29 stycznia 2023

Czy powinno się przeklinać na publicznym blogu?

*UWAGA*18*Tekst zawiera wyrazy powszechnie uważane za niecenzuralne

Ciągle zimno i ponuro, w ciele słabizna i obolałość, a w mózgu zaćmienie. Najlepszym się zdarzają takie dni. Dzień to zatem akuratny na siedzenie pod kocem i spisywanie arcybłyskotliwych refleksji na bzdurne tematy. 

Porozkminiam sobie na temat używania wulgaryzmów na blogu udostępnionym publicznie.

W życiu prywatnym codziennym przeklinam dużo i często. Dlaczego? Bo mogę! Bo mi to sprawia przyjemność. Bo w ten sposób wyrażam i rozładowuję złe emocje. Bo nie widzę w tym niczego złego. Bo już spory czas temu postanowiłam sama decydować o tym, jakie zasady, reguły i priorytety będą obowiązywać w moim prywatnym życiu i o tym co jest dla mnie dobre, co mi wypada a co nie wypada. I tak moja główna zasada dotycząca tego, co mogę robić i mówić brzmi:

 „możesz wszystko, na co masz ochotę, byleś nie krzywdziła świadomie innych bez potrzeby”.

Czy moje przeklinanie może kogoś skrzywdzić? Oczywiście! Gdy na ten przykład zwyzywam kogoś od skurwysynów. Staram się przeto nie wyzywać nikogo od skurwysynów. Bez potrzeby. Wnerwianie mnie odradzam jednak. Więcej, staram się nie używać brzydkich wyrazów w miejscach publicznych, by nie razić niechcący co bardziej wrażliwych uszu. Uznaję i szanuję bowiem fakt, że niektórzy brzydzą się wulgaryzmami. Mam też tego farta, że tu mało ludzi rozumie, co mówię, choć „kurwa” i „spierdalaj” raczej są znane wszędzie. Tak czy owak poza domem staram się panować nad swoim ryjem. Podkreślam STARAM SIĘ, bo nie zawsze to mi wychodzi. O ile używanie grubych wyrazów jako przecinka udaje mi się w miarę kontrolować, tak steku przekleństw wywołanych emocjonującym zdarzeniem już jakby trochę mniej. Podejrzewam jednak, że dla ludzi chyba lepiej jak im uszy zwiędną, niż jakby dostali w zęby. Pozostaje jeszcze kwestia tego, co kto uznaje za wyraz wulgarny, bo o ile co do np „kurwy” wszyscy się pewnie zgodzą tak np  „podpaska” może okazać się kontrowersyjna. Taaaak, są ludzie, którzy uważają to słowo za niecenzuralne. Dostałam bowiem kiedyś opieprz na tym oto blogu od jednej Warsiawianki, którą bardzo ale to bardzo raziło używanie tego typu okropnych wyrazów. Bo ludzie so różne… Jeden lubi pomarańcze, drugi jak mu stopy śmierdzą.

A co z przeklinaniem na blogu?

Nad tym rozkminiam co jakiś czas. Zwykle po tym, jak ktoś zwraca mi na to uwagę, bo go razi mój wulgarny język.

Jedną z pierwszych osób, jakie na to zwróciły uwagę zaraz na początku mojej blogowej przygody, czyli z 9 lat temu, była moja klasowa koleżanka,  belferka w naszej dawnej szkole. Nie pamiętam, co jej odpowiedziałam dokładnie, ale raczej pewnie coś w stylu, że co to kogo gówno obchodzi, jak ja piszę…

I tak właśnie uważam ciągle po blisko 10  latach stukania w klawisze. Choć przyznaję koleżance belferce i wielu innym podobnie myślącym ludziom rację, że: 

Lepiej i profesjonalniej teksty prezentują się bez wulgaryzmów.

Teksty wolne od brzydkich wyrazów może czytać każdy nawet dzieci, babcie i panienki z dobrego domu.

Gdybym bardziej dbała o jakość wypowiedzi, więcej ludzi by mnie chciało czytać.

Z czego wniosek, że powinnam cenzurować swoje wpisy, by lepiej się sprzedawały i każdy chciał je czytać. I z tym się jak najbardziej zgadzam, że blogi pisane z dbałością o kulturę języka są bez wątpienia lepsze i wartościowsze. 

Pozostaje tylko jedno pytanie. Albo kilka. Pytania - moim zdaniem najważniejsze - CZEGO JA CHCĘ? Kim ja jestem?  I po co piszę?

Ja piszę przede wszystkim dla siebie. Piszę tak, jak się pisze pamiętnik, tylko że mam najwyraźniej coś z ekshibicjonisty, że lubię to robić publicznie. Na moim blogu jestem sobą, a ja nie jestem damulką ę-ą, nie jestem panienką z dobrego domu, nie jestem celebrytką, profesorką ani inteligentką i nie lubię za często udawać kogoś, kim nie jestem. 

Ja jestem prostą babą. Może nawet dosyć inteligentną i oczytaną, ale wciąż babą. Prostą, niewykształconą kobitą ze wsi. Brak wykształcenia i obycia wśród ludzi kulturalnych i wykształconych odczuwam każdego dnia. Czuję swoje braki w tym względzie i nawet gdybym mój niewyparzony ryj utemperowała, to nic nie zmieni. Pozostanę prostaczką. Bo nawet jak człowiek ze wsi wyjdzie, to wieś z człowieka nie koniecznie...

Dlaczego zatem miałabym grać inteligentkę, udawać kulturalną panią z wysokim wykształceniem, jaką nie jestem i jaką nigdy nie będę. Na moim blogu jestem sobą, a ja klnę na co dzień jak szewc. Bo lubię. Bo mogę. 

Czy nie mogłabym popracować nad swoim językiem, kulturą osobistą itd? Mogłabym. Ale nie chce mi się i nie widzę potrzeby. Nie mam praktycznie najmniejszych aspiracji ku temu. To samo tyczy się zresztą mojego np ubioru. Łachmany to mój styl. Na co dzień noszę sprane, zwykle rozmiar czy dwa za duże, nie rzadko męskie bluzy i koszulki oraz dresy i adidasy, a jak sandały to zawsze do skarpet. Zero biżuterii, zero makijażu, włosy obcięte maszynką na kilka mm. Wygoda najważniejsza, czy się to komu podoba, czy nie. A zapewniam was, że wielu się nie podoba! Wielu uważa, że jak się nie maluję i nie noszę modnych sukienek to o siebie nie dbam. Dbam. Dla mnie ważne są scruby, balsamy, olejki, pachnidła na wieczór oraz ładne majtki. O tak, nie założyłabym brzydkich (moim zdaniem) majtochów. Majty są dla mnie najważniejsze. Lubię oglądać i macać majtki, majteczki, majtusie. I damskie i męskie, bo to co facet ma na swoim tyłku jest równie ważne. Tak samo w języku. Tu też są rzeczy ważne i ważniejsze. Kocham język, uwielbiam bogactwo wyrazów i zwrotów. Często wygrzebuję stare, zapomniane słowa i delektuję się nimi, niczym ambrozją. Lubię też nowe słowa i język młodzieżowy. Fascynują mnie dialekty i gwary lokalne. Używam ich wszystkich z radością tworząc pokręcone mieszanki. Tworzę  czasem też własne słowa i swobodnie interpretuję zasady ortografii i gramatyki. Dlaczego zatem miałabym sama sobie wystawiać embargo na niektóre słowa? Wulgaryzmy wszak po coś są w słowniku. A jak są, to trzeba z nich korzystać. Oczywiście nadużywanie jakiegokolwiek wyrazu jest na dłuższą metę irytujące. Nie zamierzam tu bynajmniej wypierać się tego błędu. Zapewne od czasu do czasu, a może nawet i częściej nadużywam jakiegoś słowa, a już szczególnie brzydkich, ale mimo wszystko staram się stosować je tylko tam, gdzie potrzeba, gdzie wydają się jak najbardziej stosowne. Ale to tylko ja sama mogę ocenić, nie jakiś przypadkowy czytelnik, czy inna randomowa osoba.

Wulgaryzmy wyrażają to, czego ładnymi słówkami powiedzieć się nie da. A w moim życiu, jak już kiedyś wspominałam, wiele momentów znacznie przekracza kategorię „motyla noga ”, czy „kurza twarz”. 

Jeśli czuję, że jest cholernie czy piekielnie zimno, to znaczy że zimno przeze mnie odczuwalne znacznie przekracza zwykłe zimno czy nawet bardzo zimno. A jak już jest kurewsko zimno, to znaczy że jest po prostu nie do wytrzymania w danym momencie. Co nie koniecznie musi być związane tylko i wyłącznie z temperaturą czy pogodą ogólnie, ale być połączonym wyrażeniem odczuwania zimna z samopoczuciem i sytuacją, w której się w danej chwili znajduję. Zapewniam was, że te same warunki pogodowe inaczej odczuwasz, gdy jesteś zdrowy, a inaczej gdy właśnie złapałeś kapcia w rowerze będąc w drodze do pracy a jeszcze inaczej, gdy właśnie się dowiedziałeś, że masz np raka. 

Wulgaryzmy wyrażają emocje. Jeśli czuję się dobrze, wszystko idzie jak z płatka, nie czuję zwykle potrzeby na użycie ciężkich słów czy rzucanie mięsem. Im bardziej jestem zmęczona życiem, im dłużej żyję w stresie, im więcej problemów mnie przytłacza, tym cięższy staje się mój język.

Bardzo wyraźnie widać to właśnie na tym blogu, gdzie słowem rysuję kolejne przeżyte tygodnie. Momenty trudne do przeżycia aż roją się od wulgaryzmów w takiej czy innej formie. Gdy jest mi trudno, praktycznie nie potrafię pisać bez rzucania chujami i kurwowania wszystkiego i wszystkich. 

Pamiętnik to nie powieść czy recenzje produktów. 

Pisanie jest dla mnie autoterapią. Pokazuję tu co myślę i czuję, a nie co powinnam myśleć i czuć według osób postronnych. Opowiadam moje przeżycia takie jakie są, a nie jakimi chcieli by je widzieć ludzie. Posługuję się swoim codziennym językiem a nie tym, którego używają literaci. 

Często czytam w komentarzach, że jestem w pewnych aspektach dla ludzi przykładem, wzorem do naśladowania jeśli idzie o radzenie sobie z problemami, że motywuję innych do działania. Może zatem niektórzy chcieli by w blogerce widzieć całkowity ideał? Może wielu chciało by widzieć, że radzę sobie też i z panowaniem nad ryjem nawet albo zwłaszcza, gdy sami sobie z tym nie radzą? O tak, bez wątpienia fajnie by było pokazać dzieciom taki przykład, że człowiek na którego problemy walą się całymi kupami nie tylko idzie do przodu z podniesioną głową i uśmiechem, ale przy tym jest piękny, zadbany, pobożny i ładnie się wysławia. Jeśli tego szukacie na blogu, to trafiliście pod zły adres. Odsyłam do blogów celebrytek i innych perfekcyjnych pań domu, które może i w dupie były, gdzie gówno widziały, ale przynajmniej pięknie, kulturalnie i z gracją potrafią o tym opowiadać. Wybór należy do Was - brutalna rzeczywistość, czy cukierkowe zmyślone pierdolenie? 

Koleżanka orzekła ponadto, że używanie wulgaryzmów to brak szacunku dla czytelnika, z czym już zamierzam dyskutować, bo

Nie piszę bloga do konkretnych adresatów. jak np mejla. Moje teksty nie są artykułami z gazety codziennej, za którą ktoś płaci. Gdy moje teksty pojawiają się w druku, przechodzą przez cenzurę (co nawiasem mówiąc czasem sprawiało, że czytanie mojego własnego tekstu w gazetce było aż niestrawne dla mnie, bo takie wygładzone i cacy).

Bloga czytają tylko ci ludzie, którzy chcą. Przy czym muszą go znaleźć sami w necie. Nie jest on polecany przez algorytmy, bo nie płacę za żadne reklamy. Jeśli ktoś tu trafi w taki czy inny sposób, może ocenić czy teksty są na jego poziomie i czy są dla niego odpowiednie. Przy bardzo wulgarnych i niecenzuralnych tekstach zwykle umieszczam informację na początku tekstu. Tak czy owak NIKT NIE MUSI CZYTAC mojego bloga. 

Na koniec dodam anegdotkę, może się komuś przyda w związku z powyższym...

Kiedyś, gdy jeszcze w bibliotece pracowałam, kobieta wypożyczając romanse dla swojej babci opowiedziała, że spytała staruszki, czy może dla niej wypożyczać romanse z erotycznymi elementami, na co tamta odrzekła - Nie ma problemu, gdy w książce jest jakaś brzydka scena, to po prostu zamykam oczy.

A wy, Drodzy Czytelnicy, jak tam językowo? Zawsze język na wodzy, pełna kultura i zero brzydkich wyrazów czy lubicie czasem sobie pofolgować? 




22 komentarze:

  1. Świetny tekst!
    Ja wulgaryzmów używam w sytuacjach gdy moje emocje osiągają stan krytyczny, wtedy mi się wyrywa ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze czasem spuścić złe powietrze, by człowieka nie rozsadziło ;-)

      Usuń
  2. Tak jak piszesz, jeśli kogoś twój język razi, droga wolna.
    Nie używam wielu wulgaryzmów, ale jeśli już, to uznaje je za najlepszą formę odreagowania lub nakreślenia sytuacji.
    Najlepiej obrazuje to dowcip:
    - czy na pewno nie może pan tego zrobić?
    - mówiłem , że nie
    - ale może da się pan namówić?
    - nie ma mowy, nie rozumie pan, ze nie, to nie?
    - ale tak kategorycznie?
    - ni chuja!
    - trzeba było tak od razu...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahaha, Jotka. Ty to potrafisz... ;))

      Usuń
    2. Właśnie przeczytałam o ciekawym eksperymencie:
      dwie grupy ludzi trzymały ręce w lodowatej wodzie, ta której pozwolono przeklinać do woli, wytrwała o połowę niemal dłużej od tych, co nie przeklinali...

      Usuń
  3. Gdyby ( of jakby ) wszyscy byli takimi Wiesniakami jak Ty to zycie byloby piekne

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. zupełnie się zgadzam, jesteś bardzo OK.

      Usuń
    2. No nie wiem nie wiem... czy chciałabym spotykać takich świrów na swojej drodze

      Usuń
  4. Lubie Cie taka! I sama tez przeklinam, kiedy mam emocje nieco zbyt duze. Uwazam, ze to lepsze niz zawal :D Paniusiami sie nie przejmuj. Ich glowna cecha to GLUPOTA. Czy warto brac pod uwage zdanie osoby glupiej? :D Nie jestem od pluga oderwana, a mimo to uwazam identycznie - wulgaryzmy maja swoja role w jezyku. I w konkretnych wypadkach warto ich uzywac!

    OdpowiedzUsuń
  5. Wulgaryzmy mnie rażą. Co nie znaczy, że nie używam. Oczywiście masz rację- kto nie chce, niech nie czyta.
    Zgadzam się, że czasem się nie da. To są emocje. Ale tak sobie myślę, dlaczego tylko te negatywne? Jeśli jestem maksymalnie zdenerwowana, to jestem wkurwiona. A jak niezwykle się zachwycam?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To jest wykurwnie, jak mawiał mój brat ;-) Może też być zajebiście hehe. Jednak głównie te złe się wyraża brzydkimi wyrazami

      Usuń
  6. jak to mówią wolnoć Tomku w swoim domku. Czyli moim zdaniem Twój blog Twój cyrk i Twoje małpy. Chcesz przeklinać to przeklinaj nikomu nic do tego. Jakby mnie raziło to bym nie czytała i prosta sprawa. Ja pisemnie mailowo i blogowo raczej nie przeklinam ale w życiu i owszem choć to zależy od rozmówcy. Swoją drogą jest to ciekawe jak prędko się dostosowujemy rozmową do tego z kim akurat rozmawiamy. Ja to już dawno zauważyłam. W pracy sporo posługuję się gwarą bo takich mam petentów, prostych ludzi którzy języka urzędowego nie uzywają i nierzadko ciężko im nawet druki wypełnić. Więc łapię się na tym, że jak taki przychodzi od razu gadam z nim po "ichniemu" czego absolutnie nie robię w domu bo mój mąż gwary nie lubi, nie używa i mało kapuje. To samo z przeklinaniem. Mam koleżanki które nie klną więc i ja z nimi w gadce raczej tego nie robię ale mam z kolei też taką kumpelę w moim wieku bardzo mi bliską i emocjonalną która zasuwa jak szewc włącznie z przecinkami i nasza wspólna rozmowa upstrzona jest ostro i grubo bo wtedy klniemy obie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To prawda, że dostosowujemy się do rozmówcy. Też to jakiś czas temu zauważyłam. Zresztą nie tylko w kwestii języka, ale też np zachowań. Jeśli wejdziesz między wrony...

      Usuń
  7. Z wulgaryzmami jak z przyprawą: dasz szczyptę czy dwie, jest zaje. Ale jak wpierdolisz całą pieprzniczkę, cała potrawa psu w dupę. Tak że ten.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co racja to racja... Wszystko dla ludzi, byle z umiarem...

      Usuń
  8. Mnie - podobnie jak Ewę powyżej - wulgaryzmy rażą (tutaj głównie mam na myśli mowę), sama bardzo rzadko używam, muszę być naprawdę negatywnie nabuzowana, żeby sobie poprzeklinać :)

    Generalnie to trzymam się z daleka od wulgarnych osób i - przyznaję uczciwie - z reguły szufladkuję takich ludzi. Jeśli słyszę czyjąś wypowiedź i dominują w niej przekleństwa, to od razu przylepiam łatkę "buraka" z dopiskiem "unikać za wszelką cenę". Nie utrzymuję kontaktu z takimi ludźmi.

    Co się zaś tyczy Twojego bloga, to no właśnie - jest on Twój. To nie jest lektura obowiązkowa. Kto nie chce, nie musi czytać, wszak w sieci nie brakuje innych wirtualnych pamiętników. Fajnie jednak, że jesteś sobą. To lepsze niż udawanie kogoś, kim się nie jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja sama klnę jak szefc, ale jak słyszę u innych, to mnie to czasem też irytuje. Myślę, że to nie tylko o samo słownictwo chodzi, ale raczej ogólny sposób bycia danej osoby, a jeśli słownictwo, to raczej nie same wulgaryzmy tylko ogólny sposób wysławiania. No i chyba jednak jak usłyszę "poszłem wkurwiony" to "poszłem" o wiele bardziej mnie drażni ;-)

      Usuń
    2. Coś w tym jest - to taka wypadkowa słownictwa, sposobu bycia, światopoglądu... Burak to stan umysłu :)) Burakiem nikt się nie rodzi (a już na pewno nie definiuje go miejsce urodzenia), burakiem człowiek się staje gdzieś po drodze ;)

      Usuń
  9. Tworzymy by świat był piękniejszy, chociaż odrobinę. Naszym zdaniem ,piękniejszy .Publikujemy bo uważamy ,że nasze tworzenie jest w stanie upiększyć świat. Udoskonalić świat. Uczynić go lepszym. Publikujemy by nasze otoczenie stało się lepsze, piękniejsze , ciekawsze, bardziej kolorowe, znośne do życia, przyjazne do życia. Publikujemy a tym samym bierzemy odpowiedzialność za obrazy jakie wieszamy na ścianach , dostępne dla wszystkich i tu zaczynają się schody, bo musimy wziąć odpowiedzialność za konsekwencje , które nastąpią gdy obrazy zobaczą ludzie mniej odporni, mniej wykształceni, mniej sceptyczni do świata i tego co oferuje.Wypada wiedzieć, że to co piszemy przeczytają nasze dzieci,nasze żony, nasze kochanki.Większość ludzi i ich sumienie wystarczy za azymut. Kloszard.PS Są jednak ludzie wyzuci z sumień. Wolni od zasad, moralności, etyki dla których tylko "ja"jest ważne. Niestety są .Nie wolno nam pozwalać im krzywdzić w imię chorej wolności. To jest jak z dzieckiem, to wszystko jest jak dziecko, które możemy wszak zamordować w imię naszej wolności . wiele miejsc na ziemi daje nam do tego prawo ale gdy postawimy się w miejscu owego dziecka, czy rozrywanie na strzępy,sprawianie bólu, robienie krzywdy będzie czymś innym, będzie dotyczyło kogoś innego ?.... Tak jest z każdym przekroczeniem pewnych granic-nas nie bolą, nam sprawiają radość ale czy czynią świat piękniejszym ?Czy nie krzywdzą .

    OdpowiedzUsuń
  10. Za duzo pierzu to nie lubie i uzywam jak Tyszkiewicz czyli malo lub duzo. Bo damy przeklinaja jak wymaga sytuacja. Za to przeklenstwa w innych jezykach mnie nie draznia az tak jak te po polsku. Angielski czy hiszpanski czy francuski czy wloski odbieram je inaczej.

    OdpowiedzUsuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima