2 października 2022

Nie pozwolą mi wrócić do pracy, no to niech się cmokną

Zdarzało mi się czasem narzekać na moje biuro, a kilka razy nawet myślałam o przejściu do innego, do czego znajoma od kilku lat próbowała mnie też przekonać, ale wcześniej czy później złość mi przechodziła i pomysł z wypowiedzeniem umowy rozchodził się po kościach, bo to - wiadomo - zawsze trochę certolenia, stresu, itd. Praca pomocy domowej ma tę wadę, że odejście jest procesem zawiłym i skomplikowanych. Szczególnie, gdy chce się zabrać ze sobą swoich klientów. Bowiem wówczas nie tylko ja muszę wypowiedzieć umowę mojemu pracodawcy, jakim jest takie czy inne biuro czeków usługowych, ale każdy mój klient musi zrobić to samo względem mojego biura. Przy czym obowiązują nas różne czasy wypowiedzenia, co znacznie komplikuje sprawę. Raz już to przerabiałam i wiem jak to działa. Nie chciało mi się za to brać, bo przewiny biura nie były aż tak znowu wielkie, żeby nie dało się nań oka przymknąć i żyć dalej. Jakby nie patrzeć, kontakt z samym biurem mam sporadyczny, bo korzystam wyłącznie z czeków elektronicznych, a wszelakie inne formalności też online lub telefonicznie się w dużej mierze załatwia. Robotę swoją wykonuję przecież w prywatnych domach u swoich klientów. 

Tym razem jednak przeszli sami siebie i zwykłe sorry tu kurde nie wystarczy!

W poprzednich postach pisałam, że jakoś niespecjalnie entuzjastycznie konsultantka z biura podeszła do mojej chęci powrotu do pracy, ale też nie bardzo mogła z tym dyskutować i nawet jak jej się nie chciało swojej żmudnej roboty z tym związanej wykonywać, to niestety taką se głupią pracę wybrała i nie mój to problem, tylko jej. No i dobra, podałam jej nazwiska klientów, którzy chcą mojego powrotu oraz dni, w które miałabym u nich sprzątać itd. Jej zadaniem było obdzwonienie wszystkich, poszukanie nowych klientów dla moich ewentualnych zastępców, podpisanie nowych kontraktów z tymi, co odeszli do innych biur, o i takie tam tentegesy. Obiecała wszystko, co konieczne zrobić, a ja miałam się w miniony piątek zgłosić po mój nowy plan tygodnia, by od poniedziałku zacząć robotę. Miała na to blisko 2 tygodnie czasu. 

Już w czwartek się domyśliłam, że coś poszło nie tak, gdy para klientów niby przy okazji przejażdżki rowerowej zadzwoniła do moich drzwi z pytaniem, kiedy pierwszy raz u nich zamierzam z miotłą zawitać… W ten oto sposób dowiedziałam się, że nikt do nich z biura nie dzwonił ani nie pisał. Spoko. Od razu poszłam do innej klientki z sąsiedztwa, u której się dowiedziałam, że kilka razy próbowała się do biura dodzwonić. Bez skutku. Nikt nie odbiera. No ciekawe…

W piątek podjechałam do biura ze złymi przeczuciami i zastałam tam obcą babę, która dosyć mało sympatycznie mnie przywitała. Okazało się, że nic nie wie na mój temat. Baba, z którą byłam umówiona, jest od tygodnia na chorobowym i nikt nie wie, kiedy wróci i ona nic jej nie przekazała. Tutaj zrobiła szeroki gest w kierunku nieprzebranej góry papierów zaścielających biurko wspomnianej koleżanki. Sprawdziwszy w systemie oznajmiła, że widnieję tam jako „na zwolnieniu lekarskim do 30 listopada”. Potem poszła szukać mojej teczki mamrocząc głośno, że ona 17 lat pracuje, a nigdy nie była na chorobowym, dając do zrozumienia, że chorują tylko ludzie, którym się robić nie chce, a porządni uczciwi pracownicy nie pozwalają sobie na takie fanaberie jak jakieś durne zwolnienia lekarskie. Trudno orzec, czy te uwagi dotyczyły jej koleżanki, czy mnie… Znalazła mą teczkę, ale pustą. Oznajmiła, że skoro nic nie jest załatwione, to - jak nie trudno się domyślić - nie mogę wrócić do pracy. I że ona MOŻE SPRÓBOWAĆ w następną środę się ze mną umówić, żebyśmy zrobiły mój nowy plan, tylko najpierw muszę zgodę lekarza przynieść na wcześniejszy powrót do pracy. Mówię, że już przyniosłam. DWA TYGODNIE TEMU! I plan też już zrobiony był wstępnie… 

- No sorry, Magdalena, ja nic nie mogę teraz zrobić - powiedziała. 

No to se poszłam. Nie umawiałam się na środę, bo stwierdziłam, że sram na to. Chuj im wszystkim na grób! 

Sorry?! I ona myśli, że SORRY w takiej sytuacji wystarczy?! Gdy cały mój misterny plan poszedł się gonić, raszpla mówi sorry! Jprdl! 

Nawet jakbym się z nią w środę spotkała, to marne szanse, że będę mogła od następnego tygodnia zacząć. Nawet jeśliby, to po czymś takim ja zwyczajnie już nie dla nich pracować. No bo zwyczajnie nie lubię być robiona w balona i traktowana jak jakiś śmieć, bo to ja na te pierdzistołki zapierdalam, a te nawet swojej roboty nie raczą uczciwie wykonać.

Nie pasuje im, żebym wróciła, to nie wrócę. Łaski bez. Uznałam, że skoro los takie karty rozdaje, to takimi będę grać. Po mojemu. Nie będzie łatwo, bo czas jest wielce niesprzyjający, żeby nie powiedzieć cholernie trudny, ale to, że tak powiem, nic nowego. Jakoś może damy rady. 

Postanowiłam zostać na zwolnieniu lekarskim i złożyć wypowiedzenie, a potem zabrać wszystkich moich klientów do jakiegoś innego biura. Powszechnie wiadomo, że sprzątaczki ze swoimi klientami przyjmują zwykle wszyscy z otwartymi ramionami. Po niedzieli spróbuję umówić się w związkach na rozmowę, by uzyskać poradę co do wypowiedzenia w takich okolicznościach i dołożyć swój kamyczek do długiej listy skarg i zażaleń dotyczących tego bardzo znanego (także ze złej strony) biura. Co z tego wyniknie i ile z mojego niecnego planu uda się zrealizować, wyjdzie w praniu, bo jeszcze jest trochę niewiadomych.

W sobotę postanowiłam skorzystać z darmowych biletów do parku rozrywki, które od tego piekielnego biura otrzymałam. Do parku rozrywki jest iść fajnie, ale gdy spojrzeć na to z innej strony, to nasuwa się pytanie, ile kosztuje wynajęcie na cały dzień kilku całych parków rozrywki i kto za to tak naprawdę płaci? Bo moje biuro wynajmuje co roku wszystkie Plopsalandy, by zorganizować firmowy Dzień Rodziny. Jakiś czas temu kupiło też pewną arenę, by organizować tam różne eventy… Klienci i pracownicy głośno się zastanawiają, czy to na to klienci płacą teraz po kilkadziesiąt euro rocznie „koszty administracyjne”? Pomoce domowe wolały by zapewne, tak jak ja, po prostu dostać podwyżkę, by było je stać na wyjście do dowolnego parku rozrywki, a nie takie prezenty na pokaz. No ale wiadomo, że igrzyska są najważniejsze…

Nie zmienia to faktu, że po takim stresie (i po mimo niego) superowo było wyskoczyć do parku rozrywki. Pojechaliśmy we czworo - ja z Trójcą Nieświętą - pociągiem z dwoma przesiadkami w obie strony, bo to grubo ponad 100km. Pogoda dopisała. Cały dzień było słonecznie i bardzo ciepło. Młody ganiał w koszulce i nie zgodził się nawet na założenie kurtki przeciwdeszczowej na jedną z wodnych atrakcji, ani bluzy po zejściu z niej, choć woda ciurkiem z niego płynęła. Bawiliśmy się całkiem nieźle, choć Plopsaland jest bardziej atrakcyjny dla mniejszych dzieci i fanów Studia 100. Dla młodzieży - wedle opinii dziewczyn - najlepsze jest Walibi, gdzie jest dużo atrakcji dla starych. Tutaj dodatkowo niektóre były akurat w konserwacji. Narzekać jednak nie będę, bo i powodu nie ma. Park rozrywki to park rozrywki - zabawić się można fajnie. 

Wróciliśmy do domu już po zmroku bardzo zmęczeni, ale i weseli. W pociągach w obie strony jechało sporo rodzin pracujących dla tego biura, bo niektórzy nosili firmowe kurtki, a innych spotykaliśmy na terenie parku, a ten był wszak zamknięty dla przypadkowych ludzi. Młody spotkał w parku nawet kolegę klasowego, ale niestety my już wtedy wychodziliśmy, bo inaczej mogli by się razem pobawić. 

Trójca wymyśliła, że na wakacjach letnich musimy razem odwiedzić Walibi. Dziewczyny chcą zapewne oprowadzić braciszka po dobrze już sobie znanym parku,  dzieląc się doświadczeniem i wspomnieniami oraz przygodami związanymi z poszczególnymi atrakcjami, bo fajnie jest pokazywać świat młodszym. Człowiek czuje się wtedy ważny, mądry i potrzebny. A braciszek lubi słuchać swoich starszych sióstr i pytać ich o radę czy prosić o pomoc. Trójca świetnie się ze sobą dogaduje, a ja jestem z nich dumna i usatysfakcjonowana byciem matką dla takich wspaniałych, inteligentnych, wesołych i fajnych młodych ludzi. 

Dworzec kolejowy w De Panne







Duże mleko czekoladowe i Młody

Plop 





1 komentarz:

  1. O, niefajne takie podejście, ale słyszałam i u nas o paskudnym traktowaniu pracowników.
    Wizyta w miejscu rozrywki to dobra odtrutka na stresujące sytuacje.
    My pojechaliśmy kiedyś do Juraparku dla dzieci, ale bawiliśmy się świetnie:-)
    jotka

    OdpowiedzUsuń

Komentujesz na własne ryzyko