Poprzedni wpis poświęcony był głównie tramwajom, które oglądaliśmy w Gent oraz ludziom, którzy nam w tym przeszkadzali. W tym streszczę ciąg dalszy mojej urodzinowej wycieczki.
Po obejrzeniu parady oznajmiłam, że idę na wieżę, bo na dzwonnicy jeszcze nie byłam. 2 lata temu podczas świętowania w Gent zakończenia mojej chemio- i radioterapii polazłam na wieżę kościelną, gdzie mało nie wyzionęłam ducha, bo był straszny upał, a ja byłam wycieńczona, ale i tak było warto. No ale obok jest druga wieża, na której nie byłam, a tak nie może być. Uwielbiam wieże i oglądanie świata z wysoka. Zawsze tak było.
Zawsze też marzyłam by latać, by poleciec kiedyś balonem, samolotem, lotnią, by zostać pilotem, by zrobić kurs spadochroniarski, by skoczyć na bungy… Żadnego z tych marzeń nie udało się zrealizować i raczej marne szanse by się udało w przyszłości. No, może kiedyś balonem i samolotem uda się polecieć, ale na dzień dzisiejszy nie mam takiej możliwości.
Na wieżę jednak mogę wleźć, to włażę!
na tej tam wieży byłam poprzednio |
Małżonek zgodził się pójść ze mną. Alternatywą było pójście na lody z Trójcą albo samemu czekać, no to poszedł ze mną. Mówi, że mu się podobało, więc dobrodusznie postanowiłam mu wierzyć…
Najważniejsze, że mnie się podobało, bo to mój hajs, moje urodziny, mój pomysł, mój czas, więc to robię, co ja chcę… nikt inny nie musi mi towarzyszyć, choć nie ukrywam, że milej jest jak masz najbliższych wokół, którzy podzielają twoje pasje, fantazje, pomysły. Szanuję jednak to, że się różnimy i nikogo nie zmuszam, by mnie naśladował.
Dziwuję się jednak trochę, że Młodzieży nie ciekawi ani stara wysoka wieża pełna tajemnic, ani nie są żądni magicznego widoku, jaki się z takiej wieży roztacza, że woleli pójść po prostu na lody, bo ja w ich wieku miałam hopla na punkcie starych budowli i pięknych widoków. Takie chwile uświadamiają mi, że moje dzieci, mimo wielu do mnie podobieństw, nie są jednak moją młodszą kopią. One są inne, mają inne zainteresowania, inne talenty, pomysły, lubią inne niż ja rzeczy i innych niż ja dokonują wyborów. Szanuję to i cenię, bo dzięki tym różnicom jako grupa, jako rodzina jesteśmy o wiele bogatsi i silniejsi. Uzupełniamy się wzajemnie i możemy się wspierać i sobie pomagać. Razem możemy więcej. Razem wiemy więcej. Razem rozumiemy i umiemy więcej.
I tutaj wszyscy dobrze się bawiliśmy, bo każdy mógł sam zdecydować, co chce robić w danej chwili i jak skorzysta z uroków tego pięknego miasta jakim jest Gandawa.
Na wieżę (dzwonnicę - belfort) wjeżdża się windą. Schodzi się na nogach kręconymi, wąskimi schodami. Przygoda kosztuje bagatela 11€ od osoby (nie wiem, skąd ludzie biorą te ceny, choć rozumiem, że za to można takie zabytki utrzymywać choćby w pewnej części).
Potem poszliśmy razem na obiad. Młodzież dotarła do restauracji wcześniej i zajęła stolik na 5 osób. Zamówili sobie napoje i czekali, aż starzy zlezą z wieży i do nich dołączą. A my staliśmy sobie na wysokościach, patrzyliśmy w dół i mówiliśmy do siebie, jak to super jest mieć takie duże już dzieci. Jakie to miłe, że Cała Trójca idzie sobie razem w miasto i człowiek nie musi się o nie martwić, bo wie, że są razem, że jedno o drugie się troszczy, jedno drugiego pilnuje i że bez wątpienia wesoło razem czas spędzają, bo nawet jak jakieś niesnaski czy nieporozumienia się pojawią, to jedno drugie stara się zrozumieć i szybko potrafią problemy rozwiązać. Lubię być matką Naszej Trójcy Nieświętej.
W restauracji każdy zamówił, co innego i jak zwykle sobie wzajemnie podjadaliśmy. Młoda tylko innym nie podjadała, bo poza Nią wszyscy mieli mięso. Nie zamówiłam jednak ryby ani małży, bo wiem, że zapachu nie toleruje i nic by nie przełknęła. Podjadła mi za to deser, bo zamówiłam deser dnia którym było ciasto czekoladowo-kokosowe, a ona wzięła sobie sprawdzone moelleux (lava cake). Reszta nie brała deseru, bo uznali, że im się nie zmieści…
Po obiedzie nieśpiesznym krokiem podreptaliśmy z powrotem w stronę dworca. W jedną stronę było około 3 km i myśleliśmy sobie ze śmiechem, że "miastowi" (stan umysłu) by pewnie tramwajem musieli jechać, bo z obserwacji naszych wynika, że niektórzy ludzie w mieście to nawet kilometr potrafią autobusem czy metrem jechać, gdyż odległość taka nie do pokonania im się wydaje, na co my wsioki z kolei oczami przewracamy ;-)
Pamiętam zresztą, jak dawniej w PL mówiłam czasem miastowym znajomym, że do pracy chodzę 3 km na nogach i czasem jest ciężko jak muszę 30 książek nieść albo 3 torby zakupów dźwigać, a ci pukając się w czoło pytali dlaczego niby autobusem nie jeżdżę i nie chcieli mi uwierzyć, że ja do najbliższego przystanku też miałam prawie 3 km. Dla nich było to niemożliwe i to nie mogła być prawda. Albo tutaj jak raz niunia z jakiegoś urzędu z Brukseli na kontrolę przyjechała i w szoku była, że ona z przystanku musiała ponad kilometr na piechotę przejść i jak tak w ogóle można żyć. I jeszcze się zgubiła hahaha...
Ostatnio, jak Młode miały po jajka lęgowe jechać, to ta pani też się pytała przez messenger, jak one pociągiem chcą przyjechać, skoro ze stacji do niej jest 5 kilometrów. Odpisałam jej, że wysiądą w mieście i wypożyczą sobie rowery, bo stamtąd jest tylko 6 km, a to dla nich cały pikuś. Bo przecież nie mamy samochodów, a mieszkamy na zadupiu, skąd do najbliższego dworca kolejowego mamy 4km, do przystanku z którego tylko jeden autobus co godzinę odjeżdza, mamy ponad kilometr więc zwykle bardziej opłaca się 5-10km na rowerze pojechać, bo szybciej i taniej.
Bardzo miło było tak razem spacerować. Rzadko nam się to zdarza. Od dawna się nie zdarzyło. Najczęściej ja jeżdżę z dziećmi pociągami i autobusami, a Małżonek już bardziej miastowy, że wszędzie autem jeździ. Bo ma auto. My nie mamy, to łazimy z buta albo pedałujemy. Nie raz już nawet podśmiechujki robię sobie z teorii Małżonka na jego teorię, że musimy mieć duże pięcioosobowe auto. Jakiś czas temu, gdy tak powiedział, zapytałam go, gdzie i kiedy ostatni raz byliśmy jego samochodem razem. Gdzie ja, czy którekolwiek z nas jechało z nim samochodem w ciągu ostatnich 3 lat? Ze 2 razy do Lidla, z 5 razy do lekarza, ze 3 razy do jakiegoś urzędu… Uśmiał się wtedy i przyznał mi rację. Dla mnie i DZiewczyn wszak czymś oczywistym jest, że do 5 km wszędzie idzie się na nogach albo jedzie rowerem, dalej jedzie autobusem lub pociągiem. I to już nawet nie, że musimy, bo podróżowanie pociągami jest spokojniejsze i ciekawsze.
Małżonek rzadko z nami podróżuje, bo twierdzi, że nie lubi pociągów i autobusów. Miło, że ten jeden raz zgodził się na tę formę podróżowania. Po ostatnich podwyżkach podróżowanie pociągiem nie należy do tanich rzeczy. Ba, coraz bardziej zaczyna to być droga fanaberia więc ja już rzadko gdzieś jeżdżę,gdyż zwyczajnie mnie na to nie stać….
Ta wycieczka kosztowała nas 40€, ale to weekend, czyli bilety za połowę ceny. W tygodniu trzeba by już 8 dych wybulić za tę trasę, a jechaliśmy tylko 30 km… Na coraz mniej zwyczajnych rzeczy człowieka stać niestety. Raz na jakiś czas można sobie pozwolić na wycieczkę, szczególnie ze specjalnej okazji, ale niestety dawno minęły te czasy, że Trójca jeździła za friko, bo tylko do 12 lat jeździ się u nas pociągami za darmochę, więc teraz i Młody musi już mieć bilet. Dobrze, że te młodzieżowe bilety wakacyjne jeszcze istnieją i że choć w tym czasie młodzież może korzystać z taniego pociągu…
W pociągu graliśmy w Dobble, nasze nowe odkrycie growe. Poznałam tę grę w świetlicy i bardzo mi się spodobała. Musiałam sobie kupić. To jeden z moich prezentów urodzinowych, które sama sobie kupiłam. Kolejnym jest książeczka z legendami belgijskimi na wesoło.
Do moich oficjalnych urodzin jeszcze parę dni więc pewnie jeszcze nie jeden prezent sobie zrobię haha.
A teraz jedziemy ze zdjęciami..
jakieś stare scyzoryki |
jeszczeraz widok z góry |
chcieliśmy pozwiedzać, ale była akurat jakaś komunia |
kosćiół z poprzedniej fotki z zewnątrz |
stary smok z wieży (patrz foto poniżej) |
inne ostre rzeczy |
jeszcze strszy smok z wieży |
muzeum dzwonów na wieży |
zejście z wieży |
moja szama - gulaszyk i frytki |
mój deser |
moje piwerko owocowe |
daleko w tle nasza ulubiona restauracja Vaudeville |
ekipa wyruszająca w drogę powrotną |
rowery w pobliżu dworca |
Młody czilujący bombę pod fontanną |
więcej rowerów |
ciupiemy w Dobble HP w pociągu |
super wycieczka! i nie ma to jak sobie samej zrobić prezent, fajnie że rodzinka dotrzymała ci kroku, bardzo serdecznie pozdrawiam, zazdorzczę deserów, mniam, pychotka, i dużo zdrowia z okazji urodzin
OdpowiedzUsuńA dzięki, dzięki.
UsuńNajważniejsze, że wszyscy dobrze się bawiliście, a zdjęcia rewelacja!
OdpowiedzUsuńjotka
Tak, to był dobry dzień.
UsuńMałżonek dobrze mówi - pociągi i autobusy to zło :) Za to Dobble fajna rzecz!
OdpowiedzUsuńTo zejście z wieży wydaje się być nie dość, że wąskie, to jeszcze klaustrofobiczne. Rozumiem, że służy tylko i wyłącznie jako zejście i ruch jest tam jednostronny?
Ciasto wygląda obłędnie!
Haha. Czasem też tak uważam... np gdy aplikacja pokazuje, że autobus ma 40 minut opuźnienia albo jak zapowiadają, że pociąg z miasta A do miasta B dziś nie jedzie.
UsuńTak, schodami można tylko na dół, bo do góry jest winda. W tej wieży obok są takie schody o ruchu dwukierunkowym, ale tam tylko raz na rok otwierają wejście na szczyt.
Taka rodzina to zawsze skarb, szczególnie w dzisiejszym świecie.
OdpowiedzUsuńBardzo lubię twoje pisanie, a im dłuższe tym lepiej, masz ten dar...
Dobrze, że czasem ktoś ośmieli się napisać, że długie teksty go nie przerażają :-) Dzięki za miłe słowa.
Usuńzdjęcia rowerowni pod dworcem najlepsze :D a w pociagach to widzę nie macie za dużo miejsca :)
OdpowiedzUsuńAaaa i urodziny dopiero będą to jakoś nie doczytałam.
Ja czasem na takie wieże albo kopuły gdzieś wchodzę ale nie koniecznie bo jakoś też widok z góry mnie specjalnie nie porywa :)
I też sporo chodzę z buta bo choć przystanki mam blisko to mierzi mnie stanie i czekanie i jak mam 10 minut do odjazdu to z reguły przystanek już zaliczam z buta.
A trzeba Ci wiedzieć, że po drugiej stronie dworca jest parking rowerowy na tysiące rowerów i zawsze jest full. Tutaj najlepsze są rowery leżące na żywopłocie albo inne objawy dziwnych żartów ;-)
UsuńMnie właśnie też mierzi czekanie, szczególnie jak nie ma gdzie usiąść albo hałas jest straszny. Co do miejsca w pociągach to zależy jak na to spojrzeć... Jest mało miejsca pomiedzy siedzeniami, ale za to ogólnie więcej ludzia się zmieści i łatwiej się przecisnąć przez środek podczas wyiadania, jak pociąg jest wypchany po brzegi. Te pociągi zwią się sprintery i jeżdżąh na krótkie trasy (pociągi szybkie, z dużą ilocią drzwi i chudymi siedzeniami). Tu dużo ludziów jeździ pociągami do szkół, czy pracy oraz turystycznie, więc na popularnych trasach mimo wielu wagonów czasem ciężko wsiąść i na każdej stacji nawet na zadupiu w godzinach szczytu wsiada/wysiada dziesiątki pasażerów. Na dłuższe trasy jeżdżą pociągi z większą ilością przestrzeni, czyli bardziej komfortowe. Na niektórych popularnych trasach dają też piętrowe, a jak potrzeba to i dodatkowe pociągi podstawiają... Za to na mniej popularnych trasach czasem jeżdżą takie pociągi, że strach wsiadać haha.
moja siostra właśnie wróciła z Hiszpanii i pokazywała nam zdjęcie takiej przechowalni rowerowej zamykanej jak szafki przy dworcu. Że rowery nie mokną :) super rozwiązania.
UsuńCzyli z busami i sterczeniem na przystankach mamy tak samo.
U nas jakoś w pociągach nadal czasem strach ... choć w tych lepszych droższych i dalekobieżnych to widziałam już 2x że jeździ straż kolei i pilnuje żeby nie okradali i takie tam. Cuda się u nas działy w pociągach. Jakoś nigdy nie lubiłam sama jeździć. Teraz więcej korzystam bo mam zniżkę dla inwalidy wojennego :D
U nas są najróżniejsze rozwiążania rowerowe. Przy dworcach w miastach zawsze są ogromne parkingi na tysiące rowerów zadaszone, coraz więcej jest stanowisk z łądowarakami do elektryków, na wsi są na dworcach zadaszone parkowiska na setki rowerów, bo tu każdy ma co najmniej jeden rower i rowerem jeździ się wszędzie, czasem są parkingi rowerowe podziemne, czasem są wieszaki na rowery, ostatnimi laty widuję takie parkingi z podnośnikami automatycznymi. Przy szkołach są również parkingi rowerowe na setki rowerów pod dachem ze stojakami do przypinania rowerów, nawet pod sklepami czy urzędami gminy są często zadaszone parkingi, a zwykłe niezadaszone stojaki są dosłownie przed każdą instytucją, u fryzjera, pod sklepem, u lekarza pod kościołem, knajpą, ale zwykle i tak jest tego za mało, dlatego często wyglada jak na tych zdjęciach, że rowery stoją lub leżą w jakichś przypadkowych miejscach, nawet tam, gdzie stoją zakazy parkowania rowerów, co zawsze mnie bawi. Widzisz wołami 'ZAKAZ PARKOWANIA ROWERÓW" a do znaku ze 4 przypiete haha.
UsuńU nas w niektórych pociągach to i pobitym na śmierć można zostać. Nikt nie chce pracować ani jako konduktor ani jako kierowca autobusu z obawy o własne z drowie czy życie. Tak jak wszędzie masz miejsca i regiony przyjazne i bezpieczne i takie, które lepiej omijać szerokim łukiem. W Brukseli czy Antwerpii zwykle na dworcu jest mnóstwo policji, ochroniarzy, wojska, a i tak różnie być może. W Mechelen w centrum czy na dworcu widzisz przed północą młode mamy spacerujace z wózkiem, staruszków z pieskiem, młodzież narodowośći wszelakich i jest - MOIM ZDANIEM - bezpiecznie, bo wszędzie widzisz też kamery, policję na rowerach, skuterach, koniach, jednak w niektóre dzielnice bez kałacha bym się nie odważyła pójść wieczorem a i za dnia lepiej nie.
Myślę jednak, że to głównie kwestia doświadczenia, obycia - jak z każdą dziedziną życia - im lepiej znasz dane miejsce i zasady nim rządzące, tym bezpieczniej się czujesz. Mieszkając w PL bałam się nawet do Rzeszowa jeżdzić pociągami, choc i na drugi koniec Polski mi się zdarzało nimi jeździć. Odkąd jednak mieszkam w BE i obeznałam się dobrze z pociągami, dworcami, to jest to moj ulubiony środek transportu. Nawet dworce o złej sławie mnie nie przerażają. Przynajmniej za dnia. Nocą wolę nie podróżować niczym nigdzie. :-)
jeśli chodzi o rowery to chyba nigdy Was nie dogonimy :D
UsuńPociągi w takim razie podobnie wszędzie. A co do dzielnicy to masz rację. Wychowałam się w takiej niesławnej a nigdy nie czułam sie tam źle ani mało bezpiecznie. Przez to że byłam tamtejsza i znana z widzenia nikt by mnie nie zaczepił ;)