21 stycznia 2023

Upierdliwe skutki terapii hormonalnej a życie toczy się dalej

 Ależ to irytujące, że człek nie zna teraz siebie samego, że możliwości własnego ciała są nieprzewidywalne a granice nieznane. 

Drzewiej człek wiedział, jak daleko zajść może, ile w łapie przyniesie, ile jest w stanie zrobić. Mógł dzięki temu rozsądnie se robotę i insze działania planować, tak by im sprostać, by cały tydzień sprawnie działać i nie zamęczyć się już dnia pierwszego. Teraz nic nie jest oczywiste ani przewidywalne w tej materii. 

Jestem zmęczona i obolała. Nie podoba mi się to. Mózg trochę jakby się poprawił i działa nie najgorzej, choć ciągle zapominam łatwo wszystko i się plączę w myśleniu. To jednak nic z porównaniu z fizycznymi niedomaganiami, gdy akurat ma się to szczęście, by wykonywać ciężką fizyczną pracę. 

Już w poniedziałek wiedziałam, że to będzie trudny tydzień, bo czułam się mało wypoczęta po weekendzie. Jakoś strasznie wolno ostatnimi czasy wypoczywam i wolno śpię. 

Poniedziałek był ciężki. Nie byłam u poniedziałkowych klientów 5 tygodni, bo czasem tak wychodzi, że wszystko w ten sam dzień tygodnia wypada. W grudniu musiałam w jeden poniedziałek do onkologa, więc wzięłam wolne. Potem miałam 2 tygodnie urlopu. Pierwszy poniedziałek roku było zaś wolne za Nowy Rok, a potem jeszcze szkolenie w kolejny poniedziałek. Niefajnie ani dla klientów, ani dla mnie, bo wiecie, jeden se sam posprząta należycie, ale drugi tylko rynek ogarnie. Przeto jak po 5 tygodniach przychodzisz w końcu ze szmatą, to masz taki syf do ogarnięcia, że głowa mała. I tak właśnie było. Jeden ogarnął, a drugi był chory i tylko z grubsza. Był zatem zachrzan. Ostatkiem sił dopedałowałam do domu i padłam na pysk. 

wschód słońca i Krowa elektryczna

We wtorek Matka Natura utrudniła mój żywot robiąc se lodowiska tu i tam. A ja blisko 10 km do klienta. Skuter odpada. Jeszcze mi życie miłe. Wzięłam elektryka, bo rower to jednak rower. Wyjechałam godzinę wcześniej. Powoli i ostrożnie. Do lasu szło łatwo, ale tam zgodnie z oczekiwaniami była szklaneczka na drodze. Solniczki tam nie jeżdżą. W Belgii w ogóle jeśli idzie o posypywanie czymkolwiek dróg to bardzo jest ubogo. 



Dawniej oblodzona droga to dla mnie była wesoła atrakcja i wyzwanie - przejechać pięknie całą trasę i się ani razu nie wyglebić, a w razie zaliczenia gleby, podnieść się szybko i z uchachaną mordą udawać, że ten piruet rowerowy był zamierzony i celowy.  Teraz jednak czuję się zgrzybiale, przeto ani mi w głowie takie figle. Jak zobaczyłam ten lód, byłam wściekła, zniechęcona i załamana. Przypomniałam sobie siebie sprzed raka i te przejazdy po takim lodowisku na tej samej drodze i nagle poczułam się tak cholernie stara, zmęczona i upokorzona. Kurde, wychowałam się przecież na Podkarpaciu, gdzie każdą zimę zapieprzałam rowerem do wszędzie. Wiem, jak należy jeździć rowerem po lodzie, by się za często nie wywracać, dzięki kilkuletnim treningom sztuk walki znam też techniki upadania i dotąd wydawało mi się, że to wystarczy. 

Jednak stojąc na tej oszklonej drodze uświadomiłam sobie, że dupa blada… Boli mnie ramię i dłonie pobolewają, co utrudnia zwykłe prowadzenie roweru, a rewolucje na śliskiej powierzchni i sprytne manewrowanie kierownicą praktycznie uniemożliwia. Biodra, kolana, stopy… wszystko mam  rozpieprzone przez te cholerne piguły i chemię. Nic nie jest takie, jak było. Do tego to zmęczenie. Dawniej to nawet jak zajechałam upocona jak świnia po takich atrakcjach do roboty, wypiłam flaszkę wody i dawaj do miotły jakby nigdy nic, a po robocie jeszcze okrężna droga do domu, by zakupy zrobić - wiatr, deszcz, zawierucha - nic mnie nie powstrzymało. Potem siup jeszcze ze trzy prania, gotowanie, sprzątanie, a wieczorem jeszcze na kurs mogłam skoczyć i dawałam rady.

 A teraz stoję przed tym lodem i se myślę, jak ja, kurwa mac, dojadę dziś do tego klienta?! Jak potem dam rady sprzątać 4 godziny? I czy dam rady wrócić o własnych siłach na chatę? 

Czuję się staro po tym raku. 

Bardzo staro.

 Schowałam dumę do torby rowerowej i przeprowadziłam rower przez cały lód. Ze 300 metrów tego było. Resztę drogi już dało się normalnie jechać, bo tylko w niektórych miejscach były zamarznięte placki wody, a małych lodów aż tak się nie boję. 

Widoki po drodze jednak były zacne, bo - jak to w Belgii często bywa - tu lodowisko, a tam tablice „uwaga teren zalany”. Na zalanych łąkach mewy se kąpiel urządziły, a to wszystko promieniami wschodzącego słońca niczym złotem muśnięte. Zachwycający widok.


Mewy zażywające kąpieli w podmarzniętej wodzie 

wylał strumyk Molenbeek, łąka zalana
 

Środa była nawet spokojna. Klient prawie koło domu i jeszcze kobieta kibel i prysznic pięknie sama wymyła, garaż posprzątała, więc łatwiej się z robotą było uporać. Szybko wróciłam, nagotowałam kiszonej kapuchy z zasmażką, ziemniaków i kichy nasmażyłam. Młody nic z tego nie lubi, więc jajecznicę sobie usmażył. Posprzątałam kurnik, prania jakieś zrobiłam, trawy nazbierałam dla świnek (tak, w Belgii w zimie można zbierać trawę, byle tylko w południe słońce przyświeciło). I sporo czasu na odpoczynek mi zostało, a tego mi teraz wiele potrzeba. A w środowe rano znowu było pięknie. Świat miał przez chwilę niesamowity, rzadko spotykany kolor. Było nieziemsko niezwyczajnie granatowo. Zdawało się, że nawet powietrze jest niebieskie, a szron na trawie mienił się w świetle ulicznej latarni wszystkimi odcieniami granatu i fioletu…



Czwartek też był męczący. Do południa jeszcze jak cię mogę. Potem z każdą godziną gorzej. Gdy druga klientka powiedziała, że mogę iść przed czasem do domu, nawet nie protestowałam, a normalnie przekonywała bym, że może szafkę w kuchni posprzątam czy coś, bo tak się należy i ja lubię uczciwie pracować, ale ostatnio tego typu nielegalne propozycje akceptuję bez zbędnych dyskusji z ulgą i radością. Pakuję się i lecę do domu jak na skrzydłach, by wziąć gorący prysznic, wrzucić coś na ruszt i wyciągnąwszy obolałe kopyta zanurzyć się w internetach czy lekturze.

Doktory mówiły, że ciało długo się będzie regenerować po tych wszystkich przejściach, ale miałam nadzieję, że to jednak mniej będzie odczuwalne fizycznie. Niestety jest bardzo. Lekarz rodzinny powiedział, że zawód, który wykonuję, to idealny w tych okolicznościach raczej nie jest. Cóż, może jakbym wiedziała, że zachoruję na raka, to bym coś innego wybrała, ale teraz to za bardzo wyjścia nie mam. Z drugiej strony to dobra robota, bo ilość godzin mogę sobie regulować wedle uznania. Jak nie będę dawać rady na dłuższą metę, to pożegnam kilku klientów i tyle. 

Póki co żyję nadzieją, że to chwilowa niedyspozycja, bo zima, krótkie dni, mało słońca… Byle do wiosny.

Następny tydzień mniej godzin, więc będzie łatwiej.  Musi być.

Dziś byłam znowu u onkolog. Powiedziała, że wyniki mammografii i usg oraz badań krwi były w porządku i kazała wreszcie przyjść we wtorek po pierwszą dawkę zomety. No dobra. Pójdę.

Nie specjalnie lubię jeździć do szpitala autobusem, bo choć jazda trwa tylko półgodziny, to czekanie bywa męczące. Autobus do miasteczka jeździ co godzinę, a przeważnie jest sporo spóźniony, bywa że nawet godzinę… Lubię natomiast spacer z przystanku do szpitala. Idzie się (gdy zna się drogę) przez fantastyczny ogromny park pełen zwierząt i wody. Czysta przyjemność. 




Park w Dendermonde



Tym razem poszłam naokoło, by zbadać dokąd prowadzi nieznana ścieżka pod wiaduktem. Okazało się, że do ulicy sklepowej tamtędy blisko… Po drodze spotkałam konia w kubraczku i oryginalny napis na ogrodzeniu. Zwykle ludzie wieszają tabliczkę z napisem:  „VERBODEN TE VOEDEREN”, czyli zakaz karmienia. Tutaj właściciel konika napisał:
 „Chętnie jem marcheweczki i dobrze wysuszony chleb. 
Zapamiętaj, że od świeżego chleba czy spleśniałego jedzenia mogę umrzeć. 
Bądź rozsądny. Serdecznie dziękuję. Kabo
 i dalej był nr telefonu do właściciela, co często spotyka się na ogrodzeniach pastwisk i co wielce rozsądne i praktyczne jest, bo każdy może szybko skontaktować się, gdyby zauważył coś niepokojącego. Często na fb widzę zdjęcia i pytanie czyj to koń, baran, krowa…? który/a biega po ulicy :-) 




Skoro już byłam na sklepowej ulicy, to poszłam pozwiedzać 😈. W zoologicznym kupiłam sianowy domek dla prosiaków, by mogły się poczuć jak Małgosie i zjadać ściany z chatki. Maggie będzie na pewno świetną Baba Jagą, która gryzie Małgosie po zadkach ;-) Pod wpływem chwili postanowiłam wdepnąć też do sklepu z elektroniką i wyjść z nowym chromebookiem, by móc wreszcie normalnie pisać tego swojego bloga. Nooo dobra, NORMALNIE to może za dużo powiedziane. Komputery w Belgii mają klawiaturę AZERTY, przeto nie ma mowy o normalnym pisaniu… W azerty cyfry robi się z <shift> a „@„ z <alt>. Nie można zatem mówić o normalnosci c’nie? 

Ja nauczyłam się pisać na maszynie do pisania (bodajże układ qwertz) mając z 6 czy 8 lat, potem miałam komputer Atari, a potem Peceta z tym samym układem klawiszy. QWERTY. Nigdy chyba nie będę normalnie pisać na azerty. Na starość cieżko się przestawić. Pisząc po polsku używam układu qwerty, co oznacza, że chcąc napisać „A” klikam „Q”, a żeby napisać “M” wciskam “?”. Ot cała fizolofia 🙃. Młody wyznaje tę samą ideologię i zaraz, jak tylko dostał szkolnego chromebooka, zmienił mu układ klawiszy, żeby móc normalnie pisać bez patrzenia na klawisze i szukania liter. Małżonek kupuje sobie laptopy w Holandii, bo tam są normalne 😜. 


Póki co nastał nam weekend i będę próbować znowu trochę się zregenerować.

A nasze Świństwa, gdyby kogoś ciekawiło, czują się wyśmienicie. Nowe całkowicie się zadomowiły i zaprzyjaźniły ze starymi. Wszystkie są fajne i wesołe. Lubimy je i ciągle się całą piątką zachwycamy, a czasem śmiejemy, bo robią różne hece. Maggie ostatnio odkryła, że to dziwne coś, co stoi od lat za klatką, zawiera siano i jak się za to pyskiem potarmosi, to dziura się zrobi we folii i można siano wyjmować. Boimy się tylko, że zeżre tę cholerną folię, ale nie mamy miejsca na wory z sianem gdzie indziej. I tak już w salonie tu siano, z drugiej strony karma, pod szafą dwudziestokilowy wór ziarna dla kur. Nie ma to jak być wieśniakiem haha. 

Małe swinie rano bawią się w berka, co jest prześmieszne, bo ganiają z niewyobrażalną prędkością z góry na dół i pomiędzy domkami. Patrząc na ich małe stopki i stosunkowo duże ciałka, wydaje się to niemożliwe. 

Bobek i Stara Ja

Lady i Młoda 

Tymczasem nasza biedna Bozia Koko się pierzy i jest bardzo nieszczęśliwa. Wypadło jej większość starych piór i teraz jest cała w kolkach, a tu zimno się zrobiło. Stoi toto zatem takie biedniusieńkie, chudzieńkie i wyskubane gdzieś w kącie ogrodu. Takie pierzenie dla kur jest bardzo nieprzyjemne podobno, co widać po Bożence. Może to swędzi, może boli, na pewno kurka źle się czuje. 

Wcześniej pierzyła się Sunny i też wtedy wyglądała jak siedem nieszczęść, ale za to teraz jest przepiękna, taka bardzo bardzo czarna i puszysta.

Bożenka też za jakiś czas będzie znowu piękna. Heniek za to ostatnio agresywnie wobec naszej Młodej się zachowuje. Kiedyś Chip ociągała się z włażeniem do kurnika, więc Młoda ją złapała, na co Chipi zaskrzeczała, a co Heńka wkurzyło i przywalił Młodej z dzioba po łapsku. Kolejnego dnia dostała już profilaktycznie za nic, bo Sunny zagdakała i ten myślał, że znowu „krzywdzi” jego kurę. Poważny kogut się z niego robi, nie ma co. Teraz Młoda ma dwa siniaki haha. 

pierząca się Bożenka wyglądająca jak dodo




18 komentarzy:

  1. ale Ci zazdroszczę tych włosów. No i teraz też powoli tego srajfona bo zdjęcia super.

    Takiego lodu na ulicy to dawno nie widziałam :O ja bym raczej też prowadziła pieszo o ile sie nie dało myknąć po trawie ;)

    To kury się lenią zimą ? znaczy linieją czy jak to tam sie zwie u kur. Ciekawe. Powinny jesienią chyba żeby takie jakieś cieplejsze pióra na zimę mieć.

    Ja się szykuje powoli na te leki. Muszę wpierw zrobić badanie gęstości kości bo mam dostać inhibitory które mi kości przetrzepią aż miło.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Normalnie kury powinny przed zimą zmieniać ubranie, ale trudno powiedzieć (trzeba by speca od ptaków zapytać) czemu czasem pierzą się w głupim momencie?
      Ja to już nawet nie pamiętam, jakie badania i po co miałam, bo tyle tego było. Czasem się latało po szpitalu przez pół dnia z kartkami od działu do działu, bo u nas lekarze starają się umówić jak najwięcej wszystkiego, by człek nie musiał co chwila przyjezdzac do szpitala, co sobie cenię. Ale z drugiej strony ma się potem taki miszung w głowie, że nie wiesz, co ci badali tu a co tam.

      Usuń
  2. Piękne zdjęcia! Zawsze marzę żeby przespać od listopada do marca, teraz szukam pozytywów w styczniu i za nic nie widze - No może to, że po 17 jeszcze jasno dodaje optymizmu. Ale wciąż choroby, jakieś zimna, śniegi - fuj!
    Komputery kupujemy w internetach na bol czy innych stronach (gdzie znajdę odpowiedni i z qwerty taniej)- ostatnio właśnie z Holandii przysłali.
    Byle do wiosny! Dużo siły życzę!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. pOzytyw w styczniu taki, że to styczeń a nie np listopad, już bliżej do wiosny, ale przespanie tej ponurej pory to było by jakieś rozwiązanie... albo jakby tak mieć drugi dom z druga pracą w jakimś ciepłym w tym czasie miejscu... 🧐☀️

      Usuń
  3. Widoki po drodze masz piękne. Trochę Cię pożałowałam, że musisz wstać przed świtem, i że ja za skarby. Ale potem sobie przypomniałam, że przecież słońce wschodzi o 7.30 (a u Was chyba jeszcze później), więc nie jest tak źle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. U nas wschód słońca jest godzinę póżniej, 8.30 😎🙌🏼Ja wstaję jednak pomiędzy 5 a 6, w weekend zwykle ciut później, ale o szóstej też się zdarza, bo lubię wcześnie dzień zaczynać i wcześnie kończyć (o 21 ja już w łóżku z książka, w gorsze dni to i o 19). Bo lubię. Zawsze tak było. W czasach w liceum lubiłam o piątej iść pobiegać nad rzeką albo zwyczajnie posiedzieć i posłuchać śpiewu ptaków (tylko o świcie jest taki klimat). Rano przed pracą często robię pranie, odkurzam, sprzątam u świnek… by po pracy było łatwiej.

      Usuń
    2. Podziwiam takie zdrowe nawyki. Ja sowa jestem niestety.

      Usuń
  4. Kochana, stanowczo za duzo od siebie wymagasz! Masz wspaniale cialo, ktore nie poddalo sie chorobie i walczy. Masz wyglad trzydziestoparolatki, mloda cere i super figure. Twoj organizm potrzebuje czasu zeby sie doleczyc i dojsc do formy, dbaj o niego zamiast popedzac go wciaz i zadac zeby chodzil jak nakrecony, cala dobe bez przerwy :P Rozumiem, ze gorzej, slabiej sie czujesz. Pora roku nie sprzyja i pewnie te ostre tabletki tez nie. Badz dla siebie dobra. Wspieraj siebie zamiast torpedowac. Masz po co zyc, masz rodzine, swietnego faceta i super dzieciaki. Dbaj bardzo o siebie, zamiast myslec o innych tylko i pracy :P Inni dadza sobie rade, a Ty zajmuj sie czule soba :)))
    usciski z okropnie ponurej, zasniezonej mokra breja Pl.
    Kitka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo dzięki za komplementy i miłe słowa !
      Ja to wszystko wiem, co mówisz o zdrowiu i życiu, ale tak jak napisała Jotka poniżej, mimo że jesteś świadoma ubytku sił i ograniczeć związanych z wiekiem czy zdrowiem, to jednak człwiek się temu dziwi i nie chce się z tą zmianą za diaska pogodzić... No i dwie inne rzeczy... Nas od małego nauczono zapierdzielać bez względu na wszystko bez wypoczynku... Nigdy nie mieliśmy wakacji - ani ja ani mąż, od pierwszych klas podstawówki robota od rana do nocy, wypoczywać szło się do szkoły... i ja nie umiem dziś wypoczywać. Jestem tego świadoma, ale jak tylko przyłąpię się na opierdlaingu dłuższym albo rozczulaniu się nad sobą, bardzo źle się z tym czuję, słyszę zaraz te wszystkie napomnienia starszych generacji.... To by wymagało poważnek psychoterapii i pomocy kogoś, kto by nas nauczył planować wypoczynek, bo w naszych móżgach jest zakodowane, że wypoczynek jest zły i karygodny... W mojej rodzinie nie dbało się o zdrowie i my nie mamy tego nawyku. Chodzenie do lekarza to był wstyd i objaw słabości. Proszenie o pomoc i lenienie się to był wstyd. Ciągle się uczymy żyć jak cywilizowani ludzie, a w tym wieku nie jest to łatwe...

      Usuń
    2. Znam to dobrze! I niedbanie o zdrowie i przepracowanie. Zmienilam to. Wdrozylam nowe nawyki. Jestem z miasta, a mimo to tez czulam presje na wieczne zajmowanie sie czyms (nawet bez sensu, byle pokazac ze cos robie) i ciagle troszczenie sie o innych, zamiast o siebie. Da sie to skorygowac :D Smakuj lenistwo, przyzwyczaj sie do wygody :D oraz dbaj o zdrowie, bo jak widac Twoj organizm dzielnie walczy z przeciwnikiem :)

      To nie komplementy (dla mnie to slowo zawsze brzmi jak falszywosc) tylko moje postrzeganie Ciebie. Jak widac inne niz Twoje :D

      Co do starzenia sie - ja go jakos nie bralam dotad pod uwage ;) a teraz musze bo np wzrok mam slaby. Nigdy nie nosilam okularow, a teraz musze je miec w poblizu zeby cos przeczytac. Oczywiscie tez inne efekty starzenia sie odczuwam. Tym bardziej zamierzam dbac o to co mam. Bez tego postarzeje sie szybciej i gorzej ;)

      Usuń
  5. Rowerek niezły, ja swój zaniedbałam haniebnie, a zima to w ogóle nie lubię jeździć, za bardzo marzną mi ręce. Sił ubywa z wiekiem, o czym sama się przekonuję i niby to oczywiste, ale zawsze mnie dziwi...
    Narobiłaś mi apetytu na taki swojski obiadek, może w tygodniu zrobię:-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja mam rowerów kilka. Na pierwszym zdjęciu jest mój elektryczny, który dostałam od poprzedniej firmy. Szajs wśród elektryków, motor działa czasem i ostatnio głównie Młoda nim jeździ, bo ja mam skuter na dalse dojazdy. Na drugim zdjęciu jest stary Kettler małżonka, którego podarował Młodej, gdy wziął ze swojej firmy lepszy w leassing, a Młoda swój rozwaliła zderzając się z przeszkodą (i łamiąc nos). Ja sobie kupiłam ładny niebieski Le Grande (polskiej produkcji), ale jak Najstarsza poszła do pracy, rower zmienił właścicielkę. Najczęściej jednak jeżdżę właśnie tym męskim rowerem, bo lekko chodzi, choć na męski trudno się wsiada. Jak przepracuję rok w nowym biurze, to wezmę sobie pewnie jakiś nowy rower w leassing, bo też można. Mnie też jest zimno w łapy, ale kupiłam sobie rękawiczki narciarskie oraz takie włochate z jednym palcem (udające wełniane, tylko że z plastikowego barana). Tutaj jeszcze można sobie taką nakładkę na kierownicę kupić - takie jakby rękawy wodoodporne z wierzchu a włochate w środku, które przykrywają całą kierownicę i do tego się łąpy wkłada. Jak kupię nowy rower, to sobie takie sprawię. Tym ubytkiem sił i chęci do tego czy tamtego z wiekiem też wiecznie się dziwię, choć też świadoma jestem takiego stanu rzeczy... ;-) A myślałaś o zakupie elektrycznego roweru? Jeśli lubisz rowerowanie, to taki rower to na prawdę fajna sprawa, gdy sił już mniej. Tu wszyscy emeryci już chyba na elektryki się przerzucili i mnóstwo jeżdżą. Wiadomo, że w Polsce to lepiej w cieplejszym sezonie rowerować, bo tam zima to faktycznie jest za zimna na rowerowanie, o ile się nie ma akurat 25 lat :-)

      Usuń
  6. To granatowe światło wyszło ci na zdjęciach zachwycająco, to zdjęcie z rowerem szczególnie mi się podoba!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Zdjęcie nie oddaje tego, jak to wyglądało w rzeczywistości, ale nie najgorzej wyszło jak na telefonowe zdjęcie.

      Usuń
  7. Zdrowka i sily Ci zycze w Nowym Roku! Z tym komputerem to ciekawostka, nawet nie wiedzialam, ze sa rozne klawiatury. Widoki piekne z rowerowych wypraw, ale uwazaj na siebie bo te oblodzone drogi to mega niebezpieczne. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki i wzajemnie. Też nie wiedziałam, że są inne, dopóki nie zobaczyłam w sklepie

      Usuń
  8. Czytam wszystkie wpisy z przyjemnością- masz dryg do pisania,podziwiam twój zapał do życia,to ,że pokonujesz różne trudności, nawet tę oblodzoną drogę, nic ,że pieszo ,bo i tak jeździsz na rowerze zimą co w Polsce raczej jest rzadkością niż normą,podziwiam twoje dzieci ,jak sobie radzą w życiu, no w ogóle jesteście superrodziną. Pozdrawiam i życzę zdowia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miło mi, że Ci się u mnie podoba. W Polsce też jeździłam na rowerze zimną, ale ludzie czasem się pukali w głowę... Jednak tamtejsze zimy są trudniejsze do rowerowania niż nasze belgijskie, ale i tam coraz więcej ludzi zimą jeździ, bo obserwuję ten fajny trend na instagramie.

      Usuń

Pisz śmiało. Podpisz się jednak, gdy komentujesz z anonima