Nasz Świnek Lulu źle się czuje.
Przestał jeść, futerko mu zmatowiało i zrobił się bardzo smutny. Widać, że jest głodny i że ma ochotę jeść, ale mu nie idzie. Podbiega do sianka, grzebie w nim pyszczkiem i nic nie wciąga, gdy zawsze zajadał, tylko się uszy trzęsły. Trawy też nie je, choć za każdym razem do niej podbiega. Od ulubionej cykorii odwraca głowę… Daje rady z ziarnami i innymi małymi kawałkami suchej karmy, zjada listki mięty i małe kawałki banana oraz jabłka. Od czasu do czasu podaję mu strzykawką trochę karmy ratunkowej. Pije też wodę z poidła.
Zabrałam go do naszej kliniki zwierzątkowej. Lekarka wysłuchała, obejrzała świnka, zważyła i dała mu zastrzyk przeciwbólowy a na kolejne dni krople o działaniu przeciwbólowym i przeciwzapalnym z nadzieją, że a nuż coś to da. Dała ponadto do zrozumienia, że trzeba się zastanowić -jak powiedziała - jak daleko chcemy leczenie ewentualnie ciągnąć…
Lulu ma wyraźny problem z pyszczkiem. Zęby przednie są w porządku. Podejrzewamy, że może być problem z trzonowcami, a trzonowce u świnek obejrzeć można tylko za pomocą skanu. Sam skan to wydatek ok 100€ (ponad drugie tyle, co kosztowała mnie ta wizyta) a dalsze leczenie jest nie tylko bardzo kosztowne dla opiekunów, ale przede wszystkim bardzo bolesne, uciążliwe i niebezpieczne dla świnki. Mamy jednak nadzieję, że mu się zwyczajnie poprawi i nie trzeba będzie się na razie niczym martwić…
Dziś na podwieczorek zjadł po kilka listków świeżej trawy, koniczyny, mniszka, mięty i bazylii. Wciągnął też dwie łodygi kwiatowe od „mleczyka”. Podawałam mu do pyszczka po jednej sztuce i nawet mu szło. Potem dołożył ziarenkami i na deser dostał syrop przeciwbólowy. Trzymajcie kciuki 🤞🏻🍀.
Lulu jest z nami dopiero rok. Właśnie we wrześniu rok temu adoptowaliśmy go razem z Maggie z azylu https://www.huppeldepup-vzw.be/ w Grimbergem. W azylu miał dwa imiona Luk i Lulu. My nazywamy go też Buśkiem albo Czuzlem. Jest to duży piękny czarny świnek z białymi wełnianymi majtoszkami. Spokojny i cichutki w porównaniu z naszymi ruchliwymi świnkowymi dziewczynami. Nie dawno zaczął tracić wzrok - jaskra zaatakowała oba piękne koralikowate oczęta. Nie przeszkadza mu to jednak w swobodnym poruszaniu się po całej klatce. Bez problemu gania na piętro i z powrotem, trafia do siana, trawy, suchej karmy, domków i wody. Jednak problemy zdrowotne go nie opuszczają. Dobra świnka.
Lulu Buś Busiński ❤️ |
Młody w klatce świnek z Buśkiem na kolanach |
Epicki tort Lulu na 10 urodziny Młodego |
Maggie testująca nową sofę |
Lulu |
Dziewczynki: Maggie, Tornado, Love |
Kochamy wszystkich naszych milusińskich i cierpimy bardzo, gdy nam chorują. Najgorzej jednak, gdy nie można im za bardzo pomóc albo ta pomoc zbyt wiele kosztuje… Chciałabym, by Busio wyzdrowiał i byśmy nie musieli się z nim jeszcze żegnać. Busio jest superświnką. Co gorsza, Nasza Tornado też podejrzanie wygląda. Najgorzej, że ma objawy podobne do Lusi… dużo je i pije, jest wesoła, ale chudnie… Lusia miała raka i pozwoliliśmy jej odejść za tęczowy most. Aż boję się pytać weta o diagnozę dla Nado, choć trzeba to zrobić, bo być może ona też cierpi, jak Lusia…
Wiadomo jednak, że jednego problemu zwykle mało. Jak się zaczyna pierdolić to wszystko po kolei.
Jakby naszych problemów zdrowotnych nam było mało, to w zeszłym tygodniu padła nam pralka. I to ledwie tydzień po tym, jak postanowiliśmy wymienić w pierwszej kolejności 14-letnią lodówkę na nową, bo zaczęła co jakiś czas się dobrowolnie bez pytania rozmrażać. KURWA! Akurat teraz, jak cała wypłata Małżonka i mój zasiłek chorobowy idą praktycznie od razu na opłacanie bierzących faktur, a tych jest od zajebania teraz. Leczenie raka, dentyści, ortodonci, psychiatra, szkoła… A ceny wszystkiego - jak wiadomo - już zwalają z nóg i na poprawę raczej się nie za osi. Nasz dostawca prądu i gazu powiadamia uprzejmie od jakiegoś czasu, że powinniśmy pilnie podnieść nasz abonament miesięczny na 800€, jeśli nie chcemy na drugi rok otrzymać kilkutysięcznej faktury wyrównawczej. Hahaha takie śmieszne, że boki zrywać. Czynsz, woda, internet, dojazdy do pracy, żarcie i leczenie - wypłaty zaczyna powoli brakować, by wszystko ogarnąć, bo wszystko podrożało, ale wypłata jak była tak jest wciąż ta sama. Do tego ja na zasiłku chorobowym, ech. Zresztą co wam będę mówić. Koń jaki jest, każdy widzi.
Kupiłam tę cholerną pralkę płacąc kartą kredytową. Potem się będę martwić, jak to spłacę, bo przedwczorajszy zasiłek już mam rozplanowany na rozrywki zaplanowane na najbliższe 2 tygodnie: dwóch ortodontów, psychiatra, dentysta, onkolog i co tam jeszcze w międzyczasie wesołego się napatoczy. Bez pralki nie da się żyć mając pięcioosobową i kilkuzwierzętową rodzinę i mieszkając w takim wilgotnym klimacie. W zeszłym tygodniu wyprałam w rękach dywaniki świnek, wykręciłam, ile miałam sił i rozwiesiłam na sznurze. Po 3 dniach nadal były tak samo mokre. Świetnie. Gdy po dwóch dniach posprzątałam znowu wybieg, wyłożyłam go starymi ręcznikami… Gdy zatem dowieźli i podłączyli pralkę od razu przetestowałam na tych dywanikach. Hula.
No ale dobra, skoro w tym roku wymieniliśmy przymusowo kuchenkę, pralkę i lodówkę, to jest nadzieja, że najbliższym czasie będą działać, no i że dzięki temu, że są nowe, będą zużywać mniej energii niż stare graty. Jeszcze zmywarka nam została do wymiany, bo ledwie zipie, a nawet nie wiadomo, ile to ma lat, bo to było tutaj, gdy się wprowadziliśmy, ale bez tego to akurat spokojnie da się obejść, choć wiadomo, że łatwiej się żyje bez mycia wszystkich garów w łapach hehe.
Wczoraj byłam znowu na stomatologii w szpitalu, bo mam ten jeden problematyczny ząb, który był naprawiany dawno temu w Polsce i wg dentysty nie wygląda dobrze, mimo iż nie daje żadnych negatywnych objawów. Dentysta skonsultowawszy się z specjalistami ze szpitala, oznajmił, że w normalnych okolicznościach z tym zębem nic by nie trzeba robić, ale przy terapii Zometą wszystkie podejrzane zęby muszą być dokładnie sprawdzone i w razie zauważonych problemów usunięte. Wczoraj zrobili zatem ten skan i stwierdzili, że faktycznie trzeba dziada usunąć, a Zometę można podać dopiero, jak się całkiem zagoi. Usunięcie zaplanowano mi na początek października, czyli podanie kroplówki wzmacniającej kości trochę się odsunęło w czasie. Ale czy mi się spieszy do kolejnych skutków ubocznych? Nie bardzo! Poczekam sobie.
Do onkologa jednak jutro pójdę, żeby wyżebrać zgodę na powrót do roboty, bo czymś kuźwa tę pralkę trzeba będzie spłacić. Muszę też zapytać, czy jakieś lepsiejsze smarowidło do klaty by mi poleciła, niż ten śmieszny kremiczek z Avene, który za friko mi dali ze szpitala. OLIWKA Avene do mycia, którą mi podarowali, i która miała być rzekomo świetna i przede wszystkim bezpieczna dla podrażnionej skóry MNIE UCZULA haha. Swędziawki po tym dostałam. Dobrze, że najpierw to gunwo na kończynach przetestowałam i na dupie, a nie na klacie. Nie polecam! Precz z oliwką Avene! Używam oliwki Balneum i czasem Kneipp.
Tak czy owak w okolicach pachy i na bliźnie jakoś bardziej mnie przyfajczyło i skóra zrobiła się tam szorstka, zbrązowiała, a teraz zaczęła schodzić i piec. Pojawił się też jakiś bąbel. Jutro się dowiem, czy mogę coś z tym zrobić, bo swędzi i piecze, co mnie wkurza. Mam nadzieję, że jeszcze trochę pobędzie ciepło, żebym mogła nadal tylko szerokie t-shirty nosić na co dzień i nadal spać bez koszulki, bo ostatnio jak się ochłodziło, to zaczęło mi być zimnawo chwilami hehe. Wiadomo, że bez przykrywania skóry i narażania jej na obtarcia, ona szybciej się zagoi. Przede wszystkim jednak noszenie ciaśniejszych ubrań i kilku warstw jest dla mnie mało komfortowe nawet bez podrażnionej skóry, a co dopiero z poparzoną…
W minionym tygodniu przypadał „strapdag”, czyli dzień bez samochodu w szkole, kiedy to wszystkie dzieci mają przyjechać w miarę możliwości do szkoły rowerem, hulajnogą, na rolkach, czy przyjść na nogach. U nas odbył się już tradycyjnie szkolny parcour rowerowy. Wydarzenie to tyle samo Młodego ucieszyło, usatysfakcjonowało, ubawiło, co oburzyło i wnerwiło.
Parkur był bowiem świetny. Można było się wykazać umiejętnościami rowerowymi, powygłupiać z kolegami i porywalizować ze sobą. Niestety pogoda była tego dnia fatalna. Lało jak z cebra i było dosyć zimno. Parkur odbywał się po południu, więc potem dziatwa w większości od razu mogła popedałować do domu i zmienić ubrania. Niemniej jednak obrzydliwość!
Młody wrócił do domu cały przemoknięty. Nawet majtki miał mokrusieńkie. Z włosów lało się ciurem. O adidasach i skarpetach nawet nie mówię. Tyle że kurtkę przeciwdeszczową matka nakazała rano koniecznie zabrać, to choć tułów miał suchy w miarę. Młody jednak nienawidzi być mokry. Podejrzewam, że może mieć podobnie jak starsza siostra tylko trochę mniej intensywnie i mniej boleśnie mokrość odczuwać…
Podobają mi się tutejsze szkolne zajęcia sportowe i zabawy na świeżym powietrzu, czasem jednak, uważam, że belfry odrobinę przesadzają. Za czasów Młodej były takie dni sportu w ogromny upał na stadionie, gdzie kilka razy karetka przyjeżdżała, bo dzieci traciły przytomność. Dla mnie to już lekkie przegięcie. Można przecież dopasować zajęcia do okoliczności lub zwyczajnie przełożyć, czy całkiem odwołać. Bowiem zdrowie dzieci powinno być - moim zdaniem - ważniejsze niż jakieś głupie zajęcia sportowe…?
Tu tak samo. Dopiero co wszyscy srali ze strachu przed nową durną grypą, kazali się uczyć w zimie przy otwartych oknach, nosić debilne maski, a teraz nagle choroby przestały być zagrożeniem?! No sorry, ale przemoknięcie do suchej nitki i zmarznięcie dla słabszych immunologicznie może się skończyc nawet zapaleniem oskrzeli. Niektórzy wszak nie wrócili po zajęciach do domu, tylko poszli kiblować w świetlicy do 18tej w tych mokrych majtkach. Młody mówił, że niektóre dzieci nawet bluz nie miały, bo może mama zapomniała przypomnieć. Albo uznała, że w deszcz zajęć na ulicy nie będzie. No bo serio takie zabawy, które koło szkoły się odbywają, chyba można było na inny, pogodniejszy dzień przełożyć i nic by się nie stało…
Pogoda ostatnio już jesienna się zrobiła. Deszcz był i jest potrzebny, ale człowiekowi zimno i ponuro zwykle nie bardzo się podoba. Dziś i mnie deszcz wkurzył.
U nas od rana było nawet ładnie. Namówiłam przeto Małżonka i Młodego na Flying Festival w Brasschat, bo czekaliśmy w sumie na tę imprezę przez całą pandemię. Pojechaliśmy po południu, by się przekonać, że za Antwerpią leje jak z cebra. Chłopaki zjedli lody, Młody przejechał się na karuzeli, obejrzeliśmy kilka samolotów, a potem kilka czołgów w muzeum i pojechaliśmy z powrotem do chaty, bo ciągle lało. Ale tylko tam. Od Antwerpii w naszą stronę już było ładnie i sucho. Zła pogoda! Teraz leje i tu.
odnośnie leczenia zwierząt zawsze i wszędzie są takie dylematy. Nie ma chyba kraju gdzie ich leczenie byłoby tanie. Też coś o tym wiem bo miałam wiele zwierząt (ostatnio króliki) i jeden chorował ze starości a drugiego adoptowałam już pochorowanego to było wiadomo, że będzie kosztowny. Latałam z nimi na ekg i usg, czyściłam zaropiałe rany sama (żeby ominąć wizyty płatne a tyle umiałam samodzielnie) i różne tam takie więc wiem. Decyzja o eutanazji jest mega trudna na szczęście poza psem nigdy nie musiałam jej podejmować. Króliki same zeszły dwa niestety prawie na moich rękach a trzeci u weterynarza.
OdpowiedzUsuńTe pikniki i inne dni sportu faktycznie czasem trafiają w gównianą pogodę ale u nas też tego się przełożyć nie da bo wszystko wcześniej poplanowane.
Czytałam u nas na forum o tym kwasie i przeraża mnie. Mam słabe zęby będę musiała coś powyrywać jak mi go przepiszą i ponoć te leczone kanałowo też :/
W moim przypadku Zometa jest zalecana, ale dobrowolna (no, w sumie każde leczenie jest dobrowolne, ale to jeszcze bardziej niż te wszystkie chemie i naświetlania). Głównie z tego powodu, że póki co nie ma na to u nas refundacji, a jedna dawka to 150€ (czyli 300€/rok). Nie każdego stać, jak wiadomo. Ja mam zęby z natury raczej mocne, ale zobaczymy, co to mi zrobi. Ja ograniczam się do przeczytania ulotki i wytycznych lekarzy czy szpitali, na fora nie zaglądam za często przed terapiami, bo każdy inaczej reaguje i każdy ma inny organizm (wiek, płeć, rodzaj raka, inne dolegliwości,i ogólny stan organizmu…). Gdy chce coś wiedzieć, pytam lekarza, ale zwykle to nawet wolę nie pytać za bardzo o szczegóły ;-) No i jeszcze jest kwestia kraju… Zdarza mi się szukać informacji na jakiś temat (medyczny i poza medyczny) po polsku i po niderlandzku no i się okazuje często, że są diametralnie różne informacje. Zauważyłam, że w Polsce leczy się raka często innymi metodami niz u nas w Belgii . Zomety, o ile dobrze przeczytałam, w Polsce w takich jak mój przypadkach nie stosuje się… Radioterapia też u nas jest inna popularniejsza niż w Polszy. Z czego wniosek, że w jeszcze innych krajach, jeszcze inaczej będzie. Nie zamierzam dochodzić, gdzie jest lepiej, bo pewnie tu będzie jedno lepsze, a tam drugie, a w innych krajach jeszcze co innego. Mówią, że co nas nie zabije, to nas wzmocni - i tego się trzymajmy ;-)
UsuńTrzymam kciuki za świnka, bo każdego stworzenia żal.
OdpowiedzUsuńMy mieliśmy kiedyś psy, chomiki, papużki, rybki i żółwie czerwonolice, tez chorowały...
Za leczenie czegokolwiek u ludzi to strach się brać, strach nawet myśleć o chorowaniu, bo personelu brak, u nas jeden oddział w szpitalu zlikwidowano.
Jesień widać i czuć, nie ma zmiłuj, ale za upałami nie tęsknię.
jotka
Dla nas zwierzaki są prawie jak dzieci, a bez wątpienia pełnoprawni członkowie naszej rodziny. One zastępują nam wszelakie babcie, ciocie, wujków,dziadków, kuzynostwo, przyjaciół, których nie mamy. Nie przesadzę, jeśli powiem, że nasi podopieczni uratowały przynajmniej jedno życie. Nic co prawda specjalnego nie zrobiły, ale po prostu były a przypominanie o nich wygrywało z myślami samobójczymi i dziecko porzucało chęć skoczenia pod pociąg i wracało ze stacji do domu, by cieszyć się widokiem i świergotem pierzastych przyjaciół. Ciągle są słońcem w ciemne depresyjne dni. Lusia-Królik, której już z nami nie ma, też wielce pomogła swojej pani. Była ogromnym pocieszeniem dla Najstarszej w najtrudniejszych momentach i jedynym prawdziwym przyjacielem, który zawsze był obok i zawsze wysłuchał i do którego można się było przytulić, co dla autystycznej nastolatki kompletnie przez rówieśników nie rozumianej i nie akceptowanej miało przeogromne znaczenie. Świnki są ważne dla Młodego. Wymieniał je nawet sam na pierwszym miejscu, gdy psycholog pytała, co pomaga mu się uspokoić i co mu sprawia największą radość… Tyle, że chory Busio teraz sprawia mu ogromny ból i Młody płacze codziennie ze zmartwienia… Po śmierci Sary nie był w stanie nawet pójść do szkoły, na szczęście tutejsi nauczyciele rozumieją takie sytuacje…
UsuńU nas opieka zdrowotna (zarówno ludzi jak i zwierzaków) jest na wysokim poziomie (jedna z najlepszych w Europie). Personelu powoli zaczyna też brakować, ale na dzień dzisiejszy mogę być i jestem szczęśliwa i wdzięczna losowi, że skoro już chorujemy, to dobrze że w Belgii a nie w Polsce. Nawet nie wyobrażam sobie dziś mieszkania tam w takich warunkach w jakich żyliśmy ostatnie kilka lat, mając co najmniej dwoje (Młody niezdiagnozowany) dzieci ze spektrum autyzmu, jedno z depresją,dyspraksja i ptsd, z takimi problematycznymi uzębieniami (koleżanka z pl donosi, że jej córka z podobnym problemem ma 8 lat czekać na wizytę u ortodonty!), o raku nawet nie mówię. Chorowanie nigdzie nie jest fajne, ale w niektórych miejscach i okolicznościach zdecydowanie straszniejsze, niż w innych.
Jesień jest piękna, ale ja wolę jak jest ciepło. Niestety nie można mieć wszystkiego :-)
U nas nawet na prześwietlenie czy USG się czeka, jedynie badania krwi od ręki, na wizytę u neurologa czekam rok, u okulisty było pół roku, teraz nie wiem.
Usuńjotka
Znam te czasy oczekiwania w PL, bo co chwilę ktoś z rodziny czy znajomych nam opowiada. Pamiętam jak parę lat temu tego samego tygodnia dostałam ja tu skierowanie do kinezyterapeuty a w PL mój szwagier, oboje z powodu kręgosłupa. Ja pierwszy zabieg miałam zaraz drugiego dnia, a szwagier za pół roku. Takie rzeczy jak USG, mammografia, prześwietlenie często są zaraz na drugi dzień. Zwykłe badanie krwi wygląda tak, że rodzinny pobiera od razu krew (czy mocz) na wizycie (albo rano na drugi dzień do niego idziesz) i wysyła do laboratorium. Na drugi dzień dzwoni się po wyniki, a ostatnio to w ogóle wyniki dostaje się mejlem zaraz, gdy są gotowe. Na wizyty u specjalistów zwykle się jednak trochę czeka. Do okulisty to nawet szybko u nas na wsi - chyba mniej jak miesiąc, ginekolog, psychiatra czy dermatolog tak ze 3-4 miesiące, jeśli nie pilne. Jeśli pilne cokolwiek, to trzeba przez rodzinnego załatwiać - on dzwoni i załatwia wizytę na cito. Najlepsze, czego długo nie wiedzieliśmy, przed wyjazdem na pogotowie (o ile życie bezpośrednio nie jest zagrożone) dobrze też zadzwonić do rodzinnego, a wtedy on zgłasza w pogotowiu i omija się kolejki. Tak samo było z diagnozą raka - powiedział, że jak sama chcę się umówić do kliniki piersi to mogę, ale będę czekać, ale jak on zadzwoni, bedzie szybko i faktycznie bodaj zaraz na drugi tydzień już miałam wizytę. Załatwianie specjalistów i badań przez szpital (np onkologię) też jest tu szybsze niż samemu. Tyle, że tu nie ma czegoś takiego jak darmowa służba zdrowia. Wszystko jest płatne - każda wizyta, każde badanie, każda terapia, operacja, porod…. Jak ktoś nie ma pieniędzy, to też nieciekawie…
UsuńŁo kurna czy ty tą Zometę musisz koniecznie brać? W internecie popatrzyłam na ulotkę, toż to jakiś zajzajer!!! Tej Zomety nie da się zastąpić czymś naturalnym? Patrzyłaś na Forach?
OdpowiedzUsuńPo moich 2 radioterapiach mam w spadku neuropatię i osłabione mięśnie nóg, ale kości mam jak stal, sprawdzone wielokrotnie, neuropatia stóp powodowała u mnie liczne upadki.
Mam pytanie, czy teraz w trakcie radioterapii pozwalają moczyć naświetlany obszar. 20 lat temu był zakaz moczenia naświetlanej skóry w trakcie naświetlania i jeszcze chyba z 2 tygodnie po skończonych naświetlaniach.
Poparzony odbyt leczono mi w szpitalu, o ile dobrze pamiętam linomagiem to preparat z olejem lnianym. Odbyt miałam spalony po naświetlaniach przez pochwę.
Zdrowia życzę tobie i Waszym zwierzakom! :)
Dziękuję🍀
UsuńJak napisałam powyżej, Zometa jest dobrowolna i nierefundowana. W moim przypadku celem ma być zapobieżenie ewentualnym przerzutom raka do kości (w Polsce raczej tego w tym celu nie używają chyba, tylko w leczeniu osteoporozy u kobiet czy coś - aż tak mnie to nie interesuje). No, próbie zapobiegnięcia, bo czy to przyniesie jakiekolwiek rezultaty, to nikt przecie nie zagwarantuje tak samo jak w przypadku chemii, naświetlań czy jakiegokolwiek innego leczenia. Równie dobrze za pół roku może się okazać, że wszystko psu na buty się zdało….
Podczas radioterapii normalnie się kąpałam, tylko zalecali letnią wodę, krótki prysznic i delikatne mycie oliwką. Dwa razy dziennie kazali smarować kremem, który dali ze szpitala. Kremu nie wolno było używać na godzinę przed naświetlaniem, bo mógłby mieć wpływ na działanie promieni - tak mówili.
Nie wiem, jak było 20 lat temu, ale dziś ilość promieniowania jest ustalana dla danej osoby podczas specjalnego badania, żeby nie było ani za dużo, ani za mało. No i na pewno inaczej jest naświetlać klatę a inaczej pochwę. Doktor mówił, że już posiadanie cycków jest bardziej problematyczne, niż tak jak u mnie samej klaty po mastektomii.
Skomplikowane to wszystko.
Oj, zasmuciłaś mnie tym wpisem :( Wiedziałam, że macie świnki, ale nie że aż tyle i że są takie słodkie. No i mają przeurocze te swoje chatki i mebelki :)) Rozbawiła mnie Love, która od razu skojarzyła mi się z... irlandzkimi barwami ;)
OdpowiedzUsuńMam ogromną nadzieję, że Lulu wydobrzeje i będzie Wam sprawiał radość jeszcze przez długi, długi czas. Ile on ma lat, skoro piszesz, że macie go dopiero od roku, a już biedactwo ma problemy ze wzrokiem?
Doskonale rozumiem Waszą miłość do zwierzaków, bo dla mnie moje czworonogi są pełnoprawnymi członkami rodziny. Ja mam tylko koty (na szczęście nigdy nie chorują), ale kiedyś, mieszkając na wsi, miałam wokół siebie cały zwierzyniec: krowy, konie, króliki, kury, gęsi, koty, psy, świnki... Konie były moją największą miłością i to właśnie ich mi teraz najbardziej brakuje.
Wybacz głupie pytanie - zupełnie nie orientuję się, jak to wygląda w Belgii, ale dlaczego to Wy musicie wymieniać sprzęt, skoro wynajmujecie dom? Czy to standard u Was? W Irlandii zajmują się tym wynajmujący a nie najemcy.
Kolejne głupie pytanie - a Twój mąż nie może przeprowadzić ze swoim pracodawcą szczerej rozmowy o podwyżce ze względu na przerażające koszty życia? Ja jeszcze do niedawna byłam przekonana, że mój szef nie będzie skłonny mi jej dać, złożyłam wypowiedzenie, argumentując, że odchodzę ze względów finansowych, i ku mojemu zdziwieniu okazało się, że woli mi dać podwyżkę. Może warto byłoby grzecznie spytać, bo to zwyczajnie nie fair, że pensja nie wzrasta, kiedy wszystko wokół strasznie drożeje.
Trzymam kciuki za to, by zła passa wreszcie Was opuściła!
W kwestii „głupich pytań”. Co do pracy męża, to on właśnie jest na etapie szukania nowej, bo w jego aktualnej firmie ostatnio wytworzyła się dosyć nieciekawa atmosfera. Przez dwóch niefajnych gości, którym palma odbija i szefa, że tak powiem, bez jaj, który nic z tym nie robi (podejrzewamy, że ci faceci to jacyś powinowaci szefa czy inni tam jego przyjaciele czy coś) przez co coraz więcej ludzi zaczyna myśleć o zmianie pracy, a niektórzy - jak małżonek - porozsyłali już swoje CV. Małżonek już kilka razy dostal podwyżkę po wspomnieniu o odejściu i rozważa i teraz taką opcję, ale czeka że może szefostwo zrobi coś na dniach w kwestii poprawy warunków pracy, bo inaczej pieniądze to o wiele za mało, by tam zostać. U nas w tym tygodniu był strajk nt podwyżek i cen, ale w sumie nie wiem, czy coś z tego wynika, bo nawet nie czytam ostatnio wiadomości. Choć raczej wątpię…
UsuńCo zaś się tyczy wymiany sprzętów to kuchenka i zmywarka leży raczej w kwestii właściciela domu, ale hm… mamy dosyć skomplikowaną sytuację i dziwnych właścicieli. To dość długa historia i raczej w komentarzu nie da się przedstawić, ale w skrócie właściciele to nasi sąsiedzi, przemili starsi ludzie, powiedziała bym, że czasem są jak rodzina i to jest w kwestii mieszkania spory problem, bo przy całej swojej sympatii są oni strasznie zamotani i mentalnie żyją gdzieś w latach 60tych, kiedy to człowiek jakoś musiał sobie radzić naprawiając stare rzeczy metodą prowizorki. Znam ich historię i wiem, że byli kiedyś raczej biedni… Dziś wykazują oszczędność zahaczająca o patologię. No i jak im zameldujesz, że coś się popsuło, to oni próbują to naprawić własnymi rękami, starymi częściami lub używanymi sprzętami. Jak nam kuchenkę przywieźli to głowa mała - stary chyba już zabytkowy model z częściami od innej kuchenki… Działało, bo działało, ale strach do tego było dzieci samopas puszczać. Gdyby to byli obcy ludzie, to by człowiek im kazał z tym spierd… i zgłosił gdzie trzeba, ale gdy ludzie są ci jak wujek z ciotką to jest to cholernie trudne. Szczególnie, gdy wiesz, że oni nie robią tego ze złośliwości czy chamstwa, bo ja wiem, że w domu u nich jest dokładnie tak samo (to też moich klienci, co jeszcze bardziej sprawę komplikuje). Mieszkamy 10 rok i dotąd nie było problemów, ale teraz jest sporo i właśnie próbujemy z małżonkiem wymyślic, jak zgłaszać im problemy i zwracać uwagę, by rozumieli i robili wszystko jak powinni bez nasyłania na nich kontroli i robienia im przykrości. Bo też nie wszystko robią na przysłowiową srebrna taśmę i trytki - gdy piec się popsuł, w niedzielę wieczorem przysłali speca, gdy prysznic się rozwalił, też migiem wstawili nową kabinę, ale czasem to zwyczajnie strach im coś zgłaszać, bo nie wiadomo co się otrzyma… Wynajmowanie u trudnych znajomych to trudna sprawa ;-)
Doskonale rozumiem, o co chodzi - dzięki za wyjaśnienie :)
Usuń