16 października 2022

Pierwszy tydzień pracy po 10 miesiącach chorobowego

 W końcu udało się wystartować z robotą….

W poniedziałek sprzątałam na dzień dobry przez całe 8 godzin u dwóch klientów. Jak wróciłam do domu, padłam, ciesząc się, że małżonek ugotował w niedzielę obiad na dwa dni i że wystarczyło wetknąć gar na chwilę do piekarnika i można było zajadać. 

We wtorek i środę pracowałam tylko po 4 godziny i w obydwu przypadkach moje pierwsze zadanie polegało na umyciu wszystkich okien w tych domach. Lubię myć okna, zatem bardzo mnie ucieszyło, że mogłam to robić przez całe 2 dni robocze. Niemniej jednak to zajęcie jest zdziebko męczące, szczególnie włażenie i złażenie z drabinki. Łącznie umyłam: kilkanaście normalnych okien i z tyle samo dużych - szklane ściany zewnętrzne i wewnętrzne (domy a la akwarium ;-)) , plus różne szklane drzwi oraz kilka małych okien. Bolały mnie trochę ramiona od ciągłego machania łapami, ale jak na powrót do roboty po 10-miesięcznej przerwie to i tak nieźle. 


Zmęczenie jednak ogromne. Po powrocie do domu, zakładam drugą bluzę, owijam się kocem i próbuję się relaksować. Kiedy jestem zmęczona, jest mi okropnie zimno. Próbuję, bo dziecka co chwilę z jakąś prośbą wyskakują i matka porzuca koce i człapie do kuchni, by zdjąć talerz na jajecznicę z górnej półki albo przetransportować herbatę na piętro człowiekowi z dyspraksją… Ale też często przychodzą się przytulać i pogadać, co jest milusie. W środę Młoda oznajmiła, że Młody już chyba dorósł do Dixit i trzeba by zagrać. No to zagraliśmy i było wesoło. Gdy robi się zimno, grać się chce. Albo puzzlować. Młoda systematycznie odwiedza kring winkel i skupuje puzzle, by tapetować nimi korytarz. Nie dawno kupiłam wielki stół campingowy, by było wygodnie układać. Lubię z nią przysiąść przy tym stole, bo puzzle są fajne same w sobie, ale jest to też zawsze okazja do babskich pogaduszek i chichotów. 


W piątek było najtrudniej, bo już rano obudziłam się piekielnie zmęczona i obolała, ale w ten dzień było tylko trzy godziny roboty, więc niezbyt trudno. Wkurzyłam się tylko zaraz po wyjściu z domu, gdy Tośka postanowiła nie odpalić z bliżej nieokreślonego powodu. Zapakowaliśmy z Młodym zadki na siodło, bo szkoła po drodze, więc mogła bym go podwieźć, ale coś poszło nie tak i motor nie dawał żadnej reakcji… Nie było czasu, by nad tym się zastanawiać. Młody wskoczył na swój rower i pojechał, a ja na swój elektryk, którym ostatnimi czasy głównie Młoda jeździ. 
Z roboty wysłałam do Młodej sms, by sprawdziła autobusy, gdyż na popołudnie miałam do szpitala na przepłukanie portu… Gdy jednak wróciłam z roboty i sprawdziłam skuter, zapalił bez niczego. Upierdliwa franca. Pojechałyśmy zatem skuterem, bo i Młoda potrzebowała skoczyć do miasta.



Młody w tym tygodniu pierwszy raz miał wyrywane zęby. Bał się okropnie wizyty u dentysty. Zadał z milion pytań o szczegóły znieczulenia i innych stomatologicznych działań. Na wizytę zabrał squishy piłkę odstresowującą, a ja dodatkowo mu masażyk robiłam, co troszkę mu pomogło, ale o wiele za mało.

Dentysta próbował go trochę rozśmieszyć, ale marnie mu się udało. Młody zadawał mu mnóstwo pytań, podnosił się, kręcił, denerwował, zatykał oczy… Wtedy dentysta spytał, czy jakieś potwory są na suficie… I zlecił wzięcie mamy za rękę zanim wbił igłę do znieczulania. 

Młodemu nie podobało się wyrywanie zęba, ale naszego dentystę nadal bardzo lubi. Nasz stomatolog to przesympatyczny starszy pan z wielkim poczuciem humoru i nieziemską cierpliwością. Nawet do tak starych jak ja i Małżonek pacjentów zwraca się jak do niesfornych dzieciaków tłumacząc po raz dwudziesty, jak ważne jest systematyczne nitkowanie zębów dwa razy dziennie. Przyjmuje w jakimś wiekowym mieszkaniu wyposażonym w meble i sprzęt z poprzedniej epoki. Nie tam, że ma wiertło na pedały, ale jego aparat do prześwietleń wygląda jak jeden z pierwszych, jakie użyto w stomatologii, co zawsze nas trochę bawi. Dentysta lubi też gadać do siebie, co bardzo wpasowuje się w klimat tego gabinetu. Wszyscy lubimy do niego chodzić szczerzyć zęby, bo nawet ochrzan w jego stylu jest fajny, ale bynajmniej nie sprzyja lekceważeniu jego opinii. 

Młodemu został jeszcze jeden mleczak do wyrwania. Ma on bowiem identyczny problem z uzębieniem, jak starsza siostra - narosło mu za dużo zębów, przy czym pierwsze nie bardzo chcą jego paszczę opuszczać, a drugie rosną obok tamtych. Ortodontka zleciła wyrwanie czterech mleczaków, o czym mejlowo poinformowała naszego dentystę. W międzyczasie dwa z nich już wypadło samodzielnie, ale dwa trzymały się twardo. Wielce prawdopodobnie jednak w przyszłym roku trzeba będzie też tyle samo stałych się pozbyć, bo Młody ma małą buzię a wielkie zębiska i nie zmieszczą się wszystkie. U Młodej też tak właśnie było.




Młoda z kolei martwi się zdjęciem aparatu ortodontycznego, którego spodziewa się przed końcem roku. Dla niej będzie to bowiem czystym koszmarem ze względu na nadwrażliwość. Kilka dni temu ortodontka zdjęła to coś z jednego zęba, co Młoda bardzo ciężko zniosła doznając okropnego bólu mimo wziętej przed wizytą tabletki przeciwbólowej. A jak tu zdjąć z wszystkich zębów po kolei? Pytaliśmy o znieczulenie, ale niestety ortodonci nie używają. Dentysta w szpitalu doradził, by poprosić psychiatrę o porządną pigułę ogłupiającą, wziąć dobrą przeciwbólową i uzbroić się w cierpliwość i siłę. Boimy się! Jak szlag. 

I tak ciągle coś i ciągle coś. Czy życie nie mogło by być jakieś prostsze? 

Na koniec tygodnia Młody zaliczył jeszcze fryzjera, gdzie kazał obciąć długie pióra na krótko, by zaraz potem  zacząć żałować, że nie pozostał przy wybranej wcześniej z namysłem pół długiej fryzurze. 




W weekend intensywnie odpoczywałam. W sobotę, jako że pogoda była mokra, podłączyliśmy się z małżonkiem do Netflixa, gdzie obejrzeliśmy kilka odcinków serialu House of Cards, na który już dawno mieliśmy chrapkę, ale nie byliśmy przekonani do seriali. Dobry film i będziemy kontynuować oglądanie.

W niedzielę było cieplutko i słonecznie. Poszliśmy zatem fotografować las, mieniący się, jak zwykle o tej porze, wszystkimi kolorami tęczy. Każdego roku łazimy robić zdjęcia grzybom i co roku jest to tak samo przyjemne. Zrywać tu niczego w lesie nie wolno, ale fotografowanie jest dozwolone a nawet wskazane.


















a pod lasem jak zwykle pasą się krasule













.


8 komentarzy:

  1. Okna tez lubię myc, więc gdy syn miał przeprowadzkę do nowego domu, zaoferowałam pomoc przy myciu okien w obu miejscach. Bolały tylko nogi od włażenia na drabinkę.
    Twój organizm osłabiony, więc relaks musi być dłuższy.
    To ważne mieć swojego dentystę i swojego fryzjera.
    Na relaks nie ma jak w plenery, my tez nad jezioro i do lasu, koniecznie!
    jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam tego farta, że matka natura wyposażyła mnie w długie ręce i tylko do wyjątkowo wysokich okien muszę targać drabinkę, niemniej jednak upierdliwe to wspinanie.

      Usuń
  2. Skoro o oknach mowa, to ja dzisiaj - zamiast dzień święty święcić - umyłam moje w kuchni i od razu deszcz ładniejszy się wydaje. Nie nazwałabym tego swoją ulubioną czynnością, ale czego się nie robi dla rezultatów?

    Zaintrygowałaś mnie tym tapetowaniem korytarza puzzlami - może zamieścisz kiedyś zdjęcie? Nie wiem, czy wiesz, ale masz do czynienia z wielką miłośniczką gier planszowych i puzzli. Dixit jednak nie znam, ani też nie mam wśród swoich zbiorów.

    To ja chyba jestem jedną z nielicznych szczęściar, które nie odczuwały żadnego bólu przy aparacie ortodontycznym. Z tym, że ja miałam Invisalign (mówiąc krótko plastikowe, przezroczyste nakładki, prawie niewidoczne dla innych). A tak w ogóle to dentyści i ortodonci to... moi ulubieni lekarze. Przypomniałaś mi, że powinnam umówić się na rutynowe czyszczenie zębów, bo, kurczę, chyba jeszcze nie byłam w tym roku!

    Zakochałam się w zdjęciach numer 4i 5! WOW!

    Twój mały to chyba skórka żywcem zdjęta z matki - tak mi się przynajmniej wydaje :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Młoda miała masakryczne uzębienie więc i aparat dał jej się we znaki, zanim doprowadził paszczę do ładu, a nosi to żelastwo grubo ponad 2 lata. Zdejmowanie jednak będzie najgorsze z tego wszystkiego. Zazdraszczamy zatem lekkości ortodoncji ;-) Tak, Młody jest do mnie bardzo podobny 😎.
      Mam w planach wpis o naszym puzzlowaniu, więc pochwalę się naszą oryginalną tapetą.
      Dixit polecam. To gra dla starszych graczy z wyobraźnią. Każdy gracz otrzymuje kilka kart z obrazkami. Jeden gracz wybiera jedną kartę ze swoich i wymyśla do niej hasło (może to być jedno słowo, tytuł piosenki, filmu, przysłowie, czy co tam komu do łba przyjdzie). Wtedy pozostali muszą w swoich kartach znaleźć obrazek, który również można by opisać tym hasłem… (Nie ma dwóch takich samych kart. Obrazki są przypadkowe i są totalną abstrakcją). Opowiadacz zbiera wszystkie wybrane przez graczy karty, tasuje je i wykłada na stół. Zadanie polega na odgadnięciu przez graczy, która karta należy do opowiadacza, co wcale nie jest łatwe, bo czasem inne karty bardziej pasują do hasła. Zabawa wyśmienita.

      Usuń
  3. Pajęczyna z brylantami cudna.
    A ten fioletowy grzybek odlotowy, nie spodziewałam się ujrzeć grzyba o tak intensywnym fioletowym kolorze :)
    Trzymam kciuki za Młodą, aby stres był w miarę możliwości jak najmniejszy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki. Uwielbiamy pajęczyny i nigdy nie przestają nas zachwycać, tak samo jak te najdziwaczniejsze grzyby i grzybki.

      Usuń
  4. Dixit tez uwielbiamy. I dzieciaki i dorosli maja mega zabawe. Sliczna jesien u was. Trzymam kciuki za te przygody dentystyczne! Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima