Brakuje mi czasu na uzupełnianie naszego pamiętnika, bo jest tyle ważniejszych spraw do zrobienia każdego dnia. Ostatnio też w sumie nie wydarzyło się nic takiego, co wymagało by szczególnego wpisu, ot zwykła codzienność.
Mam dwóch nowych klientów. Jeden tylko zastępczo, bo moja ulubiona babunia poszła tymczasowo (albo i nie) pod opiekę domu starości i na to miejsce pracuję u jej wnuczki. Też fajnie, tylko 9 km dalej, czyli nie da się wychodzić 5 minut przed jak do babci. Do tego trasa przebiega po bardzo ruchliwej drodze, a co za tym idzie, wieczorem po ciemku w godzinach szczytu powrót jest wielce stresujący - ten wjeżdża, ten wyjeżdża, tamten skręca, ten zawraca, ten trąbi, a ja... ja próbuję nie zostać przejechana...
- No jaki Jos* ja pier... biiip biiiip biiiip ....syny, ...a ty Lowelku jedź.
*) Jos to ichni odpowiednik Janusza ;-)
Żart żart żart.
Znalazłam już drogę przez pola, ale po ciemku i w deszcz jakby hardcore, bo ciężkim rowerem elektrycznym zabić się można na takich ścieżkach polno-leśnych albo powiesić na drucie kolczastym, którym tu wszystkie pastwiska są ogrodzone.
Teraz jeszcze głupki zamykają 3 przejazdy kolejowe na miesiąc, bo będą coś robić na torach. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jaki teraz będzie cyrk w godzinach szczytu, skoro normalnie na wszystkich czterech trasach jest niesamowity ruch. Mąż, który właśnie tą trasą zasuwa do nowej roboty, bedzie pewnie pomykał przez inną wieś naokoło, no ale autem to sobie może 10 km dalej jechać... Kolejna wada roweru elektrycznego, to to że nie można go przenosić jak nikt nie widzi cichcem przez tory, bo jest sakramencko ciężki. No ale szczegół. Damy radę. Nie takie kłopoy żeśmy pokonali, a może babcia wróci do domu...
Znalazłam już drogę przez pola, ale po ciemku i w deszcz jakby hardcore, bo ciężkim rowerem elektrycznym zabić się można na takich ścieżkach polno-leśnych albo powiesić na drucie kolczastym, którym tu wszystkie pastwiska są ogrodzone.
Teraz jeszcze głupki zamykają 3 przejazdy kolejowe na miesiąc, bo będą coś robić na torach. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić, jaki teraz będzie cyrk w godzinach szczytu, skoro normalnie na wszystkich czterech trasach jest niesamowity ruch. Mąż, który właśnie tą trasą zasuwa do nowej roboty, bedzie pewnie pomykał przez inną wieś naokoło, no ale autem to sobie może 10 km dalej jechać... Kolejna wada roweru elektrycznego, to to że nie można go przenosić jak nikt nie widzi cichcem przez tory, bo jest sakramencko ciężki. No ale szczegół. Damy radę. Nie takie kłopoy żeśmy pokonali, a może babcia wróci do domu...
Mój drugi nowy klient to kolejna sąsiadka, też babcia i to babcia pełną gębą, bo ma - jak powiada - 16 wnuków. Superowa babeczka. ma cztery kocury pieszczochy i robi bardzo bardzo dobre porto oniomniom :-)
Młoda skończyła wizyty u kinezysty i aż się boję iść po fakturę, bo pewnie ze 400€ będzie do zapłacenia. Oczywiście spora część zostanie zwrócona przez ubezpieczyciela. Kostka nadal jej dokucza, ale już jest o niebo lepiej i dostała już zielone światło w kwestii udziału w lekcjach w-f.
Depresja ciągle za nią chodzi, niczym wredny dementor (taki jeden znajomy Harrego Pottera - mugole nie znają) i jak ją dogoni to wysysa z niej całą radość i siłę. Psycholożka jej powiedziała, że moja córka sama też jest jak dementor i jak dopadnie ją deprecha to taką niesamowicie mocną złą aurą promieniuje, że wszyscy w jej otoczeniu czują się źle, czują się winni tego że ona się źle czuje. Jako matka dodam od siebie, że jak ona jest wesoła to promieniuje na innych własnie tą wesołością i każdy chce być w jej pobliżu, by z tego źródła radości czerpać. To dało się zauważyć, szczególnie jak była mniejszą dziewuszką. Ot, taka mała wiedźma.
Walczymy jednak z depresyjnymi nastrojami na różne sposoby.
Młode pieką lub razem pieczemy ciastka, bo cukier potrzebny jest do utrzymania własciwego poziomu szczęścia. Oczywiście nie musi się jeśc słodkości, wystraczy po prostu jeść co chwilę coś, ale ciastka są dobre, a ich pieczenie też daje sporo frajdy i poprawia nastrój. Jest też okazją do wspólnego spędzenia czasu i pochichrania się z byleczego.
Staram się teraz każdego dnia choć paręnaście minut poświęcić każdemu dziecku. Teraz bardziej zwracam uwagę na to by o żadnym nie zapominać, bo często bywała tak, że jak jedno miało jakieś poważniejsze problemy, to pozostała dwójka była na bocznym torze, a tak się nie godzi, bo one wszystkie są tak samo ważne przecież i tak samo kochane i trzeba im o tym przypomnac każdego dnia swoją troską, przytulasem, zainteresowaniem i dobrym słowem.
Nastodzieci lubią się tak samo przytulać, jak maluchy, a czasem się o tym zapomina. Lubią być wysłuchane i pochwalone za dobre uczynki - jak każdy. Często się o tym zapomina, gdy ma się dużo na głowie.
Dziś zabrałyśmy się w końcu - bo ostatni już dzwonek - za wyjątkowo głupie zadanie z francuskiego, który - jak wiadmo - sam w sobie jest najgorszym, co może człowieka spotkać w szkole. Młoda nienawidzi tego języka, podobnie jak połowa jej klasy i głupie zadania są dla nej o wiele trudniejsze do zrobienia niż głupie zadania z innych przedmiotów.
Pani wymyśliła, że mają zrobić trzyminutowy odcinek vloga, w którym opowiadają po francusku o sobie i jeszcze jej się wydawało, że dzieciaki będą sikać z radości na wiadomość o tym zadaniu, bo przecież każdy nastolatek uwielbia youtuberów. Pewnie jej nawet nie przyszło do głowy, że youtuberów nie oglądają ich nauczyciele na lekcji i nie poprawiają ich wypowiedzi pod każdym możliwym kątem. Nie pomyślała kobitka, że vloga prowadzi człowiek w takim temacie, który lubi i na którym się zna. Znacie jakigoś blogera, czy vlogera który nienawidzi swojego bloga i tematu wiodącego? Tja.
Spróbujcie sobie wyobrazić, że oto musicie opowiedzieć przed kamerą o czymś na czym się kompletnie nie znacie i czego nie lubicie, przy czym musicie to zrobić jak najlepiej i najciekawiej, a potem macie to nagranie obejrzeć wspólnie z waszymi znajomymi, także tymi, których nie lubicie i którzy was nie lubią i którzy będą potem na temat tego wideo dyskutować i z was szydzić do usranej śmierci. Spoko c'nie? Każdy by chciał. Szczególnie jak ma ogólnie tremę przed występami publicznymi, jak Młoda. Oni mieli na to zadania kilka tygodni i cały ten czas poświęciłam na przekonywanie jej żeby mimo wszystko podjęła się jego wykonania, bo od początku była na nie. Przekonywałam, że być może ta "głupia nauczycielka" doceni sam fakt wykonania, że lepiej jest dostać nawet te 30% niż nul, zero, nic. Zawsze jest też szansa, że dostanie mimo wszystko powyzej 50% i podwyży swoje niskie punkty. Niezrobienie zadania w ogóle jest bez dyskusji najgorszą rzeczą jakś można zrobić, czy raczej nie zrobić.
Dziś przygotowałyśmy scenariusz, apkę do składania zdjęć i filmików, Młoda napisała tekst po francusku, zrobiłyśmy kilka potrzebnych zdjęć i ogarnęłyśmy pokój, żeby nadawał się do pokazania go kolegom, choć rano twierdziła, że żaden szanujący się vloger nie sprząta w swoim pokoju przed nagrywaniem odcinków, bo to żenada i wogle...
Jutro mamy nagrywać i się zobaczy.
W poniedziałek idziemy na wywiadówkę do niej i zobaczymy, co tam te mondryjoły w nowej szkole nam powiedzą. My ze swojej strony musimy im przedstawić sytuację Młodej, bo jeszcze nie wiedzą, że ona primo zmaga się z depresją i że jeśli w niektóre dni nie zrobi zadania jak należy albo wcale albo zawali test mimo, że ćwiczenia wykonywała bardzo dobrze to nie wina lenistwa czy złych chęci tylko tej wrednej choroby. Zrozumienie i wsparcie nauczycieli to bardzo ważna sprawa.
Secundo że mieszka tu dopiero 5 lat i mimo usilnych starań i ciężkiej harówy ciągle ma braki językowe, co na pewno daje się zauważyć na lekcjach niderlandzkiego i wielu innych, gdzie dużo nowych dla niej słów. W klasie nie ma wielu obcokrajowców, nawet nie wiem, czy poza nią jest jeszcze ktoś inny, ale z jej rozeznania wynika, że raczej nie. Jedna koleżanka jakiś czas mieszkała w Wielkiej Brytanii, ale jest Belgijką. Taka sytuacja ma swoje plusy, ale minusem bez wątpienia jest to, iż ciągle człowiek odstaje, bo zawsze brakuje tej bazy językowej, której uczymy się normalnie w domu od urodzenia i potem w pierwszych klasach szkoły podstawowej. Ona ma tę bazę po polsku, a po niderlandzku niestety nie. Widzę, że jest jej ciężej na każdym przedmiocie, bo na każdym ta baza jest potrzebna - i z historii, i geografii, i z biologii... Nie jest łatwo być obcokrajowcem w liceum. To oznacza więcej rycia. Jednak walczy i po wynikach widzę, że nieźle jej idzie. Wyniki z chemii, fizyki, matmy są całkiem zacne i na poziomie reszty klasy, a że francuski do dupy, no to trudno. Nawet nasz doktor powiedział Młodej na ostatniej wizycie, że każdy do diaska musi mieć jakieś słabe punkty. Nie można być dobrym we wszystkim... Pytanie tylko, kto przekona do tego panią od francuskiego i resztę tej belfrowskiej bandy? Już jej sugerowali by może poszła jednak do technikum....
Nosz kurwa, lubi nauki przyrodnicze, ma łeb do nauk ścisłych, chce się tego uczyć, to poszła na ten kierunek i teraz ma iść do technikum bo jakiś belfer doszedł do wniosku, że dziecko se nie radzi z francuskim?! Nie wiem, czy to ja jestem nienormalna czy oni...? Mówi świetnie po polsku, angielsku i niderlandzku, ale katastrofa wielka bo nie radzi se z francuskim, który nie wiem do czego niby mógłby być potrzebny na chemii czy fizyce. Kurde, każdy normalny raczej używa dziś angielskiego i w każdej normalnej szkole drugim językiem jest angielski, oczywiście poza Flandrią, gdzie większość ludzi nienawidzi francukiego i woli rozmawiać na migi niż skalać swe usta francukim. Tu francuski jest obowiazkowy. Chcesz otworzyć sklep lub w sklepie pracować też musiśz znać francuski "bo to przecież drugi język narodowy". Taaaa, w Brukseli i Walonii drugim językiem jest niderlandzki, dlaczego zatem tam nikt w żadnym sklepie, restauracji czy w u fryzjera nie mówi po niderlandzku? Chore! Jest też trzeci język - niemiecki i czemu niby nie pozwolić dzieciom i rodzicom zdecydować, jakiego języka mają się uczyć. No nie dawno ogłosili, że podobno w niektórych szkołach katolickich już obcinają jedną godzine francuskiego a dodają jedną angielskiego. Zawsze to coś. Może i w szkołach katolickich moich dziewczyn też to się przyjmie w końcu... Oby.
Na koniec andegdotka z minionych tygodni.
Kiedyś zamówiłam prezenty dla dziewczyn. Akurat były ferie i one były syćkie trzy w domu no to kazałam odebrać paczkę od kuriera, ale nie otwierać. Dodałam, że będzie ciężka - w sklepie podali 15kg. Okej.
Byłam w robocie, gdy przyszedł esemes od Młodej:
- 15?! Chyba 51! Coś ty mama słonia zamówiła?!
No faktycznie, jak wróciłam do domu i zobaczyłam to pudło, mały słoń spokojnie by się zmieścił, a ja na pewno nawet razem z Młodym (o tym co było w pudełku, powiem innym razem, bo mogą to czytać).
Parę dni później siedzimy przy obiadokolacji i mnie się przypomina, że rano rozmawawiałm z Młodą o uniformie szkolnym na wuef.
- Zamówiłaś ten STRÓJ? - pytam
- Nie, bo.... - zaczyna Młoda, ale niedokańcza, bo Najstarsza jej przerywa.
- STRUŚ ?!
- Tak, struś. Zamawiamy strusia, będziemy otwierac zoo, bo słonia już mamy. - odpowiada Młoda
Całe życie z wariatami :-)
Depresja ciągle za nią chodzi, niczym wredny dementor (taki jeden znajomy Harrego Pottera - mugole nie znają) i jak ją dogoni to wysysa z niej całą radość i siłę. Psycholożka jej powiedziała, że moja córka sama też jest jak dementor i jak dopadnie ją deprecha to taką niesamowicie mocną złą aurą promieniuje, że wszyscy w jej otoczeniu czują się źle, czują się winni tego że ona się źle czuje. Jako matka dodam od siebie, że jak ona jest wesoła to promieniuje na innych własnie tą wesołością i każdy chce być w jej pobliżu, by z tego źródła radości czerpać. To dało się zauważyć, szczególnie jak była mniejszą dziewuszką. Ot, taka mała wiedźma.
Walczymy jednak z depresyjnymi nastrojami na różne sposoby.
Młode pieką lub razem pieczemy ciastka, bo cukier potrzebny jest do utrzymania własciwego poziomu szczęścia. Oczywiście nie musi się jeśc słodkości, wystraczy po prostu jeść co chwilę coś, ale ciastka są dobre, a ich pieczenie też daje sporo frajdy i poprawia nastrój. Jest też okazją do wspólnego spędzenia czasu i pochichrania się z byleczego.
Staram się teraz każdego dnia choć paręnaście minut poświęcić każdemu dziecku. Teraz bardziej zwracam uwagę na to by o żadnym nie zapominać, bo często bywała tak, że jak jedno miało jakieś poważniejsze problemy, to pozostała dwójka była na bocznym torze, a tak się nie godzi, bo one wszystkie są tak samo ważne przecież i tak samo kochane i trzeba im o tym przypomnac każdego dnia swoją troską, przytulasem, zainteresowaniem i dobrym słowem.
Nastodzieci lubią się tak samo przytulać, jak maluchy, a czasem się o tym zapomina. Lubią być wysłuchane i pochwalone za dobre uczynki - jak każdy. Często się o tym zapomina, gdy ma się dużo na głowie.
Dziś zabrałyśmy się w końcu - bo ostatni już dzwonek - za wyjątkowo głupie zadanie z francuskiego, który - jak wiadmo - sam w sobie jest najgorszym, co może człowieka spotkać w szkole. Młoda nienawidzi tego języka, podobnie jak połowa jej klasy i głupie zadania są dla nej o wiele trudniejsze do zrobienia niż głupie zadania z innych przedmiotów.
Pani wymyśliła, że mają zrobić trzyminutowy odcinek vloga, w którym opowiadają po francusku o sobie i jeszcze jej się wydawało, że dzieciaki będą sikać z radości na wiadomość o tym zadaniu, bo przecież każdy nastolatek uwielbia youtuberów. Pewnie jej nawet nie przyszło do głowy, że youtuberów nie oglądają ich nauczyciele na lekcji i nie poprawiają ich wypowiedzi pod każdym możliwym kątem. Nie pomyślała kobitka, że vloga prowadzi człowiek w takim temacie, który lubi i na którym się zna. Znacie jakigoś blogera, czy vlogera który nienawidzi swojego bloga i tematu wiodącego? Tja.
Spróbujcie sobie wyobrazić, że oto musicie opowiedzieć przed kamerą o czymś na czym się kompletnie nie znacie i czego nie lubicie, przy czym musicie to zrobić jak najlepiej i najciekawiej, a potem macie to nagranie obejrzeć wspólnie z waszymi znajomymi, także tymi, których nie lubicie i którzy was nie lubią i którzy będą potem na temat tego wideo dyskutować i z was szydzić do usranej śmierci. Spoko c'nie? Każdy by chciał. Szczególnie jak ma ogólnie tremę przed występami publicznymi, jak Młoda. Oni mieli na to zadania kilka tygodni i cały ten czas poświęciłam na przekonywanie jej żeby mimo wszystko podjęła się jego wykonania, bo od początku była na nie. Przekonywałam, że być może ta "głupia nauczycielka" doceni sam fakt wykonania, że lepiej jest dostać nawet te 30% niż nul, zero, nic. Zawsze jest też szansa, że dostanie mimo wszystko powyzej 50% i podwyży swoje niskie punkty. Niezrobienie zadania w ogóle jest bez dyskusji najgorszą rzeczą jakś można zrobić, czy raczej nie zrobić.
Dziś przygotowałyśmy scenariusz, apkę do składania zdjęć i filmików, Młoda napisała tekst po francusku, zrobiłyśmy kilka potrzebnych zdjęć i ogarnęłyśmy pokój, żeby nadawał się do pokazania go kolegom, choć rano twierdziła, że żaden szanujący się vloger nie sprząta w swoim pokoju przed nagrywaniem odcinków, bo to żenada i wogle...
Jutro mamy nagrywać i się zobaczy.
W poniedziałek idziemy na wywiadówkę do niej i zobaczymy, co tam te mondryjoły w nowej szkole nam powiedzą. My ze swojej strony musimy im przedstawić sytuację Młodej, bo jeszcze nie wiedzą, że ona primo zmaga się z depresją i że jeśli w niektóre dni nie zrobi zadania jak należy albo wcale albo zawali test mimo, że ćwiczenia wykonywała bardzo dobrze to nie wina lenistwa czy złych chęci tylko tej wrednej choroby. Zrozumienie i wsparcie nauczycieli to bardzo ważna sprawa.
Secundo że mieszka tu dopiero 5 lat i mimo usilnych starań i ciężkiej harówy ciągle ma braki językowe, co na pewno daje się zauważyć na lekcjach niderlandzkiego i wielu innych, gdzie dużo nowych dla niej słów. W klasie nie ma wielu obcokrajowców, nawet nie wiem, czy poza nią jest jeszcze ktoś inny, ale z jej rozeznania wynika, że raczej nie. Jedna koleżanka jakiś czas mieszkała w Wielkiej Brytanii, ale jest Belgijką. Taka sytuacja ma swoje plusy, ale minusem bez wątpienia jest to, iż ciągle człowiek odstaje, bo zawsze brakuje tej bazy językowej, której uczymy się normalnie w domu od urodzenia i potem w pierwszych klasach szkoły podstawowej. Ona ma tę bazę po polsku, a po niderlandzku niestety nie. Widzę, że jest jej ciężej na każdym przedmiocie, bo na każdym ta baza jest potrzebna - i z historii, i geografii, i z biologii... Nie jest łatwo być obcokrajowcem w liceum. To oznacza więcej rycia. Jednak walczy i po wynikach widzę, że nieźle jej idzie. Wyniki z chemii, fizyki, matmy są całkiem zacne i na poziomie reszty klasy, a że francuski do dupy, no to trudno. Nawet nasz doktor powiedział Młodej na ostatniej wizycie, że każdy do diaska musi mieć jakieś słabe punkty. Nie można być dobrym we wszystkim... Pytanie tylko, kto przekona do tego panią od francuskiego i resztę tej belfrowskiej bandy? Już jej sugerowali by może poszła jednak do technikum....
Nosz kurwa, lubi nauki przyrodnicze, ma łeb do nauk ścisłych, chce się tego uczyć, to poszła na ten kierunek i teraz ma iść do technikum bo jakiś belfer doszedł do wniosku, że dziecko se nie radzi z francuskim?! Nie wiem, czy to ja jestem nienormalna czy oni...? Mówi świetnie po polsku, angielsku i niderlandzku, ale katastrofa wielka bo nie radzi se z francuskim, który nie wiem do czego niby mógłby być potrzebny na chemii czy fizyce. Kurde, każdy normalny raczej używa dziś angielskiego i w każdej normalnej szkole drugim językiem jest angielski, oczywiście poza Flandrią, gdzie większość ludzi nienawidzi francukiego i woli rozmawiać na migi niż skalać swe usta francukim. Tu francuski jest obowiazkowy. Chcesz otworzyć sklep lub w sklepie pracować też musiśz znać francuski "bo to przecież drugi język narodowy". Taaaa, w Brukseli i Walonii drugim językiem jest niderlandzki, dlaczego zatem tam nikt w żadnym sklepie, restauracji czy w u fryzjera nie mówi po niderlandzku? Chore! Jest też trzeci język - niemiecki i czemu niby nie pozwolić dzieciom i rodzicom zdecydować, jakiego języka mają się uczyć. No nie dawno ogłosili, że podobno w niektórych szkołach katolickich już obcinają jedną godzine francuskiego a dodają jedną angielskiego. Zawsze to coś. Może i w szkołach katolickich moich dziewczyn też to się przyjmie w końcu... Oby.
Na koniec andegdotka z minionych tygodni.
Kiedyś zamówiłam prezenty dla dziewczyn. Akurat były ferie i one były syćkie trzy w domu no to kazałam odebrać paczkę od kuriera, ale nie otwierać. Dodałam, że będzie ciężka - w sklepie podali 15kg. Okej.
Byłam w robocie, gdy przyszedł esemes od Młodej:
- 15?! Chyba 51! Coś ty mama słonia zamówiła?!
No faktycznie, jak wróciłam do domu i zobaczyłam to pudło, mały słoń spokojnie by się zmieścił, a ja na pewno nawet razem z Młodym (o tym co było w pudełku, powiem innym razem, bo mogą to czytać).
Parę dni później siedzimy przy obiadokolacji i mnie się przypomina, że rano rozmawawiałm z Młodą o uniformie szkolnym na wuef.
- Zamówiłaś ten STRÓJ? - pytam
- Nie, bo.... - zaczyna Młoda, ale niedokańcza, bo Najstarsza jej przerywa.
- STRUŚ ?!
- Tak, struś. Zamawiamy strusia, będziemy otwierac zoo, bo słonia już mamy. - odpowiada Młoda
Całe życie z wariatami :-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima