarczającej ilości czasu na ruch to nawet najergonomiczniejsze sprzęty i postawy mu nie pomogą, a jak ma wystarczająco dużo ruchu to odrabianie lekcji na leżąco też mu nie zaszkodzi.
Wracając do zadania... Po przeczytaniu poleceń zaczęłam tłumaczyć jak się trzeba zabrać za jego wykonanie i że wcale nie jest takie trudne, na jakie wygląda. Dla mnie tylko ze względów technicznych, że tak powiem. Ja mogłam powiedzieć po polsku, co można napisać i jak to rozplanować, jednak wiem, że ona z językiem niderlandzkim sobie poradzi w tym wypadku bez większych problemów. Jednak ta uparcie zaczęła twierdzić, że "nie umie" i "nie da rady tego zrobić" i w ogóle totalny brak wiary w siebie i swoje możliwości. A myślałam, że Najstarszej jest trudno. Uff! Kazała mi "iść do swoich zajęć, bo szkoda mojego czasu", ale nie poszłam tylko siedziałam i czekałam, aż się namyśli. Jestem uparta i cierpliwa, jak mi się nigdzie nie śpieszy. Młoda leżała na łóżku ze słuchawkami na uszach, ale słyszała wszytko o czym gadam z Najstarszą, aż w końcu włączyła się do rozmowy i zaczęłyśmy rozmawiać o samopoczuciu, oczekiwaniach i możliwościach. W końcu Młoda rzekła co następuje: "przecież ja już powinnam być przyzwyczajona do zmiany szkół, wszak to już moja piąta szkoła, a wcale nie jestem, to bez sensu". I tu jest pies pogrzebany. Zrozumiałam, że większość problemów, w tym awantur i fochów to reakcja na stres wynikający ze zmiany szkoły. Wychowawczyni na zebraniu rodziców też o tym mówiła i kazała wspierać dzieci i motywować, i dodawać otuchy, bo to trudny okres dla każdego dziecka, o czym jednak my starzy czasem zapominamy zajęci rutynowymi zajęciami dnia powszedniego.
Rozmowa chyba trochę pomogła, bo zadanie zostało odrobione. Po czym nazajutrz się okazało, że to na za tydzień było haha, ale to i lepiej. Poza tym Młoda zaczęła korzystać ze swojej wypróbowanej metody na stres, o której chyba ostatnio zapomniała. Chodzi do lasu i siedzi tam do wieczora, by patrząc na zieleń i oddychając świeżym powietrzem reperować zaporę antystresową. Wczoraj namawiała do tego też siostrę, ale dziś coś nie bogato się czuje i pewnie odpuściła wycieczkę.
Współczuję, nie znoszę grypy żołądkowej. A ja zawsze chciałam mieć biurko z prawdziwego zdarzenia, a na dywanie nigdy nie się nie uczyłam.
OdpowiedzUsuńP.S. Nie myślałaś może o disqusie? Najlepiej się z niego komentuje!
Nie myślałam, ale spróbuję, bo wyczytałam, że nie ma problemu z ewentualnym powrotem do poprzedniego etapu :-)
Usuń