W poniedziałek rano rozeszliśmy się znowu w cztery świata strony - starzy do pracy a do szkoły młodzi.
Tenktóryumieczytać, zwany też Młodym, wreszcie rozpoczął prawdziwą naukę, czyli eerste leerjaar, czyli pierwszą klasę. Czy na prawdę moje najmłodsze dziecko jest już takie stare? Dopiero co przecież przyjechaliśmy do Belgii, a on półtoraroczny szczeniak ganiał jeszcze w pampersiaku, z mozołem wspinał się na schody, z trudem wdrapywał na kanapę, a na poziomki chodził z drabiną. Pomyślałby kto, że to było wczoraj. Tymczasem minęło już pięć lat. Cztery lata temu o tym czasie Młody stawiał pierwsze kroki w peuterklas, czyli wstępnej klasie belgijskiego przedszkola. Teraz mój sześciolatek zaczyna pierwszą klasę szkoły podstawowej. Niesamowite jak ten czas zapitala.
W poprzednim tygodniu w szkole był tzw kijkdag (dzień oglądania), kiedy to każdy uczeń i każdy rodzic mógł obejrzeć klasy i poznać wychowawcę. Gdy zapytałam Młodego jak mu się widzi juf Lana, odpowiedział - Spoko, jest bardzo miła i fajna, no i super, że taka mała...
Młody i Juf |
klasowa maskotka pierwszaków |
Początek roku uprzyjemniła też - jak co roku - świeżutka gorąca kawa i herbata serwowana przy wejściu do szkoły przez Femmę, czyli stowarzyszenie kobiet (takie ichnie koło gospodyń). Korzystając z okazji zagaiłam do babek i zapytałam o możliwości zapisu do Femmy. Już wieczorem dostałam mejlem zaproszenie na pierwsze spotkanie - wieczór dyskusyjny. Wybiorę się na pewno, a wtedy wam opowiem, jak było i czy warto :-)
Młody w ten pierwszy dzień był trochę zdenerwowany i onieśmielony, ale udało nam się w tłumie zdybać klasowych kolegów i już moglam go spokojnie zostawić i pójść do roboty.
Drugiego dnia już nie mógł się doczekać, bo "jutro będziemy się prawdziwie uczyć!!!". Wieczorem przyniósł pierwsze zadanie domowe i szybko się z nim uporał. Opowiedział też, że jakiś starszak zapytał go czy chce być jego przyjacielem i że się zgodził. Cieszę się z takich drobiazgów. W czwartek mieli z kolei turnles czyli w-f, a w piątek religię. To ostatnie jest o tyle ciekawe, że u nas jest dostępnych bodajże 5 czy 6 różnych religii (albo filozofia bez podłoża religijnego, czy jakoś tak) i każdy idzie na inna lekcję.
Młoda pod koniec wakacji miała stresa w związku z nową szkołą. Wyganiałam ją do kumpeli by się ugadała co do wspólnych dojazdów, wypytała co o i jak, no ale nie miała chwilowo telefonu (bo zapomniało się karty zarejestrować i ją zablokowali) to nie mogła poczatować a jakieś takie ostatnio onieśmielenie ją złapało, iż nie zebrała się by zadzwonić ze stacjonarnego, czy odwiedzić koleżankę w domu. Na szczęście czasem góra przychodzi do Mahometa... Tamta okazała się prawdziwą troskliwą psiapsiółą i sama wpadła do nas i wyciągnęła Młodą na rowerowanie. Po 2 godzinach Młoda wróciła cała w skowronkach i już w pierwszy dzien szkoły wstała prawie bez stresu. Prawie, bo przecie nigdy do końca nie wiadomo, czego się można w nowej szkole spodziewać. Tu przypomnę, że dla Młodej jest to już szósta nowa szkoła i siódma nowa klasa.
Młoda uparcie twierdzi, że nie lubi szkoły, wręcz nienawidzi szkoły... Typowa nastolatka, ech! W pierwszy dzień wystroiła się na wszelkie wypadek w swoją ulubioną bluzę "anti social club", ale po południu jednak z uśmiecham relacjonowała przebieg dnia i wymieniała kto znajduje się w grupie dojeżdżających rowerem z naszej wsi, a jest tam zarówno kilka koleżanek z podstawówki jak i parę nowych twarzy. Na razie jest okej, ale nie ma co chwalić dnia przed zachodem słońca. We wtorek zaśmiewała się z klasowego kolegi, z którego brechtała klasa przez cały dzień. Dotąd - znaczy szkoła podstawowa i pierwsze klasy szkoły średniej - większość książek była "do wyrywania". One są łatwo rozpoznawalne, bo sklejone są łatworozrywalnym klejem i mają dziurki, by dało się je wkładać do segregatorów. Zwykle są to książko-ćwiczenia, w których się bazgroli, znaczy pisze i rysuje. W tym roku mają już jednak sporo normalnych podręczników. Niektóre można było nawet wynająć w księgarni internetowej, co jest o wiele tańsze niż kupno nowego podręcznika. Potem na koniec roku się to oddaje, o ile się nie zniszczy... No i tu zaczyna się opowieść Młodej.
Lekcja matmy. Wszyscy siadają do ławek, wyjmują podręczniki, piórniki... Wtem Młoda słyszy jak w ławce obok jeden z chłopaków mówi do drugiego - Ty, kurde ale skleili tę książkę, ledwie co udało mi się wydrzeć te głupie kartki, ale patrz, dałem rady... no i dziury też musiałem zrobić, a taka gruba ta książka...
Tu kolega wali facepalma i zaczyna się brechtać. Dziewczyny, co usłyszały też już się chichrają. Pani zaczyna patrzeć poirytowana, więc ktoś jej wyjaśnia, co ten geniusz zrobił...
Pani kręci z niedowierzaniem głową, podchodzi do ławki delikwenta i z politowaniem patrząc na niego pyta z nadzieją - Drugiej części nie wyrwałeś, prawda?
- Wyrwałem...
Klasa płacze ze śmiechu.
Gwoli ścisłości dodam, że to nie były podręczniko-ćwiczenia, tylko zwykły podręcznik, który trzeba pod koniec roku oddać. W CAŁOŚCI oddać. Mama na pewno się ucieszy...
Na kierunku Młodej (nauki przyrodnicze) jest tylko kilkoro oczniów (6 czy 7 ludzia) i dołączono do nich innych ludzi, bodajże z klasy (nauki przyrodnicze STEM), dlatego podczas niektórych lekcji siedzą sobie w te kilka osób. Spoks.
Pozostaje nam Najstarsza. To już nie jest typowa nastolatka. Gdy w poniedziałek zapytałam jak tam nowy rok, ta mówi z uśmiechem - A super! Jutro mamy 6 godzin mody. YES!
Młoda na tego typu oświadczenia rodzeństwa patrzy zwykle z politowaniem i wywraca oczami.
A co oznaczają dla rodzica pierwsze dni roku szkolnego? Ano pomieszanie z poplątaniem. Nie dość, że człowiek odzwyczaił się od szkolnej rutyny to jeszcze na dzień dobry każą starym robić tysiąc pińcet sto dziewińcet rzeczy...
W pierwszych dniach (potem już idzie jak wejdzie w krew) matka musi wszystkich obudzić, przypomnieć o nakarmieniu zwierząt albo samemu nakarmić, przypomnieć o tych wszystkich tornistrach, kanapkach, workach na wf, basen, modę, owocach, ciastkach, napojach, o pociągu odjeżdżającym za 20 minut i zabraniu biletu, o koleżance czekającej, o kurtkach przeciwdeszczowych w razie wu... Matka też - jak powszechne wiadomo - jest jedyną osobą na całej kuli ziemskiej, która wie, gdzie to wszystko się znajduje, ile ma tego być, które czyje i dlaczego. No! Matka zaprowadza też najmłodsze do szkoły i sama leci do pracy nie zapominając zabrać swoich kanapek, ciastek, herbaty, mleczka, wody i gadżetów roboczych oraz kurtki przecidweszczowej w razie wu. Pora sucha się skończyła. Luz też.
Dobra. Wszystko zabrane, wszyscy poszli, ale wieczorem wracają i każde z Trójcy układa na matki laptopie swoją stertę makulatury do podpisania, wypełnienia i oddania rano razem z odpowiednią ilością gotówki potrzebnej na: klucze do lockersów (szafki), drobiazgi do szycia, jakieś tam inne cudaniewidy - tu 30 tam 20€. Reszta opłat przyjdzie w fakturach pod koniec trymestru. Co za ulga ech... No a potem zaczynają się wieczory informacyjne w każdej szkole po kolei. Potem dni sportu co oznacza że w te pędy trzeba gnać do sportowego po nowe buty, dresy, stroje kąpielowe, kurtki przeciwdeszczowe - zależy gdzie jadą na ten sportdag i czy bardziej będą moczyć dupy w kajakch, czy bardziej tłuc się w sali, czy bardziej na koniach czy rowerach...
A tu człowiek ani się obejrzy a 2 miesiące pyknie i zaczną się wszędzie wywiadówki przed feriami jesiennymi.
Na kierunku Młodej (nauki przyrodnicze) jest tylko kilkoro oczniów (6 czy 7 ludzia) i dołączono do nich innych ludzi, bodajże z klasy (nauki przyrodnicze STEM), dlatego podczas niektórych lekcji siedzą sobie w te kilka osób. Spoks.
Pozostaje nam Najstarsza. To już nie jest typowa nastolatka. Gdy w poniedziałek zapytałam jak tam nowy rok, ta mówi z uśmiechem - A super! Jutro mamy 6 godzin mody. YES!
Młoda na tego typu oświadczenia rodzeństwa patrzy zwykle z politowaniem i wywraca oczami.
A co oznaczają dla rodzica pierwsze dni roku szkolnego? Ano pomieszanie z poplątaniem. Nie dość, że człowiek odzwyczaił się od szkolnej rutyny to jeszcze na dzień dobry każą starym robić tysiąc pińcet sto dziewińcet rzeczy...
W pierwszych dniach (potem już idzie jak wejdzie w krew) matka musi wszystkich obudzić, przypomnieć o nakarmieniu zwierząt albo samemu nakarmić, przypomnieć o tych wszystkich tornistrach, kanapkach, workach na wf, basen, modę, owocach, ciastkach, napojach, o pociągu odjeżdżającym za 20 minut i zabraniu biletu, o koleżance czekającej, o kurtkach przeciwdeszczowych w razie wu... Matka też - jak powszechne wiadomo - jest jedyną osobą na całej kuli ziemskiej, która wie, gdzie to wszystko się znajduje, ile ma tego być, które czyje i dlaczego. No! Matka zaprowadza też najmłodsze do szkoły i sama leci do pracy nie zapominając zabrać swoich kanapek, ciastek, herbaty, mleczka, wody i gadżetów roboczych oraz kurtki przecidweszczowej w razie wu. Pora sucha się skończyła. Luz też.
Dobra. Wszystko zabrane, wszyscy poszli, ale wieczorem wracają i każde z Trójcy układa na matki laptopie swoją stertę makulatury do podpisania, wypełnienia i oddania rano razem z odpowiednią ilością gotówki potrzebnej na: klucze do lockersów (szafki), drobiazgi do szycia, jakieś tam inne cudaniewidy - tu 30 tam 20€. Reszta opłat przyjdzie w fakturach pod koniec trymestru. Co za ulga ech... No a potem zaczynają się wieczory informacyjne w każdej szkole po kolei. Potem dni sportu co oznacza że w te pędy trzeba gnać do sportowego po nowe buty, dresy, stroje kąpielowe, kurtki przeciwdeszczowe - zależy gdzie jadą na ten sportdag i czy bardziej będą moczyć dupy w kajakch, czy bardziej tłuc się w sali, czy bardziej na koniach czy rowerach...
A tu człowiek ani się obejrzy a 2 miesiące pyknie i zaczną się wszędzie wywiadówki przed feriami jesiennymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własne ryzyko