Imprezowy sąsiad
Miniony tydzień zaczął się, można rzec, bardzo rozrywkowo. W niedzielę wieczorem leżymy sobie ze starym w łóżku zaczytani jak zwykle w swoich książkach, a tu nagle ktoś za oknem muzę na full zapodaje. Z pierwa myśleliśmy, że to jakaś młodzież se roweruje wesoło z głośnikami na bagażniku, co jest tu dosyć popularnym zjawiskiem. Jednak muza się nie przemieszczała, przeto skonstatowaliśmy, że to któryś sąsiad wyjątkowo dobrze się bawi. Wyzieramy przez okno i nie możemy uwierzyć własnym oczom. W tym samym momencie przychodzi żartobliwa wiadomość od sąsiadki zza ściany „Hura! Fredek* organizuje dziś dyskotekę na dzielni. Idziemy pohulać w piżamach?” Bo to faktycznie Fredek. EMERYT! Który łazi przed domem w te i wewte z byczym radiem, z którego leci dicho na cały głos. W sensie dicho, nie żadne tam dziadkowate usiasiusia. A Fredek do tego śpiewa też na cały głos i to czysto nawet. Prawie płakaliśmy ze śmiechu, bo dziadek wyraźnie dobrze poimprezował na ogrodzie. Wczoraj sąsiadka mu o tym przypomniała jak staliśmy całą gromadą na ulicy (o tym będzie dalej) informując przy okazji dalszych sąsiadów, do których wtenczas muza nie dotarła. Przyznał, że faktycznie za dużo wypił i jak inny sąsiad zaczął coś tam sapać przez płot, że mu przeszkadza impreza w ogrodzie, to się wpienił i poszedł zaprezentować, jak wygląda prawdziwe przeszkadzanie sąsiadom buachacha. Dodam, że jego „występ” miał miejsce koło 21 godziny, czyli nie naruszał za bardzo nocnej ciszy… Dla nas było to po prostu zabawne. Co innego, jakby to mu w zwyczaj weszło. Ale ludzie są różni…
kwiecień na wsi |
Kolejny egzamin
W poniedziałek Młoda pisała egzamin z biologii w Brukseli. Przypadkowym i nowym czytelnikom przypomnę, że Młoda realizuje obowiązek szkolny na etapie szkoły średniej metodą nauki domowej i zdaje poszczególne przedmioty przed Komisją Egzaminacyjną. Nie wie, jak jej poszło. Dowiemy się, jak opublikują wyniki. Matmy, którą po egzaminie uważała za „PODEJRZANIE łatwą” zgodnie z PODEJRZENIAMI nie zdała i będzie musieć ją kiedyś powtórzyć. W poniedziałek jak zawsze z nią pojechałam, by czekać na nią w budynku Komisji. Jakaś inna matka też czekała i też czytała książkę (nawet zauważyłam, że to fanka Danielle Steel). Potem poszłyśmy z Młodą zdrowo się odżywić w KFC i zobaczyć, czy w galerii handlowej zmieniło się coś od naszej ostatniej wizyty. Zmieniło się. Ceny wzrosły 🥴, ale udało nam się jeszcze kupić stosunkowo tanio adidasy ulubionej marki ze starej kolekcji. Potem lał deszcz i zmoczyło mi włosy czapkę. (Trzeba łysych pokryć papą, lecz funduszy nie ma na to…).
Chrobowe
We wtorek Mąż postanowił pójść do doktora po wolne, by sobie zrobić dodatkowy majowy długi siedmiodniowy weekend. Rozwiązanie byłoby wyśmienite jakby nie drobny jego mankament, czyli gorączka, jebitny ból głowy, mięśni i ogólne uczucie uczucie bliskiego spotkania ze stadem dzikich bawołów czy coś w ten deseń. 🦬🐂🐃🤧🤒
Rozmowa o pracę
W środę Młoda miała kolejną rozmowę o pracę (student job) w supermarkecie. Zawoziłam ją skuterkiem i czekałam niecierpliwie pod sklepem. Rozmowa przebiegła obiecująco, ale odpowiedź miała dostać w piątek… (ciągle czeka). Potem poszłyśmy po lody i jak nigdy ja sama miałam na nie ogromny smak. Normalnie zjadam ze 3 lody na rok bez większego entuzjazmu, ale w środę zjadłam trzy jeden za drugim zaraz po powrocie do domu. Pychota. Chemia zmienia człowieka.
Chemia, której nie było
W czwartek miałam mieć kolejną chemię, ale wiecie, co zrobiłam…? Albo raczej czego NIE zrobiłam. Zapomniałam wziąć sterydowej piguły w środę wieczorem 🤦🏼🤦🏻♀️🤦🏽♂️. Bez tego podanie chemii było by niebezpieczne. Rano se przypomniałam. W drodze na onkologię. Rychło w czas. Przesunęli mi o tydzień. Przysłowie mówi jednak, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Tak jest i tym razem. Już tego samego dnia wieczorem się okazało, że Małżonek jest dobrym człowiekiem, który lubi dzielić się wszystkim z bliźnimi. Chujoza grypoza kowidjoza, czy cokolwiek to kurwa jest, przelazło na innych 😡. Między innymi na mnie. Ja cierpię dolę! 🤬 Szczęście, że zapomniałam tych sterydów i mi nie dali chemii, bo jakby się te dwie atrakcje połączyły, to mogłabym się o szpital oprzeć. No, nie chwalmy dnia przed zachodem słońca. Jeszcze nie wyzdrowiałam, ale liczę że do poniedziałku mi przejdzie, a do czwartku nawet zapomnę, że byłam chora.
Nie wzięłam chemii, ale chwilami czuję się jakbym wzięła ze trzy na raz co najmniej. A idź pan w chuj. Nie miałam grypy z 6 lat. Wpieprzam ibuprofen na zmiany z paracetamolem. Piję jak smok wawelski po zjedzeniu barana. Siedzę na siedmiu poduszkach pod siedmioma kocami, a ziarnko virus i tak w dupę uwiera. We wszystko uwiera. Jak nie urok to sraczka.
Info o pigule sterydowej w każdą środę zapisałam jednak na przyszłość we wszystkich dostępnych przypominaczach, rozpowiedziałam po sąsiadach i teraz wam mówię, żeby drugi raz jednak nie zapomnieć, bo wszystko diabli wezmą.
Sąsiadka w kajdankach.
Choroba jednak nie powstrzymała nas przed obejrzeniem odcinka kroniki kryminalnej na żywo ;-) Wszyscy sąsiedzi wylegli na ulicę, a i kilku innych gapiów z dalsza przyszło zwabionych radiowozami i karetkami prujących na sygnałach przez naszą uliczkę na zadupiu. Razem stwierdziliśmy, że wreszcie się coś dzieje ciekawego… Ramptoeristen hehe.
A działo się, oj działo. Nie dalej jak w październiku wspominałam inne atrakcje z udziałem tej samej osoby i nawet się zastanawiałam, co następnym razem odjaniepawli. O i proszę, nie trzeba było wiele czekać. Rozrywkowa to baba. Co jednak tak na prawdę jest lekko niepokojące, gdy mieszka się tuż obok takich typów.
Po południu w czwartek Małżonek udał się po Młodego do szkoły, a ja sobie w tym czasie komara przycięłam. Dlatego bardzo mnie zdziwiło pytanie chłopaków zadane po powrocie:
- Do kogo ta karetka przyjechała na kogutach?
- Jaka znowu karetka? - sie pytam nie całkiem obudzona
- No ta - odpowiadają jednogłośnie Młody i Stary, pokazując przez okno.
Podnoszę się i patrzę, a tu faktycznie coś mryga na niebiesko za oknem. Poszliśmy na strych, bo stamtąd dobry widok na okolicę no i zobaczyliśmy, że znowu ci sami bohaterzy odgrywają scenę z taniego kryminału. Mówią, że nie ładnie podglądać ludzi, ale kto powiedział, że my się niby kiedykolwiek ładnie zachowujemy buachacha 😈. Ludzie, na wsi zwykle jest nuda, więc jak coś się dzieje, to każdy wychodzi popatrzeć.
Akurat naszliśmy byli na scenę, jak Karen* lekko okrwawiona zasuwa z determinacją na bosaka ulicą a za nią jej facet i ludzie z pogotowia. Tych ostatnich akuratnie było trochę, bo na dwie karetki przyjechali. Niezła akcja. Przyprowadzili ją pod dom, ale z gestów wyraźnie wynikało, że nie bardzo chce współpracować i raczej próbuje znowu nawiać. Słabo jej jednak idzie. Osunęła się na glebę i nie chciała lub nie mogła wstać. Być może wzięła albo wypiła za dużo. Takie wrażenie sprawia. Po okrwawionych nadgarstkach można się domyślać, dlaczego wezwano karetkę. W tym momencie nadjechał radiowóz na sygnale i policmajstry z lekkim niezdecydowaniem wkroczyli do akcji, która polegała na przekonywaniu Karen do współpracy, co z pierwa raczej marne efekty dawało. W końcu jednak Karen powlokła się z ociąganiem do domu, skąd za kolejną chwilę została wyprowadzona przez gliniarza zakuta w kajdanki. No nieźle! Przyprowadzono łóżko, na które po dłuższych negocjacjach udało się w końcu położyć skutą Karen. Położono ją twarzą do spodu, a plecami i rękami w kajdankach do góry. Na koniec zapięto jeszcze pasy wokół jej ciała i wreszcie w takiej - jak na mój gust - niezbyt komfortowej pozycji wpakowano ją do karetki. I pojechali. Co obserwowaliśmy już ze stanowiska naziemnego w towarzystwie reszty sąsiadów. I pomyśleć, że to była taka spokojna i sympatyczna okolica dopóki ten przypał się tu nie sprowadził. Znaczy okolica nadal jest sympatyczna, nie licząc jednego czuba, o którym wszyscy pozostali mają już jednakie zdanie nawet jeśli muzyki słuchają w innych porach i innym natężeniu.
Studniówka po flamandzku
Wracając do naszych przyziemnych spraw życiowych to Najstarsza powinna była w tym momencie szykować się do szkolnej imprezy odbywającej się na zakończenie szóstej klasy. Impra ma się rozpocząć wieczorem od pokazu mody w wykonaniu uczniów niektórych klas szóstych, gdzie klasa Najstarszej ma prezentować zarówno własnoręcznie uszyte ubrania jak i odzież z jednego sklepu, który zgodził się na współpracę. Po pokazie zaplanowano potupaję dla uczniów i ich rodzin z obowiązującym dresscodem „black & white”. Najstarsza zdecydowanie nie chciała w tym uczestniczyć i okazało się, że nie musi. Mentorka wykazała pełne wsparcie i zrozumienie dla naszej Córki. Najstarsza poszła zatem dziś zwyczajnie na swój staż, a wieczór może spokojnie spędzić we własnym pokoju zajadając pizzę, którą właśnie zamówiliśmy.
Na kolejny tydzień przewidziane są jednak dalsze obchody zakończenia szkoły. W normalnych okolicznościach tutejsze średnie szkoły obchodzą „studniówkę”, czyli świętują 100 dni do zakończenia szkoły. Nie ma to jednak wiele wspólnego z polską studniówką. Tutaj, jak wnioskuję z opowieści nastocórek, szkołę żegna się w ciekawszy sposób, który bywa wcale nie rzadko związany z wandalizmem i ogólnym bałaganem, czyli np obrzucenie szkoły jajcami i tonami konfetti itd. Nawet jak na drugi dzień muszą to sami przymusowo sprzątać i być wzywanymi do dyrektora. Imprezy taneczne, jak choćby wyżej wspomniana, też oczywiście się odbywają.
Nauczyciele próbują oczywiście tę chamską tradycję (tak samo jak chrzest „kotów”) skierować na bardziej przyjazne tory. I tak w szkole Najstarszej mamy legalne sprayowanie kolegów i przebieranie się. Jako się rzekło normalnie odbywa się to 100 dni przed końcem roku, ale że korona zablokowała zabawę, to w tym roku odbędzie się na 50 dni przed końcem. Już dziś dostaliśmy informację, że w następny piątek młodzież z całej szkoły ma założyć ubrania, które mogą zostać upaprane farbą. Podają też, przy którym wejściu szóstoklasiści będą lać farbami (zmywalnymi), a przez które można przejść na sucho. W pozostałe dni tygodnia szóstoroczni będą do szkoły przychodzić przebrani.
Urodziny z czteromiesięcznym opóźnieniem.
Młody z kolei dziś po raz pierwszy od wielu miesięcy poszedł na imprezę urodzinową do kolegi. Kolega obchodził urodziny w grudniu, ale kto komu zabroni zorganizować przyjęcie pół roku później? Młody nie mógł się doczekać. Tylko ja trochę się boję o jego zdrowie, bo to urodziny w parku trampolinowym, gdzie łatwo o przebrykanie lub wbryknięcie na drugiego ludzia czego skutki mogą być różne. Zabawa jednak na pewno będzie przednia. W sumie to sama bym poszła do tego przybytku, gdyby nie fakt, że jestem za stara. Znaczy nie żeby mentalnie tylko fizycznie. W sensie, że zaworki już by nie wytrzymały skakania. Chyba żeby tak pampersa założyć… 🤨🤪. Dziwne jednak wydaje się, że nagle ktoś urządza urodziny. Odzwyczaiłam się już. Młody ma dziś jeszcze próbę chóru, ale nie wiadomo, czy jeszcze mu się będzie chciało śpiewać po dwóch godzinach skakania. Nie długo mają występy publiczne i w sumie dobrze by było, gdyby poszedł, ale zmuszał go nikt nie będzie.
Ileż to ciekawych rzeczy może się zdarzyć w ciągu jednego tygodnia. A przecież rzadko kiedy się nie dzieją. Choć myślę, że niektórzy ludzie nie potrafią uważnie patrzeć wokół siebie i wiele zdarzeń, które dzieją się tuż obok, im zwyczajnie umyka. Niektórym zaś bezduszny i ogłupiający telewizor przesłania kolorową i bogatą rzeczywistość. Wolą żyć życiem innych ludzi, nie rzadko fikcyjnym, aniżeli swoim własnym. No i dlatego ja mam zwykle problem z dogadaniem się i wzajemnym zrozumieniem z takimi osobami. Nie mam bowiem bladego pojęcia, co dzieje się w medialnej rzeczywistości i gówno mnie ona, szczerze mówiąc, obchodzi. Nie dogadamy się. Chyba żeby oni któregoś dnia postanowili zejść na ziemię…
*) Imiona zmyślone. Wydarzenia rzeczywiste. Mniej więcej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Komentujesz na własne ryzyko