27 listopada 2021

Jak się zostaje Legendą i reszta naszej szarej codzienności

 Chłopiec Legenda

Młody ma nową ksywę w szkole. Mówią na niego Legenda, czyli ten mały spokojny chłopiec, wyglądający jak dziewczyna, który przeskoczył klasę. Młodemu bardzo odpowiada to określenie, bo tylko podkreśla jego oczywistą epickość. Ciągle o sobie mówi „epicki Izydor” i że dla epickiego Izydora to czy tamto wyzwanie tudzież zadanie to pestka. Przyjęła się ta epickość jak nic i dodaje mu pewności siebie i motywacji. Cały świat Izydora jest epicki, bo Izydor potrafi zobaczyć wszędzie epickość świata. Ma ponadto olbrzymie poczucie humoru i jeszcze większą wrażliwość oraz nieziemską empatię.

 Epicki Izydor jest bardzo inteligenty, a jego samoświadomość jest jak na 9-latka po prostu niesamowita. Młody jest w pełni świadomy swoich zalet i swoich wad. Zna swoje mocne strony i swoje słabości. Mocne strony ciągle doskonali a ze słabościami walczy. Przy tym podobnie jak starsza siostra i reszta rodzinki musi wszystko wiedzieć na swój temat dokładnie. Ciągle nad sobą pracuje. Ciągle siebie odkrywa. Nie ustaje też w odkrywaniu tajemnic świata. Każdego dnia o coś pyta i nad czymś rozważa. Jest inny, niż większość dzieci w tym wieku. Jest inteligentniejszy o wielu rówieśników. Więcej myśli i więcej wie, niż przeciętny dziewięciolatek. Przeskoczył z trzeciej klasy do piątej, gdzie ma ciągle świetne wyniki. Jest lubiany przez wszystkich. Zawsze broni słabszych i kocha zwierzęta. Nosi epickie, niepowtarzalne imię Izydor (które po angielsku można zapisać: Easy Door), ale możecie go nazywać Legendą. Nie obrazi się. 

Młody miał mieć jutro występ chóru na wsi pod kościołem, ale rząd ogłosił wstęp do kolejnego lockdownu i znowu niczego nikomu nigdzie nie wolno. Występy grudniowe też wielce prawdopodobnie będą anulowane. Spotkania chóru BYĆ MOŻE  nadal będą możliwe, tylko naryjce dla wszystkich dzieci obowiązkowe. Zastanawiamy się, czy będą też w maskach śpiewać, bo to mogło by być dosyć nowatorskie podejście do śpiewu… Człowiek już nie wie, czy się śmiać, czy pukać w głowę.

Młody nakręcił się na zimową wycieczkę zoo, bo od początku pandemii żeśmy nie byli w zoo, a teraz w grudniu znowu będzie świetlne show i już się trochę napaliliśmy, żeby kupić bilety łączone - zwierzęta i światła. W Mechelen mają być dinozaury, w Antwerpii Alicja w Krainie Czarów. No poszedł by, zdjęć porobił na stworzenia popatrzył. Ale jak zapodadzą lockdown to guzik z tego będzie. Chuj im wszystkim na grób. I chuj z tą pieprzoną pandemią.

Niekontrolowany bałagan w szkole średniej.

Tymczasem w szkole Najstarszej jest nadal galimatias. Nie wiem, czy to bardziej z powodu koronnych komplikacji, połączenia się szkół, czy braków kadrowych. Najpewniej wszystko po trochu składa się na cały ten cyrk. Kto mieszka w Belgii, zapewne doskonale wie, że w szkołach brakuje nauczycieli do różnych przedmiotów i chętnych do pracy nie ma, zaś dzieci przybywa, bo z całego świata tu przecież ciągną nie wiadomo po jaką cholerę. Zatem szkoły najdziwniejsze rozwiązania wymyślają, by jakoś temu zaradzić, a kombinowanie zajmuje im dużo czasu. 

Praca w takich warunkach, nadmiar zajęć, stres to prosta droga do popełniania błędów na każdym kroku. Nie mam ostatnimi czasy zbyt wielu kontaktów ze szkołą średnią, bo sytuacja Najstarszej się ustabilizowała, przeto zbyt często nie zwracam uwagi na to, jak to funkcjonuje. 

Jednak właśnie zbliża się wielkimi krokami koniec trymestru i szkoła zaczyna brać się za porządkowanie spraw uczniowskich. Dostałam właśnie mejl informujący mnie o licznych nieusprawiedliwionych nieobecnościach córki. Patrzę na smartschool…  Ki czart? Wagaruje? Niemożliwe! Jak moje dzieci nie chcą iść do szkoły, to zwyczajnie mówią, że nie idą i nie idą. Wypisuję im zwolnienie, gdy jeszcze mamy, albo wysyłam do lekarza. Albo zostawiamy nieusprawiedliwione i srał to jeż i my też, ale zawsze wiem, że nie była na lekcji. Mamy umowę, że kilka razy do roku zwyczajnie mogą nie iść do budy, gdy wyjątkowo nie czują się na siłach. Moje dzieci nie cyganią, bo nie mają powodu. Poza tym mają autyzm. Autystycy nie cyganią. Tak jak i my nie cyganiliśmy naszych starych, bo nie mieliśmy powodu, gdyż też pozwalali nam czasem zostać w domu ot tak. My tego nie wykorzystywaliśmy i moje dzieci też nie przeginają. Jeśli są zdrowe oczywiście… Dlatego wiem, że nie wagarują bez mojej wiedzy, bo mogą za pozwoleniem matki i ojca. Moje relacje z dziećmi są dosyć specyficzne, bo i też wszyscy jesteśmy wszak dość specyficzni. Jak masz autyzm, to zasady życia normalsów cię nie obowiązują i nie kierujesz się ich wytycznymi, zaś im twoje też pewnie psu na buty się zdadzą, bo oni nie mają autyzmu, a to wszystko zmienia… No ale szczegół. 

Smartschool mi pokazuje 9 nieobecności nieusprawiedliwionych. W Belgii jedna nieobecność to pół dnia (do przerwy południowej i po przerwie południowej). Gdy kogoś nie ma cały dzień, to ma dwie nieobecności. Co nadal w tym wypadku daje kilka dni.

Za tyle nieobecności nieusprawiedliwionych  już można stracić prawo do dodatku szkolnego (trzeba oddać, jak się wzięło), gdy CLB zgłosi do urzędu. 

No ale dobra, przyjrzyjmy się tym nieobecnościom. Przyglądam się i coraz większy nerw mnie bierze. Ja pierdolę, co znowu za burdel?! 

W zeszłym roku Najstarsza miała miesiąc nieusprawiedliwiony bo Amba zjadła zwolnienie ze szpitala i od rodzinnego. Winę zwalono na pocztę, którą byłam te zwolnienia wysłała. Dziś mam co do tego ogromne wątpliwości. To jednak chyba była szkolna Amba.

Teraz znowu to samo. Ostatnia „nieobecność” to dzień, w którym córka była na stażu. Nie wiem, czy wg szkoły powinna być w dwóch miejscach na raz, czy kichuj. Przedostatnia, to „legalne wagary”, bo bolał ją brzuch, za które to wolne usprawiedliwienie córka zaraz na drugi dzień wrzuciła do skrzynki w sekretariacie (specjalna skrzynka na usprawiedliwienia). 

Do tego mamy podejrzane nieobecności w czwartki  i piątki, w które to dni córka chodzi na później za zgodą, a wręcz zleceniem mentorki, gdyż w jeden dzień jest na pierwszej lekcji francuski, z którego jest zwolniona, a w drugi dzień jej klasa chodziła na staże, a ona była jedyną osobą, która jeszcze nie miała stażu i dla której rano nie było nauczyciela mody.

Napisałam zatem zaraz mejl, że coś się tam chyba komuś potentegowało, po czym wyłuszczyłam te wszystkie powyższe i inne podejrzenia. Mejl wysłałam do pani z sekretariatu i do mentorki. Obie odpowiedziały w 5 minut. Pierwsza użyła zwrotu „Beste Mevrouw”, czyli Szanowna Pani, czyli zwracając się bezpośrednio do mnie oznajmiła oficjalnie, że w takim razie oni się temu bliżej przyjrzą. 

Natomiast mentorka użyła po prostu zwrotu „Beste”, który nie ma adekwatnego odpowiednika w języku polskim, ale tak oficjalnie zaczynamy większość mejli urzędowych zwracając się zarówno do znanej nam osoby (np dyrektora, wychowawcy, szefa) jak i nie znając adresata, czyli pisząc np do jakiegoś bezosobowego urzędu lub całej grupy osób. 

Mentorka jednak w swojej wiadomości bardziej  zwraca się do pani z sekretariatu odpowiadając mi, bo pisze (z wyraźnie wyczuwalną pomiędzy wierszami irytacją), że zostawiła PRZECIEŻ rozkład staży mojej córki w sekretariacie uczniowskim i że niniejszym potwierdza, iż Najstarsza była tego a tego dnia na stażu. Do tego oznajmia, że w tym i tym dniu (inna „nieobecność nieusprawiedliwiona”) moja córka była razem z nią poznawać zakład tapicerski, o czym też wszak pisemnie poinformowała…

Jako się rzekło, burdel. Tam jedna pomyłka może się zdarzyć, bo nie myli się tylko ten, kto nic nie robi, ale dziewięć?! No panie! I to tylko w przypadku jednego ucznia, a w szkole przecież coś około 2 tysięcy łebków jest. Żeby było lepiej, dziś (czyli dwa dni po tej wymianie mejli) sprawdzam smartschool, a tu Najstarsza ma znowu nową nieobecność w tym dniu, w którym była na stażu. Ja wysiadam!

Poczekam jeszcze parę dni, może poprawią to wszystko. Potem napiszę mejl do dyrektora szkoły i CLB z prośbą, by łaskawie wpierw zrobili sobie w szkolnych papierach, ewentualnie wśród pracowników porządek, zanim zaczną się do uczniów i rodziców przypierdalać. Bo pandemia pandemią, ale moja córka nie będzie do chuja za czyjeś błędy płacić. 

 Pomyśleć tylko, jak ludzie to wszystko drzewiej byli ogarniali, gdy komputerów ni internetu nie było i wszyściuteńko trzeba im na piechotę na zwykłym papierze było liczyć,  za pomocą zwykłego długopisu czy pióra notować. Niewyobrażalne.

Tak czy owak szkoła Najstarszej w przyszłym tygodniu przechodzi na tydzień lekcji online, bo przez grypę i przeziębienia, czyli niekończące się kwarantanny brakuje nauczycieli do prowadzenia normalnych lekcji. Potem są egzaminy na koniec trymestru to te muszą być w szkole. A potem już ferie świąteczne. I tak oto za momencik dopłyniemy do końca roku kalendarzowego. 

Szlachetne zdrowie

W soszialmediach już się chwaliłam moimi nowymi okularami. Wreszcie odebrałam i wreszcie widzę z daleka wyraźnie. Nie będę ich nosić cały czas, ale jak  kiedyś w przyszłości będzie można jeszcze chodzić do kina, to się mi przydadzą. A może kiedyś telewizor sobie sprawimy, jak nie będzie można chodzić do kina, kto wie… Na dalsze podjazdy skuterowe czy rowerowe też będę zakładać, bo na drodze to jednak dobrze widzieć z daleka różne obiekty. Na co dzień jednak nie potrzebuję, bo życie mnie nauczyło, że lepiej wszystkiego nie widzieć. 

Małżonek w końcu stwierdził, że pora powiedzieć lekarzowi, że ma coś z głową i dostał opierdol.

Doktor go ochrzanił że już dawno powinien był o tym powiedzieć, bo niekończące się bóle głowy, na które żaden lek nie działa to nie są rzeczy, które powinno się bagatelizować, a zawroty głowy w pracy i podczas jazdy to już tym bardziej powinny dać do myślenia… 

No cóż, nam już dawno dają do myślenia. Niestety aż za bardzo.  Już dawno temu małżonek się zaczął mentalnie szykować do tego, by pójść po skierowanie na badania, ale biorąc pod uwagę wszelakie znane nam okoliczności, to zwyczajnie się kurwa nie chce o tym nawet myśleć. Nie ma sił ani chęci. Pieniędzy ani czasu. No wiecie, zwyczajnie wolisz pójść do doktora z jakąś głupotą, że np ręka cię strasznie boli i nie dasz rady pracować i w związku z tym trzeba ci zwolnienie. Bo to jest łatwe. Wiesz, że ręka boli cię z tego powodu, że osiem godzin dziennie codziennie albo napierdalasz boszem, albo pistoletem do farby. Nie trzeba tu zwykle żadnych dodatkowych badań ani snucia chorych domysłów na temat przyczyn bólu ręki. Wszystko jest oczywiste. Krótka piłka. Natomiast rzeczy, co do których spodziewasz się wielu badań, wizyt u wielu specjalistów, które musisz skomponować ze swoją pracą i życiem rodzinny  i za które będziesz musiał zapłacić czapkę pieniędzy, z którymi ci się nie przewala, a do tego na koniec możesz otrzymać jakąś niefajną diagnozę, która spowoduje kolejne wizyty u kolejnych medyków… No kurwa zwyczajnie ci się odechciewa. Odsuwasz to od siebie. Wynajdujesz pierdyliard powodów, dla których teraz nie wybierzesz się na tę wycieczkę. Wiesz, że musisz, powinieneś i że w końcu się weźmiesz, ale dziś nie, bo najpierw masz inne ważne rzeczy do załatwienia, zapłacenia… 

 Nie lubimy wycieczek, których dokładnej trasy i czasu trwania ani celu nie znamy. 

Cieszę się jednak, że w końcu się zdarzyło i że teraz już pójdzie, bo jak się powiedziało A, to i B, C, D też trzeba już teraz powiedzieć. No i kurwa mimo wszystko lepiej wiedzieć w te czy wewte, niż snuć jakieś głupie domysły i gdybać, żyjąc tylko nadzieją, że to nic poważnego, a tylko zwykłe zmęczenie i wiek, bo przecie wiadomo, że po przeżyciu pół wieku na tak popieprzonym świecie to łeb ma powód każdego napierdalać. 

Przy okazji okazało się, że lekarz dostał już wyniki badań moich cycków i od razu powiedział małżonkowi, że zaraz po niedzieli mam się u niego meldować na poważną rozmowę, gdyż wyniki nie są specjalnie satysfakcjonujące. Ale mam się nie martwić, bo wykrycie raka cycków w tak wczesnym stadium dobrze wróży na przyszłość. 

Nie wiem, czemu on w ogóle uważa, że miałabym się martwić, przecież to nie covid do chuja pana. Jakaś uczona w piśmie pod którymś moim postem uświadomiła mnie wszakże, że mam szczęście, iż nie znam nikogo, kto miał covid bo ona miała i to było okropne, bo ona była na prawdę chora i z rakiem to nawet nie ma co porównywać, bo na raka są przecież teraz lekarstwa. 

Do dziś próbuję zrozumieć, co jest takiego strasznego w tym, że ktoś PRZEŻYŁ covid i ŻYJE. 

Znaczy w sensie dla tej osoby, bo dla mnie to jednak jest bardzo straszne, że tacy tępi i pojebani ludzie mimo wszystko żyją na tym świecie. Ale jak raszpla czyta przypadkiem ten wpis, to niech wie, że jestem gotowa odszczekać wszelakie obelgi pod jej adresem, jak kopsnie mi działkę tego swojego leku na raka, bo wszelakie znaki na niebie i ziemi wskazują, że teraz mogło by mi się kurwa przydać. Na depresję też wezmę (jak to na raka już się jej skończyło). 

Żarty żartami, ale nie chce mi się iść do tego doktora, bo już prawie zaczął być spokój z lekarzami, psychologami, specjalistami… Młoda chodzi do tego psychiatry co jakiś czas, ale to już tak luzacko, spokojnie, znają się jak łyse konie.  Ten ortodonta już może w letnie wakacje zdejmie jej aparat. Młody już zakończył spotkania z psychologiem i tylko ten test na autyzm zrobimy mu ponowym roku. Jeszcze tylko dietetyk i alergolog, no i zęby Młodego... To parę wizyt i już zaraz, za parę miesięcy się z nimi uporamy i już, już będzie spokój z łażeniem po doktorach. No ale nie, gdzie tam. Trzeba było se coś nowego znaleźć. No kurwa nie chce mi się. Zwyczajnie mam już dość lekarzy, badań i całego tego pierdolenia. 

Staram się nie snuć domysłów, ile nas to wszystko będzie kosztowało, ale nie ukrywam, że to mnie w tym momencie najbardziej z wszystkiego niepokoi. A idź pan w chuj, jak nie urok to sraczka. Końca nie ma.

A tu jeszcze ta pierdolona pandemia, od której ludziom coraz bardziej na dekiel wali. Ani z domu się nie chce wychodzić, bo już nie mogę patrzeć na tych wszystkich spanikowanych, przestraszonych i znerwicowanych ludzi w tych debilnych naryjcach, którzy słuchają trzydzieści razy dziennie wiadomości na temat covida i o niczym innym nie są już w stanie myśleć ani mówić, bo tak już mają banie zryte. I w ogóle debile nie zdają sobie sprawy, że w ten sposób sami się nakręcają i sami sobie powrózek na szyję kręcą. To jakiś kurwa obłęd. Ludziom mózg się całkiem zlasował i ja na to patrzę z coraz większym obrzydzeniem. 

Dobrze, że mam swoje normalne inaczej dzieci i swojego normalnego inaczej partnera. Jakby któreś z nas było normalne (czytaj: takie jak większość) to tylko se w łeb pierdolnąć. Dobrze, że mamy swoje zwierzęta, swój dom z dala od normalnych ludzi, swoje książki i swoje ciekawe zainteresowania. Dobrze, że w naszym domu nie ma ani telewizora, ani radia, ani żadnego innego pierdolonego boga. Dobrze, że wszyscy otrzymaliśmy od Matki Natury mózgi wraz z umiejętnością ich użytkowania. Dobrze, że jesteśmy inteligentnymi introwertykami, że jesteśmy wysoko wrażliwi i że mamy autyzm. Z takimi mocami i w takim składzie wszystkiemu damy radę. 

A teraz idę jeść i spać, póki suka migrena sobie na chwilę poszła. 






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko