15 marca 2019

Kto chodzi do szkoły w piżamie, o kim zapomniała wróżka i inne życiowe problemy

Dobrze że ten tydzień już się kończy, bo mam dość! 

Wiecie, co mi się marzy? Wyjechać gdzieś na tydzień SAMEJ! No dobra, bez przesadyzmu, niech będzie że na trzy dni. Gdzie? To akurat nie ma żadnego znaczenia. Ważne by przez 3 dni i 3 noce nie myśleć o niczym ważnym, o żadnych problemach , o żadnych dzieciach, żadnych mężach, żadnej szkole, żadnej chorobie, żadnej robocie. Nie widzieć i nie słyszeć nikogo i niczego z wyżej wymienioncyh. 

Co bym tam robiła? Wszystko, czego nie mogę robić tu i teraz... No dobra bez przesadyzmu.... dragi, przygodny seks, obijanie mordy wszystkim, którzy mnie kiedykolwiek wkurzyli możemy ostatecznie wykreślić. 

Ale na ten przykład pozwiedzała bym chętnie SAMA w POJEDYNKĘ kilka miast. Nie koniecznie od razu Dubai, NY czy Sydney. Zwykłe belgijskie, francuskie czy holednerskie zadupie by mi wystraczyło. Ważne by zobaczyć wszystko, co się chce zobaczyć. Pomacać wszystko, co się pomacać chce. Zatrzymać się przy dowolnym kamieniu dowolną ilość czasu, zrobić dowolną ilość zdjęć każdego dowolnego miejsca i o świcie, i o zmierzchu, a nawet o północy. Posiedzieć dowolną ilość czasu na ławce pod dowolną fontanną... Bez pośpiechu, bez poganiania, bez pogoni, bez wysłuchiwania że ktoś jest głodny, ktoś chce pić,  siku,  do domu i po co żeśmy w ogóle tu przyszli... Po prostu robić co się chce, myśleć tylko o głupotach, bzdetach, rzeczach nie ważnych...

Gdyby mi się znudziło na mieście, chętnie połaziłabym po jakichś lasach i górkach z plecakiem przez cały dzień aż by mi kopyta odpadały... a potem chętnie  wskoczyła bym do wanny pełnej wody by tam po prostu posiedzieć... (już mówiłam że sama!!! boszzz). Zaliczyłabym też z chęcią jakiś wycześny park rozrywki, koniecznie z dobrym rollercoasterem... Tak, to też bez towarzystwa. 

Na koniec przeczytałabym jakąś dobrą książkę, bo teraz często czytam po jednej stronie i zasypiam...
  

No dobra, przyznaję, obicie komuś mordy zastąpiło by mi te wszystkie inne atrakcje bo ja zła kobieta jestem :P

Ot taki RESET systemu i powrót do ustawień fabrycznych.

Wtedy mogłabym wrócić do domu i robić dalej to co robię teraz. Tyle że - tego jestem pewna na 350% - mój mózg i układ nerwowy znowu by działy jak należy bez żadnych lagów, jak teraz... 

Pomarzyć dobra rzecz. 

Pogoda jaka jest - każdyn widzi. Piździ i leje bez opamiętania. No żesz kurtka, ludzie starsi ode mnie drugie tyle powiadają, że takiego wiatru to nie pamiętają. Ja rozumiem jeden dzień, ale ponad tydzień to już zaczyna być nudne. Co prawda jeszzce parę drzew stoi na swoim miejscu i jeszcze parę dachów jest dobrych, ale na następny raz też mogło by jeszcze coś zostać..

Chcesz spać a tu ziuuuuuu ziuuuuu ziuuuu (wyje na płocie) bam-bam-bam (jakaś blacha o mur wali), tururururur napierdala jakąś puszką po asfalcie i kamieniach... Królik się boi i zaczyna walić łupce jak opętany. To budzi Młodego śpiącego podłogę niżej. Młody przychodzi do nas, bo "słyszałem jakieś dziwne dźwięki i się boję". Odprowdazamy, uspokajamy 🔃 REW. PLAY. I tak całą noc, drugą noc, trzecią noc... KUR...!

A tu od rana do wieczora trzeba cierpliwie, ze stoickim spokojem i  uśmiechem na ryju znosić czyjeś fochy, widzimisia, wysłuchiwać problemów, żalów i zwierzeń całego świata. I jeszcze robotę w międzyczasie  odrobić jako tako. 

Cieszę się , że Mamusia Natura obdarzyła mnie sakramencką cierpliwością i zajebistym poczuciem humoru oraz niekończącym się optymizmenm, bo inaczej już by mnie dawno niewątpliwie szlag trafił.

No weźcie taki tydzień jak ten, czy choćby taki dzień jak wczoraj... No ale po kolei...


Tydzień zaczął się nawet normalnie, bez szału. A nie... Młodemu wypadły 2 pierwsze zęby. Pierwszym razem debilna zębowa wróżka nie zauważyła, że ząb leży pod poduszką. Świnia normalnie ona jest. Byście widzieli tę zawiedzioną minę dziecka, które drepcze raniutko w piżamie ze zwieszonym na kwintę nosem ze swojej sypialni a w dłoni dzierży niezauważony przez nikogo ząbek... Te ogromne oczy prawie pełne łez, bo jak mogła to zrobić dziecku ta gópia wruszka...
Się opamiętałam i powiedziałam, że pewnie miała tej nocy strasznie dużo roboty i nie zdążyła, i że  pewnie na następną noc podrzuci ten pieniążek... 

A drugi dzień...
- Tylko dwa euro?
- yyy...Pomyśl, ile masz jeszcze zębów
- Ano tak, może następnym razem da 5€ albo 10....

Drugim razem dała tylko jedno euro, ale to tylko potwierdziło powyższą teorię... Ech!

W środę to ja dałam czadu.

Pomiędzy robotami jak zawsze byłam w domu i jak zawsze próbowałam wcześniej wyjść, i jak zawsze wyszłam późno... Dlatego niewiele przed szóstą dopiero skończyłam, potem jeszcze przerowerowałam te 10 km wstępując po drodze do mądrej ściany. Przyszłam do domu, M-JAK-MĄŻ akurat odgrzał "wczorajszy obiad". Siedzimy, szamiemy. Ten się pyta czy idziemy na francuski. No idziemy - oczywista sprawa. Szamiemy dalej i wtedy ja patrze na zegar i widzę że jest 18.30. Co? COOOOO?! WTF? Jakim cudem? Lekcja zaczyna się za 10 minut a ja muszę jeszcze wziąć prysznic, wysuszyć włosy, ubrać się po ludzku i dotrzeć do szkoły, do której jest 5 km... Trochę jakby trudne. Pouczyłyśmy się z Najstarszą w domu, ale powiem wam szczerze, że ja coś czarno widzę te testy co to mają być za tydzień i za dwa tygodnie. Ale jeszcze nie odklepałam. Będę próbować walczyć z francuskim dalej. Pozytyw taki, że klient się przeprowadza parę km bliżej nas i te 5 minut może mnie uratować :-)

No ale ten czwartek...

Lało i wiało normalnie jak od kilku dni non stop a może nawet bardziej. Niewyspana, wkurzona, zmęczona kręciłam się po domu od szóstej jak gówno w przeręblu nie mogąc ogarnąć rzeczywistości, z tymi wszystkimi kanapkami, pudełkami, ciastkami, ubraniami, tornistrami, strojami na w-f. Nie ogarniałam za bardzo czy do kapci na gimnastykę to bardziej szynka czy czekolada pasuje i czy herbatę robi się w mikrofalówc  czy lepiej w tosterze... Ale jakoś udało mi się wydostać z tego cyrku i nie zapomnieć ani dziecka, ani żadnej torby, ani kurtki przeciwdeszczowej, ani nawet siebie. Wyszliśmy z Młodym o 7.30.... Po czym wróciliśmy, bo Młodemu zachciało się siku zanim wsiadł na rower... Szliście kiedy do wuceta w kurtce zimowej, kasku rowerowym i mając szelki pod kurtką, a na szelkach bluzę na zamek? Nie pytajcie jak on to zrobił, ale portki miał suche, jak wyszedł :-) MÓJ SYN! MÓJ SYN!

Potem wyszliśmy już całkiem i do szkoły dotarliśmy bez większych przeszkód... Jakąś godzinę później zadzwoniła Młoda z powiadomieniem że "na prawdę chciała pójśc do tej szkoły, ale w połowie drogi poczuła się bardzo źle, zwymiotowała i wróciła w domu". Okej geen problem verzorg je goed. Niby nic  nowego i już takim sytuacjom  się ani  nie dziwię, ani nie przejmuję, szczególnie odkąd szkoła jest w temacie i przychylnie natawiona do tych "wagarów", ale tu coś mi nie pasowało, bo przecież Młoda rano miała doskonały humor; jak wychodziłam to obie rżały z czegoś jak szalone... Młoda jest konsekwentna w swoich zachowaniach. Jak rano wygląda i zachowuje się jak chmura gradowa albo siedem nieszczęść to wtedy jest pewne, że albo wcale nie pójdzie do szkoły albo wróci przed południem, ale jak jest uśmiechnięta to raczej dotrwa do końca dnia nawet w niesprzyjającyh warunkach szkolno-pogodowych. 

Powodów domyśliłam się (nawet nie musiałam Młodej pytać, bo to oczywiste) gdy zobaczyłam ponad 20 nieprzeczytanych wiadomości na Whatsappie. Rodzice się kurwa kapnęli, że w Belgii jest chujowa pogoda! Pogratulować belgijskiego refleksu. KURWA! Leje od poniedziałku i piździ, a te się w czwartek zorientowały, że "może by zawiózł dzieci". Wiadomość-pytanie wysłane o 7.50. SPOKO KURWA! Jak się jedzie rowerem to trochę nie bardzo idzie śledzić co się dzieje na Whatsappie. Dzieci nie należą do tej grupy, a choćby nawet to Młoda wyjeżdża rowerem o 7.45 z domu. Czyli gdy któraś mądra mama napisała to pytanie, ona już pedałowała. Potem oni tam wszyscy przez dobre parę minut nie mogli dojść do porozuminia, kto ma jechać rano, kto wieczorem i kto kogo bierze.
A Młoda tymczasem dojechała na miejsce, gdzie się wszyscy codziennie spotykają i na pewno nieźle się wkurzyła, że nikogo nie ma. Pojechała sama wściekła jak niewiemco. A tamci gdy się w końcu dogadali i podjechali pod nasz dom, i się zorientowali, że nikogo nie ma to łaskawie ktoś do Młodej zadzwonił zapytać czy jedzie. No nie wiem jak wy, ale mnie by na pewno wkurw wziął maksymalny... Ona była już w połowie drogi, czyli jakieś 3 km od domu przemoknięta do majtek i zmęczona wiezieniem tych siedemdziesięciu kilo (ona plus tornister) pod ten sakramecki wiatr. No to sie wkurzyła i wróciła do chaty. I dobrze. Szkoła nie jest najważniejsza. Najważniejsze jest zdrowie i dobre samopoczucie. Potrzebowałam trochę czasu, by to pojąć, ale lepiej późno niż wcale.

Potem dostałam telefon z CLB, że znaleźli nam psychiatrę w okolicy, który jest nam potrzebny do wydania tego całego atestu, czy co to jest potrzebne by móc chodzić do szkoły na pół etatu. Super, szkoda tylko że wizytę mamy dopiero w kwietniu... Jednak jak usłyszałam cenę za wizytę to mi się skarpetki lekko sfilcowały... 200€ słownie: dwieście euro. Kurde, a mnie się wydawało, że 50€ u psychologa to fiu-fiu. Na szczęście babka dodała, że jak weźmiemy skierowanko od lekarza rodzinnego, to ubezpieczyciela zwróci większość. Uff. Zrobiłam se wywiad na grupce mieszkańców gminy i jak najbardziej tego psychiatrę wszyscy polecają. Świetnie, bo może nie tylko dla atestu się przyda, a może i co doradzi mądrego w kwestii tej całej nadwrażliwości. A po jeszcze paru temu podobnych dniach to i mnie na pewno będzie dobry psychiatra wskazany.

Wieczorem jeszcze zaliczyliśmy doktora, bo Młodej już się problemy żołądkowe, grypy i depresja oraz nadwrażliwość znudziły i postanowiła pomieć se dla urozmaicenia zapalenie pęcherza. A co! Dawno nie było.

Potem się okazało jeszcze, że apteka we czwartki po południu jest nie czynna i trzeba było głowę rodziny ścignąć na sąsiednią wieś. Będziesz tu człowieku normalny? Nie będziesz! 

Przez ten cały cyrk nie zjadłam na czas i migrena się rozpętała na całego, a tu ci jeszcze jedna dupę zawraca swoimi problemami (bo swoich mam wyjątkowo mało), a druga pisze, że następnym razem jak coś popsuję to mam powiadomić i  że to nic, że to tylko ramka na zdjęcie, ale żeby jej to było ostatni raz.... No kurwa to było na 100% ostatni raz. Jeszcze raz mnie posądzi o coś z czym nie mam nic wspólnego, ma pewne jak w banku, że będzie se szukać nowej sprzątaczki. Jeszcze 2 lata temu bym się srała i tłumaczyła jak debil. Dziś to mnie mogą wszyscy cmoknąć... Nie pasuje, niech spierdalają. Jedno słowo do pierwszej lepszej sąsiadki i na swojej ulicy mam pełny etat bez pierdolenia się po obcych wsiach z wkurwiajacymi ludźmi. Bo wiecie co? Zdarza mi się coś rozwalić (ostatnio często mi coś z rąk leci), zdarza mi się coś odpierdolić albo nawet zwyczajnie po ludzku opierdalać w robocie i jak by mnie kto czasem za to zjebał to przyjmę to z pokorą, a nawet  postaram się poprawić, ale coś takiego? Na takie zagrywki nawet moja super hiper zajebista cierpliwość jest za cienka i sie mogę wkurwić.
Nic to, nażarłam się, połknęłam pigułę i poszłam w kimę. Po 10 godzinach spania nadal oczywiscie miałam migrenę i mam ciągle z przerwami w bólu głowy na czas działania piguł, ale piątek, piąteczek, piątunio to już pikuś...

Pyjamadag, czyli dzień piżamy


Dziś był fajny dzień (pomijając migrenę i pogodę) Matki się dogadały i ogarnęły transport na czas więc Młoda pojechała dziś do szkoły autem.

Młody za to dziś poszedł do szkoły w piżamie, bo 15 marca jest Nationale Pyjamadag, czyli dzień piżamy. Wielu uczniów przychodzi do szkoły w piżamie solidaryzując się w ten sposób z uczniami, którzy przez długotrwałą chorobę nie mogą chodzić do szkoły. Akcja związana jest z projektem bednet, czyli systemem umożliwiającym pozostającym długi czas w domu lub szpitalu dzieciom uczestniczenie w lekcjach swojej klasy przez Internet. 

Anegdota na zakończenie.


Na zakończenie reflekcja Młodej na temat skóropodobnych leginsów, które jej byłam podarowałam na gwiazdkę i które często nosi i całkiem zacnie w nich wygląda. 

- Jak te legginsy? Wygodne toto? - pytam.
- Spoko, tylko mają jedną wadę. - odpowiada Młoda
- Pewnie nie przepuszczają wody i dupa ci się w nich poci - domyślam się.
- To też, ale gorzej że nie przepuszcają też gazów... No i jak puszczasz cichacza to ten głupi materiał robi "prrrrrr". Ale to i tak nic, zawsze można zwalić na kogoś innego... Gorzej że ten gaz się nie wydostaje normalnie z tyłu jak zawsze tylko idzie do góry i potem przez pół dnia czujesz ten jebitny smród przy kapturze. 


A po niderlandzku - bo tego was na kursie pewnie nie nauczą - "póścić bąka" to "sheetje gelaten" [czyt. schicie helaten]. 
Wie heeft er een sheetje gelaten? Kto póścił bąka?








1 komentarz:

  1. Kto chodzi do szkoły w piżamie? Śpioch! A tak naprawdę, dziwna ale ciekawa opowieść. Warto się w nią zagłębić.

    OdpowiedzUsuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima