Nadszedł szarobury opiździały czas jesiennej szarości, gdy człowiekowi nie chce się nic kompletnie - ani pracować, ani myśleć, ani walczyć z losem ani w ogóle żyć.
Od pewnego czasu żyję jak robot wykonując automatycznie poszczególne czynności.
Wszystko mnie wkurwia. Nie, nie denerwuje czy irytuje. WKURWIA! Nie podobają się komuś wulgaryzmy? Niech nie przyłazi.
Moje baterie psychiczne się rozładowały i cały system poszedł sie jebać.
Szlag trafił optymizm, radość i chęć do życia. Wszystko co robię, robię z musu. Nie cieszy mnie ani robota, ani czas wolny. Gorzej, o wiele lepiej czuję się właśnie w pracy, bo tam nie muszę udawać, że praca mnie fascynuje, ciekawi, że jest zajebista i że jestem szczęśliwa móc ją wykonywać, gdy nie jestem. Mam to w dupie. Zrobię co mam do zrobienia i spieprzam. Wielu moich klientów nie ma w domu, gdy u nich sprzątam, więc nie muszę być dla nikogo miła. Zakładam słuchawki z muzą i wyłączam się na rzeczywistość. Nie myślę. Sprzątam. Moje ciało samo robi, co ma robić automatycznie.
W domu muszę być ciągle miła, uśmiechnięta, wszystkich cierpliwie i z uwagą wysłuchać nawet jak mnie to czy tamto całe gówno obchodzi i na wszystko serdecznie z uśmiechem odpowiadać, bo tego się oczekuje od żony i matki. Muszę, albo przynajmiej powinnam, ale jakoś ostatnio mi nie idzie. I co? Świat się od tego zawali?
Oczywiście większość opowieści reszty z Piątki jest faktycznie ciekawych i lubię ich słuchać, ale wszystko ma swoje granice... niestety.
Wkurzają mnie teraz (w ogóle chyba) np pytania poranne na temat tego jak się spało. Boszzzz jak spałam to nie wiem nic na ten temat i chuj mnie to obchodzi, a jak nie spałam, bo była pełnia albo nie spałam bo myślałam o problemach dzieci, albo i to i to, to po takim pytaniu mogę nawet kogoś zabić...
Nienawidzę poranków - jak chyba 90% ludzi na tej planecie. Nienawidzę wstawania i porannej gonitwy od której mózg się lasuje. Nienawidzę szykowania się do pracy i wychodzenia z chałupy gdy jest ciemno i zimno. Niech nikt do mnie nic nie mówi rano! Plis.
Oczywiście, gdy już wyjdę z chaty, to jest z górki. Jazda rowerem mnie uspokaja, relaksuje, ustawia pozywtywniej do życia. Choć wolę jeździć jak jest jasno, słonecznie i przede wszystkim ciepło. Nienawidzę zimna, a teraz jest zimno jak fiks. Zimno i wilgotno. . Dla mnie o wiele za zimno. Wkurza mnie to, a tu jeszcze co niektórzy geniusze zostawiają w chatach otwarte okna i idą w pizdu. Weź kurwa sprzataj łazienkę, baw się wodą jak masz w pomieszczeniu 5 stopni. Zajebioza po prostu. Jak jest zimno to szybciej się męczę i ciągle jestem głodna a jak jestem głodna to bardzo źle się czuję. Brak paliwa = stan depresyjny...
Wracam z roboty i jedyne o czym marzę to walnąć się na łóżko, przykryć kocem, by cię ocieplać i odpoczywać.
Nie chcę nic mówić ani niczego słuchać.. Tylko odpoczywać w spokoju, w ciszy. Gówno!
Jak minął dzień? No zajebiście minął. Umyłam cztery kible, z czego jeden był zasrany a drugi zaszczany. Pozbierałam osmarkane chusteczki w jednej sypialni a w drugiej brudne majtki... Fascynujące jak zawsze. - Tak myślę, ale odpowiadam: SPOKO!
Nie narzekam na pracę, lubię ją, ale pracuję sama codziennie wykonując te same czynności, to o czym tu opowiadać? Nie no, oczywiście, czasem jest co opowiadać i czasem się chce z kims podzielić wrażeniami... ale czasem nie, a czasem nawet jak jest, a nie ma się sił to i tak gówno. Jestem zła i zmęczona i wszystko mnie wkurza...
W robocie mam ciszę. Lubię ciszę. Wracam do domu a tam od razu coś ktoś chce, o coś pyta.
Jeden chce wiedzieć co i gdzie bedziemy jeść i czy w ogóle, drugi opowiada co się zdarzyło, trzeci coś pyta, o coś prosi, a mój mózg już nie jest taki jak dawniej - wolniej reaguje i wolniej się dostosowuje do nowej sytuacji. Po całym dniu w ciszy nie mogę nagle odnaleźć sie we wrzawie i zamieszaniu, szczególnie jak jestem sakramencko zmęczona po robocie.
Czasem mam ochotę wydrzeć się na cały pysk:
"A WEŹCIE WSZYSCY SPIERDALAJCIE I DAJCIE MI UMRZEĆ W SPOKOJU!".
W robocie nie mam przerwy... znaczy mam - jadę zwykle pół godziny rowerem do drugiego klienta a potem w biegu wpierniczam swoje kanapki. Jednak powiem wam, że w ten sposób słabo idzie wypocząć, dlatego wieczorem potrzebuję natychmiastowego odpoczynku, ale nie zawsz się da...
Priorytety.
Dzieci potrzebują być wysłuchane. Niektóre bardziej niż inne. Niewysłuchanie i nieprzytulenie może się skończyć źle, a nawet tragicznie. Nie mogę o tym zapominać ani tego lekceważyć, zatem nawet jak sama jestem zdołowana i ledwie powłóczę nogami, wyszukuje w sobie resztki sił, cierliwości, ostatki serdeczności i optymizmu, zakładam swój najlepszy uśmiech na głupi ryj i wysłuchuję, przytulam, doradzam, rozśmieszam.
Spędzanie czasu z własnymi dziećmi jest superowe. Lubię spędzać z Trójcą czas, gadać, bawić się, śmiać, czytać, słuchać czytania, pocieszać, odrabiać lekcje. To jest przyjemne i często poprawia mi samopoczucie i daje wiele frajdy. Jestem bardzo dumna z mojej utalentowanej i zdolnej Trójcy. Uwielbiam ich poczucie humoru. Jednak w pewnych okolicznościach - jak się okazuje - może być ciężko sprostać tym prostym - zdawało by się - czynnościom.
Gdy człek zmęczony fizycznie i wyczerpany psychicznie jest trudniej wszystkiemu dać rady.
Wspieranie dziecka z depresją jest cholernie wyczerpujące, choć też z drugiej strony budujące, gdy widzisz ile samo posiedzenie z kim,twoja obecność dla tego kogoś znaczy i jak bardzo poprawia jego samopoczucie. Bo wiecie, czasem nie trzeba nawet nic mówić ani nic robić wystarczy być blisko. Często jest tak, że ona odrabia lekcje, poprawia sprawdziany a ja mam po prostu być w pobliżu. Tylko tyle i aż tyle...
Największy problem jest w tym, że nie mam czasu tylko dla siebie. Powinnam naładować od czasu do czasu baterie emocjonalne, psychiczne, ale nie wymyśliłam jeszcze jak a już nie raz z M-Jak-Mężem żeśmy nad tym dumali... Życie było by wtedy ładniejsze a problemu łatwiejsze do połknięcia.
Fizyczne zmęczenie to pikuś przy psychicznym. Przy fizycznym wystarczy się pizdnąć na wyro na 10 godzin i dobrze wyspać, pobyczyć się przez cały weekend z książką na kanapie mając w dupie brudne podłogi i brak obiadu, w trudniejszych okolicznościach wziąć tydzień urlopu lub pójść na chorobowe. No ale to pomaga na fizyczne zmęczenie czy przemęczenie. Na psychiczne może jeszcze zaszkodzić...
Wiem, co by mnie pomogło, ale nie mam pomysłu jak to zorganizować.
Wiem na przykład, że dobrze by było czasem wyskoczyć na pogaduszki z jakąś inna normalną inaczej babą z dala od wszelakich dzieci czy mężów. Niestety nie znam żadnej baby normalnej inaczej w zasięgu roweru czy tym bardziej trampka.
Ogólnie spotykanie się z ludźmi od czasu do czasu mogło by pomóc, ale się nie spotykam, bo większość ludzi działa mi po paru minutach na nerwy... Nie ma wielu takich, co nadają na naszej częstotliwości. Zresztą większość, których poznałam albo potrzebowała wysłuchiwania albo pomocy w załatwieniu czegoś, a gdy dostali co chcieli przestawali mnie widzieć.. do następnego razu, gdy znowu czegoś potrzebowali. Inni znowu próbowali mi mówić jak mam żyć, kogo lubić i jak spędzać czas wolny. Takie przyjaźnie to ja mam w dupie. A znowu co kto myślący po mojemu to w ciul daleko... a jak nie możesz umówić się na kawę za godzinę to też nie ma sensu na dłuższą metę.
Dobrze by było co jakiś czas na jakiś czas oderwać się od rzeczywistości, gdzieś wyskoczyć, coś szalonego porobić, zresetować system, ale nie ma jak, nie ma kiedy, nie ma za co albo nie ma z kim...
Nic to, trza jechać z cyrkiem dalej tak jak jest...
Byle do wiosny, byle do słońca i ciepła... Wtedy znowu będzie lepiej.
PS. Napisanie tego postu mi pomogło na samopoczucie. Jak zawsze zresztą. W końcu po to się pisze pamiętnik.