27 marca 2021

Rozważania pandemiczne o bezsensownych regulacjach szkolnych

 Kilka miesięcy temu, gdzieś na początku pandemii,  pisałam o tym, że ciekawe czasy nam nastały i będzie, co obserwować. No i nie myliłam się. Jest co obserwować, gorzej jednak ze znajdowaniem sensu i logiki w tym, co się obserwuje. Dlatego też w pewnym momencie zluzowałam swój punkt obserwacyjny i przestałam śledzić na bierząco, co się wyczynia, bo stare przysłowie pszczół mówi, że gdy coś się w głowie nie mieści, to trzeba mieć to w dupie i żyć po swojemu. 

Mam tego farta, że w mojej pracy i życiu osobistym wiele się nie zmieniło, więc z tego korzystam i żyję sobie po prostu tym swoim życiem pospolitym próbując nie wchodzić ludziom w drogę i unikając dyskusji na temat pandemii z wyznawcami i poddanymi Mediów - boga bogów.


Jednak są takie miejca, w których pandemiczna logika (czyli totalny brak logiki i sensu) boli mnie w oczy.

Jednym z takich miejsc jest szkoła.

Codziennie po południu jadę pod szkołę odbierać Młodego i codziennie widzę to samo, ale niestety przez pół roku (czy więcej) nie udało mi się odnaleźć sensu w ludzkich poczynianiach.

Gdy zadzwoni dzwonek i dyrektorka otworzy bramę, wszyscy rodzice wchodzą gęsiego na podwórko. Po drodze stoją stoły, na których stoją żele odkarzające i ja obserwuję codziennie ten sam cyrk i nie udało mi się tego zrozumieć. Ci wszyscy ludzie używaja tych żeli za każdym razem. SERIO! Po co? Bo mogą? Bo te żele tam są? Bo mają ochotę za jakiś czas za nie zapłacić? Nie wiem, doprawdy nie wiem. 

Ja wchodzę przez bramę z rękami w kieszeniach. Nie dotykam niczego, żelu też nie, bo mam ręce w kieszeniach. Z rękami w kieszeniach przechodzę koło żeli, z rękami w kieszeniach przechodzę przez następną  OTWARTĄ na przestrzał bramę, gdzie czeka mój syn ze swoim rowerem. Gdy on mnie widzi, podjeżdża do mnie i jedzie obok, a ja idę sobie z rękami w kieszaniach, bo niczego nie muszę tam dotykać, bo wszystkie bramy są otwarte, a mój syn jest duży i nie muszę go prowadzić za rękę.  Choćby nawet to co? Przeco to mój syn! Idę sobie zatem z rękami w kieszeniach a mój syn jedzie obok na swoim rowerze. Wychodzimy przez kolejną bramę, gdzie czeka na mnie mój rower. Wyjmuję ręce z kieszeni. Wsiadam na rower. Jedziemy do domu. 

Po co WSZYSCY inni używają żelu? Nie mam pojęcia. Oni też często przechodzą tę trasę z rękami w kieszeniach, tyle że oni zawsze zatrzymują się przy żelach, żeby wyjąć ręce z kieszeni, użyc żelu i włożyć ręce do kieszeni. SERIO!!! 

Najlepsi są jednak ci, którzy zdejmują rękawiczki, by użyć żelu. Tak, zaraz potem zakładają te rękawiczki, No serio bum cyk cyk. Obserwuję codziennie ten cyrk i ciągle nie mogę wyjść z szoku, że ludzie na codzień w ogóle nie używają mózgu. M_Jak_Mąż mi nie wierzył, ale potem sam poszedł po Młodego i poczynił te same obserwacje, czyli nie majaczyło mi się...

Idźmy dalej. Kilka tygodni temu przyleciał ze szkoły mejl, w którym dyrekcja informuje, że są zgłoszenia z kilku klas, iż dzieci mają owsiki i że coraz więcej tych zgłoszeń. Dyrekcja przypomina, że w walce z owsikami bardzo ważna jest higiena. HA HA HA. No to ja się pytam, co w takim razie tam poszło nie tak? Tyle żeli, tyle miesięcy nawoływań z mediów, ze szkół, ze szpitali, z kosmosu do mycia rąk i higieny, bo grypa przeco tak się roznosi, a dzieciaki jakimś cudem masowo zarażają się owsikami? No heloł!

No ale dobra. Wołam Młodego, opowiadam co to owsiki, jak się objawia, co to robi i jak się tym zaraża. Po czym mówię, że jak w szkole idzie do sraczyka, to ma bezwględnie myć ręce mydłem...

- No ale w szkolnym kiblu nie ma mydła.

- CO KURWA?!

- No nie ma mydła.

No wiadomo, po co w kiblu mydło! Ważne że żele są wszedzie, żeby rodzice se mogli codziennie rękawiczki umyć i by dzieci używały tego gówna codziennie niszcząć naturalną ochronę skóry, jaką posiadają od urodzenia. 

Zresztą nie dawno byłam w mieście i mi się siku zachciało i poszłam do kibla na dworcu. Kibel spoko, czysto, nawet nie śmierdziało, bo dosyć nowy, no ale mydła ani ręczników też nie było. Dobrze, że woda chociaż leciała z kranu... No ale okej, na dworcu czy w pociągu żeli też nie ma, więc ci są przynajmniej konsekwentni. Tylko naryjce kontrolują i bez naryjca daleko pociągiem nie zajedziesz...

Inny mejl ze szkoły informuje z kolei o wszach, czyli z dystansem też coś nie pykło, skoro te małe wredne zarazy się znowu rozprzestrzeniają po głowach. I to akurat teraz, gdy Młody postanowił skorzystać z tego, że fryzjerzy byli długo zamknięci i znowu zapuszcza włosy... 

W międzyczasie był jeszcze inny mejl ze szkoły, który informował uprzejmie acz wyraziście, że od tego i tego dnia zakazuje się przynoszenia do szkoły własnych piłek i kart do wymiany. Piłek dlatego, że czasem ktoś wykopie poza ogrodzenie i nie da się odzyskać i jest drama, a kart dlatego, że starsze gówniarze oszukują na wymianach maluchy i też jest drama.

No ale dobra, Młody nie gra ani w piłkę, ani nie kolekcjonuje żadnych kart, ale nie dawno zabrał do szkoły zaproszenia na swoje urodziny i dostał opierdol, że nie wolno. Czyli że na piłkach i kartach z pokemonami nie ma covida, ale na zaproszeniach czy listach miłosnych dla koleżanki już są...?

Znajoma podzieliła się ze mną jeszcze ciekawszą inforamcją. Otóż klasa jej córki każego dnia wymienia się zabawkami w szkole. Każdy musi przynieść z domu coś na wymianę - lalkę, gierkę, fidget spinnera, wisorek - by wymienić się na dzień lub dwa z kimś innym. Znajoma ma podobne podejście do pandemii jak ja i jej to zwisa, ale też się puka po głowie w kwestii tego, na co szkoła pozwala, a czego zakazuje, bo nie ma w tym najmniejszego sensu.

Kolejna ciekawa rzecz, to zakaz kupowania w szkole napojów za szkolne żetony. Nie kumam tego. Dzieci bawią się razem bez większych ograniczeń w czasie przerwy. Turlają się, wbrykują na siebie, graja w gry, huśtają się na huśtawkach, włażą razem na domki wspinaczkowe, a nawet - jako się rzekło - wymieniają kartami i zabawkami, ale nie mogą sobie kupić flaszki z mlekiem czy sokiem. Zastanawiam się, co jest bardziej śmierciośne - napój czy żetony...?

Dalej mamy ciekawostkę z jednej ze szkół średnich. Uczniowie tej szkoły chodzili do szkoły jeden tydzień do południa, a drugi tydzień po południu, a resztę lekcji mają odrabiać sami w domu. Dyrekcja w jednym z  mejli informuje, że w związku z nauką w w/w systemie koronnym na raporcie przed krokusowymi feriami  jakieś 270 uczniów nie otrzymało obowiązkowych 50% z co najmniej 3 przedmiotów. Inaczej mówiąc 1/4 uczniów z klas 3-7 nie zaliczyła. Przez co - jak piszą dalej w mejlu - uczniowie stracili motywację do dalszej nauki, a tu szybkimi krokami zbliżają się egzaminy wielkanocne, czyli koniec drugiego trymestru. Dyrekcja nawołuje uczniów do zmotywowania się i podjęcia starań poprawienia wyników. Jeśli ktoś ogarnia system, to domyśli się, że ta informacja mówi nam, że jeśli młodzież się nie zmotywuje i nie zacznie sobie nagle lepiej radzić w tych pandemicznych  to 1/4 uczniów może nie dostać promocji do następnej klasy. Fajna perspektywa c'nie?

Młoda - jak jeszcze chodziła do szkoły - twierdziła, że jej autyzm nie pozwala tego wszystkiego ogarniać, bo dla autystyka jest za trudno rano iść do szkoły a potem jeszcze po powrocie siadać do nauki na kolejne kilka godzin w domu. 

Tymczasem okazuje się, że nie tylko autystycy mają z tym problem. Dobrze wiedzieć. Tym bardziej cieszymy się, że Młoda postanowiła teraz uczyć sie w domu.

No i dochodzimy do ostatnich postanowień tej bandy oszołomów z góry.

Kilka tygodni temu mówili, że w kwietniu zaczną się poluzowania, że np parki rozrywki otworzą, że knajpy na zewnątrz będą mogły gości przyjmować i takie tam.

Wszyscy czekali na te poluzowania, czekali na wielkanoc jak na zbawienie, by usłyszeć że oszołomy  w kwietniu chcą wprowadzić twardy lockdown. Ha ha. Niezły prank. Tylko trochę mało śmieszny.

Najsampierw w zeszły piątek się zebrali i ustalili, że NIE LUZUJĄ i że  nie otworza parków rozrywki ani kanjp i że jednak obozy młodzieżowe nie mogą być z nocowaniem i tylko 10 dzieci a nie 25 jak było wcześniej powiedziane i kij że organizatorzy mówią, że to jest nierealne do zrobienia. Kogo by to obchodziło. Powiedzieli, że znowu obowiązkowa praca online dla wszystkich, którzy mogą i że będą kontrole i wysokie kary. 

Sprzątaczki na szczęście są ciągle wirusoodporne, a przy tym w pierwszym lockdownie się okazało, że jest tej chołoty strasznie dużo i pierońsko drogo wychodzi płacenie im ekonomicznego bezrobocia, więc teraz  nawet nikt już się o nich nie zająknie. Poza tym ważniacy też mają kible do umycia i brudne majtochy do pozbierania z podłogi, a sami przeco nie będą sprzątać tylko dlatego, że jakaś pandemia niby jest c'nie?... Sprzątaczki zatem znowu stały się niewidzialne, tak samo jak przed pandemią, gdy próbowały się domagać śmiesznych podwyżek czy lepszego traktowania. Mogą se zatem spokojnie odwiedzać 10 rodzin (pracujących z domu z dziećmi mającymi ferie) tygodniowo. Dla mnie bomba, ale sensowność w porównaniu z całą resztą tego belgijskiego koronnego pierdolnika to tak gdzieś 2/10.

Chcieli też zamknąć szkoły, ale minister edukacji bronił się dzielnie (człowiek gotów pomyśleć, że w rządzie są też normalni ludzie). No to kazali mu przez weekend wymyślić jakieś rozwiązanie pasujące do nowej ideologii. Chłopina skrzyknął  całą resztę ludzi od edukacji i spisali swoje pomysły. Pomysły w poniedziałek zostały nagle bez ostrzeżenia wprowadzone w życie. 

Najbardziej rozjebał mnie fakt, że dzieci musiały jeść obiad na podwórku, a jednoczesnie zakazano wydawania gorących posiłków. Niezła kurwa logika. U nas dostały koce, ale i tak sporo dzieci zmarzło podczas jedzenia, bo co innego ganiać i skakać podczas przerwy a co innego siedzieć jedząc kanapki popijane zimną wodą. Ciekawam ilu się pochorowało z tego powodu... a nie, czekaj, poza covidem teraz nie ma innych chorób, sorry.  Odwołano też basen, co wkurzyło zarówno dzieci jak rodziców, bo nieśli wszyscy strój na darmo i cały miesiąc na ten basen czekali.

No ale dobra, dwa dni później i tak ogłosili, że zamykają szkoły tydzień przed feriami. Bo tak! Bo przez dwa dni sytuacja znowu się zmieniła niewyobrażalnie. Jakiż ten wirus szalony, nieprzewidywalny i zmienny to szok. Zamykają szkoły średnie i podstawówki. Przedszkola zostają otwarte. 

Ze szkół natychmiast przyszły mejle potwierdzające zamykanie i ogłaszające, że w szkołach ludzie nie wiedzą, czy to będą przedłużone ferie, czy mają przejść na naukę online, czy dzieci będą mogły pisać zaczęte egzaminy i na jakich warunkach, co z trwajacymi stażami... No bo wiadomo,wszystko jak zwykle zostało zaplanowane i przedstawione niezwykle jasno, rzetelnie, inteligentnie i niedwuznacznie. Miód malina. Współczuję belfrom, dyrektorom szkół, a szczególnie młodzieży. Bo tak oto się dziś pogrywa zdrowiem, życiem, samopoczuciem, dobrem i przyszłością naszych dzieci i młodzieży. 

Wczoraj okazało się, że przedszkola jednak też zamkną. 

Kto głupiemu zabroni?

Oprócz szkół zamnięto na powrót m.in. fryzjerów, kosmetyczki i niektóre sklepy. Znaczy wróć, sklepy są otwarte, tylko trzeba REZEROWAĆ WIZYTĘ jak u doktora. Dostałam już całą stertę mejli od wszystich sklepów, w których mam kartę klienta. A dużo tego jest. Sklepy informują mnie, że są otwarte i że muszę zrobić rezerwację, która UWAGA polega na tym, że przychodzę do sklepu i proszę o zrobienie rezerwacji a potem czekam, aż będę mogła wejść, a jak nie ma zbyt wielu klientów, to mogę wejść od razu. BUACHACHA. Czyli zmieniło się tyle, że muszę się przedstawić wchodząc do sklepu, gdy normanie przedstawiam się płacąc za zakupy (bo jak jesteś stałym klientem to zawsze są jakieś zniżki, propmocje, punkty - więc prawie w każdym sklepie mamy swoje dane podane). Ja kupuję i tak online, a co najwyżej odbieram zakupy lub robię zwroty w stacjonarnym sklepie, więc mi to rybka,  ale pośmiać można.

Fryzjerki i kosmetyczki - jak podejrzewam - i tak pewnie po zaufanych znajomych robią na lewo, bo z czegoś trzeba żyć. Takie pojebane zasady - jak uczy historia -  zawsze służyły kombinatorstwu i cygaństwu, więc raczej dziwne by było, gdyby teraz było inaczej. Kto jest cykorem i nieogarem to jest i takim pozostanie (przynajmniej dopóki mu głód do dupy nie zajrzy), a reszta pozostaje nadal zwykłymi ludźmi z typowymi ludzkimi zachowaniami i instynktami. 

Takie jest moje zdanie, a ludzie niech mówią co chcą.

Póki co Trójca ma ferie. TRZY TYGODNIE opierdalingu nakazanego przez rząd. Będą całe dnie będą musieć siedzieć przed kompem, bo przeco nic innego nie wolno. 

Nie wolno spotykać się z kolegami. 

Nie wolno chodzić do klubów, na mecz, na kręgle, do pizzerii.

Nie wolno pojechać na kolonię.

Nie wolno odwiedzać babci ani dziadka.

Nie wolno samodzielnie myśleć i samemu o sobie decydować...

Trzeba żryć, srać, patrzeć w ekran, oglądać i słuchać każdych wiadomości i potakiwać. 

Gratuluję i życzę powodzenia oraz dużo zdrowia tym wszystkim, którzy tych wszystkich  zakazów i nowych pomysłów na zdrowe wspaniałe życie będą pilnie przestrzegać. 

Byle tylko się wszyscy wreszcie zaszczepili i znowu będzie jak dawniej. 

Hakuna Matata!

wiosna 2021




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima