9 kwietnia 2022

Pierwszy tydzień ferii był pełen pozytywnych momentów

Po czwartej dawce chemii było gorzej niż po poprzednich. Czuć już wyraźnie kumulację tego badziewia w moim organizmie. Nie powiem, że było jakoś tragicznie, ale zmęczenie niesamowite. 

Ale dobrze, wreszcie była okazja obejrzeć całego Wiedźmina na Netflixie, co zajęło mi w sumie dwa dni - sezon na dzień. Mogę rzec, że ten serial jest akuratny na takie pochemiczne otępienie. Ot przygłupawa bajeczka dla dorosłych, która niczego co prawda w twoje życie nie wniesie, ale pozwoli miło spędzić trudne dni. Teraz jednak muszę szybko sobie kupić całą sagę Sapkowskiego, by przypomnieć sobie prawdziwą porządną wiedźmińską opowieść, bo czytałam to ze 20 lat temu i już bardzo wywietrzało ze łba, a książki są to przezacne.

Przez kilka dni nie mogłam pójść z psami, bo nie miałam sił, a one już się przyzwyczaiły i sąsiadka mówi, że czekały biedaki na nas pod drzwiami o danej godzinie. Przykro nam było z tego powodu. Jednego dnia Młoda poszła się bawić z nimi w ogródku i już było lepiej. A jak w końcu przyszłyśmy obie, to mało ich nie połamało z radości. Młody głupol wbrykiwał z rozpędu na wszystkich. To maleństwo waży ponad 40 kilo zatem wbrykiwanie na ludzia jest dosyć przez ludzia odczuwalne. Po przerwie dwudniowej ciężko się je wyprowadza. Nie wiem nawet, czy to można nazwać wyprowadzaniem… Jak już to wyprowadzaniem człowieka przez psa. Nie ma szans, by szły na luźnej smyczy. Młoda niemal frunie za „swoim” malutkim pieseczkiem. Bywa że ląduje na dupie albo na kolanach na glebie. Zdarzyło się nawet w pokrzywach. Młoda jednak się nie poddaje. Czyta internet i coraz to nowe podpowiedzi testuje. Radocha jest w każdym razie niezła, a korzyść z wyprowadzania obopólna. My mamy okazję ruszyć dupsko każdego wieczoru z domu i się przy okazji pośmiać trochę. Młoda ma jakiś cel, jakieś sensowne konstruktywne zajęcie - to lepsze niż jakakolwiek terapia. No i psy są fajne! Szczególnie takie ogromne jak ten młodzik. Mam nadzieję, że z czasem uda się i Najstarszą zaangażować do tego przedsięwzięcia. Chęci niby ma, ale to straszny leń jest… Młody co jakiś czas głaska psiaka po nosie stojąc w przymkniętych drzwiach swojego domu. Oczy mu się iskrzą. Tak by chciał podejść do tego piecha, chciałby go przytulać tak jak Siostra, ale jeszcze się boi. Kiedyś się uda. Mamy czas.

Młody znowu odwiedził jednego z kolegów, gdzie bawił się doskonale całe popołudnie wraz z kilkoma innymi ulubionymi klasowymi kolegami i koleżanką. Przez kilka dni żył przez to w ogromnym stresie, bo nagle zaczął kaszleć, bolało go gardło, łepetyna i miał stan podgorączkowy. Na szczęście przeziębionko szybko minęło i wczoraj mógł spokojnie z wielką radością gonić do kumpla. Siostra kumpla też chora. Nie mogła się z nimi biedaczka bawić, tylko siedziała zamknięta w swoim pokoju. Szacun dla rodziców za znoszenie takiej wariackiej gromady ganiającej po domu. Młody donosi, że bawili się m.in. w chowanego W DOMU, a ja wiem, jak wygląda zabawa w chowanego w domu… Jakby cyklon przechodził. Na szczęście wczoraj nie padało, więc brykali też po ogrodzie i ganiali po okolicy całą bandą. Byli też u babci chłopaka mieszkającej opodal, która częstowała cukierkami. Na następny tydzień zaproszeni są w tym samym składzie na nocowanie. To dopiero będzie ekscytujące. Wnioskuję z tego, że belfrom najwyraźniej przez ferie brakuje obcych dzieci, skoro chcą je zapraszać do domu. 

Ja sama też bym zaprosiła jakieś dzieci, ale nie odważę się na to na razie w tak niepewnych czasach. Nie mogę bowiem przewidzieć, jak poczuję się jutro i czy będę mieć dość sił, by żyć.

Ale zaprosiłam sąsiadkę na wspólne pieczenie pizzy. To był porąbany i spontaniczny ale bardzo dobry pomysł. Po prostu zapukałam do niej i się zapytałam, czy ma chęć na pizzę, którą trzeba dopiero upiec. Ona też jest normalna inaczej przeto propozycja bynajmniej jej nie zdziwiła. Przyszła o umówionej godzinie. Nagadałyśmy się przy tym i nażarły oczywiście. No, dla Młodych też coś zostało, bo dużo pizzy żeśmy zrobiły. Dobrze spędzone popołudnie. Wspominałyśmy m.in. ten moment, w którym się pokłóciliśmy kilka lat temu i wiele sobie przy okazji wyjaśniłyśmy. Dziś rozumiemy wszyscy doskonale sytuację drugiej strony i możemy się z tego nawet śmiać, choć w tamtym czasie nikomu do śmiechu nie było. To był bardzo zły i bardzo ciężki czas. Świat leżał w gruzach i nie wiele było trzeba, by wybuchnąć i skoczyć sobie do oczu. Każdy był wrogiem. Bo tak to działa. Depresja, paniczny  strach i temu podobne kurestwo,  robi z człowieka nieludzką nieznaną nawet sobie samemu bestię niebezpieczną dla samego siebie jak i dla innych.

Jednakże bez przejścia takiej a nie innej drogi nie doszło by się w to miejsce, w którym dziś się jest i nie było by się tym, kim się jest. To nie brak trudności czyni nasze życie lepszym, ale umiejętność ich pokonywania i cieszenie się z tego, gdzie się jest i kim się jest. Duma z tej drogi, którą udało się dotąd przejść, własnych słabości i innych przeszkód, które udało się pokonać, celów które udało się osiągnąć. 

Jestem dziś dzięki temu lepszym człowiekiem, lepszą wersją siebie. Lepszy w tym znaczeniu bynajmniej nie znaczy dobry. Na pewno nie dobry dla innych.  O nie, czasy mojej dobroci, a raczej dobrotliwości dla wszystkich minęły bezpowrotnie. Teraz jestem dobra tylko dla siebie i dla osób, których sobie w danym momencie wybiorę. Ty wcale nie musisz wśród nich się znaleźć, a ja mogę mieć ciebie w dupie i nawet żebyś płakał, błagał, przeklinał mnie, czy tupał nóżką nic tego nie zmieni. Jedyne co ty możesz wtedy zrobić i co ci szczerze zalecam, to odwrócić się na pięcie i pójść grzecznie swoją dróżką walczyć ze swoimi potworami. Nazwiesz mnie egoistką? A proszę cię bardzo. Z wiekiem coraz bardziej zaczynam egoizm doceniać i szanować. To wcale nie jest taka zła cecha, jak mi wmawiano.

 Jestem też dobra i z każdym dniem coraz lepsza w grze zwanej życiem. Coraz łatwiej pokonuję coraz trudniejsze poziomy. Nie wiem jak dużo mi ich jeszcze zostało, ale zalewne nie raz mnie jeszcze ta gra zaskoczy…






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Komentujesz na własne ryzyko