14 listopada 2021

Jasne promienie słońca w jesiennej beznadziei…

 Tydzień roboczo krótki, ale kilka rzeczy trzeba zapisać.

Poniedziałek był bardzo ważnym i bardzo pozytywnym, acz intensywnym dniem



Najstarsza zaczęła staż u tapicera.

Tego pierwszego dnia była z nią do południa asystentka. O 8.30 zaczynały. Odprowadziłam zatem Córkę na rowerze pod bramę, bo to tylko kilka kilometrów od nas. Gdy asystentka przyjechała, ja pognałam do roboty, bo 2 domy czekało na posprzątanie.

Młoda w tym samym czasie odprowadziła brachola pod szkołę. Najważniejsze, by go przez główną drogę przeprowadzić, bo to co kierowcy ostatnio wyprawiają, to ludzkie pojęcie przechodzi. Zaczyna się tu robić  jak w PL, że strach przez ulicę przejść i dziecko samo do szkoły puścić. Jeszcze taki pech, że z naszej strony prawie nie ma teraz dzieci. Za czasów dziewczyn z naszej ulicy cała wielka banda jeździła z kilku klas. Teraz na rowerze oprócz naszego jeszcze jeden chłopak z szóstej klasy jeździ i tyle. Ze szkoły już łatwo, bo nauczyciele przeprowadzają wszystkich we wszystkie strony przez główną drogę. Dobrze jednak, że Młoda uczy się w domu, to w razie biedy brata odprowadzi, gdy ja nie mogę. Po lekcjach też mu pomoże i frytek nasmaży. Dobra starsza siostra.

A ja zasuwając na odkurzaczu ciągle myślałam, jak Najstarszej tam idzie, jak się czuje, czy sobie radzi… 

Wieczorem wróciłyśmy do domu niemal jednocześnie w okolicach 17tej. Okazało się, że nasza stażystka bardzo zadowolona z pierwszego dnia. Przez większość dnia obszywała jakieś materiały, co ponoć świetnie jej szło. Po południu wszywała zamki, ale z tego już nie była zadowolona, bo długo się męczyła. Jednak mówi, że ludzie są bardzo fajni i wszystko jej porządnie wytłumaczyli. 

Jeszcze się wiele nie nagadałyśmy, jak zadzwoniła asystentka, by zrelacjonować ten dzień ze swojej perspektywy. O jaka była zadowolona z naszej Najstarszej! Opowiadała z dumą i radością, że szybko jej szło z robotą i że dokładnie, i że ludzie byli zadowoleni z jej pracy. Cieszyła się też, a wręcz była pozytywnie zdziwiona, że Najstarsza rozmawiała z ludźmi na przerwie. No bo kto by się po autystyku takich rzeczy spodziewał? 

Myślę, ze ona jeszcze nie raz ich zaskoczy. Nas zresztą też, bo ona jest czasem nieprzewidywalna. Robi i mówi co jakiś czas rzeczy, których nikt się po niej nie spodziewa, ale to zawsze jest pozytywne i świetne po prostu.

 Pierwsze koty za płoty. Od przyszłego tygodnia będzie chodzić na staż dwa razy w tygodniu. Mam nadzieję na dalsze pozytywne relacje, choć negatywnych pełnych wkurzenia też się spodziewam.

Tak czy owak cieszę się niesamowicie, że właśnie w takim miejscu ma staż. Praca wydaje się stosunkowo dla niej przystępna choć na pewno nie lekka. Jednocześnie tam może używać i rozwijać swoje talenty do szycia, wykorzystać swój perfekcjonizm i dokładność oraz wrodzone chyba umiejętności obsługi różnych maszyn i urządzeń. Co najważniejsze dziś już jest nadzieja, że kiedyś zostanie tam przyjęta do pracy. Nie ma oczywiście co chwalić dnia przed zachodem słońca, ale nadzieja i perspektywy na przyszłość są niezmiernie ważne, by chciało się żyć.

Młoda ryje do egzaminu z matmy. Pytam jej kiedyś, czy wszystko rozumie, czy daje rady, czy nie potrzeba jej jakich korków czy innej pomocy. Odpowiada szybko, że nie. Spoko jest, ogarniam. Po chwili zastanowienia dodaje jednak trochę zafrasowana, że w sumie to jest jedna rzecz, której nie rozumie. Pytam zatroskana, czy mogę jej jakoś pomóc, myśląc, że ja z matmy byłam przecież dobra i że może jakbym sobie przypomniała, to bym jej wytłumaczyła, co już drzewiej mi się zdarzyło…No więc pytam, czego konkretnie nie rozumie… A ta na to szczerząc aparat nazębny - Nie rozumiem po jakiego ciula mam się tego uczyć! No ludzie, po co FOTOGRAFOWI jakieś durne funkcje?! W czym mi to pomoże przy robieniu zdjęć? 

Uśmiałam się z czuba. Ale co racja to racja. 

We wtorek w końcu wybrałam się do optyka z moją receptą. Młoda korzystając z okazji pojechała ze mną na wieś i wybrała sobie jakieś szalone słoneczne okulary, które były w 50% promocji. Ja wybrałam oprawki za 20€, ale łącznie zapłaciłam 222€, choć też niby jakaś promocja. To nie są tanie rzeczy, ale też prawda taka, że okularów nie kupuje się codziennie. Bryle będą do odebrania za tydzień lub dwa, a mi z 50€ powinni wrócić z ubezpieczenia. 

W środę Młody był po raz ostatni w tym sezonie u psycholożki. Sam stwierdził, że ostatnio świetnie się czuje i że nie potrzebuje psychologa. Świetnie. Psycholożka zasugerowała jednak, byśmy pomyśleli wkrótce o teście na autyzm, bo ziomek wydaje jej się (tak samo zresztą jak mnie) podejrzanie  podobny do  starszej siostry w wielu aspektach. Byłam na tyle zmęczona i rozkojarzona, że nie wpadłam na to, by go od razu do niej na ten test zapisać gdzie po Nowym Roku. Tyle, że takie badanko to blisko 300€ kosztuje… ale mimo wszystko dobrze by było wiedzieć. Dziś już wiemy, ile daje posiadanie wyjaśnienia dla dziwnych zachowań i potrzeb dziecka, a szczególnie w szkole oraz adekwatnego dokumentu.

Napisałam też mejl do dietetyczki z prośbą o dwa spotkania dla Młodego i Najstarszej. Zobaczymy, co odpowie.

Młody ciągle z radością i entuzjazmem chodzi na próby chóru. Jak korona pozwoli, to pierwszy występ będzie miał już w  tym miesiącu, a 2 następne w grudniu. Chcę to zobaczyć! 

Nasz Komitet Rodzicielski szykuje się do grudniowego Wieczoru Sera i Wina, gdzie zgłosiłam oczywiście chęć pomocy, bo bardzo lubię tę imprezę. Pytanie tylko, czy będzie mogła się ona normalnie odbyć, czy znowu wszystkiego nie pozakazują, bo już tam coś stękają barany o zaostrzeniach. Kurwa, dopiero co ogłosili że świat jest bezpieczny i wolny od pandemii, a nagle znowu więcej zachorowań niż kiedykolwiek…  Mówcie se co chcecie, ale dla mnie normalne to to nie jest. Eksperci od siedmiu boleści szlag by ich trafił. W sumie ja wiedziałam, że tak będzie. Każdy myślący chyba wiedział… Nie zmienia to faktu, że znowu jesteśmy w sytuacji (zaplanowanej i pożądanej…?), gdy każdego dnia żyjemy w niepewności i strachu, co jutro będzie, gdy absolutnie niczego nie można zaplanować nawet tydzień naprzód, o miesiącu czy roku nawet nie mówiąc, ale może właśnie oto biega... Pewnym można być tylko jednego. Mamy przejebane i przyszłość radosna, a już na pewno bogata, nas na pewno nie czeka.

Cieszmy się zatem z małych rzeczy, żyjmy tu i teraz, korzystajmy z wszystkiego, z czego dziś korzystać jeszcze możemy… bo jutro znowu możemy nie mieć na chleb. No, może wy będziecie mieć dłużej niż my… My jednak spodziewamy się najgorszego w kolejnych miesiącach i latach, bo dziś już czytamy w gazetach czarno na białym i obserwujemy gołym okiem w realu, to czego każdy rozgarnięty spodziewał się, gdy tylko rozpętano ten pandemiczny cyrk…. Jestem w pełni świadoma, że za kilka miesięcy możemy znowu nie mieć na chleb, czynsz, prąd, ubrania czy leczenie dzieci. Ja wiem, jak to jest i boję się tego. Ale ci którzy biedy jeszcze nie zaznali w swoim życiu, pewnie jeszcze chwilę beztrosko pocieszą się spokojną nieświadomością, czego im życzę, bo w takiej sytuacji lepiej nie wiedzieć, co to na prawdę znaczy nie mieć na chleb… 

Przyszła ponura i zimna jesień. Ogólnie nie chce mi się żyć, boję się marzyć i pozytywnie myśleć o przyszłości, bo wszystkie fakty sugerują, że to niebezpieczne i że nie ma sensu. 

Staram się wstawać odpowiednio wcześnie i właściwą nogą i dzień zaczynać od pobudzającej i poprawiającej nastrój gimnastyki. Dzień kończę czytając w łóżku książkę i słuchając w ciemności i samotności relaksującej pięknej muzyki Beethovena. Dbanie o dzieci i zwierzęta dodaje mi otuchy. Ciężka praca i rozwiązywanie niekończących  się problemów ciągle mnie satysfakcjonuje.  To wszystko trzyma mnie na powierzchni, ale beznadzieja i brak perspektyw ciągnie mnie ku dołowi. Obawiam się ponurej pogody, bo wtedy mogę nie dać rady. Już w ten durny długi ponury beznadziejny chujowy weekend miałam tego przedsmak. Mentalne wyczerpanie i stan mojego umysłu mnie przeraża. Cieszę się, że jutro mogę znowu iść do pracy i czymś sensownym się zająć. Wkurzają mnie te wszystkie jesienne wolne rozlazłe dni. Choć dzieci się nimi cieszą i to jest okej. 







5 komentarzy:

  1. Super, że Najstarsza świetnie radzi sobie na stażu! Brawo, Rodzinko.
    Mnie też nękają jesienne smutki, ale staram się im nie dać.
    Masz rację - skupienie uwagi na dzieciach i zwierzakach pomoga.
    Plus drobne rytuały: książka do łóżka, muzyka, capuccino...
    Pozdrawiam, dużo sił na listopadowe słoty.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki i dla Ciebie też dużo pozytywnej energii. Byle do wiosny!

      Usuń
  2. Nie skupiaj sie na pogodzie tylko na wszystkim innym, codzienny powod do usmiechu: jestesmy zdrowi, mozemy chodzic, mamy siebie, swoje jajka itd... trzeba sie cieszyc i doceniac te drobne i bardzo wazne male zeczy, trzeba chciec. Moze jestes perfekcjonistka i za duzo bierzesz na siebie, nie chodzi mi o zeczy ktore musisz codziennie robic tylko ze wszystko chcesz super i idealnie zrobic, to nie grzech ale jest nie realne do wykonania. Masz duze perspektywy przed soba bo chciec to moc a gorsze dni, wypalenia i mgly umyslowe maja wszyscy regularnie i bez wyjatkow. Trzymam za Was kciuki, powoli do przodu tak jak wiekszosc, odpusc troche Magda,wyluzuj, nie przejmuj sie tak bardzo zeczami na ktore nie masz wplywu. Regularnie zagladam i czytam zawsze z zainteresowaniem i dlugo potem jeszcze mysle, widzisz zmuszasz ludzi do myslenia, kolejny powod do usmiechu, pozdrowienia z za miedzy gdzie jest podobnie jak u Was

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja jak juz padam umyslowo lub fizycznie to drzemki sobie robie, 1 of 2 godziny robia cuda, oczywiscie jak mam taka mozliwosc w ciagu dnia

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja w dzień śpię tylko gdy już serio zasypiam na stojąco i akurat jestem w domu i nigdzie nie muszę zaraz biec, ale normalnie nie lubię spać w dzień, bo mnie to za dobrze nie robi. U mnie do snu potrzebna jest wygodna i ciepła piżama, 3 poduszki (pod głowę, nogę i rękę), szerokie wygodne łóżko, ciemność i totalna cisza. Inaczej nic z tego. Rytuały muszą być spełnione. Nie należę do ludzi, którzy zasypiają byle gdzie, a gdy się położę i ktoś lub coś (przejezdżające za oknem auto, spadająca śrubka piętro wyżej) to takie mnie nerwy biorą, że mam ochotę rozdupczyć połowę domu i z kilka osób zatłuc :-) Fizyczne zmęczenie to pikuś. Z psychicznym tak łatwo nie wygra, a u mnie to ono jest przyczyną problemów z myśleniem, pamięcią..

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima