Ludzie krzyczą, że nadeszły wakacje. No ale kto ma wakacje to ma… ☀️
Nie mamy już małych dzieci.
U nas jak na razie wakacje ma Młody. Skończył piątą klasę ze świetnymi wynikami w raporcie i może odpoczywać. Kupił sobie wreszcie wymarzone Playstation 4 za swoje oszczędności, a klasowi koledzy pomogli mu się wdrożyć udzielając porad przez telefon. Teraz będzie jeszcze więcej mógł grać. Dla mnie bomba, przynajmniej nie zawraca gitary.
Cieszę się, że jest już poważnym dziesięciolatkiem, koło którego nie trzeba latać ciągle, z którym nie trzeba już wiecznie grać w Uno, czy inne takie. Ale można i jest to satysfakcjonujące, bo nie gra się jak z dzieckiem tylko jak ze starym. Że może sam lub z kolegami jeździć rowerem po wsi. Że może sam nie tylko zostać w domu, ale i sam wyjść zamykając porządnie drzwi na klucz. A jak zostaje w domu, to nakarmi na czas zwierzęta i wymieni im wodę. Że sam sobie zrobi kakao, jajecznicę czy frytki. Że odkurzy i umyje podłogę, gdy matka poprosi...
Jednym słowem, nie mamy już małych dzieci. Ten fakt jeszcze ciągle mnie zadziwia. Serio. Dziwnym mi się wydaje, że nasza Trójca jest dorosła lub prawie dorosła i samodzielna. To też bardzo miłe uczucie być matką dużych, samodzielnych,odpowiedzialnych i fajnych dzieci. Jeszcze fajniej patrzeć sobie na rodziców małych pierdziochów, które beczą co chwilę, które za rączki trzeba prowadzać, pilnować na każdym kroku, karmić, obcierać nosy, ślęczeć nad rachunkami i czytaniem… Człowiek patrzy i myśli sobie, jak to dobrze, że te czasy już za nami. Stare dzieci są spoko!
Najstarsze dziecko zaczyna na siebie zarabiać.💰
Najstarsza właśnie skończyła edukację. Teoretycznie mogła by iść jeszcze do siódmej klasy, ale nie musi. Jest pełnoletnia i nie ma już więcej obowiązku szkolnego. Przy tym ze względu na naukę w trybie specjalnym tak czy siak nie otrzymała by dyplomu. Dzięki niesamowitej pomocy i wsparciu ze strony szkoły i wielu instytucjom, z którymi zapoznała nas szkoła, Najstarsza od poniedziałku zacznie oficjalnie płatny (i to podobno dobrze płatny) kilkumiesięczny staż, po którym będzie obowiązkowo musiała zostać zatrudniona na co najmniej kilka miesięcy.
W środę byłam w szkole na ostatniej wywiadówce. W drzwiach trafiłam na pierwszego dyrektora (sprzed połączenia szkół), który postanowił mnie zaprowadzić do właściwej sali w tym pokręconym labiryncie. Czułam się jak jakiś celebryta, którego każdy zna hehe. Po drodze dyrek opowiadał, jak bardzo się wszyscy cieszą, że nasza córka dostanie pracę, bo to oznacza, że ich starania i pomoc przyniosły efekty.
W klasie była mentorka i dwie inne nauczycielki Najstarszej czekające na „swoich” rodziców. Wszystkie się zgromadziły wokół mnie, by powtórzyć to samo, co dyrektor. Po chwili jeszcze dołączyła asystentka Najstarszej, która pomagała jej ostatnimi laty. Tę ich radość i dumę czułam wyraźnie. Bo prawda jest taka, że wiele dla naszej córki zrobili i mają powód by się cieszyć i być z siebie dumnymi. Bez wątpienia motywuje ich to wszystkich do dalszych działań, do wspierania kolejnych utalentowanych uczniów z problemami.
Ktoś się może dziwić, o co tyle hałasu i co jest takiego niesamowitego w tym, że dziewczyna idzie do pracy po szkole. Chodzi o to, że nasza dziewczyna ma spektrum autyzmu i że jest w pewnym stopniu niepełnosprawna. Jest inna pod wieloma względami, niż jej rówieśnicy. Ma o wiele trudniej. W tego typu przypadkach otrzymanie pracy w zwykłym zakładzie pracy praktycznie graniczy z cudem. Tacy jak ona ludzie trafiają najczęściej do zakładów pracy chronionej, gdzie wykonują jakąś gównianą pracę i praktycznie tracą szansę na rozwój, na zrobienie kariery czy choćby znalezienie lepszej, normalnej pracy w przeszłości. Raz zapisany w CV zakład pracy chronionej jest jak etykietka „niepełnosprawny” wypisana na czole. Nie twierdzę tu, że zakłady pracy chronionej to coś złego. Każda praca jest lepsza niż brak pracy i egzystowanie na czyjejś łasce. Lepszy rydz niż nic. Jednakowoż, otrzymanie życiowej szansy, dający wiele nadziei start to ogromny powód do radości.
Młoda znowu jest opiekunem zwierząt.
Znajomi znowu wyjechali na wakacje i Młoda zajmuje się ich zwierzętami. Nie zarobi na tym może kokosów, ale parę centów zawsze się uzbiera, a tylko dwa razy dziennie musi do podopiecznych zajrzeć - wypuścić kota z domu, wpuścić kota do domu, wypieszczochać kota, nakarmić kury, zebrać jaja, nakarmić i wypieszczochać króliki… W międzyczasie ciągle rozgląda się za kolejną pracą, ale myśli że może po wakacjach prędzej coś się uda złapać. Jednak odkryła, że aby dostać sensowną pracę na studenckich warunkach, dobrze jest mieć skończone 18 lat, bo dla młodszych wiele ofert jest zamkniętych. Np praca w pobliskiej fabryce czekolady. Musi zatem poczekać jeszcze te kilka miesięcy. Ona jednak też nie ma wakacji. Poza niańczeniem zwierząt trzeba też powoli wracać do nauki do egzaminów.
Małżonek już odlicza dni do swoich wakacji i szykuje się mentalnie do swojego wakacyjnego wyjazdu razem z Młodym.
Ja odliczam dni do końca chemioterapii. Jeszcze tylko dwie dawki, a potem chwila przerwy do naświetlania. Ostatnio do niekończącego się zmęczenia dołączyły niedomagania kopyt. Nogi bolą i są jak z betonu. Nie można ani za wiele chodzić, ani za wiele stać, a i leżenie czy siedzenie nie jest tym samym co zwykle. Do tego paznokiety są też obolałe, a niektóre zaczęły już nawet powoli odpadać. Co jest mało śmieszne. Przednie łapy też są słabe jak gówno, przez co mięszenie chleba jest kurewsko męczące, a ja lubię swój chleb. Ale jeszcze tylko 2 tygodnie, a potem - miejmy nadzieję - powoli zacznie wszystko wracać do normy. Myślę, żeby zaraz po skończonej chemii zrobić sobie kilka dni prawdziwych wakacji. Nie wiem, czy się uda, bo przez dwa tygodnie może się zdarzyć tysiąćpińcet różnych rzeczy. Mentalnie w każdym razie nie mam sił ani chęci już niczego planować jakoś specjalnie. Wiem jednak, gdzie chcę być i wiem, co tam mogę robić i wiem że nikogo nie chcę ze sobą zabierać ani z nikim się spotykać. Nie wiem tylko czy mam na to dość sił i czy jakichś badań mi akurat na ten czas nie usrają… Zrobiłam sobie nawet rezerwację, którą mogę bezpłatnie odwołać. Póki co kalendarz mówi, że w najbliższe dni nie będę się nudzić.
Jutro idziemy z Młodą do nowego psychiatry. NIE CHCE NAM SIĘ! Po raz kolejny opowiadać kuźwa całą swoją historię i całe swoje życie. NIEEEEE! To jest wyczerpujące i stresujące. Nie wiemy, jaka jest ta baba, czy kliknie między nami, a z tego typu specjalistami musi kliknąć. Inaczej lepiej od razu szukać innego… Pojedziemy skuterem mając nadzieję, że przyjmuje w jakimś łatwo znajdowalnym miejscu a nie w jakiejś czarnej dziurze, bo to całkiem obca miejscowość dla mnie. Ciekawe też, ile se krzyka za wizytę? Ostatnia wołała po 100€, poprzednia po ponad 200€. Dobrze, że większość jest zwracana, bo przy dzisiejszych cenach to każdego centa szkoda.
We wtorek pójdę upiększyć Młodego przed wakacjami, żeby prezentował się jakoś przed rodziną. Najwyższa pora przyciąć trochę kudły, bo coraz trudniej jest mu je rozczesywać, a długaśne już ma że hej. Myślę, że fryzjerki mu sporo obetną, bo końce ma bardzo potargane, ale zdamy się na ich fachową opinię. Ciekawam też ich reakcji, bo zawsze o niego pytają naszych dziewczyn, gdy te się u nich upiększają. Poznały już bowiem dobrze naszego epickiego Ajzajdora, który miał zawsze ciekawe wymagania fryzjerskie…
Następnego nia z kolei ortodontka, do której Młodą trzeba zawieźć. No a potem znowu chemia… W międzyczasie pranko, gotowanko, sprzątanko i tydzień minie...
Wiek między 8 a 10 lat jest magiczny. Gówniarz przemienia się z dzieciaka w całkiem poważnego młodego człowieka, z którym da się pogadać może nie jak z dorosłym, ale prawie. Przechodziliśmy to z córką, przechodzimy teraz z synem.
OdpowiedzUsuń