17 maja 2024

Znowu długi łykend

 Przez ten długi weekend mam wrażenie, że od ostatniego wpisu minęło już z miesiąc... a teraz znowu długi weekend.


W piątek byłam u lekarki. Powiedziała, że z tarczycą wszystko gra... Dała mi skierowanie do kardiologa. Wizytę mam w przyszłym tygodniu.

W weekend pogoda była dla nas przez chwilę łaskawa i mogliśmy posiedzieć odrobinkę w ogródku u Heńka Koguta i to, proszę ja was, w koszulkach. Ta łaskawość dosyć szybko minęła i od tamtego momentu już z tysiąc pięćset sto dziewięćset razy padało, lało, grzmiało itd. Niemniej jednak w niedzielę udało mi się wreszcie wyszorować porządnie werandę z wszystkich stron. Po umyciu 1/4 moje ciało już miało dość, ale stwierdziłam, że jak nie zrobię tego od razu, to drugim razem nie będzie mi się chciało za to tę robotę zabierać... No bo żeby umyć werandę z wierzchu i sufit w środku, trzeba się zwykle wymoczyć i upaprać. Nie wiem, czy wiecie, ale jak leje się wodę do góry to ona ma dosyć głupi zwyczaj spadania albo spływania w dół prosto na człowieka, który stoi pod okapem... Mech i brud z dachu też spływa w dół... Zmęczyłam się, wybrudziłam się, ale, panie, jaką mamy teraz czystą werandę, aż miło popatrzeć...

Udało się zdobyć rabarbar i było zażerane. Jutro będzie druga edycja, bo zawsze trzeba ten placek przynajmniej dwa razy pod rząd upiec  😋🥧



W poniedziałek byłam w szkole. Mieliśmy intervisie, czyli omówienie naszych postępów na stażu. Jedna z koleżanek przewróciła się dzień wcześniej na rowerze i złamała rękę. Uważa jednak, że da rady chodzić na staż w gipsie, by dokończyć staż. 

We wtorek mentorka ze szkoły nawiedziła naszą świetlicę z okazji mojej pierwszej ewaluacji. Nic specjalnego to w moje życie nie wniosło. Zarówno ja, jak i moja koleżanka-stażowa opiekunka oświadczyłyśmy, że "stawianie granic" i "rozmowy z rodzicami" to to nad czym intensywnie muszę popracować...

W środę zorganizowałam swoje zabawy sensoryczne, które dzieciom wielce się podobały. 

Chłopcy ze starszych klas mówili, że takie rzeczy są lepsze niż wszystkie zabawki, co jest dla mnie wielkim komplementem. Na koniec jeszcze jeden ze starszych chłopców mi podziękował, że taką fajną zabawę zrobiłam i powiedział, że jestem super juf

Wszyscy po kolei i w grupach z wielkim entuzjazmem  szukali skarbów ukrytych w kolorowym ryżu. W jednym pudełku ukryłam mini dinozaurusie oraz muszelki, w drugim kolorowe kryształki w różnych kształtach, w trzecim drewniane kwiatuszki (niech żyje Action). Grzebali w ryżu, szukali, znajdywali, a gdy wszystko zostao wydobyte, chowali sami skarby w ryżu, by koledzy mogli szukać. Zamieniali się pudełkami. Potem wymieszali ryż ze sobą, a także z ciecierzycą i soczewicą.


Ta ostatnia służyła z pierwa do karmienia głododomorów zrobionych z plastikowych pudełek po lodach, która to zabawa też dużym zainteresowaniem się cieszyła. 


Na koniec oczywiście musiałam posprzątać ten bałagan. Dzieciaki pomagały oczywiście.

Na innym stole można się było bawić moją pachnącą ciastoliną. Tym najdłużej i najintensywniej bawili się chłopcy ze starszych klas podstawówki. Ugniatali, wałkowali, wycinali, rzucali, przeciskali przez palce, robili pizzę i inne cuda. Na koniec pozwoliłam im wymieszać kolory, o co zdaje się być dla dzieci jedną z najważnieszych spraw. Z ryżem było tak samo - Czy możemy to z tym wymieszać? pytali... 

Obiecałam, że w którąś inną środę będą sami mogli zrobić taki slime.

Maty też są wykorzystywane. Nie zupełnie tak jak ja to sobie wymyśliłam, ale na wiele innych sposobów, bo dziatwa ma dosyć oryginalne pomysły, co wielce szanuję i komplementuję. Dziś na przykład służyła jako staw i plac zabaw dla gumowych kaczuszek, a wczoraj była fikuśnym  łóżkiem...


Współpraca z koleżanką układa się bardzo dobrze. Gadamy też sporo o prywatnych sprawach. Głównie to ona gada, ale ja lubię słuchać... Codzienne sprawy typu zajęcia, obecności, okoliczności świetlicowe też razem obgadujemy i razem przygotowujemy i razem robimy czy też dzielimy się obowiązkami. Jest git. Mogłabym tam pracować. Moja szkolna mentorka zleciła mi zapytać szefowej o możliwość zatrudnienia.

Otrzymałam wreszcie oficjalną ocenę projektów, która jest bardzo pozytywna.

Wątpliwości mam nadal sporo co do wykonywania tego zawodu i chyba nawet o tym osobny wpis stworzę, by kiedyś sobie z przyszłości wrócić i poczytać, jak się moje zapatrywanie na to zmieniało, bo to ważne. 

Najważniejsze jednak, że teraz jest spokojnie i przyjemnie na moim stażu. Niestety fizycznie ciągle daleko do normalności. No weź, umyjesz głupią werandę i tydzień jesteś zmęczony! Po środzie, gdzie najpierw prowadziłam swoje zajęcia cały czas na stojąco, a potem sprzątałyśmy całą świetlicę, bo trzeba to robić raz w tygodniu porządnie, w nocy już do kibla idąc musiałam schodzić do tyłu po schodach, gdyż do przodu za bardzo bolały mnie stawy i mięśnie nóg. To nie jest normalne, ale to jest moja nowa normalność.

W nocy nadal nie śpię. Zaczęłam brać nowe tabletki, ale przestałam po dwóch dniach, bo uznałam, że najpierw to ja do tego kardiologa pójdę, bo tabletki na depresję czy spanie (te są na obydwie rzeczy akurat) mogą mieć wpływ na serce i inne takie... Tydzień mnie nie zbawi. Ćwiartka tabletki nic nie robiła. Lekarka i aptekarka mówiły, że mogę spokojnie od razu połowę brać, gdy ćwiartka nie zadziała...

Wraz z wiosną obudziło się z długiego snu moje zainteresowanie książkami.

W krótkim czasie przeczytałam dwie z  przyjemnością. Mam chęć na czytanie i czuję potrzebę czytania książek. Nie wiem, jak długo trend się utrzyma, ale na razie jestem na fali i się tym raduję. W zeszłym tygodniu zamówiłam nawet 3 książki w Polskiej Księgarni Internetowej i dwie już dziś dotarło: Kobieta, która widziała zombie oraz Inne umysły, czyli literatura popularnonaukowa. Dawno miałam je na liście, ale długo nie miałam chęci na czytanie. Trzecią jest Wietnam. Epicka tragedia. Ta pozycja też już została wysłana i tę chcemy przeczytać oboje z Małżonkiem.

Czytając dwie poniższe pozycje cieszyłam się, że całkiem sprawnie mi już to idzie i tylko czasem sprawdzam w tłumaczu google znaczenie nieznanego słowa. 


Młody ostatnio interesuje się tematem II Wojny Światowej. Wypożyczyłam mu dwie książki dla młodzieży ogólnie po kolei omawiające przyczyny i poszczególne aspekty konfliktu. Ostatnio będąc w bibliotece dobrałam mu jeszcze książkę o obozach, bo ten temat specjalnie go interesował. Dałam mu ponadto Medaliony Nałkowskiej, bo mamy po niderlandzku odkąd Młoda miała przeczytać książkę o wojnie... Poinformowałam go jednak, że to ciężki i straszny temat. Sam zdecyduje, czy chce w to brnąć czy woli odłożyć ten temat na razie. Ogólne kwestie już mu przekazliśmy z Małżonkiem...

Poza tym wpadliśmy znowu na głupi pomysł. Będziemy powiększać rodzinę. Jak się uda.

Sunny znowu zakwoczyła i tym razem postanowiliśmy poszukać dla niej jajek. Znalazłam przez grupę na FB ludzi, którzy hodują różne silkie i sprzedają jajka lęgowe, a którzy mieszkają nie daleko od Małżonka pracy. Umówiłam się z babką, że Małżonek pojedzie odebrać 6 jaj od 3 różnych silek. Jednak kiedy już w łóżku leżeliśmy Małżonkowi się przypomniało, że przecież tego dnia idzie po robocie do dentysty... Młodzież postanowiła pojechać po jaja pociągiem do głównego miasta, a dalej rowerami Blue Bike. Jak postanowiły tak zrobiły i przywiozły 6 jajek, a przy okazji wyoglądały wszystkie piękne kury i kurczaczki u tych ludzi. Wróciwszy dodom oznajmiły, że te amerykańskie silkie są sporo mniejsze od naszych, a więc przesłodkie i przepiękne.

Sunny siedzi, a my zaczęliśmy odliczanie 3 tygodni. Mamy nadzieję, że wylągną nam się kurczaczki i że nie będzie to kurde 6 kogutów, bo co my z nimi poczniemy... No i liczymy na to, że to na co umarły Bożenka i Czipi, to nie była choroba Mareka, bo wtedy niestety może się okazać, że Henio i Sunny są nosicielami, a co za tym idzie kurczaki zaraz po wyjściu z jaja się zarażą i umrą w kilka dni, a tego byśmy nie chcieli. To by było straszne, aczkolwiek znając nasze szczęście do kłopotów, trzeba się z tym liczyć...

Tak czy owak czekamy, co się z tego wykluje. Dziś oglądałyśmy z Młodą potencjalny nowy większy kurnik w zoologicznym, w razie gdyby wszystko poszło po naszej myśli... Kombinujemy jeszcze, jak ogrodzenie uszczelnić i wzmocnić, by psy sąsiadki nie pożarły nam kurczaków (ostatnio kretynka oznajmiła radośnie, że jej nowy pies próbuje przekopać się pod ogrodzeniem, na co mało trupem nie padłam, a ta ahaha... do grudnia ma się wyprowadzić, bo właścicel nie przedłuży jej umowy najmu, co nas raduje, ale do grudnia jeszcze trzeba trochę poczekać) no i myślimy też ciągle, jak pozbyć się z ogródka wrednych obleśnych kotów drugiej sąsiadki bez zabijania ich, choć i tę opcję już zaczynamy rozważać, bo już na prawdę mamy dość tych cholernych pchlarzy. Jak ktoś ma koty, niech je se trzyma w domu albo przynajmniej żreć im daje, a nie że każdego dnia przychodzą polować u nas na ptaki, zjadać kurom jedzenie i srać w ogródku. Gdy słońce przygrzeje to smród niedowytrzymania. Gonimy tych gnojków, ciskamy za nimi czym popadnie, próbujemy lać wodą, ale kot to francowate zwierzę. Już powiedzieliśmy sobie, że jak będą kurczaczki i choćby raz zobaczymy któregoś kociego niemilca na nie polującego, to może to być jego ostatnie polowanie... 

Na koniec znowu trochę obrazków z okolicy, bo czasem wychodzę też poza dom i ogródek...



przydomowa zapomniana kapliczka


kapliczka w środku




selfie




jakieś dziwne ustrojstwa rolnicze

konie jakie są...



kwiatki ładne dużo

ładny domek





wieża z końca XIIIw jako element budynku mieszkalnego

wrona







Piękne Świnie przy kolacji warzywnej

Piękne Świnie przy podwieczorku trawowym

Ślizgun nieparek. On. Na drzwiach kuchennych





24 komentarze:

  1. Znów zachwycam się zdjęciami i ciastem z rabarbarem 👍
    Jotka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Cieszę się niezmiernie, że mogę się podzielić ładnymi obrazkami. Fajnie jest się wspólnie z innymi pozachwycać, bo to jakby kilkukrotnie człowiek to piękno przyrody czy innych tam obiektów przeżywał :-)

      Usuń
  2. także, i podziwiam cię za całokształt

    OdpowiedzUsuń
  3. Och, nie morduj kotów, proszę! :)
    Zasadź lepiej lawendę, albo rutę, czy kocankę, lub coś innego z silnym zapachem, którego nie lubią. Są też odstraszacze ultradźwiękowe (ale nie wiem jak działają na kury)
    Ella-5 (miłośniczka kotów:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Postaram się nikogo nie zamordować :-)
      Dzięki bardzo za te pomysły. Szukamy różnych metod, ale póki co nic nie znaleźliśmy, co dało by się bezpiecznie zastosować.
      Lawendę miałam nawet zasadzić, tylko że nie w ogródku, bo kury i rośliny nie zawsze idą w parze, bo albo rośliny albo są trujące dla kur, albo kury są mordercze dla roślin... Do dziś wspominamy ze śmiechem jak Heniek z kurami walczyli z naszymi pięknymi daliami (georginiami) przez kilkanaście dni, aż je pokonali i wytępili całkowicie. Najpierw obdziobali liście na dole, potem podskakiwali, by obdziobać wyżej, na koniec Heniek dziobał i dziobał w łodygi, aż się złamały i zjechały na dół, a wtedy wydziobali i rozgrzebali je w drobny mak. Zeżarły nawet paprocie, które potencjalnie trójące są dla kur (teraz mam jedną w donicy na starym krześle, gdzie dzioby nie sięgają i to jest może opcja dla innych roślin). Niektórych roślin jednak nie dziobią z jakiegoś powodu (pewnie z tego, ze są śmierdzące albo trujące - bo np szczypiorek rośnie (śmierdzi), jaskółcze ziele (trujące) w tym roku wyrosło i ma się dobrze i jeden brzydki różowy kwiatek, którego nazwy nie znam, ale który jest tu od zawsze i nigdy mu nic nie robiły), więc mogę spróbować faktycznie z lawendą i kocanką... ruta to nie wiem co to (obrazki w necie nic mi nie mówią)

      Usuń
  4. A na ciasto rabarbarowe (w Twoim wydaniu) też mam smaka:) (może przepis?) I podziwiam kreatywność w zabawie z dziećmi, i trzymam kciuki.
    Ella-5

    OdpowiedzUsuń
  5. Te "kwiatki ładne dużo" to facelia :) Łan rumianów cudny oraz inne kwiecie też cudne.
    Dawniej każda matka wiedziała że dzieciny najlepiej bawią się w...kuchni ;) Tłukąc garami, przesypując, rozsypując produkty spożywcze, ale że bałagan w kuchni mamom nie odpowiada to kupują dzieciom zabawki, masę zabawek. To tak pół żartem, ale po twojej relacji z reakcji dzieci na zabawy które im zorganizowałaś widać, że zostały wygonione z domowych kuchni a z chęcią by się tam od czasu do czasu pobawiły ;)
    Nowa normalność, tak trzeba się jej nauczyć. W kilka dni po drugiej radioterapii chcąc podbiec do do autobusu odkryłam, że...nie potrafię już biegać. No i nie biegam już przeszło 20 lat! Kuracje nowotworowe osłabiły mi mięśnie nóg i do tego uszkodziły nerwy, to tak zwana polineuropatia. Nauczyłam się z tym żyć, ale łatwo nie było a jest coraz ciężej. Pomimo to potrafię znaleźć w życiu różne radości :)
    Świetnie wykadrowałaś to swoje zdjęcie z rumianami!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Facelia jest na pierwszym planie zdjęcia, jednak pisząc "ładne dużo" miałam na myśli, że na tym polu są najróżniejsze różowo kwitnące rośliny. Podejrzewam, że to jest pole dla pszczół, bo co roku tam inna mieszanka kwiatów rośnie. Ze dwa lata temu jak tam przejeżdzałam trafiłam na słonecznik z jamiś innymi kwiatkami wymieszany - było jeszcze ładniej niż teraz.
      Wdzięczna jestem za te "ciekawostki" o raku. Chyba pora poszukać jakiejś sensownej książki na temat tego, jak wpływają terapie na nasze ciało, bo coraz bardziej mnie to interesuje od strony medyczno-praktycznej...

      Usuń
  6. No dobra, uderzyłaś w stół, to nożyce się odezwą :)

    Moja mama zwykła mawiać: "zwierzę nie jest niczemu winne, że ma głupiego właściciela". Z tego w jaki obelżywy sposób wypowiadasz się o kotach, wnioskuję, że nigdy żadnego nie miałaś, bo gdyby tak było, wiedziałabyś, że koty nie są ani niemilcowate, ani obleśne, czasami tylko może ociupinkę wredne, ale i to rzadkość. A, i nie są żadnymi pchlarzami. To oczywiście nie dotyczy się tych zaniedbanych i bezpańskich. No ale w tym wypadku wracamy do punktu wyjścia, czyli: kot nie jest winny temu, że ma głupiego właściciela.

    Skoro wiesz, do kogo należą te koty, to nie rozumiem, dlaczego nie skorzystasz z najbardziej logicznego i humanitarnego rozwiązania jakim jest rozmowa z sąsiadką?

    A tak w ogóle to wnoszę veto i wnioskuję o egalitaryzm - skoro chcesz zabijać koty, to czemu nie chcesz zabić psów sąsiadki? Nie widzisz tu małej niekonsekwencji? :)

    Tak całkiem serio - jeśli te koty są faktyczne zapchlone i wygłodniałe (w życiu nie spotkałam się z kotem wyjadającym karmę kurom, koty są WYBREDNE pod względem jadła), to mówimy tutaj o poważnym zaniedbaniu. Może warto więc zgłosić to do odpowiedniej organizacji, jakiegoś towarzystwa opieki nad zwierzętami? Na pewno macie tam coś podobnego do naszego SPCA.

    Rzecz jasna zawsze możesz te koty zabić, ale z perspektywy właścicielki kotów powiem Ci, że gdyby ktoś zabił mojego, to chyba bym go zabiła. Pewnie nie dosłownie, ale już bym odpowiednio postarała, żeby umilić takiej fajnej osóbce życie, oj postarałabym się :)) Uważaj więc, bo skoro czytają Cię osoby, które znają Cię z widzenia, to - w przypadku tajemniczej śmierci jej zwierząt - mogą ową sąsiadkę poinformować o tym, z czym się tutaj afiszowałaś.

    Swoją drogą dziwi mnie to, że te koty uparcie do Was wracają. Muszą być naprawdę zdesperowane. Na moim osiedlu parę domów dalej mieszka kot, który jest agresywny i regularnie atakował naszą kotkę (z żadnym innym kotem sąsiadów nie było takich problemów, a mamy ich tu trochę). Jak tylko pojawiał się u nas w ogródku, wystarczyło wybiec z kuchni w bojowym nastroju, powydawać trochę okrzyków, pogestykulować jak wkurzony Kargul na Pawlaka, i kot spieprzał, gdzie pieprz rośnie. Nigdy nie zrobiliśmy mu fizycznej krzywdy, a do dziś unika nas jak diabeł wody święconej, podczas gdy każdy inny, normalny kot sąsiadów jest mile widziany, głaskany i dokarmiany przysmakami.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Serio myślisz, że jakbym zamierzała na serio zabić czyjeś koty, to bym o tym krzyczała na cały świat? (no i skąd idea, że myśli mordercze nie dotyczą psów sąsiadki... przeciez o tym też tu było haha... ba było nawet o gnojach gnebiących moje dzieci, ale jak widać ciągle mnie nie aresztowano za pobicie ani morderstwo...)
      Jestem wkurwiona i boję się o moje ptaszęta. Wkurza mnie, że właściele kotów nie trzymają swoich podopiecznych w domu i że ciągle nie ma takiego nakazu. To jest chore. Równie dobrze można przecież psy, krowy czy boa sobie luzem puszczać c'nie? Boa też są piękne przecież. Albo pająki ptaszniki. To takie słodziaki, ale jakoś ludzie krzyczą na ich widok i nazywają potworami...
      Pisałam tu nie raz o moich sąsiadkach... ostatnia rozmowa na temat tych kotów zakończyła się wzjemnym kurwowaniem we wszystkich jezykach, bo miałam zły dzień i mój mózg zapomniał, że baba jest chora psychicznie (gdy tylko gach jej nie pilnuje, to zaraz jedzie zakrwawiona na sygnałach do szpitala przywiązana do łóżka grubymi pasami albo wynosimy ją nagą z palącej chaty... było o tym nie raz na tym blogu). Był czas, że po policję trzeba było dzwonić raz w tygodniu... ale niestety nic to nie dało nigdy na dłużej niż jeden wieczór. Zwierzęta mają co tydzień inne (nie wiem, co dzieje się z nimi potem, bo pojawiają się i znikają... psy, koty, papugi, króliki, kury...)
      Jednego ich kota, a dokładnie to kotkę ze dwa lata temu przez pewien czas dokarmialiśmy przez kilka dni (nawet specjalnie karmę kupiliśmy, po tym jak zobaczyłam, jak najpierw połykała bez gryzienia resztki z obiadu u naszych kur, a zaraz potem zwróciła, bo taka była głodna.... żebra jej można było policzyć, kot siedział u nas kilka dni w werandzie, a te zjeby dały jeszcze wtedy ogłoszenie na fb, że "kotek im zginął i szukają"). Kotka jednak była (jest - widuję ją czasem, ale ona nie przychodzi) sympatyczna, choć przerażona, a kocury (jej synowie albo córki, jak mniemam) są niemilcami... No sorry, ale to moje subiektywna zdanie... brzydkie są i wredne. Rzucisz za nim kapciem na dach, to wróci furtką za 5 minut z drugiej strony i tak całe dnie. Nie będę się zachwycać kotem tylko dlatego, że jest kotem i że ktoś lubi koty. Ja kocham moje kury i wszystkie ptaki, a te kocury są dla nich niebezpieczne. Mordują je skurwiele. Dla nas nasze kury są jak dzieci. To nasze maluszki i pieszczoszki. Wróbelki, sikoreczki, rudziki i kosy to ich kuzyni, nasi mali przyjaciele. Te koty to nasi wrogowie. Wrogów się przegania, a gdy trzeba morduje, by ratować swoje dzieci i przyjaciów. Proste i logiczne.
      Poza tym te koty srają masowo w ziemi, w ktorej okopują się nasze kury. Chciałabyś brać na ręce kurczaka, który śmierdzi kocim gównem? Nasze kury mogą chorować przez tych pchlarzy (nie wykluczone, że Nasa Kochana Bożenka i Chipunia właśnie dlatego umarły).
      Psy drugiej sąsiadki do nas nie przychodzą. Są u siebie, a to jakby różnica. Nawet jeśli ich gówno śmierdzi, to nie srają u nas tylko u siebie... (no i im bliżej jak dalej, najdalej w grudniu się wyprowadza). Nota bene ona ma 7 kotów, ale trzyma je w domu, co wszyscy właściciel kotów robić powinnni. Najwyższa pora, by takie prawo zostało wprowadzone, skoro tyle się teraz mówi o ratowaniu planety i szanowaniu przyrody.
      Dopóki takiego prawa nie ma, to moża se tylko na blogu ponarzekać, bo nic nie można zrobić.
      Co z tego, że są różne służby... Ci konkretni ludzie mają zbyt wiele znajomości by im ktokolwiek cokolwiek mógł zrobić, a do tego nie znają żadnych skupułów i są do wszystkiego zdolni, realnie niebezpieczni...
      Ale tak poza tym to podoba mi się Twój sposób dedukcji... Ty byś zabiła kogoś za zabicie swojego kota, ale jak ja chcę zabić kota za zabicie mojej kury to już nie można hahah ;-)
      Co zaś się tyczy ewentualnego śledzwa (pomysł na koci kryminał) to ja wątpię, czy ktoś by dziwił nagłym zniknięciem kota, który całymi dniami i nocami szwenda się bez nadzoru po okolicy, a czasem zostaje kilka albo i kilkanaście dni bez właścieli, którzy sobie na wakacje jadą (ktoś zwykle wtedy przychodzi im nasypać karmy do misek pod domem). :-)

      Usuń
    2. Co do czytania bloga, to szczerze wątpię, by jakiś Belg z okolicy czytał mojego bloga. Z google translate niezbyt dobrze się czyta tak długie teksty (wiem, bo próbowałam). W/w sąsiadka raczej by nie uwierzyła, że ja umiem pisać w ogóle hahaha. Baba ubzdurała sobie, że skoro jesteśmy z Europy Wschodniej, to siedzimy na zasiłku, jesteśmy alkoholikami i bijemy dzieci (tak przynajmniej wynika z tego, co do nas mówi od początku i co o nas opowiada po wsi... kilka osób o tym mówiło... no i sama słyszałam na własne uszy, co mówiła do policjantów raz, którzy na interwencję przyjechali gdy miała zatargi z innymi sąsaidami... Na szczęscie sporo ludzi nas tu zna, bo mogli byśmy mieć przesrane przez tą psychopatkę).
      Żarty żartami, ale, uwierz mi, że ci sąsiedzi i ich koty są dla nas ogromnym problemem. Problemem, z którym poza wywewnętrznianiem się w swoim pamiętniku nic nie możemy zrobić niestety. Jedynym rozwiązaniem jest wyprowadzaka i bardzo intensywnie nad tym myślimy, tylko że znalezienie nowego domu, na który nas stać graniczy z cudem... a do tego nasze problemy zdrowotne bardzo nas ograniczają w poszukiwaniach.

      Usuń
    3. Z tym blogiem to chodziło mi o polskich życzliwych znajomych, nie o Belgów. Jestem pewna, że kiedyś widziałam tutaj komentarz jakiejś Polki (chyba matki kolegi Izydora). Takich znających Cię ludzi może być więcej, bo przecież świat jest mniejszy niż się nam wydaje, Wy żyjecie na wsi i nie jesteście anonimowi. Zaledwie parę dni temu czytałam na innym blogu o tym jak jakiś hejter nieźle namieszał w życiu pewnej Polki za granicą, która na dodatek czyniła dobro i pomagała zwierzakom. Nawet tacy ludzie potrafią innych kłuć w oczy!

      Czy Wy tam nie macie normalnych sąsiadów? Wiedziałam, że macie za rogiem taką, która uszczęśliwia Was podrzucanymi świnkami morskimi, myślałam jednak, że z tą od kotów da się normalnie porozmawiać i wyjaśnić sytuację. Psychopaci z plecami to chyba najgorsza możliwa kombinacja...

      Usuń
    4. No tak, niewykluczone, że jacyś rodacy z okolicy czytają i mnie znają, choć ja nie mam o ich istnieniu pojęcia. Tak jak choćby ta wspomniana przez Ciebie Pani, której ja pewnie nawet na oczy nie widziałam i nie wiem, kim jest i gdyby nie komentarz, nawet nie wiedziałabym o jej istnieniu, ale skoro pisze, że nasz syn chodzi z jej synem do klasy, to pewnie tak jest...
      Skurwysyny są wszędzie zaróœno w sieci jak i w realu... i dlatego najchętniej zamieszkalibyśmy na totralnym odludziu, ale w tym kraju o to raczej ciężko, bo ludzie są wszędzie...

      Usuń
  7. Przecież wiadomo, że Magda wielbicielka zwierząt nigdy by nie zabiła żadnego kota. To po prostu takie wylanie frustracji. A widać , że właścicielka kotów to dziwna osoba i dogadać się z nią nie można. Też mieliśmy uciążliwych sąsiadów ze szczekającym , zaniedbanym psem. Starałam się rozmawiać ale to było jak grochem o ścianę. Pies w końcu uciekl.
    Hanna Pastusiak z Kolorado

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie wiesz, jak miło mi, gdy ktoś rozumie moją frustrację i że nie wszystko, co czym piszę, trzeba traktować śmiertelnie poważnie :-)
      Tak, kobieta jest wielce prawdopodobnie na prawdę chora psychicznie, bo wszystkie znaki na niebie i ziemi o tym świadczą, ale aktualnie ma partnera, który się nią opiekuje i jest trochę spokojniej i bezpieczniej... był czas, że opowiadała po okolicy, że nas spali i wtedy serio się baliśmy trochę, bo baba wyraźnie nienawidzi Polaków i od pierwszego dnia dała nam to do zrozumienia i ciagle to podkreśla... niektóre poczynania czy teksty są nawet karalne, ale i z tym nic nie zrobisz, bo po pierwsze nas nie stać, a po drugie jak ktoś ma "żółte papiery" to prawda jest taka, że wszystko mu prawie ujdzie płazem...
      Z kotami mieliśmy taki pomysł, że je kiedyś złapiemy i zawieziemy na drugi koniec kraju, gdzie zostawimy w kartonie pod schroniskiem, ale nie wiadomo, czy nie mają chipa, a po drugie, oni zaraz na drugi dzień będą mieć 5 innych kotów
      To jest najgorszy przypadek z możliwych, bo widzisz, że dzieje się źle, ale to zło nie jest na tyle ewidentne, że nie masz szans na jakąś wymierną reakcję policji zwierzęcej i jesteś bezsilny

      Usuń
  8. prosiaki chyba nie są zbyt skoczne że taki niski kojec im wystarcza ? bo moje króliki to wyskakiwały z kojca takiego na 110 cm wysokości :D

    Piękna wiosna i u nas i u Was lubię ten aktualny odcień zieleni taki jaskrawy i mocny :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. aaa i jestem w strasznej mniejszości tych co nie lubią rabarbaru :D

      Usuń
    2. Ajzajdor też nie lubi rabarbaru ani tego typu ciast, ale on nie lubi większości rzeczy... Z netu wiem, że prośki potrafią przez ten płotek przeskakiwać, ale nasze mają tam wszystko, czego potrzebują. Wypuszczam je na salon podczas sprzątania, ale nie odchodzą daleko, a jak tylko zaczynam sypac czyste konopie, to wracają i platają się pod rękami. Nasza Luśka-Królik wskakiwała do wiklinowego wielkiego kosza z sianem i na kolana Najstarszej siedzącej przy kompie... Kojec miała tylko dla ozdoby i by robić nim hałas, gdy potrzebowała atencji, a tak to cały pokój miała do dyspozycji i mogła robić tam co chciała, bo wszystko było pod nią dostosowane.

      Usuń
    3. Niestety u mnie tak dobrze nie było bo króliki obżerały mi meble i kable a wszystkiego nie schowasz. Wypuszczałam tylko pod kontrolą

      Usuń
    4. U Najstarszej na poddaszu wszystkie kable były w specjalnych tunelach do ścian przyczepione i przedłużacze na ścianach, żeby żaden kabel na wysokości kroliczych zębów nie dyndał. Słuchawek to jednak się nowych nakupowaliśmy :-) Mebli Luśka nie gryzła. Dostawała systematycznie gałęzie różnej grubości i inne chrupadełka, no i pudełka kartonowe do zabawy... Dziurowała za to ubrania i pościel :-) Uwielbiała bawić się ubraniami. Jak czasem Najstarsza robiła porządki w szafie i wywalała wszystko na środek, to królik był w siódmym niebie - właziła na wierzch i podnosiła różne ubrania w pyszczcku i przerzucała je... albo gryzła :-)

      Usuń
    5. no ja nie miałam kabli zabezpieczonych specjalnie a króliki mi się umiały wcisnąć pod komody. No i ożarły mi drewniane nogi z krzeseł mimo, że miały gałązki. Jakoś tak żal mi teraz że długo już nie mam zwierzaka znowu myślę ale większość od razu trzeba parkę bo samotne zwierzaki są smutniejsze lepiej im zrobić namiastkę stada.

      Usuń
    6. Najstarsza też myśli nad nowym uszakiem, bo jej brakuje bałaganu na poddaszu. Co jakiś czas oglądamy w necie zdjęcia, kogo mają do adopcji, ale wszystkie króliki, które Córka by chciała przygarnąć, są daleko, a w pobliżu są albo olbrzymy, albo kilkunastoletnie króliczyska, albo zwyczajnie nie powodują mocniejszego bicia serca. Ostatnio widziałyśmy dwa prześliczne szaraki, które - jak stało w opisie - jakiś skurwiel do lasu w pudełku wyniósł i znaleziono je brudne, wygłodzone i chore... Gdyby były bliżej Najstarsza pewnie by po nie pojechała, ale to drugi koniec Belgii... takim człowiek najbardziej chciałby dać nowy dom i dużo miłości. W końcu zapewne jednak Najstarsza wypatrzy swoją nową miłość, może nawet podwójną, bo czasem są pary do wzięcia. Jeśli chodzi o króliki to ani dwie dziewczynki ani dwóch chłopców chyba nie są dobrym rozwiązaniem, bo duża szansa, że będą się gryźć. Moim prywatnym zdaniem najlepsza to para wysterylizowana/wykastrowana, no albo jeden uszak, który zawsze był sam z człowiekiem... Popatrz może u Was po schroniskach, może mają jakąś puchatą kulę, której mogła byś odmienić życie...?

      Usuń
    7. dużo mamy takich fundacji a ja osobiście byłam nawet kiedyś w jednej domem tymczasowym i miałam kilka klatek czasowo w domu. Moje króliki też były właśnie takie z adopcji. Jeden był podwójnie przez ludzi wzięty i oddany ;) a u nas tak ogarniają, że jak Ci sie spodoba królik w innym mieście daleko to organizują transport przez jakichś wolontariuszy i dowożą :) mój jeden był z gór wzięty gdzieś z daleka ode mnie :)

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima