19 listopada 2021

Mammografia nawet mi się podobała.

 Okazuje się, że ta cała mammografia to jednak jest w porządku. Opowiem może jednak wszystko od początku. 


Gdzieś przed wakacjami wybralam sie na przegląd techniczny do ginekolożki, o czym zdaje się ongiś napomknęłam była już.

Ginka zajrzała, gdzie trzeba, zrobiła jak zwykle cytologię i echo, czyli po naszemu usg. Od dowcipnej strony wszystko perfekcyjnie, orzekła. Jednak w cycku jakis guzek wymacala i mówi, że to jej na cystę wygląda, ale na wszelki wypadek zaleca zrobić mammografię. 
Dała skierowanko. No i do widzenia.

Przyszlam do dom i od razu obmacywać ten cycek. Na macaniu to trza się chyba jednak znać, bo ja tam nic nie wyczułam. Chromolić to. Zapiszę się na te mammografię, ale może za tydzień, czy dwa… 
Potem oczywiście mi to z głowy całkowicie wyleciało i nie wróciło. 
Aż w końcu nadeszła jesień i któregoś pięknego dnia przypadkiem namacałam w końcu ten guzek, który przez te kilka miesięcy zdążył urosnąć na tyle, że nawet w lusterku go widzę. 

Stwierdziłam zatem, że chyba w końcu trzeba się wybrać na to zdjęcie.  Jednakowoż jeszcze parę dni mi zajęło zastanawianie się nad wyborem miejsca, do którego pójdę. Im więcej możliwości, tym wybór trudniejszy. W tym tygodniu zadzwoniłam ostatecznie do przychodni radiologicznej, w której zdjęcie kręgosłupa przódziej robiłam, bo to w zasięgu roweru. Dwa dni później już pedałowałam do tej przychodni podziwiając po drodze przepiękne jesienne kolory lasu i ogródków, bo słońce nawet prześwitywało od czasu do czasu przez chmury, a i ciepło było na tyle, że tylko kamizelkę na sweter narzuciłam.

W internecie ludzie straszyli, że mammografia może być bolesna dla niektórych  i zalecali paracetamol przed badaniem. Młoda stosuje ten trik przed każdą podejrzaną o bolesność wizytą u ortodonty, a dla wwo większość zabiegów ortodontycznych jest bolesna, choć inni najwyżej lekki dyskomfort przy tym samym czują. U Młodej metoda się sprawdza, więc i ja łyknęłam pigułę zapobiegawczo, bo co się będę cykać. Nie wiem zatem, czy to badanie nie boli, czy paracetamol pomógł, więc tego wam dziś nie powiem. Co zresztą i tak nikogo pewnie nie obchodzi. Mnie nie bolało.

Ciekawam była, jak takie badanie piersi wygląda, bo nigdy nie widziałam, a mnie zawsze takie rzeczy zwyczajnie fascynują.Szczególnie ta cała technologia, te urządzenia bajeranckie. Fajne są!


Przyszłam, dałam dowód w okienku i poszłam czekać aż mnie wywołają. Badania umawiane są, jak wszystko w tym kraju, na godziny i nie czeka się długo. Już za kilka chwil przyszła pani radiolog i zaprowadziła mnie do rozbieralni. Gdy się rozewdziałam, zaraz otwarła drzwi z drugiej strony i wpuściła mnie do pokoju badań.


Fikusne te aparaty są. Kręci sie toto, podnosi, opuszcza, cuduje... 

Laska naciągnęła mój cycek i położyła na blacie. Po czym za pomocą jakichś dzyngli opuściła taką jakby plastikowa przezroczystą kuwetę, która rozpłaczyła mój cycek na blacie. Kazała się nie ruszać i poszła coś majstrować przy komputerze. Powiem wam jednak, że ciężko się by było ruszać, gdy jest się uwiązanym za cycka do maszyny.

 To samo zrobiła z drugim. Potem ustrojstwo się obróciło, by można było powtórzyć zabawy ze spłaszczaniem cycków, jeno tym razem z boków. 


Potem jeszcze zrobiła tomografię piersi. Zabawa podobna do poprzedniej, z tym że bardziej hardcorowa, bo wtedy ustrojstwo się rusza i na ryj trza uważać, a tu człowiek jest przeco za cycek uwiązany, czyli dosyć blisko maszyny jest pyskiem i nie bardzo idzie się odsunąć. Nie jest to jakoś specjalnie fajne ni komfortowe, ale nie takie wcale znowu tragiczne.


Nie było to w każdym razie ani bolesne, ani jakoś specjalnie nieprzyjemne doświadczenie, gdyby kogoś opinia normalnej inaczej interesowała. Dziwne po prostu i jak dla mnie ciekawe.


Potem kazała mi się radiolożka na leżance polożyć i czekać na doktora. Czilowałam się próbując zgadnąć, czy chłop, czy baba się zjawi. Po chwili przyszła miła pani doktor i zrobiła mi jeszcze na dokładkę usg piersi. To jest w sumie najobrzydliwsze z tych wszystkich badań. Jeżu, nienawidzę tego zimnego, lepkiego i sakramencko śmierdzącego żelu do usg. Nnno, co do tego ostatniego wrażenia, to - jak znam życie - normalsi pewnie nie czują żadnego zapachu, gdy na flaszce napisane jest „bezzapachowy”. Tylko takim typom jak ja czy moje dzieci będzie się na wymioty zbierać od bezzapachowego zapachu. 


Po badaniu doktorka potwierdziła, że guz póki co nie jest niebezpieczny, ale zaproponowała dla wszelkiej pewności zrobienie punkcji, którą robi się pod znieczuleniem miejscowym i która rzekomo  nie boli. Pożyjemy, zobaczymy.  I to już w przyszłym tygodniu. Punkcji żadnej też jeszcze nie miałam, więc też jestem ciekawa, choć jakby trochę mniej niż mammografii, bo jednak zabawy z igłami mnie zbytnio nie rajcują. 


Za ten wątpliwy masaż cycków zapłaciłam 25 €, czyli jeszcze ujdzie w tłumie, choć znam fajniejsze rzeczy, na które można wydać 25 ojro. 


Dziś pojechałam  odebrać moje bryle, bo baba nagrała w środę na pocztę głosową, że są gotowe, ale okazuje się że dziś i jutro nieczynne z jakiegoś powodu i muszę poczekać do przyszłego tygodnia. Jakoś to przeżyję.

pozytywnych rzeczy tego tygodnia trzeba jeszcze opowiedzieć, że Młody w końcu dostał dodatek szkolny za ten i poprzedni rok. W tych urzędach tutaj to czasem też jest niezły burdel. Jak się nie dopomnisz ze siedem razy, to zapomnij.

W zeszłym roku dziopy otrzymały dodatek szkolny, ale Młody nie. Co było raczej dziwne, bo wcześniej cała Trójca co roku dostawała te pieniążki we wrześniu. Trzeba wam wiedzieć, że w naszym przypadku to wcale nie mała sumka była, bo razem to coś koło siedmiu setek. To nie jest stała kwota i składa się na nią masę czynników, jak dochody rodziny, wiek dziecka czy rodzaj szkoły i temu podobne.

No i nagle Młody nie dostał tej swojej półtorej stówy. No to wystukałam mejl do Parentii ze stosownym zapytaniem. No co w odpowiedzi otrzymałam, że nie dostał, bo w poprzednim roku też mu się nie należało, czyli nie bo nie.


Zgłupiałam, bo może mnie pamięć zawodzi i faktycznie nie było dla niego dodatku w 2019. Pech taki, że od razu nie mogłam ani stosownych dokumentów w szafie znaleźć, ani do Parentii się zalogować, by to sprawdzić. Potem odeszło w niepamięć zasypane pierdyliardem bierzących problemów.

Dopiero w tym roku, jak przyszedł wrzesień, zaczęłam na powrót o tym dumać i czekać na mejl z informacją o ewentualnej wypłacie. 

W tym roku Młoda już nie ma prawa do dodatku szkolnego, bo przeszła oficjalnie na naukę domową, a tylko chodzenie do stacjonarnej szkoły daje uprawnienia. 

Najstarsza dostała, choć miałam obawy, czy po opuszczeniu dużej liczby lekcji w poprzednim roku jej się będzie należało. W opisach wspominają niby 2 lata wagarowania pod rząd, ale wiesz to…?

Dla Młodego nic nie było, więc ponownie zapytałam, informując, że to co mi rok temu odpowiedzieli to mogą o kant dupy, bo to bullshit totalny. No, trochę innych wyrazów użyłam, bardziej kulturalnych, ale przekaz taki sam.

Długo myśleli nad odpowiedzią, ale w końcu w tym tygodniu nadeszło, że Młody nie otrzymał dodatku, gdyż były niejasności, co do jego narodowości. Serio? I dwa lata zajęło im sprawdzanie, jakiej mój syn jest narodowości i czy w związku z tym można mu wypłacić pieniądze na szkołę? To chyba do siódmego pokolenia w tył sprawdzać musieli, bo normalnie to chyba wystarczy, żeby kliknęli parę razy w dokumentacji ojca i matki, do której mają dostęp i tam będzie pokazane. 

Prawda jest taka, że jakby się nie pytać, to nikt by raczej niczego nie sprawdzał i kasiora Młodego by przepadła. Ale wypłacili ładnie to zaległe też, co im się chwali.


Akurat będzie na dietetyka, bo pierwsze wizyty Młodego i Najstarszej już w grudniu i razem wyjdzie 100€, a kolejne już na szczęście tylko połowę ceny. 


Ostatnio zapomniałam napomknąć, że Młody dostał ze szkoły chromebooka. Szkoła na rozkaz z góry zakupiła laptopy dla piątej i szóstej klasy. Małolaty noszą teraz to cholerstwo codziennie do szkoły i z powrotem. Nie, no fajnie, że pracują na komputerach, ale lekkie toć to przecie nie jest. Szczególnie, że gorilla glass mają na ekranach. 


Teraz się cieszę, że kupiłam Młodemu ten wielki tornister z wieloma przegrodami. Mieści mu się tam laptop, książki, śniadanie z termosem herbaty i plecak na basen czy worek na wf, a po lekcjach, jak bardzo się postara to i kurtkę tam wciśnie. Jeszcze bardziej się cieszę, iż kupując w zeszłym roku rower w Decathlonie nie zapomnieliśmy o specjalnej metalowej podstawce na tornister, którą montuje się na bagażniku. Wygoda z tym - stawia torbę, przypina specjalnym paskiem i zasuwa. Nie ma nawet porównania z wożeniem ciężkiego tornistra na plecach. Jak dotąd jeszcze ani razu tornister z lapkiem nie spadł i niechby ten trend się utrzymał do końca roku szkolnego. Lapki są za darmo, ale pozostają własnością szkoły. My i dzieci „tylko” za nie odpowiadamy.


A Młody teraz ma okazję zabłysnąć w klasie, bo komputer to przecież jego żywioł. Na dzień dobry zszokował kolegów i panią szybkością pisania. W ogóle nie patrzy na klawiaturę i pisze z prędkością światła, a żeby było śmieszniej to zmienił se układ klawiszy, bo w domu ma kompa z klawiaturą qwerty, a szkolny to piekielne belgijskie azerty. Młody zmienił zatem na znany sobie układ, co oznacza, że nikt inny z jego laptopa niczego nie napisze, bo klawisze pokazują inne litery, niż to co pojawia się na ekranie po ich wciśnięciu. 


Drugim razem zabłysnął, gdy pani w ramach poznawania laptopów włączyła grę matematyczną, gdzie dzieciom na ich laptopach pojawiały się działania matematyczne i zadania, a poprawne odpowiedzi wprawiały myszy, widoczne na dużym ekranie zamontowanym na przedzie klasy, w ruch. Czyja mysz pierwsza dotrze do mety, ten wygrał. Myszy innych dzieci szły krok po kroku. Mysz Młodego przebiegła trasę biegiem. To że w liczeniu jest dobry, to raz, ale tu bardziej chodziło o to, że poza nim nikt nie wziął pod uwagę ekranu dotykowego, tylko męczyli się z pisaniem i touchpadem. Patrzyli, jak z ironicznym uśmieszkiem relacjonuje Młody, raz na niego, raz na mysz w osłupieniu. 


I wiecie co? Teraz szacun jest. Nagle wszyscy chcą się z nim kolegować, bo ten Izydor, co przeskoczył klasę, to jednak fajny ziom jest. Już zakumplował się z najlepszymi uczniami w swojej klasie. Do tego już kilku szóstoklasistów zagaił. Opowiada z przejęciem, że wreszcie ma normalnych ludzi do towarzystwa, z którymi idzie o fajnych rzeczach pogadać i którzy grają w te same, co on, gry, te same filmy na Netflixie oglądają i ogarniają komputery, a z nudów robią np komiksy i prezentacje. Wreszcie jego poziom, a nie durne haratanie w gałę, czy zabawy dla dzieci, na co utyskiwał w poprzednim roku. 

Ciągle bawi się na przerwach ze starą drużyną, a nawet pozaznajamiał jednych z drugimi, ale z każdym dniem jest bardziej szczęśliwy i zadowolony z chodzenia do piątej klasy zamiast do czwartej.


Ostatnio fejmu mu jeszcze dodało zdjęcie w lokalnej gazetce. Nic specjalnego. Ot, krótka notka na temat chóru dziecięcego, do którego nie dawno wszak się był przyłączył i akurat wtenczas zdjęcia do gazetki robili i się farciarz załapał. Ale wszyscy tę gazetkę dostają za darmo do skrzynki, przeto każdy zdjęcie widział i każdy o tym mu powiedział. Tylko tyle i aż tyle, bo to wszak zawdy miłe, gdy cię nagle zauważają w tłumie i czujesz się wyróżniony, i cieszysz się tą krótką chwilą popularności umacniając poczucie własnej wartości i pewności siebie.


To wszystko zaowocuje kiedyś w przyszłości, bo takie drobiazgi zostawiają swój wielce pozytywny ślad w psychice i zapisują się we wspomnieniach. Takie chwile chwały i radości wszystkim są potrzebne. I dużym i małym. Nie szczędźmy ich zatem innym, a sami też z nich korzystajmy, gdy tylko się zdarzy.










Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko