Dzień jak co dzień. Wstałam o szóstej, obudziłam Najstarszą, nastawiłam pranie, zrobiłam sobie gorące kanapki, herbatę, kawę i to pochłonęłam w try miga. Potem zaniosłam zieleniny czworonożnym i obudziłam Młodego. Nasmażyłam mu naleśników na śniadanie. Potem wyszliśmy z domu, odstawiłam Młodego do szkoły i zasuwam sobie do klientki próbując nie przejechać dzieci i dorosłych pomykających w przeciwnym kierunku do szkoły chodniki-ścieżką rowerową. Nagle słyszę ten ulubiony przez wszystkich rowerzystów dźwięk: sSSSSSSSSS! Platte band! Kapeć w sensie. Się zatrzymałam i myślę, czy pchać to dalej czy cisnąć w krzaki a tu słyszę BIM-BAM z kościelnej wieży, co oznacza, że powinnam już być u klienta a tu jeszcze pół wioski do przebycia. Napisałam do klientki, przyczłapię za chwilę, po czym zaparkowałem złom za przystankiem i poszłam z trampka. Dobrze, że byłam już prawie na miejscu i tylko z 2 km musiałam tuptać. Całą drogę kombinowałem, jak wrócić na wioskę do drugiego klienta? Z buta 5 km to mi się nie chce, autobusy jeżdżą z 40 minutowym opóźnieniem to już wolę z trampka.... No ale klienta od razu zaproponowała, że mnie zawiezie po robocie do domu, a przy okazji skoczy sobie do Lidla... Dodam tutaj, że moja klientka ma 86 [słownie: osiemdziesiąt sześć] lat a prawo jazdy ma od ponad pięćdziesięciu lat. Uczyła się jeździć na ciężarówce swojego ojca mając lat 16. Wtedy - jak opowiada - nie było jeszcze praw jazdy, a jak później wprowadzili, to ten kto już jeździł, po prostu prawko dostał i tyle.
To w ogóle jest przebabcia - już chyba kiedyś ją wspominałam tutaj - kobieta poza tym swoim mesiem, nie może się obejść bez smartfona i whatsaapa, z którego czatuje ze swoimi wnuczętami. Aktywnie uczestniczy w życiu facebookowym. Poza tym prowadzi też bloga, na którym pokazuje swoje robótki na drutach i wszystko, co fajnego uszyła. Lubi też robić zdjęcia, które oczywiście potrafi zgrać na kompa czy opublikować w sieci. Uwielbiam przyglądać się ludziom w tym wieku, którzy potrafią cieszyć się życiem i z niego korzystać i którzy z podniesioną głową i uśmiechem na twarzy walczą z przeciwnościami losu, chorobami i niedomaganiami starzejącego się organizmu. To jest piękne i daje wiele nadziei na przyszłość. Znam bowiem też ludzi, którzy są w moim wieku a nawet i młodsi a są mentalnie staruszkami wiecznie na wszystko narzekającymi i użalającymi się nad sobą bez końca, których nic nie cieszy ani nie ciekawi... Bo lat ma się tyle, na ile się człowiek czuje i ile chce się mieć...
U drugiej babci się z kolei dowiedziałam, że miała włamanie przed końcem roku, gdy wyskoczyła ze znajomymi na kolację. Złodzieje próbowali się też włamać do innych sąsiadów. To nie były pierwsze włamania i kradzieże w naszej okolicy. Często się słyszy o tym. U nas przeważnie wieczorami ktoś jest w domu, a w dzień sąsiadka filuje, ale takie zdarzenia przypominają, by mieć się na baczności, dobrze zamykać drzwi i furtkę, a gdy się wyjeżdża zawsze informować sąsiadów, że się nie wyprowadzamy i jakby meble ktoś wynosił to trzeba dzwonić po policję.
Jakiś czas temu słyszałam też inną historię. Kobieta krząta się po domu i widzi jak jakieś auto pod dom podjeżdża. Nic to, może jakiś kurier, może to z gazowni albo Jehowi... Nikt jednak nie dzwoni, więc kobieta schodzi na dół zobaczyć kto to. No i widzi, że w jej ogródku za domem jacyś obcy czarnoskórzy ludzie rozkładają się w najlepsze z grillem...
Kobieta zadzwoniła do rodziny i na policję. Przyjechali wszyscy. Okazało się, że ludziom się adresy pomyliły. Oni myśleli, że to dom znajomych, którzy pozwolili im u siebie grila zapalić.
Wiadomo to normalne jest, że bierzesz grila, mięcho, wbijasz do znajomych na ogród i rozkręcasz imprezę nawet się z ludźmi nie przywitawszy... Co kraj to obyczaj.
A wracając do dnia dzisiejszego. Z tym głupim rowerem miałam zagwozdkę, bo teoretycznie w wypadku kapcia na drodze powinnam dzwonić na „Pechbijstand”, czyli po gości z lawetą, którzy teoretycznie powinni przyjechać i teoretycznie naprawić mi rower, co mam gratis od firmy. No ale już raz się zdarzyło, że sprawdziłam tę teorię w praktyce i wiem, że to straszna lipa. Wtedy czekałam godzinę na przyjazd prawie zamarzając na śmierć, a pan i tak wcale tego kapcia nie zrobił, tylko mnie zawiózł z tym szajsem do domu. Potem ja zadzwoniłam do mechanika (też gratis od firmy) i on powiedział, że tamci powinni byli naprawić i że on teraz nie może, bo jest chory i jeszcze długo chory będzie i kazali mi iść z rowerem do mechanika na miejscu....
Gdym sobie to przypomniała, stwierdziłam, że chyba lepiej skrócić procedurę i od razu uderzyć do tego ostatniego. Zwłaszcza że sklep rowerowy z serwisem jest ulicę dalej i mogę tam ten durny rower zapchać. I tak też zrobiłam. Małżonek po południu mnie podwiózł i zapchałam złom do serwisu. Ma być gotowe na jutro i kosztować 16€ (jeśli opona nie wymaga wymiany). No za takie pieniądze to serio szkoda czasu marnować na jakieś lawety-srety i mechaników opłacanych przez moje biuro.
Teraz mogę iść spać spokojnie, a w poniedziałek spokojnie pojechać swoim rowerem do roboty.
Skończył się właśnie pierwszy tydzień, kiedy pracuję w mniejszym wymiarze godzin, ale póki co nie odczułam jeszcze żadnej różnicy, bo jeszcze za dużo innych spraw na głowie, no i pierwszy tydzień po feriach to taki czas, kiedy człowiek musi się przestawić z trybu LUZ na tryb ROBOTA, co bynajmniej łatwe nie jest.
Teraz jest weekend i nic mnie więcej nie obchodzi.
16€ to tanioszka ja chyba ostatnio placilam 28, takie zdzierstwo w Hadze. A znasz jakieś fajne blogi po niderlandzku?
OdpowiedzUsuńPoprzednim razem płaciłam 34, bo to było tylnie koło, a mechanik powiedział że teoretycznie drugie tyle powinno być, gdyż robił 2 godziny i kazał mi wyrzucić ten rower na zło. A blogi, hm fajny to pojęcie względne. Ja kiedyś obserwowałam "mamavanvijf" blog mamy z holandii, ale najlepiej to szukać w google na chybił trafil wpisując po niderlandzku tematykę i dodając "blog"
OdpowiedzUsuń