5 stycznia 2020

Jak odkryliśmy naszą niezwykłość i co nam to dało.

W minionym roku wydarzyło się wiele istotnych rzeczy. Dzisiejszy wpis postanowiłam poświęcić temu, jak odkryliśmy naszą niezwykłość i co nam to dało.

Człowiek przychodzi na świat bez załączonej instrukcji obsługi. Nie dają nam schematu budowy, ani listy zainstalowyanych urządzeń. Nie zaświeca się też żadna lampka, gdy coś nie działa. Sami musimy wszystko odkryć krok po  po kroku. Co gorsza (albo lepsza - kwestia interpretacji) nie ma na świecie drugiego takiego samego egzemplarza żebyśmy mogli z kimś porównać czy kogoś wypytać co i jak, a każdy jest tak skomplikowany, że odkrywanie zajmuje nam całe życie i nigdy się nie kończy...

Tam ogólne zasady działania to ludzie dorośli zwykle znają i swoją wiedzę przekazują ludziom mniejszym. Tyle że diabeł tkwi w szczegółach... a w szczegółach różnimy się od wszystkich pozostałych modeli zupełnie, zaś próba użytkowania naszego modelu wedle instrukcji od innego może się źle skończyć niestety, a czasem zwyczajnie przynosi nieoczekiwane, inne od zamierzonych rezultaty...

Ja w tym roku zrozumiałam jak ważne jest, by odkrywać siebie, by w badaniach nie ustawać nigdy i by nie uwierzyć w błędne teorie typu "wszyscy jesteśmy tacy sami" "musisz być taki jak inni" "inni mogli, ty też możesz" itd.

Każdy ma inne cechy, inne wady, inne talenty, inne słabe i inne mocne strony. 

Ale to nie wszystko. Dziś wiem, że na świecie są ludzie zwykli i niezwykli. W tym roku odkryłam właśnie swoją niezwykłość i niezwykłość moich dzieci oraz partnera.

Odkryłam dwie ważne rzeczy, które zmieniły całkowicie moje spojrzenie na świat, a co za tym idzie sprawiły, że zrobiłam duży krok w swoim rozwoju i samodoskonaleniu. Sprawiły, że mogę być też lepszą matką niż byłam rok temu, czy dwa. Bo dziś wiem to, czego nie wiedziałam o sobie i o moich najbliższych wczoraj. 

W tym roku odkryłam, że jesteśmy niezwyczajni.

Wysokowrażliwi


Jestem niezwyczajna, bo jestem wysokowrażliwa. Moje dzieci są niezwyczajne, bo są wysokowrażliwe. Tacy się urodziliśmy, ale nikt nam nie powiedział, że to mamy ani nie nauczył jak trzeba się z tym obchodzić. 

Dopóki sobie nie uświadomiłam, że jestem wysokowrażliwa i nie dowiedziałam się, że ten system odbioru świata ma zainstalowane zaledwie 20% społeczeństwa, byłam święcie przekonana, że wszyscy myślą i czują tak samo jak ja i dlatego cierpiałam męki...

Cierpiałam męki, bo nie pojmowałam jak ludzie mogą robić takie czy inne rzeczy innym istotom, jak mogą się tak czy inaczej zachwowywać... A tu się okazuje, że oni nie widzą,  ani nie czują tego, co (i jak) ja widzę i czuję. Nie myślą też, tak jak ja myślę, bo ich mózgi zupełnie inaczej funkcjonują. 

Dziś wiem, że ja widzę, słyszę i czuję o wiele więcej niż pozostałe 80% (czy coś koło tego) ludzkości. Ja myślę szybciej i więcej niż te 80% ludzkości. Ja jestem niezwyczajna. Ja jestem wysokowrażliwa, a to ma swoje konsekwencje.

Dzięki swojej wyjątkowości intensywniej odbieram świat. Dzięki mojemu darowi mam doskonały kontakt z Matką Naturą i świetnie rozumiem innych ludzi, ale ogromna ilość odbieranych bodźców szybko wyczerpuje moje baterie i dlatego jestem wiecznie głodna i często potrzebuję przebywać w ciszy i spokoju, z dala od ludzi.  Dzięki swojej wyjątkowości częściej i intensywniej doznaję każdego bólu (fizycznego i psychicznego), częściej cierpię przez innych ludzi i mam skłonności do depresji. 

Dzięki swojej niezwyczajności czytam ludzkie emocje i uczucia jak z otwartej księgi, nawet jak nic o tych ludziach nie wiem. To jest diabelnie męczące i co gorsze, ja do tego roku nie wiedziałam, że inni ludzie tego nie potrafią! Przez to oceniałam innych po sobie. Błąd! Duuuży błąd.

Dziś wiem, że innym trzeba pobłażać, bo oni nie wiedzą co czynią, ale często mnie szlag trafia, jak musze proste rzeczy normalsom tłumaczyć po siedemset razy a oni i tak nie rozumieją, bo nie widzą tego co ja widzieć mogę wrrrr. 

Moje dzieci też są wysokowrażliwe. 

Niezmiernie cieszę się, że dokonałam tego odkrycia.

Trochę szkoda, że tak późno, że wcześniej mi nikt o wysokiej wrażliwośći nie powiedział, bo moglibyśmy uniknąć wielu problemów. Wiedząc bowiem, że moje dzieci są wysoko wrażliwe, mogę się o nie odpowiednio troszczyć, mogę im pomóc zrozumieć siebie i uczulić na to, że większość ludzi jest inna i że większość ich nigdy, przenigdy nie zrozumie. Mogę też wymagać od innych, by odpowiednio moje dzieci traktowali. Mogę innym uświadomić, że moje dzieci są wysokowrażliwe i jakie to ma konsekwencje. 

Gdybym ja sama wiedziała dawniej, co znaczy być wysokowrażliwym, żyło by mi sie na pewno lepiej. Mogłabym rozumieć, dlaczego czuję się inna, dlaczego rówieśnicy mnie nie rozumieją, a ja nie rozumiem ich. Dlaczego tak źle sie czuję wśród ludzi. Mogłabym dawno temu zrozumieć siebie i pokochać taką jaka byłam. Nie musiałabym udawać, nie musiałabym chować głowy w piasek i płakać nad swoim losem. Bo to ja jestem wyjątkowa, a reszta może mi co najwyżej zazdrościć, ha! Ale dobrze, że teraz to wiem i mogę się tym cieszyć każdego dnia. I wiem, że mam powody, by trzymać się od ludzi z dala.... Ludzie są męczący z tymi swoimi wszystkimi emocjami, którymi emanują, z tym hałasem jaki czynią...

Teraz wiem też, że gdyby nie ten właśnie dar, nie mogłabym tak doskonale rozumieć swoich dzieci i partnera. Uświadomiłam sobie, że gdybym była zwyczajna, nie była bym w stanie dziś tak dobrze pomagać moim Córkom, tak jak dziś im pomagać mogę. Wysokawrażliwość sprawia, że wiem, czego potrzebuje w danej chwili moje dziecko. Wiem, co mam mówić, bo wiem, co ono chce usłyszeć. To się tyczy nie tylko moich dzieci, ale i większości innych ludzi. Nie znaczy to oczywiście, że ZAWSZE mówię i robię to co czuję, że powinnam...
Złość, zmęczenie, a czasem zwyczajna przekora i upierdliwość każdą mi robić i mówić zupełnie co innego. Czasem nawet tego żałuję, ale tylko czasem...


Spektrum autyzmu

Moja Najstarsza też jest niezwyczajna, ale jeszcze w inny sposób. Jest teoria, że to jakieś spektrum autyzmu. Teoria ciągle nie potwierdzona na 100%, ale wystarczy, że dała mi do myślenia, że zwróciła uwagę, że moje dziecko jest niezwyczajne, a to jest ważne. Niezmiernie ważne.

Dlaczego, do jasnej ciasnej, nikt nigdy przez tyle lat mi nie zasugerował, że ona może mieć jakieś zaburzenie, że może powinnam zajrzeć do jakiegoś lekarza, że może powinnam coś poczytać?!

Dlaczego sama do cholery na to nie wpadłam?

Wszyscy wokół ciągle powtarzali, że moje dziecko jest inne, dziwne, nienormalne. Doszukiwali się problemu w jej otoczeniu, wychowaniu, mówili że to moja wina, bo jak matka jest nienormalna i dziwna to i dziecko nie może być normalne...?

Gdyby mi ktoś zasugerował autyzm czy coś w tym stylu, to może bym zaczęła o tym czytać, dowiadywać się i bym zrozumiała, że ona po prostu taka inna się urodziła i że trzeba ją inaczej traktować oraz wymagać, żądać od innych, żeby ją inaczej traktowali, a nie próbować ją zmieniać. 

Bo tak właśnie było. Przez kilkanaście lat ja i wszyscy inni próbowaliśmy ją ciągle zmieniać, naprawiać. Popełniłam ten sam błąd, który popełniono wcześniej wobec mnie. Chciałam, by była "normalna", by była jak inni, bo tego ode mnie, od nas oczekiwano. Dziś jestem zła na siebie, ale też z drugiej strony cieszę się, że w końcu to odkryłam...

Tu jest też inna strona problemu, która mnie wkurza, a o której już mówiłam w przypadku rozważań na temat depresji... TABU i MITY!
Nie wiedziałam wcześniej nic o autyzmie czy innych zaburzeniach, bo o tym się nie mówi. Albo inaczej, mówi się owszem, ale mówi się głupoty. Mówi się, że to choroby psychiczne, że to wina rodziców albo że to się po szczepieniu robi. No i to właśnie jest problem. O takich rzeczach się nie czyta, nie dowiaduje, bo to tylko patologia może mieć, bo moje dziecko przecież nie jest psychiczne... Nikt nie dopuszcza nawet takiej myśli, że coś może być z dzieckiem nie tak. Choroby, zaburzenia i dziwactwa dotyczą tylko i wyłącznie innych i to innych z patologicznych rodzin. Normalni wszka nie mają problemów. Nie mogą mieć. Bo to wstyd.

Zresztą, nawet jak już tutaj do Belgii się przeprowadziliśmy, gdzie o wiele bardziej zwraca się uwagę na dzieci i gdzie świadomość społeczna w tego typu kwestiach jest na trochę wyższym poziomie niż w Polszy, i gdy nam zasugerowano, że powinniśmy Córę poddać badaniom, bo wiele wskazuje, że może mieć jakieś zaburzenie, to my się broniliśmy przed tym.

A rodzina i inni zanjomi nas jeszcze w tym utwierdzali. No bo się bedą debile dziecka czepiać i szukać dziury w całym. Przecież to dobre dziecko. Przecież w dobrych rodzinach ludzie nie chorują ani nie mają zaburzeń. To nie wypada. To niemożliwe.

Jaki człowiek potrafi być głupi!

BO CO LUDZIE POWIEDZO.... jak się okaże że faktycznie ma autyzm, psychozę, czy diaboł wie co jeszcze... Co powiedzo, jak się dowiedzo, że chodzimy do psychiatry. No wstyd, WSTYD WSTYD!

Bo faktycznie ważniejsze są głupie ludzkie opinie niż dobro własnego dziecka. 

TAK PRZYZNAJĘ! BYŁAM GŁUPIA. Myślałam, że jak nie kupię termometru, to moje dziecko nigdy nie będzie mieć gorączki! Ot co.

Wolałam zamykać oczy i szukać usprawiedliwień, niż próbować dowiedzieć się, czy aby nie ma jakiegoś głębszego problemu.

Dziś jest mi wstyd za tamtą głupią siebie.

Dziś wiem, że moja Córka jest niezwyczajna. Nie wiem ciągle, czy to spektrum autyzmu, czy inny problem, ale po przeczytaniu wielu tektsów na ten temat i po rozmowach z różnymi ludźmi sama widzę, że ona jest inna niż reszta. Jeszcze bardziej inna niż ja. Niezwyczajna i niesamowita. Inna.

Inna, ale nie gorsza bynajmniej. Ona ma niezwyczajne, niesamowite, nieziemskie talenty, o których normalsi mogą sobie  co najwyżej pomarzyć. Jest inna, inaczej niż jej rówieśniczki się  zachowuje i wymaga innego niż one traktowania. I nie ma w tym nic złego, jak się co niektórym (albo i większości) wydaje. Bowiem dzięki swojej inności ma ogromny talent artystyczny i kreatywność do kwadratu i może tworzyć wyjątkowe rzeczy. Jej wyjątkowy sposów postrzegania i analizowania świata może być w przyszłości bardzo duzym atutem. Odkąd zrozumiałam na czym polega jej inność już nie widzę w niej biednego dziecka z problemami, którym trzeba się ciągle opiekować. Teraz widzę wyjątkową dziewczynę, widzę niesamowity potencjał, ale wymagający wielkiej troski i specjalnej uwagi. 

Zmarnowaliśmy 16 lat z jej życia próbując ją znormalizować i sprowadzić do normalnego poziomu, gdy ona jest stworzona do czego innego niż normalsi.

Ona jeszcze inaczej odbiera świat i jeszcze inaczej nań reaguje. Inaczej, nie znaczy gorzej!

Jednak lepiej późno niż wcale. Ważne, że dziś wiemy to co wiemy. Ważne, że w końcu odkryliśmy te wielkie prawdy i że od teraz możemy nasze życie i życie naszych dzieci uczynić znośniejszym. Że możemy dzięki naszym prywatnym epokowym odkryciom być lepszymi rodzicami, lepszymi partnerami dla siebie, że możemy siebie samych i siebie wzajemnie o wiele lepiej rozumieć, a co za tym idzie lepiej o siebie i swoich najbliższych dbać. Że dzięki tym odkryciom, możemy być lepszymi ludźmi i że osiągnęliśmy kolejny level życiowy i zdobyliśmy kolejne umiejętności.


Nigdy nie jest za późno, by coś zmienić, by coś naprawić, by coś udoskonalić w swoim życiu i życiu waszych bliskich, by stać się lepszą wersją siebie.



4 komentarze:

  1. Na szczęście, dość prędko odkryłam, że mój syn inaczej reaguje na normy społeczne. **** Pani powiedziała, że nas posadzi w oślej ławce??? Dla niego to było równoznaczne: Pani na nas mówi Osły. Nie był w stanie zrozumieć tej cienkiej granicy.... Ale też szybko udało mi się odkryć w czym jest dobry. Zręczny, szybki i słuch do "tego" miał doskonały. Serce nie miało dla niego tajemnic. Tą wiara, wsparciem, ustępowaniem i kombinacją udało mi się przebrnąć tą polską, edukiację. Nawet po pierwszej wywiadówce musiałam wkroczyć: nauczycielu w polsce... , jeśli nie będziesz miał kogo uczyć TO nie bedziesz miał pracy. Na następną wywiadówkę wychowawca przyniósł kawę i ciastka. Były momenty zwątpienia. Al dziś jestem dumna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas jest ten problem, że Najstarsza aż tak okropnie się nie wyróżniała. A ja też nigdy nie byłam uznawana za "normalną" ani "normalna" się nie czułam, więc to mi dosyć utrudniało sprawę. Do pierwszej szkoły chodziła tylko 2 lata (zerówka i pierwsza), gdzie zasadniczo miano w dupie jej problemy i gdzie była zwyczajnie ignorowana w związku z czym w drugiej klasie nawet liter nie znała i nie potrafiła czytać. W drugiej szkole wychowawczyni poświęciła jej sporo czasu i razem z moją pomocą wyciągnęła ją na prostą, ale ona wtedy powiedziała, że córka będzie wymagać opieki i nadzoru do końca edukacji. Następna wychowawczyni to jednak był przygłup, który nigdy nie chciał pracować z dziećmi, tylko z braku lepszej fuchy wylądował w szkole jako nauczyciel angielskiego. Pani zdarzało się rzucać w dzieci książkami i takie tam. Ot polska rzeczywistość. No a w obcym kraju z kolei dziecko ma na starcie tyle problemów, że trzeba kilku lat by wyłapać ewentualne nieprawidłowości. No i Najstarszej zrobili test na inteligencję, który wypadł powyżej przeciętnej. Co roku dostawała nagrody za Kangura (konkurs matematyczny) jako jedyna z klasy. Nieziemski talent plastyczny i nadzwyczajna kreatywność. Dziś się okazuje, że po niderlandzku jak już coś napisze to bez błędów (lepiej niż rodowite Belgijki), mówi dobrze po angielsku, którego to języka nauczyła się sama z netu. Ma doskonałą orientację w terenie. Interesuje się kosmosem, naturą, minerałami. Ma serce do zwierząt - nie musi o nich wiedzieć nic, by wiedzieć jak z nimi postępować. Wiele z tych rzeczy pasuje do spektrum, ale sporo rzeczy budzi wątpliwości... Zapłaciliśmy około 2 tys € za badania w szpitalu uniwersyteckim w stolicy, ale wciąz nie mamy diagnozy.

      Usuń
  2. Madziu czasami wchodzę poczytać Twojego bloga. Cieszę się, że tak świetnie radzisz sobie w obcym kraju, że masz taką fajną rodzine. Podziwiam za odwagę, bo pamiętam głosy niedowierzania, gdy wyjeżdżałaś do Belgii - „jak ona sobie poradzi tam z 3 małych dzieci”. Pamiętam, że jako mała dziewczynka zawsze chodziłam na wszystkie zabawy, ferie, które organizowałaś w Bibliotece w Kozłówku. Nigdy nie odmawiałaś pomocy - czy w organizacji imprezy andrzejkowej, czy w przygotowaniu przedstawienia na zakończenie roku. :-) Tak więc cieszę się niezmiernie i pozdrawiam Cię serdecznie. Ewa Z.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję bardzo za ten komentarz. Fajnie bowiem jest wiedzieć, że starzy znajomi ciągle tu od czasu do czasu zaglądają... Choć są też tacy, którzy twierdzą, że powinam przestać prowadzić tego "beznadziejnego bloga", bo wstydzą się, że mnie znają haha. A co do emigracji, to nie była odwaga tylko zwyczajna konieczność. Pozostanie w Polsce skonczyło by się dla nas raczej niezbyt dobrze... tzw "pomoc społeczna" już by o to zadbała hehe. I dobrze, że tak się złożyło, że mogłam odkryć zupełnie przypadkiem Belgię, która się okazała miejscem fantastycznym i o wiele lepszym do życia niż Polska. A że mamy takie czy inne problemy to hm... ŻYCIE. Nie wyobrażam sobie dziś naszego życia w Polsce. Nie po tym, co zobaczyłam tutaj.
      A co do mojej dawnej pracy to bardzo lubiłam to co robiłam (choć warunki, możliwości, wynagrodzenie itp wołały o pomstę do nieba i dziś chyba by mnie nikt nie zmusił do pracy w takich warunkach). Bardzo mile wpominam te wszystkie zajęcia dla dzieci, te teatrzyki, szkolne imprezy no i przede wszystkim te wszystkie dni, gdy biblioteka pełna była młodych, wesołych ludzi, śmiechu, wygłupów, opowieści o szkolnym życiu, wkurzajacych belfrach, kłopotach w domu... Wtedy nawet nie przeszkadzało, że oddech zamarzał i gazem śmierdziało mimo otwartych okien. Fajnie się wspomina to wszystko. Pozdrawiam.

      Usuń

Komentujesz na własne ryzyko