23 września 2022

O skutkach ubocznych radioterapii i o raku u zwierząt

 Nie dawno niefrasobliwie oznajmiłam, że radioterapia nic mi nie zrobiła, ale okazuje się, że to jest bomba z opóźnionym zapłonem, jeśli idzie o efekty specjalne. 💣 No hmm, niby przebąkiwali w informacjach szpitalnych, że skutki mogą się objawiać do dwóch tygodni po zakończeniu zabawy, ale puściłam to mimo uszu i oczu. Niemądrze! A właśnie minęło 2 tygodnie i proszę… 

W poniedziałek, jak byłam u mojej onkolog, jeszcze było w miarę. Nawet zapomniałam jej w zamieszaniu spytać o alternatywne smarowidła. Ona sama temat poruszyła i przypomniała, by kilka razy dziennie smarować kremem i powiedziała, że te wszystkie niedogodności skórne trwają do kilku tygodni. No to okej, poczekam, nie zesram się. Raz to mi skóra na słońcu tak sfajczyła, że - jak to mówią - trzeba było spać na wieszaku?  A to tak samo wtenczas wyglądało. Żaden tam szał. 

Potem zajęłam się tematami powrotu do pracy i chorym zwierzakiem, które zaabsorbowały mnie i uwięziły moje myśli na kilka dni. I nocy. Bo nawet obudzona na siku od razu myślę o wszystkich problemach. Mój mózg już taki jest. Beznadziejny.

Wczoraj przy porannym smarowaniu zauważyłam małą sączącą się rankę pod pachą, ale małą ranką się przeco przejmować nie będę. Kolejnego poranka to już nie była ranka tylko rana. Tam pod pachą, gdzie jest blizna po mastektomii, jest najgorzej. Widzę, że skóra zaczęła też przeciekać w innych miejscach. No kurde, panie, ja nie mam czasu na takie pierdolety!  Niby to mi nic specjalnie nie robi, poza tym że obrzydliwie wygląda i się paprze od czasu do czasu. W sensie, że nie boli ani nawet nie piecze za bardzo, no ale wygląda iście horrorowato, ohydnie, fuj fuj fuj. Najbardziej jednak obawiam się jakiegoś ewentualnego zakażenia, bo kto wie, co z takiego syfu może się wytworzyć. Najgorzej, że nie miałam w ogóle pomysłu, jak te cieknące dziury zabezpieczyć…? Miejsce zjarane rentgenem ma jakieś 20x20 cm tak 𝝿 x 👁. Lepca do tego przecie nie przyklei. Zatem…?! Zatem trzeba było pójść do znachorologa się spytać.

Doktor przepisał mi spray do przemywania, brzydkie brązowe kompresy z iso-betadiny i specjalne grube kompresy zabezpieczające te brzydkie kompresy, a do tego specjalny papierowy porowaty lepiec do ich przyklejania do skóry. Kleić należy jednak do zdrowej skóry. Pytał się, czy potrzebuję pielęgniarki, alem mu odrzekła, że w domu tyle ludzia, to może któren poradzi z robieniem mi tego zmyślnego opatrunku. No przeco nie będę jakiejś biednej baby do jakiegoś głupiego kompresu ciągać do domu 2 razy dziennie, no panie! Pielęgniarki i tak mają od ciula roboty z poważniejszymi sprawami. 

Daliśmy rady z małżonkiem.

Ostatnie dni mam wrażenie, że żyję w chaosie. Większym niż zwykle. Mam straszny nieporządek w głowie przez co nic mi nie idzie i często mam lagi systemu.  

Z Buśkiem spędzałam sporo czasu. Co chwilę zaglądałam do niego, głaskałam i próbowałam karmić różnymi rzeczami i różnymi metodami. Mozolnie to szło. Przynosiłam koniczynkę i podawałam mu po jednym listku. Czasem chciał, czasem nie. Wtedy odwracał łebek. Próbowałam wtedy listek mięty, listek bazylii, krwawniku, cykorię, kawałeczek banana, ogórka, jabłka. Tarłam marchew i podawałam po jednym paseczku. Czasem wziął to, czasem tamto, czasem nic, a innym razem cały zestaw przeżuł powoli i zeżarł. Jakoś chyba na trzeci dzień po odwiedzinach u weta czuł się jakby i wyglądał lepiej. Zjadł tego dnia sporo różnych rzeczy. W tym nawet parę ździebełek siana. Następnego dnia jednak powrócił do wcześniejszego gorszego stanu. I w nim pozostał. Do kolejnej wizyty u weta… 💔

Zgadnijcie, co było tak na prawdę świnkowi? Do trzech razy sztuka. Trzy litery, na r się zaczyna i w ostatnich wpisach na tym blogu często się to słowo pojawia. 

Miał raka w pyszczku. Przez te ostatnie kilka dni ta kurwa bardzo szybko robiła postępy. Lulu musiał bardzo cierpieć. Lekarka stwierdziła te fakty dopiero po uśpieniu, gdy mogła mu zajrzeć do pyszczka. 

Mówi, że ostatnimi laty rak u zwierząt to prawdziwa epidemia. Przyczyną jest prawdopodobnie skażenie środowiska. Zatrute powietrze, woda, jedzenie… Dodała, że często zanim człowiek zdąży wykonać wszystkie potrzebne badania już stan zwierzątka tak się pogorszy, że nie ma co leczyć. Takie szybko postępujące raki są u świnek, królików, kotów… ponoć bardzo częste. Ech.

Ale teraz już go nic nie boli. Spoczął w pobliżu Nika i Sary, czyli w wyborowym świnkowym towarzystwie. Razem będą się bawić za tęczowym mostem 🌈🐾🐾🐾

Bardzo nam będzie go brakować. To był bardzo dobry i kochany świnek 🖤. Lulu Buś Busiński Czuzel. Nasz Pieszczoszek.


Myślenie o chorym zwierzaczku próbowałam pogodzić z myśleniem o robocie. Powrót do roboty w moim zawodzie to, proszę państwa, droga przez mękę.

Pomyślałby kto, że firma w sektorze cierpiącym na brak tysięcy pracowników powinna się ucieszyć, że ktoś wraca z chorobowego i zrobić wszystko, by człowiekowi ten powrót ułatwić. Tymczasem ja obserwuję coś zupełnie przeciwnego.

No jasny popielaty! Jak już zdecydowałam o powrocie i na to się napaliłam, poleciałam do biura podekscytowana, by im o tym powiedzieć. Na dzień dobry się dowiedziałam, że to nie wystarczy chcieć. Nie, proszę państwa, w moim biurze potrzeba mieć specjalne zezwolenie od lekarza. I tak, kurwa, że nie od biskupa, burmistrza i koła gospodyń wiejskich. Gdy powiedziałam pani onkolog o zezwoleniu, popatrzyła na mnie jakbym się ze sznura urwała. Ona pierwszy raz słyszy takie rzeczy. Jakie zezwolenie? Chcę iść do roboty, to idę. Tyle w temacie. No ale wypisała mi to zezwolenie, bo co jej szkodzi. 

Do tego okazało się, że to ja sama mam poinformować moich klientów, że wracam do pracy i każdego zapytać, czy życzy sobie, bym do niego wróciła, bo - jak poinformowała pani za biurkiem - niektórzy klienci dostali zastępstwo i nie wykluczone, że będą chcieli przy nim pozostać, do czego mają pełne prawo, ale spokojnie - ciągnęła dalej baba - oni mi znajdą nowych klientów… Gdybym jednak podzwoniła po klientach i gdyby się jakimś cudem okazało (tak nie powiedziała, ale tak to odebrałam), że jednak chcą mojego powrotu, to oni sami muszą łaskawie do biura zadzwonić i o tym poinformować.

No dzięki bardzo za pomoc! I to po to pewnie wyłudzają po 7€/mc od każdego klienta na - jak to mówią - koszty administracyjne… ?

No to dobra, łaski bez! Wysłałam jednego esemesa do wszystkich i dostałam odpowiedzi. Faktycznie niektórzy dostali zastępstwo, tyle że niektórzy zaraz z niego zrezygnowali, bo nie byli zadowoleni i teraz sobie sami sprzątają. Cieszą się, że wracam i czekają na mnie z niecierpliwością. Są też tacy, którzy przeszli do innych biur i mają pomoc domową z innego biura, ale już czym prędzej wysyłają rozwiązanie umowy i za 3 tygodnie mogę do nich wbijać. W jednym przypadku nawet się trochę pochichrałam, bo klientka odpowiedziała, że ona nie ma sprzątaczki i że z radością mnie powitają z powrotem, ale że mama - też klientka - ma kogoś z innego biura, jest zadowolona, więc raczej podziękuje. Nawet nie zdążyłam odpisać, że nie szkodzi, gdy przysłała drugiego esemesa, że mama jednak chce żebym wróciła, a 5 minut później zadzwoniła sama zainteresowana, by się upewnić, że serio mogę do niej wrócić i czy poczekam na rozwiązanie umowy z moją zastępczynią. Jaja jak berety! 

Niemniej jednak to wszystko bardzo miłe i pozytywne reakcje. A jakie zdziwko w biurze, że prawie komplet klientów mam… Jedna osoba tylko w ogóle nie odpowiedziała, a że wiem, iż jest zadowolona z zastępstwa, to wnioskuję że pewnie nie jest zainteresowana moimi usługami, co - powiedzmy sobie szczerze - nawet w sumie mnie cieszy, bo to wielki dwupiętrowy dom z bardzo wysokimi schodami, od których zawsze bolały mnie okropnie nogi. Pod koniec następnego tygodnia mam odebrać mój nowy schemat pracy. Tyle tylko, że dziś przyszedł mejl, że laska idzie na chorobowe i kilka dni jej nie będzie… Mam nadzieję, że ktoś za nią potrzebną robotę wykona łaskawie, bo coraz bardziej mnie to biuro wnerwia… Jeszcze człowiek nie zaczął roboty, już się wnerwia. 




13 komentarzy:

  1. Właśnie dlatego nie pozwalali nam moczyć naświetlanej skóry, aby nie wystąpiły reakcje zapalne. W trakcie drugiej radioterapii byłam świadkiem awantury jaki lekarka zrobiła pacjentowi, który po naświetlaniach wszedł pod prysznic. Zmył mu się także schemat naświetleń, który był opracowywany pod tomografem a nanoszony na skórę po prostu flamastrem .
    Poczytałam odrobinę twojego bloga i wiem że jesteś silna psychicznie, przy nowotworach to bardzo ważne! Jednak nie lekceważ tego co się z tobą w związku z chorobą dzieje! Znajdź czas dla siebie!!! To bardzo ważne, może nawet ważniejsze niż ten zajzajer chroniący przed przerzutami do kości. Chociaż pół godzinki dziennie dla samej siebie, aby odreagować stresy.
    Współczuję z powodu świnka i nieustannie zdrowia życzę! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też miałam markerem nabazgrany obrazek (pokazywałam nawet moją klatę na zdjęciu gdzieś wcześniej). Nam kazali się tak myć, by się za bardzo nie zmywał ten mazaj i za każdym razem go poprawiali markerem :-) Nawet, jak pisałam, dostaliśmy produkty do mycia ze szpitala i jak najbardziej mycie było zalecane oraz dwa razy dziennie smarowanie kremem (też pomiędzy liniami na klacie). Gdyby mycie miało z tym faktycznie coś wspólnego, to by zakaz raczej był utrzymany.
      To że ja se z wszystkiego jaja robię, nie znaczy że lekceważę. Życie mnie nauczyło, że z humorem łatwiej się samemu ze sobą żyje i ludziom towarzyszącym. Rak to tylko jedna z wielu moich życiowych przygód, nie ma się co nad nim jakoś specjalnie rozczulać, bo póki co nie jest to gorsze doświadczenie od innych. doświadczenia kilku lat przed rakiem były o wiele wiele gorsze. Ta śmieszna chemia, operacje, naświetlanie to serio przy tamtym mały miki. Biorę naturalnie pod uwagę, że choroba nie powiedziała jeszcze ostatniego słowa i za jakiś czas mi tak dowali, że się nie podniosę, ale to „zorgen voor later” jak mówi flamandzka piosenka (zmartwienia na potem).
      Ja mam mnóstwo czasu dla siebie. Szczególnie teraz na chorobowym. Nawet jak w niektórych momentach nie mam się czasu po d… poskrobać to ogólnie jestem zadowolona z ilosci czasu (narzekam czasem, ale tylko jak mnie wszystko wkurza), bo ja nienawidzę bezczynności - w tydzień by mnie to zabiło. Gdy wrócę do roboty, będę mieć mniej czasu - wiadomo, ale ciągle całkiem dużo, bo pracuję mniej jak 30h tygodniowo. Poza tym ja - w przeciwieństwie do niektórych kobiet - nie jestem niewolnikiem w swoim własnym domu. Robię tylko to, na co mam ochotę, a resztę pozwalam zrobić dzieciom i partnerowi hehe. Małżonek jest prawdziwym partnerem, który nie tylko gotuje w weekendy, wypierze i posprząta, ale też zrobi relaksujący masaż, pojeździ ze mną rowerem, podyskutuje godzinami na najdziwniejsze tematy czy podeśle nową książkę do czytania. Młodzież wyciąga mnie na spacery fotograficzne do lasu i różne inne wycieczki, ale też ogarnia z grubsza swoje kwadraty i sprząta za sobą kuchnię po gotowaniu. Nie jest źle - kocham spędzać czas z resztą z Piątki. Zarówno z Młodzieżą jak i Małżonkiem mogę prowadzić wielogodzinne rozmowy na każdy temat i robić kupę relaksujących rzeczy. Ba, dla nas nawet wspólne składanie szafki z Ikei, naprawianie komputera, czy patrzenie na nasze piękne kurki to świetna zabawa i rozrywka. No i mam przecież dosyć czasu na pisanie tych wszystkich pierdoł, a pisanie to moja terapia (nawet psychiatra mi pisanie pamiętnika swego czasu zalecił, gdy nie miałam możliwości skorzystać z profesjonalnej terapii, kiedy takowej potrzebowałam).

      Usuń
    2. Dziękuję za obszerną odpowiedź, niech ci się przestanie paprać, a raczysko już nigdy do cię nie wraca! :)

      Usuń
  2. żal zwierzaków bo nic człowiek im na ból nie da jak nie wie, że boli i co boli.

    Dobrze, że się odmeldował już teraz nie cierpi ale mnie to zawsze strasznie dobija każdego zwierzaka długo przeżywam jak członka rodziny.

    Co do radio ... masakra, czytam właśnie, że różnie to się przechodzi może mnie tak całkiem nie zjara na wiór :/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. My też przeżywamy bardzo. Dla mnie jednak choroba i eutanazja naszej Lusi chyba była najtrudniejsza. Może dlatego, że obie w podobnym czasie zostałyśmy zdiagnozowane, a może dlatego, że to był wyjątkowy niesamowity królik. Ciągle o niej myślę. Ale i nasze świnki Niko i Sarę z bólem wspominam do dziś. Niko umarł na początku pandemii tylko dlatego, że wszystko zamknęli, a Sara dlatego, że u weta nie było tego dnia wolnej godziny i postanowiliśmy poczekać do rana… Trudno to sobie wybaczyć nawet po wielu miesiącach… Gdy papuga zachorowała też się ogromnie stresowałam, ale na szczęście wyzdrowiała i Młoda znowu je ochrzania, gdy nie dają jej spać ;-)
      Życzę Ci by Cię nie zjarało. Smaruj porządnie kremami, jak już się skończą naświetlania. Więcej niż 2 razy dziennie, bo ja mam takie podejrzenia, że może jakbym to częściej smarowała, by skóra była cały miękka i naciągliwa to może by nie popękała. Pod pachą mi bardzo zjarało i już zaraz po zakończeniu zrobił się taki brązowy bardzo szorstki kawałek, który okropnie wysychał, no i tam się dziura zrobiła, bo jak wyciągałam ręce do góry, to bylo za krótko skóry i się przerwała, że tak obrazowo powiem. Bądź zatem też ostrożna z machaniem rękami, bo tu być może też ja popełniłam błąd myslac, że mogę kozaczyć przy sprzątaniu chaty. Na pewno nie zaszkodzi mieć to na uwadze, bo na czyich błędach też można się uczyć czasem hehe

      Usuń
  3. No tak, leczenie, a zdrowienie to dwa różne kosmosy!
    Po długim chorowaniu u nas także konieczne zezwolenie od lekarza medycyny pracy, choć badania tam to farsa, ale papier musi być.
    Widuje czasami zwierzaki z różnymi guzami, naroślami -to tez pewnie rak, straszne te choróbska, w dodatku zwierzę nie powie co i gdzie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Problem w tym, że u nas oficjalnie o zezwolenie na wcześniejszy (podkreślam: WCZEŚNIEJSZY, czyli przed zakończeniem zwolnienia lekarskiego - ja mam zwolnienie do końca listopada) powrót do pracy potrzebne jest tylko, gdy chce się częściowo do tej pracy wrócić, np tylko na dwa dni w tygodniu, czy co tam kto se umyśli. Wtedy wysyła się wniosek do lekarza ze swojego funduszu zdrowia, a ten decyduje, czy da zezwolenie w takim a nie innym układzie, czy nie (pewnie też może wezwać na rozmowę i badanie, gdy uzna za stosowne). Wiadomo, przy częściowym powrocie, fundusz płaci częściowe zasiłki za dni, w których się nie pracuje. Gdy chce się wrócić do pracy całkowicie, nie trzeba oficjalnej zgody. Tylko zgłasza się ze swojego profilu online lub pisemnie pocztą, kiedy rozpoczęło się robotę. Przecież wielu ludzi pracuje całą chemioterapię, a tym bardziej radioterapię, gdy leczenie nie koliduje im za bardzo z wykonywaniem zawodu. Na chemii widziałam sporo ludzi z laptopami, którzy byli w pracy siedząc pod kroplówką w szpitalu. Rozumiem poniekąd takie wymagania pracodawcy, bo wiadomo, że jak po miesiącu pracy znowu pójdę na zwolnienie, to on będzie mi musiał za nie płacić. Tyle tylko że w kwestii czegoś takiego jak rak, przecież i tak ani spokojne poczekanie do końca chorobowego, ani nawet potwierdzenie przez dziesięciu specjalistów, że w tym momencie jestem zdrowa jak byk, nikomu nie zagwarantuje, że po miesiącu nie okaże się, że wracam na chorobowe. Papierologia jednak wszędzie doprowadzić może do obłędu. Podczas chorobowego cały czas systematycznie wypełniałam jakieś dokumenty do funduszu. Cieszyłam się tylko w duchu, że mam sprawny tablet, świetnie sobie radzę z elektronicznymi urządzeniami i internetem i że dysponuję łatwo obsługiwanym (choć upierdliwym) nowoczesnym podpisem elektronicznym w postaci aplikacji na telefon i że dzięki temu z każdym tym papierkiem nie muszę latać po 10 instytucjach ani na pocztę, do której mam jakieś 5 km. Nie potrafię sobie jednak wyobrazić w tej sytuacji ludzi leżących w szpitalu i nie potrafiących w komputery i internety. To jest jakaś parodia te wszystkie formularze, wnioski, zezwolenia, potwierdzenia, ankiety, atesty chujemujedzikiewęże.
      Co do psów, sąsiadka ma kilkunastoletnią sukę z ogromnymi guzami. Tak to rakowe, ale pies jest za stary na operację (mógłby nie przeżyć), a te akurat guzy według weta nie powodują ponoć większego dyskomfortu. Tylko dziwnie to wygląda i ludzie się strasznie gapią, gdy się z Phoebe spaceruje (wyprowadzałam ją jakiś czas, to wiem). Znajomi musieli uśpić dwa młodziutkie pieski po kolei - najpierw sukę, chwilę później jej już dużego szczeniaka - oba miały raka. Inna sąsiadka uśpiła 16letniego kocura, bo pojawił się guz, ktory po kilku dniach zaczął się otwierać i sączyć. Byłam przy eutanazji, bo wet do domu przyjechał, a akurat tam sprzątałam i sąsiadka była mi bardzo wdzięczna, że zostałam po pracy razem z jej synem i synową, bo dla babuni, która tylko z tymi kotami mieszka, to było zbyt wiele… Dobrze, że weterynarze pozwalają choć pochować swoje zwierzaki w swoich ogródkach albo zabrać prochy, gdy ktoś woli kremację.

      Usuń
  4. O nie :( Współczuję utraty ukochanego zwierzaka, jedyne pocieszenie to to, że już nie cierpi.

    O ile łatwiej byłoby bez pośrednika. Mając dwadzieścia lat dorabiałam sobie sprzątaniem/prasowaniem, ale nigdy nie było to przez agencję. Bezpośrednia forma kontaktu to jest jednak TO.

    Wszystkiego dobrego życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas bez pośrednika to tylko na czarno. System biur i czeków to był, moim zdaniem, dobrym pomysłem rządu (rząd zaczął dopłacać do tego interesu, by ludziom opłacało się zatrudniać pomoc domową legalnie - klienci mogą sporo odliczyć sobie od podatku). Biuro wymagało przestrzeganie praw i zapobiegało wyzyskowi ludzi i traktowaniu pomocy domowych jak niewolników. To jest dobre, bo dziś pomoc domowa nie może np sprzątać kurnika, myć samochodu, malować ogrodzenia, ani kosić trawy. Nie może wykonywać pracy niebezpiecznej ani używać szkodliwych produktów, nie musi posiadać swoich sprzętów czy innych akcesoriów. To są plusy. Tyle tylko, że teraz biura się rozpanoszyły, w ostatnich latach namnożyło się tego wszedzie, jak grzybów po deszczu i teraz to biura żerują i na pomocach domowych, na klientach i na szczodrości rządu. To dotyczy zarówno biur pracy na czeki (pomoce domowe, prasowanie, przewóz osob) jak i zwykłych biur pracy. Kilka lat temu było tu tylko główne państwowe biuro VDAB i ze dwa mniejsze z nim współpracujące, a dziś są setki pośredniaków, po kilka do kilkunastu w jednej gminie. Czasem ze 4 na jednej ulicy obok siebie - to jest dobry biznes dziś i cholerna biurokracja.

      Usuń
    2. Wielkie dzięki za przybliżenie mi całej sytuacji :)

      I tak, to było "na czarno", bo to nie była moja główna praca, ot, takie dorabianie sobie.

      Kolejne głupie pytanie ;) A rozważałaś założenie własnego biznesu? Wiem, że to wymaga znaczącego wkładu własnego, ale na pewno macie tam jakieś organizacje, które oferują dofinansowanie dla świeżo powstałych firm.

      Usuń
    3. Proszę bardzo. Już tak mam, że gadam dużo za dużo, czy kogo to obchodzi, czy nie 🤭.
      Własnego biznesu nie rozważam ani nawet nie biorę pod uwagę. To nie dla mnie. Pomijając już fakt, że nie mam najbledszego pojęcia, co mogłby to być ewentualnie za biznes, to jestem zbyt nieodpowiedzialna, niezorganizowana, niewykształcona i w ogóle nie pasuję do profilu kobiety biznesu… kurde, nawet ubierać się nie lubię „przyzwoicie” (łachmany to mój styl ;-)). Podejrzewam, że mając własny biznes nie można po tych 4 czy 8 godzinach trzasnąć drzwiami i zapomnieć o robocie. No i - może się myle - prowadząc firmę chyba często trzeba przez telefon rozmawiać, a już samo to mogło by byc dla mnie o wiele za dużo 🫣

      Usuń
    4. Mnie to akurat nie przeszkadza - zdecydowanie wolę takie dłuższe odpowiedzi niż milczenie ze strony autora bloga :)

      Mówiąc o tym własnym biznesie, miałam na myśli firmę sprzątającą, gdzie byłabyś sama sobie panią i nie miałabyś żadnych pośredników. To była tylko taka luźna myśl - prowadzenie rozmowy, nie zaś żadne namawianie - bo wiem, że masz całkiem sporą bazę klientów i duże doświadczenie w branży. Chyba nawet kiedyś pisałaś, że lubisz to robić :)

      Co do Twojej niechęci bycia "bizneswoman", to tu znów muszę napisać, że doskonale rozumiem, co masz na myśli. Aż za bardzo, bo również nie lubię rozmów telefonicznych. Wszystko tylko nie one ;)

      Usuń
    5. Jeśli idzie o pomoce domowe, czyli sprzątanie prywatnych chat, to raczej skomplikowana sprawa, bo tu jest ten system czeków usługowych i tego raczej nie przeskoczy, gdyż rząd dopłaca do tego (zwolnienia od podatku dla klientów) - firma sodexo sprzedaje czeki klientom, klient płaci pomocy domowej czekami (potem odlicza se jakies 2€ za czek od podatku), pomoc domowa daje czeki do swojego biura (skąd otrzymuje stałą pensję), a biuro oddaje czeki do sodexo i odbiera swoj hajs na wypłaty pomocy domowych (do tego ma hajs od rządu, dofinansowanie przeciwdziałające czarnemu rynkowi). Prowadzenie takiego biura to nie jest jednoosobowe przedsięwzięcie, przy czym ostatnimi laty kolejne małe biura są przejmowane głównie przez dwa giganty rządzące całą Flandrią ( i systematycznie łamiące przepisy, blokujące podwyżki wypłat i wydające naszą forsę na szerokopojętą zabawę (nie dawno kupili np popularną arenę sportową, bo mogą😤))Dla jednego z nich mam (nie)szczęście pracować (znajoma namawia mnie do przejścia jej przykładem do tego drugiego). Wczasie wakacji chorobowych zaczęłam jednak rozważać możliwość zrobienia kursu na sprzątanie szpitali, bo to mogło by być bardzo ciekawe zajęcie… Ale najsampierw muszę w ogöle wrócić do roboty i zobaczyć jak mi będzie szło i jak zdrowie będzie się sprawować, a potem się zobaczy

      Usuń

Komentujesz na własne ryzyko